„Żyliśmy w otwartym związku i wiedzieliśmy o swoich zdradach. Ślub i ciąża zmieniły wszystko. Stałam się jędzą”

Kłótnia małżeńska fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Kochający mąż, a do tego nieograniczona wolność? To już mi nie wystarczało. Czułam, że cała moja dotychczasowa filozofia życia była błędem i wygodnictwem. W pewnym sensie również tchórzostwem. Potrzebowałam Marka u mojego boku. Ciałem, duszą i myślami".
/ 22.07.2021 09:58
Kłótnia małżeńska fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Ślub wzięliśmy z… rozsądku. Chcieliśmy kupić mieszkanie na kredyt, a banki, wiadomo, preferują małżeństwa. Nie umówiliśmy się na związek otwarty, nie było żadnego niepisanego kontraktu, po prostu tak żyliśmy.

Wolność Tomku w swoim związku, że tak powiem. W okresie narzeczeńskim nie wnikałam w to, co robi ani jak się prowadzi Marek, gdy nie ma go przy mnie. Bo razem było nam wspaniale, i tylko to się liczyło. Oboje byliśmy wolnymi ludźmi. Ja też nie życzyłam sobie dochodzeń w sprawie mojego prywatnego życia.

Miłość nie wymaga papierków, ale zadecydowały względy praktyczne

Zresztą okres narzeczeński był takim tylko z nazwy, dla rodziców. My mówiliśmy o „miłości” lub „byciu razem”, a określenie „narzeczeństwo” wiązało się z jakimś staromodnym, oficjalnym zobowiązaniem przypieczętowanym pierścionkiem. Nie w naszym stylu. Potem był ślub.

Znajomi się dziwili, że się na ten krok zdecydowaliśmy. Racja. Przecież „bycie razem” można przedłużać w nieskończoność bez potrzeby kolejnych zobowiązań. Miłość nie wymaga papierków, oficjalnych przysiąg i symbolu w postaci obrączek.

Zadecydowały względy praktyczne. Chcieliśmy wziąć kredyt, a małżeństwa miały preferencje. No to hop – do urzędu! I teraz ja się zdziwiłam, bo po ceremonii poczułam się lepiej. Niby mniej wolności i zawężenie pola manewru, a było mi jakoś lżej na sercu. Zwierzyłam się z tego Markowi, a on mnie przytulił, zapewniając, że też się cieszy, skoro ja się cieszę. Jednak nie wiało od niego entuzjazmem…

Czy wolność w związku ma oznaczać zgodę na zdrady?

Jako małżeństwo prowadziliśmy życie podobne do tego sprzed ślubu. Byliśmy razem, kochając się, ale czasem któreś z nas znikało w swoich interesach, zawodowych lub towarzyskich.

Wystarczyły zdawkowe tłumaczenia, żeby zamknąć temat mojej lub jego nieobecności. Jednak z tego okresu pozostało kilka tajemniczych spraw po stronie Marka.

Oczywiście byli koledzy i były męskie wieczory w pubach, ale zdarzyło się również kilka telefonów od kobiet, a nawet jeden esemes, który przypadkowo zobaczyłam: Mareczku, do zobaczenia tam, gdzie zwykle. Krótka treść nie dawała mi spokoju.

Nie byłam pewna, czy to napisała kobieta, ale znałam większość kolegów męża i raczej żaden nie zwracałby się do niego per Mareczku. No i co to za miejsce: „tam, gdzie zwykle”? Przyłapałam się na… zazdrości i samej siebie nie rozumiałam.

Marek był kochający i czuły, w domu pomocny, zawsze szarmancki, na zakupach hojny, tylko czasem znikał. Dotychczas mi to pasowało, ale teraz zaczęło mnie męczyć poczucie niepewności. A jeśli on prowadzi dwa życia, i w tym drugim na równych prawach ze mną funkcjonuje jakaś inna kobieta?

