Kiedy Marek powiedział, że zastanawia się nad wyjazdem do Niemiec, bo tylko tam widzi możliwość zarobienia na nasze własne M, nawet się ucieszyłam. Od czasu ślubu mieszkaliśmy u jego rodziców. Teoretycznie nie było nam tam źle, bo mieliśmy do dyspozycji dwa pokoje na piętrze i własną łazienkę, ale w praktyce nie wyglądało to już tak pięknie. Nie potrafiliśmy dogadać się z teściami, którzy do wszystkiego się wtrącali i nie szanowali naszej prywatności.
Uważali, że skoro przyjęli nas pod swój dach, to mają prawo zaglądać do naszej części domu, kiedy im się podoba. A do tego wymagać, byśmy się stosowali do ustalonych przez nich zasad. No ale jak tu na przykład wytłumaczyć naszemu trzyletniemu synkowi, że nie może biegać po pokoju, bo to przeszkadza dziadkom w oglądaniu serialu?
Marek nieraz próbował z nimi na ten temat porozmawiać, ale nic to nie dało. Ba, zamiast lepiej, było tylko gorzej, bo teściom nie podobało się, że syn próbuje im się przeciwstawić. Marzyliśmy więc o własnym mieszkaniu i szukaliśmy sposobu, by zarobić choćby na wkład własny wymagany przez bank przy kredycie hipotecznym. Ale choć oboje bardzo się staraliśmy, udało nam się odłożyć tylko jakieś grosze. No i wtedy przyjaciel Marka zaproponował mu świetnie płatną pracę w zachodniej części Niemiec, gdzieś pod granicą z Francją.
Przyjaciółka była w identycznej sytuacji...
– Poradzisz sobie beze mnie? – zapytał, gdy mu powiedziałam, że ten wyjazd to całkiem dobry pomysł.
– Poradzę sobie, poradzę. Łatwo oczywiście nie będzie, ale perspektywa wyprowadzki doda mi sił – odparłam.
Myślałam, że jestem gotowa nawet na wielomiesięczne rozstanie, byle tylko pójść na swoje. Ale po spotkaniu z Magdą, przyjaciółką z lat studenckich, zmieniłam zdanie. Wpadłyśmy na siebie przypadkowo, na ulicy. Dawno się nie widziałyśmy, więc poszłyśmy na kawę. Na początku gadałyśmy jak to kobiety, o wszystkim i o niczym. W pewnym momencie rozmowa zeszła jednak na tematy rodzinne.
– Wiesz, że jestem po rozwodzie z Adamem? – westchnęła Magda.
– Słucham? – zdziwiłam się – Przecież jeszcze na uczelni uchodziliście za najbardziej dobraną i kochającą się parę. Byłam pewna, że będziecie razem do końca swoich dni.
– Ja też tak myślałam. Ale, jak widzisz, nie wyszło…
– A mogę wiedzieć, dlaczego?
– No cóż… Zaczęło się od tego, że Adam wyjechał do Irlandii. Koniecznie chciał zarobić pieniądze na mieszkanie. Wtedy bardzo się z tego ucieszyłam i dałam mu zielone światło, bo miałam już dość tułaczki po ciasnych, wynajmowanych kawalerkach. Zwłaszcza gdy na świat przyszła Zuzia. Ale dziś wiem, że to był błąd.
– Dlaczego? – wykrztusiłam, bo zrozumiałam, że Magda była kiedyś w takiej samej sytuacji jak ja teraz.
– Bo to rozstanie sprawiło, że oddaliliśmy się od siebie. Każde z nas żyło własnym życiem, więc uczucie zaczęło wygasać. Nawet rozmowy przez telefon i internet nie pomogły, bo w końcu zabrakło nam tematów. W pewnym momencie zorientowałam się, że gadamy sporadycznie i głównie o tym, kiedy Adam przyśle do domu pieniądze. No a potem okazało się, że poznał pewną Irlandkę i…
– No dobrze, wam się nie udało. Ale wiele małżeństw na pewno wychodzi zwycięsko z takich prób.
– Z tego, co mi wiadomo, jest dokładnie na odwrót, czyli bardzo niewiele. Gdybym wcześniej wiedziała, że to się tak skończy, to nie pozwoliłabym Adamowi wyjechać. Albo pojechałabym razem z nim. Ale, jak to mówią, mądry Polak po szkodzie… Efekt jest taki, że on cieszy się nową rodziną, a ja zostałam sama z córką i wspomnieniami przeżytych wspólnie szczęśliwych chwil. Smutne, prawda? – westchnęła.
Mieszanie tak, ale nie za taką cenę
Opowieść Magdy bardzo mnie przestraszyła i poruszyła. Podziałała na mnie jak kubeł zimnej wody. W jednej chwili otrzeźwiałam i zrozumiałam, że nie chcę rozstawać się z Markiem. Na samą myśl, że mogę znaleźć się na miejscu przyjaciółki, zrobiło mi się słabo. Kochałam męża i nie wyobrażałam sobie bez niego życia. A przecież te kilometry i dla nas mogły okazać się zabójcze. Nie zamierzałam ryzykować.
Kiedy więc wróciłam do domu, natychmiast wzięłam Marka na stronę.
– Mam nadzieję, kochanie, że jeszcze nie rozmawiałeś z tym kolegą z Niemiec i nie obiecałeś mu, że przyjeżdżasz – zaczęłam.
– Nie, dziś wieczorem zamierzałem do niego zadzwonić. A co? – spojrzał na mnie zdziwiony.
– A to, że jednak nie zgadzam się na twój wyjazd. Powiedz mu więc, że bardzo dziękujesz za propozycję, ale nie skorzystasz.
– Słucham? Nic nie rozumiem… Przecież jeszcze kilka dni temu cieszyłaś się, że dostałem tę pracę.
– Może i tak, ale zmieniłam zdanie. Tym razem nieodwołalnie. I nie pytaj, dlaczego. Po prostu tak postanowiłam i już – uparłam się.
– A co z naszym mieszkaniem?
– Wciąż o nim marzę. I to bardzo. Ale nie za cenę naszego rozstania – przytuliłam się do niego mocno.
Marek zadzwonił do przyjaciela i podziękował za pracę. I mam wrażenie, że zrobił to bez najmniejszego żalu. Dziś myślę, że w ogóle nie miał ochoty nas opuszczać, tylko próbował znaleźć wyjście z trudnej sytuacji, w której się znaleźliśmy. Po rozmowie z kumplem zszedł na dół do rodziców i przeprowadził z nimi kolejną rozmowę.
Nie mam pojęcia, co im powiedział, ale tym razem podziałało. Teściowie zdecydowanie mniej wtrącają się w nasze życie i nie czepiają się drobiazgów. Bardzo się z tego cieszę, bo zdaję sobie sprawę, że na nasze wymarzone własne mieszkanie będziemy musieli jeszcze długo poczekać. Bardziej jednak cieszę się z tego, że w porę zrozumiałam, jak niszczycielska dla związku może być rozłąka.
Czytaj także:
„Brat zgrywał biznesmena i wysysał z nas kasę. Od 20 lat żyjemy jak pies z kotem, bo drań nie ma honoru, by spojrzeć mi w oczy”
„Przyjaciółka miała nadzianego męża i dom jak pałac, a i tak marudziła. Dopiero po latach odkryłam, ile ją to kosztowało”
„Mój facet to duże dziecko. Po powrocie z pracy zamiast odpoczywać ogarniam chałupę, a królewicz gra sobie na kompie”