Podobno kobiecie zawsze podobają się mężczyźni, którzy przypominają jej ojca. Nie wiem, czy to prawda, bo swojego ojca nie znam, ale rzeczywiście zawsze bardziej mi się podobali chłopcy, a potem mężczyźni, sporo starsi ode mnie. Po dwudziestce zaczęłam umawiać się z trzydziestolatkami, a kilka razy różnica między mną, a moim partnerem wynosiła ponad piętnaście lat.
– Kama, ty po prostu szukasz ojca w tych facetach – dokonała raz mojej dogłębnej psychoanalizy Marta, moja przyjaciółka.
– To idiotyczne – zaprotestowałam. – Miałam ojca i nie muszę go szukać, bo dokładnie wiem, gdzie leży.
Przyjaciółka zmieniła temat
Ale to prawda. Często chodziłam na cmentarz odwiedzać grób taty. Był strażakiem, zginął podczas akcji ratunkowej, jeszcze zanim się urodziłam. Nie miałam szansy ścisnąć jego wielkiego, szorstkiego palca malutką rączką ani poczuć jego zapachu jak te wszystkie niemowlaki, które dzisiejsi ojcowie noszą po centrach handlowych w nosidełkach na piersi.
– Nie znosiłam jego zapachu, kiedy wracał ze służby – powiedziała mi kiedyś mama. – Nawet kiedy akurat tego dnia nie gasił pożarów, czułam od niego woń spalenizny. W remizie wszystko tak cuchnęło: kombinezony, wnętrze wozu strażackiego, koce na łóżkach dyżurujących strażaków… Zawsze kiedy czułam ten swąd, myślałam o ludziach, którzy w ciągu kilku chwil stracili dobytek swojego życia, a często i bliskich.
Pomyślałam wtedy, że ja chyba bym jednak go lubiła. Wyobrażałam sobie, że tata pachniał trochę jak dym z kominka i uważałam się za skrzywdzoną przez los, że nie mogłam siadywać mu na kolanach i przytulać do jego piersi bohatera.
– Samodzielnie uratował życie czternastu osobom – usłyszałam kiedyś od wujka Witka, przyjaciela ojca, który służył razem z nim. – No i oczywiście dziesiątki tych, których wyciągaliśmy z płomieni zespołowo. Był bohaterem, nie ma dwóch zdań.
Tyle jeśli chodzi o to, co wiedziałam o ojcu. Był herosem, pachniał dymem i kochali go wszyscy, którzy go znali. Szczególnie moja mama. Nie lubiła swądu spalenizny, ale uwielbiała swojego męża. Wujek Witek powiedział mi raz, że byłam jedyną przyczyną, dla której mama wytrzymała śmierć taty. Pogrążyła się jednak w dołku, z którego zaczęła wychodzić dopiero, kiedy miałam kilka lat. Nigdy jednak z nikim już się nie związała, wychowała mnie samotnie, żyjąc niemal jak mniszka.
Miałyśmy ze sobą świetny kontakt
Nikt tak jak mama, nie potrafił mi doradzać – począwszy od wyboru kierunku studiów, po fason sukienki…
Tamtego dnia byłyśmy w galerii handlowej z okazji wiosennych obniżek. Mama szukała czegoś dla siebie, ja weszłam do przymierzalni z całym naręczem sukienek. Po chwili wyszłam w jednej z nich, chciałam, aby mnie obejrzała.
– Mamo? – zawołałam, bo nie miałam pojęcia, do której przymierzalni weszła. – Mamo!
Ale nikt mi nie odpowiedział. Schyliłam się, żeby sprawdzić, czy gdzieś nie zobaczę jej butów, ale nie, nie było jej w żadnej kabinie. Szybko zdjęłam sukienkę i zaczęłam szukać mamy, zaglądając za każdy wieszak. Gdzie ona się podziała?
– Oj, przepraszam! – wykrzyknęłam, bo wpadłam na jakiegoś mężczyznę.
Dopiero wtedy spostrzegłam, że w swoich poszukiwaniach zapędziłam się aż do działu męskiego.