Im usilniej sobie tłumaczyłam, że nasze zasady wykluczają żądanie całkowitego oddania, tym mocniej coś się we mnie buntowało przeciw tym regułom. Skąd one się w ogóle wzięły? Przecież niczego nie omawialiśmy. Czy wolność w związku ma oznaczać zgodę na zdrady? No nie. Odruchowo zakładałam, że jak kocha, to nie zdradza, ale teraz głowy bym za to nie dała. Pewnego dnia zaczęłam dopytywać się nieco natarczywiej niż zwykle o to, gdzie był, kiedy nie było go ze mną, oraz sugerować, że powinniśmy stać się bardziej szczerzy wobec siebie. Starałam się być delikatna, lecz stanowcza.

– Ale ja jestem szczery i otwarty, więc o co chodzi? – zaoponował. Już chciałam zripostować, że ukrywanie przed żoną celu swoich wyjść, jak również spotykanie się bez mojej wiedzy jako Mareczek tam, gdzie zwykle, nie jest otwartością. Jednak w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Czy ja naprawdę zaczynałam się zachowywać jak staromodna jędza kontrolująca swojego faceta? Przecież jeszcze dwa lata temu byłabym zachwycona takim układem – kochający mąż, a do tego nieograniczona wolność.

Czułam, że cała moja dotychczasowa filozofia życia była błędem i wygodnictwem

Jednak teraz mi to nie wystarczało. Czułam, że cała moja dotychczasowa filozofia życia była błędem i wygodnictwem. W pewnym sensie również tchórzostwem. Nie chciałam, żebyśmy byli szczęśliwi warunkowo i czasowo – czyli, gdy jesteśmy razem. Do pełni szczęścia potrzebowałam pewności i wyłączności. Tylko, jak rzecz wdrożyć? Przecież takie podejście zmieniało wszystko. Może nawet Marek przestałby mnie taką kochać – kategoryczną i zachłanną?

Postanowiłam jednak zaryzykować i powiedziałam Markowi o swoich lękach oraz pragnieniach. O tym, że nie czuję się bezpiecznie, kiedy znika, a ja nie wiem, gdzie jest i kim. No i o tym feralnym esemesie.

– Kontrolujesz mnie? – oburzył się. – Nie mam innej kobiety.

– To kto to jest? – zapytałam wprost. – Kolega – odparł szybko i spłonił się po czubki uszu.

– Kłamiesz!

– A ty mnie ograniczasz – wycedził przez zęby wyraźnie wkurzony. Gdy wyszedł z domu, trzasnąwszy drzwiami, przestraszyłam się. To nie było zwykłe wyjście. Opuścił mnie wściekły i pełen urazy. Wyglądało to tak, jakby nie zamierzał więcej wrócić. Przepłakałam cały wieczór. Jednak wrócił, dał mi kwiaty, przeprosił. Przyznał, że spotkał się wtedy z koleżanką z pracy, żeby omówić opracowywany projekt. A ;„tam, gdzie zwykle” to knajpa koło ich biura, gdzie wychodzą zazwyczaj na lunch. Potem powiedział coś zabawnego, parsknęliśmy zgodnym śmiechem, atmosfera się oczyściła.

Mój cudowny chłopak stawał się powoli wspaniałym mężczyzną?

Znowu było wspaniale. Przez wiele kolejnych dni spędzaliśmy wspólnie cały wolny czas. Po kilku tygodniach tej sielanki zaszłam w ciążę. Niby to normalne u młodego małżeństwa, ale ja byłam zaskoczona. Natomiast Marek wręcz przerażony. No i się zakończyła nasza idylla. Niby dbał o mnie, troszczył się i rozpieszczał, ale znowu zaczął znikać. Odnosiłam wrażenie, że nie jest w stanie wytrzymać w domu i tylko szuka pretekstu, żeby się wyrwać na zewnątrz.

A ja najbardziej potrzebowałam właśnie jego. U mojego boku. Ciałem, duszą, myślami. W dzień i w nocy. To niesamowite, jak zmienił mi się punkt widzenia. W głowie układałam plany naszego wspólnego życia, choć czułam, że Marek wolałby nie być w nich uwzględniany jako element stały i niezmienny. Aż pewnego dnia został ze mną wieczorem, rezygnując z piłkarskiej środy w pubie. Zrobił kolację, wymasował mi stopy, hmmm…

– A ty co? Pauzujesz za jakieś faule z ostatniej nasiadówki z kumplami? – dopytywałam się żartobliwie w piłkarskich klimatach, zaskoczona tą zmianą.

