„Cierpiałem po stracie żony, a dzieci na siłę próbowały mnie swatać. Nie rozumiałem, jak mogą zastąpić matkę jakąś obcą babą?”

mężczyzna stracił żonę fot. Adobe Stock, Serhi
„Naprzeciwko stało puste krzesło, a przed nim na stole kubek z pękniętym uszkiem. Ulubiony kubek Alicji. Kiedy nagle odeszła, mój świat się zawalił. Nawet nie mogłem się przygotować na to, co nastąpiło, pożegnać się… Do dziś nie wiem, jak przeżyłem pogrzeb. Tak bardzo chciałem czuć jej obecność”.
/ 11.12.2022 09:15
mężczyzna stracił żonę fot. Adobe Stock, Serhi

Mijał właśnie drugi rok od śmierci mojej żony. Był rześki jesienny poranek, z drzew spadały pierwsze liście. Siedziałem w kuchni nad kubkiem świeżo zaparzonej kawy. Naprzeciwko stało puste krzesło, a przed nim na stole kubek z pękniętym uszkiem. Ulubiony kubek Alicji. Kiedy nagle odeszła, mój świat się zawalił. Tętniak w jej głowie, o którego istnieniu nie mieliśmy pojęcia, pewnego ranka pękł i zabił ją natychmiast. Nawet nie mogłem się przygotować na to, co nastąpiło, pożegnać się… Do dziś nie wiem, jak przeżyłem pogrzeb.

Przeniosłem wzrok na komodę, gdzie stał kryształowy wazon pełen czerwonych róż. Kupowałem nowe, gdy tylko poprzednie więdły. Alicja uwielbiała róże, a ja tak bardzo chciałem czuć jej obecność… Samotność coraz bardziej dawała mi się we znaki. Od kilu lat jestem emerytem, ale dorabiam jako stróż nocny. Tylko to sprawiało, że w ogóle chciało mi się wychodzić z domu. Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek telefonu. Wcisnąłem zieloną słuchawkę, niemal nie patrząc na wyświetlacz.

– Tato? – usłyszałem głos Roberta.

Od śmierci Alicji syn dzwonił do mnie codziennie.

– Wszystko w porządku – odparłem.

– Tato, wpadnij dziś na kolację, co? Anka zrobi coś pysznego…

Czułem, że coś się za tym kryje

Nie pierwszy raz by tak było. Czyżby szykowała się kolejna akcja mająca na celu zrobienie ze mnie „wesołego wdowca”?

– Jeśli coś kombinujesz, to z góry uprzedzam, że mam podły nastrój i będę wszystkich odstraszał.

– No co ty, tato. Przyjdź, proszę, martwi mnie, że ciągle jesteś sam.

Doceniałem jego troskę, ale zbliżała się druga rocznica śmierci Alicji, nie w głowie mi były spotkania i dowcipkowanie przy stole. Jednak Robert nalegał, więc poszedłem. Ze świadomością, że i tak długo nie posiedzę. Robert otworzył drzwi z podejrzanie szerokim uśmiechem, po czym zaprowadził mnie do pokoju. A tam siedziała nieznajoma kobieta w średnim wieku. Przywitałem się i spojrzałem na syna.

– To mój tata, Paweł, a to Helena, ciocia Anki – dopełnił prezentacji Robert. – Pomyśleliśmy z Anią, że skoro oboje nie macie z kim zjeść kolacji, to możemy spędzić ten wieczór razem…

Wyraźnie zawstydzona kobieta tylko kiwnęła głową, ja milczałem zszokowany. Robert wyszedł, zostawiając nas samych, i zapadła niezręczna cisza. Nie wiem, na co ten mój syn liczył. Nigdy nie byłem typem bawidamka, a jako wdowiec stałem się wręcz ponurakiem. Helena wodziła wzrokiem po ścianach. Chyba czekała na moją inicjatywę.