– Nie ma za co – odezwał się facet, na oko w okolicach pięćdziesiątki, a więc w wieku, który jak najbardziej budził moje zainteresowanie, przyglądał mi się z wysokości jakiegoś metra osiemdziesiąt pięć.
„Hm, starszy, wysoki, o szczerym spojrzeniu i w nienagannie wypastowanych butach” – oceniłam go odruchowo w myślach.
– Szukam mamy – wyjaśniłam, choć wcale nie musiałam. – Może widział pan kobietę w czarnej spódnicy i szarej bluzce? Blondynkę z włosami dotąd? – zrobiłam gest przy szyi.
– Nie widziałem, ale mogę pani pomóc poszukać – zaofiarował się. – Czy ona lubi torebki? Albo buty?
Mama faktycznie była w butiku obok, z galanterią skórzaną. Zanim jednak ją znaleźliśmy, nieznajomy zapytał, czy znam się na męskiej modzie.
– A co, chciałby pan, żebym panu coś doradziła? – rzuciłam ze śmiechem.
Właściwie to nie spodziewałam się odpowiedzi twierdzącej. On jednak zaskoczył mnie, odpowiadając, że owszem, musi wybrać coś na imprezę firmową w starym dworku i nie ma pojęcia, jak to rozegrać.
– Atmosfera ma być luźna, ale bez przesady – mruknął, niezbyt chyba uszczęśliwiony tą wizją. – Najpierw będą przejażdżki bryczką i obserwowanie wieczorem gwiazd przez teleskop, a potem elegancki bankiet. No i jestem w kropce, bo nie wiem, czy iść w bryczesach i pelerynie czarnoksiężnika, czy jednak w smokingu.
Roześmiałam się, kiedy powiedział o tej pelerynie, a potem opowiedziałam mu o niedawnym wyjeździe integracyjnym w mojej firmie, podczas którego panowały podobne klimaty. Nawet nie wiem, jak to się stało, ale kiedy wreszcie złapaliśmy mamę oglądającą w skupieniu torebkę z lakierowanej skóry, czułam się przy Pawle tak, jakbym znała go od lat. Rozstaliśmy się przy gablocie z męskimi portfelami i poszłam zrobić mamie wymówki, że mi „uciekła”.
– Przepraszam – zamrugała oczami. – Ale ty zawsze tak długo się przebierasz… Idziemy na kawę?
Poczułam się rozdarta
Z jednej strony interesujący facet, z drugiej mama, której obiecałam wspólnie spędzony dzień. W końcu przypomniałam sobie coś, co przeważyło szalę. Olka. Mojego chłopaka. Olek akurat był dość młody jak na mojego partnera, bo tylko sześć lat starszy. Ale wiedziałam, że już myśli o oświadczynach, ślubie, dzieciach i psie. A ja miałam dopiero dwadzieścia pięć lat! Chciałam mieć chłopaka, nie męża. Bawić się, a nie planować wspólne życie. Tym niemniej jednak przeprosiłam swojego nowego znajomego, że jednak mu nie pomogę z doborem stroju, i poszłam z mamą do kawiarni.
– Kto to był? Znasz go? – wskazała dyskretnie za siebie.
– Poznałam przed chwilą – wyjaśniłam. – Pijesz espresso czy latte?
Kilka tygodni później Olek mi się oświadczył. Klęknął na jedno kolano, wręczył mi pierścionek i zrobił minę kogoś, dla kogo to pytanie to tylko czysta formalność. Wyglądał na szczęśliwego i podekscytowanego.
– Rany boskie, ślub?! – wykrzyknęłam pod wpływem impulsu.
– No tak… – nie zrozumiał. – Ale co to za odpowiedź?
