„Cieszyłam się jak głupia do sera, bo ta wypacykowana lala obiecała mi kasę. Wstrętna żmija odebrała mi wszystko, co miałam”

Okradziona kobieta fot. Adobe Stock, ty
„Wyjęłam teczkę, ale tam też nie było mojej emerytury. Coraz bardziej zdenerwowana przeszukałam torebkę i całe mieszkanie. Nigdzie nie znalazłam moich pieniędzy! Roztrzęsiona zadzwoniłam do młodszej siostry. Obiecała przyjechać za 2 godziny. Ten czas spędziłam na ponownym przeszukaniu mieszkania… Bez rezultatów”.
/ 30.11.2022 18:30
Okradziona kobieta fot. Adobe Stock, ty

Akurat tego dnia listonosz przyniósł mi emeryturę. Poprzedniego wieczoru nieszczególnie się czułam i rano dłużej pospałam, a do tego pan Darek przyszedł wcześniej niż zwykle, dlatego przyjęłam go w szlafroku. Byłam okropnie głodna i chciałam zjeść śniadanie, umyć się i ubrać…

Pieniądze położyłam w zwykłym miejscu, pod dużym, ciężkim wazonem stojącym na aksamitnej serwetce na komodzie w mojej sypialni. To był dobry schowek: nikt by się nawet nie domyślił, że pod tym okazałym bibelotem, ciężkim do podniesienia, są moje emeryckie grosze. Odcinek emerytury chowałam zawsze w teczce w szufladzie, ale tym razem chciałam się ogarnąć, położyłam go więc na razie razem z pieniędzmi.

Ledwie zdążyłam się umyć i ubrać, kiedy znów zabrzęczał dzwonek do drzwi. Właśnie robiłam sobie kanapki, więc trochę poirytowana podreptałam do przedpokoju, żeby zobaczyć, kto dzwoni. Uchyliłam drzwi. Za drzwiami stała elegancko ubrana, zadbana kobieta w średnim wieku, z identyfikatorem przy klapie płaszcza. Pomyślałam, że pomyliła drzwi, kiedy ona się odezwała:

– Dzień dobry pani! Przychodzę z urzędu miasta. Przysłano mnie do pani, żebym przedstawiła ofertę zniżek dla mieszkańców.

– Zniżek? Jakich zniżek? – zainteresowałam się, bo nie jestem przecież zamożna i każdy zaoszczędzony grosz się liczy.

– Urząd miasta postanowił wyjść naprzeciw emerytom i rencistom i pomóc im w ponoszeniu ciężarów opłat. Jeśli pani pozwoli, to wejdę na chwilkę i wytłumaczę, o co chodzi…

Plakietka, pieczątka, wszystko jak trzeba

Pokazała mi identyfikator i plik dokumentów z pieczątkami. Pomyślałam, że warto posłuchać, co ta miła pani ma do powiedzenia, i zaprosiłam ją do środka. Powiedziała, że miasto chce dopłacić emerytom i rencistom do rachunków za gaz, które są największe, a także dać możliwość uzyskania zniżki czynszu. Bardzo mnie to ucieszyło.

– Chętnie bym się o coś takiego starała, jeśli można! – zadeklarowałam natychmiast.

– Właśnie o tym przyszłam porozmawiać – uśmiechnęła się kobieta.

Podobała mi się. Była taka ujmująca, uprzedzająco grzeczna. Tak dokładnie i ładnymi słowami wyjaśniała wszystkie sprawy. Wypytałam ją o wszystko, a ona wyjaśniła moje wątpliwości. Mogłam zyskać dopłatę do rachunku za gaz i zniżkę czynszu, a może nawet zniżkę opłaty za ogrzewanie, gdyż rachunki regulowałam zawsze w terminie i nie zalegałam ani grosza… Jakaż by to była ulga dla mojej emeryckiej kieszeni! Nie posiadałam się z radości.

– Strasznie bym się cieszyła, gdyby się to wszystko udało! – zawołałam. – A jeszcze ten gaz! Bo, widzi pani, piecyk mam stary, dużo ciągnie.