Ja tymczasem siedziałem, zerkając tęsknie w okno i myśląc o tym, jak bardzo nie chcę tu być. Spojrzałem na wiszące na ścianie zdjęcie mojej żony, oprawione w ramkę. Cała sytuacja wydała mi się naraz kuriozalna. Siedziałem z obcą kobietą przy stole w domu syna, patrząc na fotografię zmarłej żony. Do salonu weszła Ania.

– Coś rozmowa się nie klei, widzę. Nieśmiałki z was – zaśmiała się. – Potrzebujecie pomocy?

To przelało czarę goryczy. Wstałem gwałtownie od stołu.

– Koniec tej szopki – rzuciłem oschle i wyszedłem, mijając w przedpokoju zdumionego Roberta.

Trzasnąłem drzwiami i tyle mnie widzieli.

Maszerowałem szybko, niesiony złością. Poza tym siąpił deszcz, a ja nie miałem parasola. Ale może lepiej. Nikt nie zobaczył, jak wraz z kroplami deszczu po moich policzkach płynęły łzy… Do domu dotarłem przemoczony. Wziąłem gorący prysznic, a potem w sypialni sięgnąłem po szlafrok Alicji. Wtuliłem twarz w miękki materiał i wciągnąłem wraz z oddechem resztki ukrytego w nim zapachu. Tak bardzo za nią tęskniłem. Nikt nie był w stanie jej zastąpić. Czemu nie potrafią tego zrozumieć? Czemu nie mogą odpuścić?

Trochę się wstydziłem, że uciekłem jak smarkacz, i tej całej Helenie należały się ode mnie przeprosiny. Biedaczka niczym nie zawiniła i wyglądała na równie zmieszaną. Ale dzieciaków przepraszać nie zamierzałem. Jeśli nie przestaną pakować mnie w takie krępujące sytuacje, nie będę do nich przychodzić. Wiedziałem, że się o mnie martwią, ale to moje życie. Uznałem, że jak ochłoniemy, czeka nas poważna rozmowa. Wieczorem w pracy szef powitał mnie stwierdzeniem:

– Kiepsko wyglądasz. Stało się coś?

Westchnąłem, ale potem wyżaliłem mu się za wszystkie czasy. Potrzebowałem tego. Poklepał mnie po ramieniu, co starczyło za całą litanię pocieszeń.

– Przydałby ci się tu jakiś towarzysz – powiedział, pozornie zmieniając temat.

Spojrzałem na niego zaskoczony.

– Nie ma tu wiele roboty dla jednego. Po co ci dodatkowy pracownik?

– Miałem na myśli psa.

– Psa?

– No, przydałby ci się. Siedzisz tyle godzin sam jak palec, i to w nocy. Pomógłby ci stróżować. I nie gadałby…

Rozmyślałem o jego propozycji

Czy naprawdę moja samotność aż tak rzucała się w oczy? Czy faktycznie stawałem się dziwakiem i odludkiem? Czy pies coś zmieni? Nie miałem pojęcia, ale…przypomniałem sobie, że Alicja zawsze żałowała, iż z powodu jej alergii nie mogliśmy mieć żadnego zwierzaka. Teraz mógłbym spełnić jej marzenie. Nazajutrz zadzwoniłem do Roberta. Trochę się obawiałem tej rozmowy, ale chyba sam zrozumiał, że przegiął i nie może uszczęśliwić mnie na siłę. Obiecał więcej mnie nie swatać. A ja obiecałam, że sam o siebie zadbam.

Postanowiłem, że zaadoptuję psa. Tak, to dobry pomysł. Przygarnę jakąś bezpańską sierotę i w ten sposób pomożemy sobie nawzajem. Od razu pojechałem do schroniska dla zwierząt i poprosiłem, żeby pokazali mi takiego psa, któremu życie najbardziej dało w kość. Młody pracownik oprowadzający mnie po terenie schroniska nieco się zdziwił, ale zaprowadził mnie do klatki, w której siedział kundel średniej wielkości. Był biało-rudy, miał spiczasty pyszczek i koszmarnie smutne oczy. Ostrożnie powąchał wyciągniętą dłoń chłopaka, ale gdy ja się zbliżyłem, cofnął się gwałtownie w głąb klatki.