– Kochanie, jesteśmy już rodziną. Nie ma ważniejszej rzeczy na świecie. Ostatnio dużo się zastanawiałem nad swoim… nad naszym życiem. I sądzę, że pora zacieśnić więzi. Stanowczo zbyt mało czasu spędzamy razem i za mało się przytulamy. Wziął mnie w objęcia, a ja zaniemówiłam z zaskoczenia. Przemiana szła w upragnionym przeze mnie kierunku. Mój cudowny chłopak stawał się powoli wspaniałym mężczyzną.

Czułam się szczęśliwa jak nigdy dotąd

A moje marzenia o wspólnym, rodzinnym życiu z fazy planów przeszły do fazy realizacji. Mijały kolejne miesiące ciąży, dobry czas trwał, a ja czułam się szczęśliwa jak nigdy dotąd. To naprawdę był inny Marek. Już nie dzielił czasu na ten dla mnie, dla nas i dla siebie, coraz bardziej się angażował w naszą rodzinę. Zbliżał się termin porodu, a ja, szykując się do tego ważnego wydarzenia, przyjmowałam wizyty bliskich mi osób. Odwiedziła mnie też Agnieszka, żona dobrego przyjaciela Marka. I zgadało się na temat przemiany mojego faceta.

– Tak, był kiedyś u nas i żalił się Przemkowi, jak mu ciężko, że chyba nie jest gotowy na ojcostwo, że ta sytuacja go przerasta. Mój mąż kretyn zaczął mu doradzać, żeby się zastanowił, dał sobie czas, znalazł jakąś odskocznię.Mało szlag mnie nie trafił. Jaki czas? Jaka odskocznia? Żona w ciąży, trzeba się brać w garść, a nie zastanawiać!

– I co zrobiłaś? – zapytałam, bo czułam, że tak tego nie zostawiła.

– Powiedziałam, że brzemienne kobiety mają niesamowity apetyt na seks, a ponieważ już się nie boją niechcianej ciąży, to sobie nie żałują. Dodałam, że ja bym cię nie zostawiała samej nawet na pół godziny. Widzę, że odniosło skutek. Była bardzo z siebie zadowolona, ja wręcz przeciwnie. Pożegnałam się chłodno z moim samozwańczym „adwokatem”, a kiedy Marek wrócił z pracy, wylał się ze mnie żal.

– Chyba nie uwierzyłeś, że mogę cię zdradzić! Przecież jesteśmy ze sobą z miłości, a nie ze strachu, że jedno drugie oszuka albo przegra z hormonami. Chcę, żebyś mnie kochał z własnej woli, a nie pod pistoletem… – gadałam bez ładu i składu, pociągając nosem i ocierając łzy. – Jak sobie pomyślę, że zmuszasz się do bycia ze mną, to aż mnie coś w środku kłuje. Marek złapał mnie za ramiona.

– Roma, co ty pleciesz? Wiadomo, że cię kocham. Nad życie! Panikuję, bo nie jestem supermanem i boję się, że zawiodę. Gdzie cię kłuje w ogóle? – spytał przestraszony.

– Jakoś tu… – dotknęłam podbrzusza, które ponowie przeszył ból, aż jęknęłam. – To chyba już! – jego przerażenie rosło.

– Jedziemy na porodówkę! Całą drogę w taksówce trzymał mnie za rękę, głaskał i uspokajał, poganiając jednocześnie kierowcę. A ja już wiedziałam, że miłość i wolność wcale się nie wykluczają

Przeszliśmy przez etap zwątpienia, a to przecież zdarza się w najlepszych związkach. Jednak nowe zasady ustaliły się same wraz obawą o utratę tego, co najważniejsze. I wzajemne zaufanie wróciło. 

Czytaj także:
„Kiedy żona była w zagrożonej ciąży, korzystałem z usług prostytutki. Piękną Weronikę spotkałem potem w szkole synka..."
„Mój tata zginął w wypadku, a matka przelała całą miłość na mojego brata. Ja przez całe życie jestem popychadłem”
„Zdradziłem żonę, bo przerosły mnie starania o dziecko. Byłem słaby i niedojrzały, ale zapłaciłem za to wysoką cenę"

Redakcja poleca

REKLAMA