„Ciąża córki przeorganizowała nam życie. Obawiała się, że nie będzie mogła mieć dzieci, a wydała na świat trojaczki”

Kobieta, która urodziła trojaczki fot. Adobe Stock, demphoto
„Kiedy dowiedziałam się, że moja córka jest w ciąży, nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. Właściwie potrójne szczęście. Kiedy przekazałam informację mężowi, omal się nie zakrztusił kolacją. Miałam spore wątpliwości, czy córka da radę”.
/ 14.03.2022 08:26
Kobieta, która urodziła trojaczki fot. Adobe Stock, demphoto

Odkąd nasze dzieci wyprowadziły się z rodzinnego domu, zrobiło się jakoś pusto. Tęskniłam za gwarem i energią, jaką wprowadzały i zaczęłam skrycie marzyć o wnukach. Kiedy dowiedziałam się, że moja córka jest w ciąży, nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. Na syna nie miałam co liczyć w kwestii wnucząt, bo prowadził tryb życia daleki od rodzinnego. Skupiał się przede wszystkim na karierze i nie zamierzał się jeszcze ustatkować.

Natomiast Milena wzięła ślub dwa lata temu i bardzo chciała mieć już dziecko. Niestety, pojawiły się  kłopoty z zajściem w ciążę. Po wielu miesiącach starań, ginekolog przepisał jej w końcu terapię hormonalną.

Zadzwoniła do mnie kilka tygodni później z radosną nowiną – test pokazał ich wymarzone i wyczekane dwie kreseczki. Byli w siódmym niebie i postanowili od razu poinformować rodzinę, bo nie kryli swojej radości.

Wszyscy zresztą wiedzieliśmy, jak bardzo im zależało na potomstwie. Kiedy Milena poszła na pierwsze USG, bardzo się stresowałam, czy wszystko będzie dobrze. Moja nieposkromiona wyobraźnia podsuwała mi same czarne scenariusze, ale modliłam się, by się nie spełniły.

Musiało się udać!

Za długo się naczekali na dziecko, nie zasługiwali na więcej stresu. Z niecierpliwością oczekiwałam na telefon Mileny, kazałam jej zadzwonić, jak tylko będzie mogła. Odezwała się tuż po wizycie. Była strasznie rozemocjonowana, głos jej drżał, a ja z ciężkim sercem zastanawiałam się, co powie. Ciąża pozamaciczna? Poronienie? Wada genetyczna?!

– Mamo, będziemy mieć trojaczki!

– Co takiego?! – aż usiadłam z wrażenia. Nie mogłam powstrzymać śmiechu. To było niesamowite! Obawiali się, że nie będą mogli mieć dzieci, a tu nagle trójka?!

Nie do końca wiedziałam czy się cieszy, czy płacze. Sama nie wiem, co czułabym na jej miejscu. Ja miałam dwoje dzieci w trzyletnim odstępie i ledwie dawałam radę. Trójka na raz zdecydowanie by mnie przerosła! Nie chciałam jej jednak straszyć, więc im pogratulowałam, powiedziałam, że wszystko będzie dobrze i zapewniłam, że mogą liczyć na moją pomoc.

Kiedy przekazałam informację mężowi, omal się nie zakrztusił kolacją. Tak… ta wiadomość niewątpliwie zrobiłaby wrażenie na każdym, ale radość mieszała się z niepokojem. Milena z Maćkiem mieli dwupokojowe mieszkanie i niezbyt wysokie pensje.

Na ich dwójkę oczywiście wystarczały, ale dla pięcioosobowej rodziny?! Dobrze, że chociaż są teraz te dopłaty na dzieci. Zastanawiałam się, jak oni dadzą sobie radę. Maciek musi pracować, więc ona zostanie z trójką niemowląt sama. Wiedziałam, że będę musiała przyjść jej z pomocą, tylko w jaki sposób? Pierwszą myślą było to, że powinni przeprowadzić się do nas. Mieliśmy duży dom i spokojnie mogliby zająć całe piętro. Proponowałam im to już przed ślubem, ale woleli mieszkać na swoim.