No właśnie. Co to była za odpowiedź na oświadczyny? Chyba po prostu spontaniczna. Nie chciałam myśleć o ślubie i nagle zdałam sobie sprawę, że już na pewno nie chcę rozważać ślubu z Olkiem. Tego dnia rozmawialiśmy po raz ostatni. Zostawiłam go urażonego do głębi i nieszczęśliwego. Na koniec usłyszałam jeszcze, że każda kobieta na moim miejscu byłaby w skowronkach, gdyby się jej oświadczył, bo przecież „wszystkie tak naprawdę tego chcemy”, i przestałam mieć wyrzuty sumienia. Było mi jednak trochę smutno z powodu rozstania, więc poszłam do galerii na najlepszy sernik w mieście.
– Hej, dzień dobry. My się przecież znamy! – powiedział ktoś, kiedy weszłam do cukierni.
To był on, facet, który pomagał mi szukać mamy
– Często tu przychodzisz? – zapytał, kiedy usiedliśmy przy stoliku i przeszliśmy na „ty”. – Ja właściwie nie chodzę nigdzie indziej, mam blisko biuro, a tu można załatwić wszystko.
Nie przyznałam się, że bywam w galerii przynajmniej raz na tydzień, bo jeszcze by mnie uznał za zakupoholiczkę. Ale zrozumiałam, że prędzej czy później i tak byśmy na siebie wpadli. Uznałam to za znak. Właśnie rozstałam się z chłopakiem i ponownie spotkałam przystojnego, dowcipnego mężczyznę, który już wcześniej mi się spodobał.
– Jadasz czasem coś poza sernikiem? – zapytał, kiedy zlizałam ostatnią okruszynkę ciasta z ust.
To była propozycja wspólnego lunchu. Wymieniliśmy się numerami telefonów i umówiliśmy na sobotę. Paweł był świetny. Miał odpowiedzialne, wysokie stanowisko, ale potrafił mówić o tym z dystansem do siebie. Był rozwiedziony od piętnastu lat i nie miał dzieci. Lubił amatorsko fotografować przyrodę, słuchał muzyki klasycznej, miał gest i poczucie humoru. A ja nie chciałam być sama. Nie pamiętam dokładnie, kiedy pierwszy raz się pocałowaliśmy, ale wiem, że nie zadrżała wtedy ziemia ani w uszach nie rozbrzmiały mi chóry anielskie. Byłam po prostu zadowolona, że znowu kogoś mam.
– Bo ty się zwyczajnie boisz samotności, Kama – wytknęła mi Marta, samozwańcza pani psycholog. – Nie umiesz być sama ze sobą, zawsze musisz mieć jakiegoś faceta. Powiedz, on w ogóle cię kręci? Czy traktujesz go jak „zapchajdziurę”?
– Ej, bez przesady, wariatko! – zirytowałam się. – Paweł to świetny facet. Naprawdę go lubię.
– „Świetny”? – moja przyjaciółka uniosła brwi. – Ciągle to powtarzasz. Nie „fantastyczny” ani „cudowny”, tylko „świetny”. Jak film albo kurczak w pięciu smakach. A ja mówię całkiem poważnie. Moim zdaniem jesteś z nim, bo po rozstaniu…
Zamachałam gwałtownie rękami
Nie chciałam wracać do tego tematu. Już wiele razy Marta sugerowała, że nie radzę sobie z samotnością. Zawsze protestowałam, ale prawda była taka, że w duchu przyznawałam jej rację. Moje kolejne związki miały na celu tylko jedno: uchronić mnie przed wizją osamotnienia. Podświadomie czułam, że jeśli nie będę z jakimś facetem, to moje życie straci sens. Będę we wszystkie wieczory siedziała sama w domu, opuszczona i zapomniana przez świat, kiwając się na łóżku jak w chorobie sierocej i pożerając tony czekoladek. Fizycznie oczywiście nie byłabym sama, bo wciąż mieszkałam z mamą, ale to wydawało mi się wręcz jeszcze gorsze, jeszcze bardziej żałosne.
– To co robimy w weekend? – zadzwoniłam do Pawła zaraz po rozstaniu z Martą. – Kręgle? A może pojedziemy nad rzekę?
– Jestem zmęczony, mała – często się tak do mnie zwracał. – Miałem koszmarny tydzień… Może wpadniesz do mnie w sobotę, ugotuję coś, pooglądamy film?