– A czemu ma się nie udać! – roześmiał się mój gość. – Przecież spełnia pani wszystkie warunki. A co do tego piecyka, to proszę mi go pokazać. Są plany, żeby emerytom i rencistom przydzielić też dopłaty na zakup nowego piecyka, ale o tym będzie decydowała kolejność zgłoszeń. Gdyby mi go pani teraz pokazała, to mogłybyśmy od razu załatwić formalności, a ja już osobiście dopilnuję, żeby pani była pierwsza w kolejce!

Tak się ucieszyłam, że wprost nie wiedziałam, jak jej dziękować. Zaprowadziłam ją do kuchni i pokazałam piecyk. Obejrzała go uważnie i stwierdziła, że jest na tyle stary, iż na pewno bez problemu uzyskam spore dofinansowanie do zakupu nowego.

– Aha! Najważniejsza sprawa! – zawołała. – Urząd musi znać wysokość pani dochodów, bo od nich zależy suma dopłat i procent zniżki czynszu. Dlatego powinna mi pani pokazać odcinek ostatniej emerytury.

– Dobrze pani trafiła, bo akurat dziś listonosz przyniósł mi pieniądze! – powiedziałam i poszłam do pokoiku, gdzie pod dzbanem leżał odcinek i emerytura.

Wyjęłam kwitek spod serwety i nagle usłyszałam tuż za sobą głos urzędniczki:

– Widzę, że pani przeszkodziłam w porannych porządkach, bo nawet pani sobie nie zdążyła przeze mnie zaścielić łóżka! Przepraszam! Zaraz sobie pójdę!

I już zaczęła zapinać płaszcz. Tak się wystraszyłam, bo nie spodziewałam się przecież, że kobieta pójdzie za mną, że omal nie upuściłam dzbana.

Taka miła dla mnie, taka troskliwa… 

– Oj, przepraszam najmocniej! Przestraszyłam panią! Nic pani się nie stało? – dopytywała skruszona.

– Jaki piękny dzban! Prawdziwy antyk! – zachwyciła się. – To pewnie rodzinna pamiątka! Niewielu ludzi dzisiaj ceni takie piękne, stare przedmioty!

Wyjęła mi delikatnie z rąk ciężki wazon, obejrzała go i odstawiła na miejsce, wygładzając przedtem starannie aksamitną serwetę. Potem wzięła ode mnie odcinek i poszliśmy do pokoju.

– Musi pani jeszcze wypełnić kilka formularzy! – powiedziała urzędniczka. – Zaraz, zaraz, gdzie ja je położyłam…

– Może zostały w kuchni? Oglądała pani piecyk! – podsunęłam pomysł.

– Właśnie! Na pewno tak było! – ucieszyła się kobieta i poszłyśmy do kuchni, tam jednak nie było formularzy.

Urzędniczka zastanawiała się przez chwilę, po czym pacnęła się ręką w czoło:

– Już wiem! Zostawiłam je na pewno w małym pokoju, kiedy pomagałam pani z tym wazonem!

Chciałam iść do pokoiku po papiery, jednak ta miła kobieta powstrzymała mnie, mówiąc:

– Dość się pani dzisiaj przeze mnie nadreptała! Wystarczająco pani narobiłam kłopotów! Sama pójdę, mam trochę młodsze nogi, a pani tymczasem niech zje chociaż kilka kęsów, żeby się pani nie zrobiło czasem słabo z głodu. Tak pani pobladła… Nie chciałabym, żeby się pani przeze mnie rozchorowała! Przecież przyszłam pani pomóc, a nie zaszkodzić!

Spojrzała na mnie z troską i podsunęła mi talerzyk z kanapkami. Po czym wyszła i za moment wróciła z teczką, z której wyjęła kilka dokumentów.

– Proszę to wypełnić, a ja tymczasem spiszę sobie wysokość emerytury i sporządzę raport z wizyty – powiedziała.

Pochyliłam się nad kartkami i zaczęłam wypełniać rubryczki. Było ich niewiele – dane osobowe, adres, wysokość czynszu i rachunków – ale trochę mi to zajęło. Wreszcie wszystko było gotowe, a pani
z urzędu miasta poprosiła jeszcze, żebym przeczytała raport z jej wizyty i podpisała.

– To tak dla formalności, żeby wszystko było, jak należy.