– Pozwól im wszystko przemyśleć – hamował moje zapędy mąż. – Sami cię poproszą, jeśli będą chcieli. Narzucanie się młodym nie przynosi nic dobrego.

Ech, faceci! Nie mają pojęcia, jaką harówką jest bycie w domu z dzieckiem, a co dopiero z trojaczkami. Powtórzyłam Milence, że jestem na każde jej zawołanie i propozycja z przeprowadzką do nas jest wciąż aktualna. Wiedziałam, że musiała się wszystkim bardzo stresować, a to niewskazane w ciąży.

Przyjeżdżali w odwiedziny co weekend. Początek ciąży córka znosiła bardzo źle. Wciąż było jej niedobrze, wymiotowała i miała zawroty głowy. W drugim trymestrze poczuła się lepiej, ale za to jej brzuch zaczął rosnąć w niewiarygodnym tempie.

Za każdym razem, gdy się widziałyśmy, był widocznie większy. W piątym miesiącu lekarz dał jej L-4 i kazał się oszczędzać, bo już wtedy wiadomo było, że nie donosi ciąży do samego końca. Zaplanowano cesarskie cięcie pod koniec ósmego miesiąca.

Ostatnie tygodnie musiała leżeć, więc zaproponowałam, że przyjadę jej pomóc. Zgodziła się, bo w zasadzie nie miała innego wyjścia. Maciek był wciąż w pracy, a ona nie miała nawet jak zrobić sobie posiłku.

Byłam szczęśliwa, że mogę być w jakikolwiek sposób pomocna. Milena robiła przez internet zakupy dla niemowlaków: trzy łóżeczka, materace, pościele, mnóstwo ubranek, pieluszki, wanienka. Dzieci nie było jeszcze na świecie, a już kosztowały majątek.

– My kupimy wózek!– zadeklarowałam.

– Będzie drogi. To wózek dla trojaczków! – ostrzegła, ale zapewniłam ją, że wiem, co robię.

Rodzice Maćka dorzucili się do zakupów. Oni też dopiero oswajali się z myślą o trójce wnucząt. Poza tym wciąż są czynni zawodowo, a my jesteśmy już na emeryturze, więc mogliśmy bardziej pomóc. Szczerze mówiąc, cieszyłam się, że mogę teraz więcej czasu spędzić z córką. To były nasze ostatnie chwile, gdy mogłyśmy spokojnie porozmawiać i nabrać oddechu przed zbliżającym się szaleństwem.

Kiedy w końcu nadszedł czas porodu, Maciek zabrał Milenkę do szpitala, a my czekaliśmy w domu. Zadzwonił do nas po trzech godzinach.

– Maleństwa są zdrowe, ale muszą poleżeć w inkubatorach, bo urodziły się bardzo małe. Dwie dziewczynki i chłopiec! – opowiadał z entuzjazmem.

Co za ulga! Odetchnęłam. Następnego dnia pojechaliśmy do szpitala zobaczyć dzieci, faktycznie były maleńkie i… piękne! Zakochałam się w nich od razu. Milena była wykończona, ale szczęśliwa.

– Macie już dla nich imiona? – dopytywałam z nieukrywaną ciekawością.

– Tak. A B C. Alicja, Bartek i Celinka. Łatwiej zapamiętać – roześmiała się.

Po dwóch tygodniach wypisano ich do domu. Gdy do nich przyszłam, ledwie zmieściłam się w sypialni. Łóżeczka zajmowały pół pokoju. Maluchy budziły się na przemian. Milena początkowo chciała karmić je piersią, ale nie dawała już rady, bo niemal bez przerwy któreś było głodne. W końcu zdecydowała się przejść częściowo na mleko z butelki.

– Nie mogą zostać w tym mieszkanku – jęczałam do męża po powrocie. – Już teraz nie ma tam miejsca, a co dopiero, gdy dojdą zabawki, krzesełka do karmienia i inne rzeczy. Nie pomieszczą się. 

– Pamiętasz, jak my mieszkaliśmy przez rok z twoimi rodzicami? To była katastrofa. Nie zafunduję tego własnej córce.