Skrzywiłam się na tę myśl. Lubiłam aktywnie spędzać czas. Uwielbiałam sport, gry, wycieczki. On natomiast cenił spokój i domowe zacisze.
– Bo jest o dwadzieścia trzy lata od ciebie starszy! – syknęła Marta, kiedy jej się poskarżyłam. – Ma inne potrzeby! Zastanów się, czy wy w ogóle do siebie pasujecie.
Och, ależ ja się nad tym zastanawiałam! W kółko. I wiedziałam tylko jedno: ten związek nie miał szans. Początkowa fascynacja nowym mężczyzną minęła i teraz byłam z nim tylko dlatego, że cierpła mi skóra na myśl, że mogłabym znowu być sama. Nie, wolałam spotykać się z kimś, na kim zależało mi coraz mniej, niż stawić czoła statusowi singielki. Paweł za to wydawał się całkiem zadowolony z naszego związku. Dążył do spędzania ze mną czasu, często czekał na mnie pod pracą, kiedy wychodziłam po drugiej zmianie.
– Wskakuj, odwiozę cię do domu! – wołał ze swojego audi zaparkowanego przed moją firmą.
A potem jechaliśmy do domu, gdzie mama na ogół właśnie coś pichciła.
Zauważyłam, że lubi Pawła
– Dorota, czemu ty tak ciągle chodzisz w tych ciemnych kolorach? – zapytał raz Paweł, zajadając się jej potrawką wołową. – Ja bym cię wolał w fioletach albo zieleniach.
– Mama w życiu nie kupi nic kolorowego – prychnęłam i pociągnęłam go do swojego pokoju.
Zobaczyłam, że mama odprowadza nas takim wzrokiem, jakby bardzo mocno się nad czymś zastanawiała. Zmarszczyłam brwi, bo miałam nadzieję, że nigdy nie dojdzie do „tej” rozmowy. Czyli o tym, że niby Paweł jest dla mnie za stary, ona tego nie akceptuje, co na to ludzie, „bla bla bla”. No bo o czym mogła myśleć z „taką” miną?
– Twojej mamie nie przeszkadza nasza różnica wieku? – jak na zawołanie zapytał Paweł, kładąc się na moim panieńskim łóżku, jakby szykował się do drzemki.
Właśnie zdałam sobie sprawę, że wolałabym, żeby naprawdę się zdrzemnął, bo ostatnio stał się dla mnie jakoś kompletnie aseksualny…
– Nie, jest tolerancyjna, a poza tym cię lubi – mruknęłam.
Chyba miałam rację i mama naprawdę lubiła Pawła.
Któregoś dnia zostałam w pracy dłużej. Gdy wróciłam, już w progu przywitał mnie smakowity zapach. Weszłam do kuchni i zdębiałam. Mama i Paweł stali tam ramię w ramię, bardzo zajęci krojeniem warzyw i rozmową. Poczułam się dziwnie. Jak intruz, jakbym ich przyłapała w intymnej sytuacji. Wycofałam się po cichu do przedpokoju i trzasnęłam drzwiami, aby wiedzieli, że weszłam… Kiedy Paweł przyszedł do nas kolejny raz, mama wyłoniła się ze swojego pokoju w bluzce koloru świeżej sałaty. Aż zamrugałam oczami, widząc ją w zieleni. I jeszcze buty! Była na obcasach, choć nigdy ich nie nosiła!
– Łał! – zawołał z podziwem na jej widok Paweł, a ja znów poczułam się jakoś tak nieswojo.
Mama stała w przedpokoju z miną onieśmielonej pensjonarki, a mój facet nie mógł oderwać od niej wzroku.
– Idziesz? – rzuciłam do Pawła, odzyskując wreszcie rezon. – Mamy film na osiemnastą dziesięć.
– A na co idziecie? – zainteresowała się mama; odniosłam wrażenie, że odpowiedź nie ma znaczenia.
Gdy Paweł wymienił tytuł filmu, wykrzyknęła z entuzjazmem, że właśnie na to samo chciała iść i koniecznie musimy jej powiedzieć, czy warto.