Podpisałam, co trzeba, po czym urzędniczka wyszła pospiesznie, tłumacząc, że ma jeszcze wiele osób takich jak ja do odwiedzenia. Spokojnie zabrałam się do śniadania, zadowolona, że będę w niedalekiej przyszłości płacić mniejsze rachunki i za niewielkie pieniądze wymienię na nowy mój stary gazowy piecyk. Uznałam, że to naprawdę wyjątkowo uprzejme ze strony tej urzędniczki – przecież obiecała osobiście dopilnować sprawy dofinansowania zakupu piecyka. Doprawdy, rzadko się dziś spotyka tak dobrych i uczynnych ludzi.

Nazajutrz byłam zarejestrowana do swojej lekarki pierwszego kontaktu. Kończyły mi się leki nasercowe i przeciwcukrzycowe, więc potrzebowałam recept. Z całym plikiem wróciłam do domu.
Zamierzałam wybrać się do pewnej taniej apteki, żeby wykupić medykamenty. Przestawiłam wazon i sięgnęłam pod serwetę, żeby wyjąć pieniądze, które tam wczoraj schowałam. Ku mojemu zdumieniu pod serwetą było pusto.

„Gdzież ja wsunęłam te pieniądze?!” – zastanawiałam się.

Po namyśle stwierdziłam, że chyba przez pomyłkę włożyłam je do teczki, w której przechowywałam odcinki z emerytury. „Pewnie wsadziłam je tam chwilę po tym, jak pokazywałam odcinek tej urzędniczce, bo taka byłam przejęta i ucieszona tymi dopłatami!” – uznałam.

W końcu dotarła do mnie cała prawda

Wyjęłam teczkę, ale tam też nie było mojej emerytury. Coraz bardziej zdenerwowana przeszukałam torebkę i całe mieszkanie. Nigdzie nie znalazłam moich pieniędzy! Roztrzęsiona zadzwoniłam do młodszej siostry. Obiecała przyjechać za dwie godziny. Ten czas spędziłam na ponownym przeszukaniu mieszkania… Bez rezultatów. Kiedy przyjechała Alinka, opowiedziałam jej ze szczegółami o swoim strasznym zmartwieniu.

– Przecież były pod dzbanem, kiedy pokazywałam odcinek emerytury tej urzędniczce! Pamiętam! Na pewno tam były! – zakończyłam bezradnie.

– Jakiej urzędniczce, Lucynko? – zapytała czujnie siostra.

Takiej przemiłej pani z urzędu miasta. Przyszła w sprawie zniżek czynszu i dopłat do rachunków za gaz. A! I jeszcze mogę dostać dofinansowanie do zakupu nowego piecyka gazowego!

– Opowiedz mi dokładnie o wszystkim! – natychmiast zażądała Alina.

Powtórzyłam jej, co usłyszałam od urzędniczki, a ona słuchała bardzo uważnie. Potem zapytała:

– Lucynko, a czy było wcześniej jakieś ogłoszenie, że ktoś ma chodzić w tej sprawie? No wiesz, kartka na tablicy ogłoszeń.

– Nie, chyba nie – zastanowiłam się. – Nie przypominam sobie .

– A jesteś pewna, że ta pani była z urzędu miasta? – dociekała siostra z coraz bardziej zatroskaną miną.

– No pewnie, że tak! – zapewniłam ją z energią. – Przecież miała identyfikator, dokumenty, pieczątkę!

– Zostawiła ci jakieś potwierdzenie? Wizytówkę? – pytała dalej Alinka.

– No nie – przyznałam. – Ale musiałam podpisać raport dla jej przełożonych na dowód, że mi przedstawiła ofertę urzędu!

Moja siostra przez chwilę zastanawiała się w milczeniu, a ja patrzyłam na nią wyczekująco.

– Wiesz co? – rzuciła wreszcie. – Coś mi tu brzydko pachnie! Mam wrażenie, że to nie była żadna urzędniczka, tylko zwyczajna, bezczelna oszustka!

– Jak to?! – żachnęłam się. – Co ty opowiadasz?! Przecież ci już mówiłam, że miała identyfikator, pieczątkę, urzędowe formularze! I była elegancko ubrana, kostium, pantofelki i w ogóle. No i to kobieta, facetowi w żadnym wypadku bym nie zaufała!