– To może się z nimi zamieńmy?! – powiedziałam w końcu głośno to, co chodziło mi po głowie od dawna, ale bałam się zaproponować mężowi.

To przecież Staszek po ślubie wybudował ten dom, mieszkaliśmy w nim od ponad trzydziestu lat. Mąż nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Dobrze wiedział, że w tej chwili dla nas dwojga ten dom jest za duży. Mieszkanie w zupełności by nam wystarczyło.

Natomiast dla córki i zięcia jedno piętro z trzema pokojami to wciąż byłoby za mało. Decyzja była jednak ciężka jeszcze z jednego powodu. Nasz syn mógł nie być zachwycony nierównością w traktowaniu jego i siostry.

– Myślę, że to dobry pomysł, ale trzeba zadzwonić najpierw do Daniela – oświadczył mąż.

Przytaknęłam. Wzięłam telefon i wybrałam jego numer. Syn jeszcze nie widział dzieci siostry, ale planował, że odwiedzi je w najbliższy weekend. Bałam się jego reakcji na naszą propozycję. Kiedy powiedziałam mu, nad czym się zastanawiamy, zareagował naprawdę wspaniale.

– To świetny pomysł.

– Nie będziesz zły? To też twój spadek.

– A wy się wybieracie na tamten świat, że już o spadku myślicie? – zaśmiał się i powtórzył, że to doskonałe posunięcie. Byłam z niego dumna. Dopiero chwilę później przyznał, że i tak nie zamierza zostać w Polsce, bo dostał propozycję przeniesienia się do filii swojej firmy w Nowym Jorku.

– Lecisz do Stanów? – zapytałam smutno, choć jednocześnie byłam dumna z jego zawodowych sukcesów.

Odpowiedział, że wylatuje za dwa miesiące. Zaproponował, że w tym czasie mógłby nam pomóc przy przeprowadzce. Pozostało powiedzieć o pomyśle samym zainteresowanym. W weekend umówiliśmy się na spotkanie u Mileny i Maćka. Ledwie wszyscy mieściliśmy się w salonie. To utwierdziło mnie w słuszności naszej decyzji.

– Mamy dla was propozycję – powiedziałam. – Chcielibyśmy zamienić się z wami na mieszkania. Przeniesiecie się do naszego domu, a my tutaj. Co wy na to?

Moje słowa musiały zrobić na nich wielkie wrażenie, bo aż zaniemówili. Spojrzeli na siebie wyraźnie wzruszeni.

– Ja się zgadzam – powiedział Daniel z uśmiechem. – A wy?

Dzieci zaczęły głośno i chóralnie płakać, jakby chciały namówić rodziców do przyjęcia tej oferty. Oczywiście córka z zięciem zgodzili się z radością. Byli bardzo szczęśliwi, my także cieszyliśmy się, że mogliśmy pomóc. Przeprowadzka poszła sprawnie i szybko.

Milena i Maciek zostawili nam pokój gościnny, abyśmy mogli zawsze czuć się u nich swobodnie. Przez pierwsze trzy lata i tak bywałam u nich niemal codziennie, żeby pomagać Milenie przy maluszkach.

Teraz dzieci chodzą już do przedszkola, więc Milena wróciła na pół etatu do pracy, a ja wpadam, gdy tylko jestem potrzebna. Szybko zadomowiliśmy się w nowym mieszkaniu i bardzo zaprzyjaźniliśmy z sąsiadami. Nowe pokolenie wniosło w nasze życie prawdziwą rewolucję, ale jak to mówią: „Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”.

Czytaj także:
„Klientka zgłosiła zaginięcie synka. Okazało się, że dzieciak zadarł z mafią, a matka... od dawna nie żyje”
„Nie mogłam się pogodzić, że rzucił mnie facet. Całymi dniami snułam marzenia o naszym spotkaniu i to był błąd”
„Udałam, że jestem w ciąży, by sprawdzić Damiana, a ten drań dał mi kasę na aborcję! Wzięłam je i wydałam pieniądze na SPA”

Redakcja poleca

REKLAMA