– Dorota, a może po prostu pójdziesz z nami? – wydostało się z ust mojego faceta i wtedy mnie olśniło.
– No właśnie, idźmy we trójkę! – uśmiechnęłam się; w mojej głowie zaczęły obracać się trybiki.
Przecież to było jasne!
Paweł nie miał ochoty wychodzić ze mną na miasto ani nigdzie wyjeżdżać, za to zawsze z entuzjazmem przyjmował propozycję „posiedzenia” u mnie w domu. Mama z kolei niby mimochodem pytała, kiedy on znowu przyjdzie, a potem, oczywiście zupełnym przypadkiem, robiła dania z nowej książki z przepisami. I kupiła sobie zieloną bluzkę! I szpilki! Bingo!
– Możemy pogadać, mamo? – zapytałam, kiedy dojechaliśmy do kina i szliśmy we trójkę z parkingu.
Odciągnęłam ją na bok.
– Muszę zerwać z Pawłem – powiedziałam szeptem. – Miałam to zrobić dzisiaj, po kinie…
– Co takiego?! – mama przyłożyła rękę do ust. – Ale dlaczego, córciu?
– Bo wydaje mi się, że on jest zainteresowany inną kobietą – uśmiechnęłam się i zobaczyłam autentyczną panikę na jej twarzy.
No tak, w ten sposób zyskałam potwierdzenie swoich podejrzeń.
– I sądzę, że nawet jeśli ta kobieta do końca sobie tego nie uświadamia, to ona także jest nim zauroczona – dodałam ze znaczącym uśmiechem.
Mama przez chwilę nie rozumiała albo starała się nie rozumieć, ale w końcu uległa moim namowom i poszła z Pawłem na film. Oczywiście już po tym, jak przeprowadziłam z nim podobną rozmowę. Nie próbował mnie zatrzymywać. Powiedział, że dziękuje mi za szczerość, po czym spojrzał na zegarek, pocałował mnie w policzek i pomachał do mamy, że powinni już wchodzić do sali. Wyszłam z kina dziwnie lekka i zadowolona jak na kogoś, kto właśnie zakończył związek. Mama powiedziała mi potem, że początkowo byli bardzo skrępowani, ale w końcu zaczęli się dobrze bawić w swoim towarzystwie. Mieli masę wspólnych tematów i wspomnień z czasów dzieciństwa.
– Ale naprawdę nie przeszkadza ci, że znowu wychodzę z Pawłem? – mama upewniała się tak przynajmniej jeszcze przez miesiąc. – No bo wiesz, to taka nietypowa sytuacja…
– Mamo, naprawdę jestem tym zachwycona! – zapewniałam ją solennie, aż przestała pytać.
Fakt, na początku było trochę niezręcznie, ale jakoś się to poukładało. Teraz, kiedy myślę o Pawle, to wyłącznie jako o partnerze mamy. Nasza wspólna przeszłość jest jakby czarno-białym filmem niewywołującym żadnych emocji. Cieszę się, że mama odżyła. Nosi fiolety i czerwienie, zmieniła fryzurę i często się śmieje. Paweł przytył na jej wikcie; wygląda jak „tatusiek”. Niedługo mama się do niego wprowadzi, a ja zostanę sama w naszym mieszkaniu. Na razie nie mam chłopaka, więc boję się tej sytuacji. Ale staram się nie wchodzić w nowy związek, dopóki nie zyskam pewności, że to naprawdę ma sens. To nieprawda, że „sama” oznacza „samotna”. Mam przyjaciółkę, znajomych i rodzinę. Dam radę, prawda?
Czytaj także:
„Randki traktuję jak przesłuchanie. Bajerantów eliminuję na starcie, szukam tylko bogatych i mądrych kandydatów”
„Zaprosiłem córkę na randkę. Chciałem, żeby pomimo rozwodu rodziców, nadal miała prawidlowy wzorzec męskości”
„Nie wiem, czy dam radę być samotną matką. Może powinnam przymknąć oko na to, że mój facet przespał się z eks?”