– Oj, naiwna, naiwna – westchnęła Alina. – Przecież identyfikator i pieczątkę można łatwo podrobić, a te „urzędowe” formularze wydrukować na domowym komputerze. W dodatku żaden oszust nie ubierze się tak, żeby było widać, że to oszust, tylko tak, żeby budzić zaufanie. A do ciebie na dodatek przyszła kobieta, pewnie jeszcze bardzo miła. Mówię ci, że mi tu coś śmierdzi, ale dla pewności zadzwonię do urzędu miasta!

Jak zapowiedziała, tak zrobiła

Chwilę z kimś rozmawiała, a potem odłożyła słuchawkę i spojrzała na mnie z zafrasowaną miną. Wiedziałam, że nie jest dobrze, i nie myliłam się.

– Niestety! Jest tak, jak się obawiałam! – westchnęła. – Urząd miasta nie daje żadnych dopłat ani zniżek! Żaden urzędnik nie odwiedza mieszkańców w tej sprawie! To była oszustka! I to ona ukradła ci całą emeryturę! Wiesz co? Opowiedz mi raz jeszcze, ale bardzo dokładnie, jak wyglądała ta jej wizyta…

Opisałam jej, minuta po minucie, nieoczekiwane odwiedziny i wreszcie do mnie dotarło, że Alina ma rację. Przypomniałam sobie, jak kobieta weszła do pokoiku akurat w chwili, kiedy wyjmowałam kwitek emerytury, jak oglądała dzban i wygładzała serwetę, zanim go na niej postawiła.

– Pewnie wymacała pieniądze, które tam leżały, a potem tak manewrowała, żeby tam wrócić, niby po dokumenty, a w rzeczywistości po to, żeby ukraść kasę! – domyśliłam się poniewczasie.

– Na pewno tak właśnie było – potwierdziła ponuro siostra.

– Boże! Boże! – załkałam rozpaczliwie.

– Cała moja emerytura! Co za łajdaczka! Jak można tak oszukać starą kobietę?!

– No cóż, sama się o to prosiłaś! – pokiwała głową z ubolewaniem Alinka.

– Niestety, kochana Lucynko, padłaś ofiarą własnej naiwności! Mam tylko nadzieję, że wyciągniesz z tego wnioski i nie dasz się więcej oszukać.

A przecież od dawna wisiały te plakaty…

Długo nie mogłam się uspokoić. No bo fakt – policja od dawna ostrzega przed różnej maści oszustami, co to krążą po domach i nabierają starszych ludzi! Teraz przypomniałam sobie, że już od kilku tygodni na osiedlu wisiały plakaty z ostrzeżeniami, żeby nie otwierać drzwi nieznanym ludziom. Śmiałam się nawet do sąsiadki, że tylko ktoś niespełna rozumu mógłby się nabrać na sztuczki oszustów.

A teraz sama dałam się podejść… Ależ mi było wstyd! Zawiadomiłyśmy oczywiście policję, jednak dotąd nie znaleziono ani oszustki, ani tym bardziej moich pieniędzy. Zapożyczyłam się u ludzi, żeby jakoś przeżyć do pierwszego. Siostra, mimo że sama nie jest zamożna, wykupiła mi niezbędne leki.
Całą tę dramatyczną przygodę przypłaciłam nie tylko stratą finansową, ale także pogorszeniem zdrowia i pobytem w szpitalu na kardiologii.

Teraz chcę przestrzec wszystkich, żeby nie dali się podejść oszustom jak ja. Drogo zapłaciłam za swoją naiwność! Mogę tylko powtórzyć hasło z plakatów: „Nie znasz? Nie otwieraj!”.

Czytaj także:
„Musiałem pracować z nawiedzoną babą z sianem w głowie. Myślałem, że oszaleję. Nie wiedziałem, że kiedyś zostanie moją żoną”
„Internetowy kochanek przez ekran rozgrzewał mnie do czerwoności. Jednak gdy doszło do spotkania, chciałam brać nogi za pas”
„Siostra zwaliła mi się na głowę i rozstawiała córki po kątach. Chciałam nakopać jej w tyłek, ale w porę ktoś mnie uprzedził”

Redakcja poleca

REKLAMA