– Wabi się Karmel. Był bity, dlatego tak reaguje. Ale to dobre psisko.

Też mi się tak wydawało. Przez kilka następnych dni kompletowałem wyprawkę dla Karmela i codziennie przychodziłem do schroniska, żeby wyprowadzać go na spacer. Gdy się oswoił na tyle, że przestał się kulić i cofać na mój widok, uznałem, że mogę go zabrać do domu. Obwąchał wszystkie kąty, po czym ułożył się na dywaniku przy łóżku w sypialni i zasnął. Wybrał tę stronę, po której spała Alicja. Uznałem to za dobry znak. Potrzebowałem tego psa, a on mnie.

Karmel świetnie sprawdzał się jako pies stróżujący. Co ważniejsze, jego nieufność wobec mnie topniała z dnia na dzień. Zaczął wskakiwać na moje kolana, gdy siedziałem w fotelu i czytałem gazetę. Lubił też kłaść pysk na moich stopach. Co ciekawe, już podczas naszego pierwszego wspólnego dyżuru dołączył do nas wielki tłusty kocur. Został stałym gościem i przyjacielem Karmela… Ja z kolei dawno nie byłem taki ruchliwy. Karmel zmuszał mnie do aktywności. Codzienny długi spacer po parku stał się naszym rytuałem.

Przechadzając się pośród alejek, mimowolnie poznawałem nowych ludzi, dokładniej innych właścicieli czworonogów. Ale te znajomości – w przeciwieństwo do „randek” organizowanych mi przez dzieciaki – zawierały się niejako same, naturalnie, bez żadnej presji, a rozmowy toczyły się swobodnie, bo mieliśmy wspólny temat. Tyle że jak już zacząłem się otwierać, dotarło do mnie, jak bardzo brakowało mi kontaktu ze światem zewnętrznym.

Zamknięty w czterech ścianach ze swoim bólem i tęsknotą tak wiele traciłem! Po żałobie przyszła pora, by wyjść ze skorupy. Podczas jednego ze spacerów pojawiła się w parku nowa para. Włochaty biały pies podobny do szpica szedł posłusznie przy nodze swojej eleganckiej pani. Kilka chwil później baraszkował w najlepsze z Karmelem wśród liści.

Każda miłość jest inna

– Piękny pies – zagaiłem.

– Fakt – zgodziła się z uśmiechem kobieta.

– Co to za rasa?

– Samojed.

– Karmel to kundel, ale czuję, że płynie w nim błękitna krew – zażartowałem.

Szliśmy razem, rozmawiając, a nasze psy biegły przodem, równie jak my zadowolone ze swojego towarzystwa. Wanda mieszka kilka ulic dalej, ale jakoś dotąd nie mieliśmy okazji się spotkać. Jest wdową od kilku lat, rozumiała mnie więc doskonale. Ją też rodzina i znajomi usilnie próbowali swatać, więc mogliśmy wymieniać się doświadczeniami i anegdotami z niechcianych randek. Odtąd spotykaliśmy się na spacerach w parku niemal codziennie. Aż pewnego dnia zdobyłem się nawet na odwagę, by zaprosić Wandę do kina…

Nie wiem, czy kiedyś obdarzę ją takim uczuciem, jakim darzyłem Alicję. Może to zwyczajnie niemożliwe, bo każda miłość jest inna i na swój sposób pierwsza. Nie śpieszymy się i póki co nic nikomu nie mówimy. Zresztą lepszych kibiców niż nasze psy i tak nie znajdziemy.

Czytaj także:
„Po śmierci męża moja szansa na miłość się przeterminowała. Kochanek z młodości pokazał mi, że miłość nie ma daty przydatności”
„Mój chłopak na hasło >>dziecko<< dostawał alergii. Zarzekał się, że nie chce mieć potomka, a później strzelił dzieciaka kochance”
„Straciłam głowę dla mojego pacjenta. Choć wiedziałam, że to zakazana miłość, cierpiałam, gdy sprzątnęła mi go inna baba”

Redakcja poleca

REKLAMA