„Nie mogłam się pogodzić, że rzucił mnie facet. Całymi dniami snułam marzenia o naszym spotkaniu i to był błąd”

dziewczyna, która myśli o swoim byłym fot. Adobe Stock, leszekglasner
„W moich fantazjach wpadamy na siebie przypadkiem. Mam na sobie liliową sukienkę, czerwone szpilki, elegancki makijaż i superfryzurę. On patrzy na mnie i natychmiast zaczyna żałować, że mnie zostawił. Prosi o drugą szansę, ale ja tylko się uśmiecham i odchodzę, kołysząc biodrami”.
/ 16.11.2022 12:27
dziewczyna, która myśli o swoim byłym fot. Adobe Stock, leszekglasner

Letnie urlopy zawsze planowałam ze sporym wyprzedzeniem. Już w lutym miałam zaklepane miejsce w górskim pensjonacie lub wykupione wczasy w nadmorskim kurorcie. W tym roku było inaczej. Tuż po Nowym Roku rozstałam się z mężczyzną, który przez ostatnie lata był sensem mojego życia. Ściślej mówiąc: zostałam przez niego porzucona. Podobno nasz związek się wypalił.

W tej sytuacji zrozumiałe, że nie wyobrażałam sobie wyjazdu na wakacje. Dokąd miałam jechać? Po co? A przede wszystkim: z kim? We własnym domu z trudem znosiłam samotne wieczory, poza nim już bym ich nie zniosła na pewno. Od stycznia do sierpnia nie wzięłam ani jednego dnia urlopu. Przeciwnie, pracowałam więcej niż zwykle, chętnie zostając po godzinach i zastępując koleżanki.

Dzięki temu nie miałam zbyt wielu okazji do myślenia o Marku. Tylko czasem wyobrażałam sobie, jak spotykamy się przypadkowo, na przykład w galerii handlowej.

Wyglądam olśniewająco. Mam na sobie liliową sukienkę, która powiększa biust, i buty na niebotycznie wysokich obcasach. Czerwone. Piękne! Takie buty bardzo dodają kobiecości i pewności siebie. Jestem w makijażu i nowej fryzurze, bo właśnie wyszłam od fryzjera.

– Beata?! – wykrzykuje na mój widok Marek. – Pięknie wyglądasz… – zachwyca się i natychmiast zaczyna żałować, że przez własną głupotę stracił tak wyjątkową kobietę. – Może dasz się zaprosić na kawę? – proponuje.

Wtedy ja uśmiecham się promiennie (mam śnieżnobiałe zęby, a co tam, w marzeniach wszystko jest możliwe) i odpowiadam, że bardzo by mi było miło, ale, niestety, mam mocno napięty kalendarz. I zostawiam go osłupiałego na środku alejki, sama zaś oddalam się tanecznym krokiem, zalotnie kręcąc biodrami. W ciszy słychać tylko stukot moich czerwonych szpilek i bolesne, pełne rozpaczy westchnienie dawnego kochanka… No cóż, pomarzyć wolno.

Chciałam zrobić coś pożytecznego

W połowie sierpnia zostałam wezwana do kadr, gdzie pouczono mnie, że muszę jak najszybciej wykorzystać zaległy urlop. Przynajmniej tydzień, jaki został mi z ubiegłego roku. Bo jak nie, to kara!

– I co ja teraz zrobię? – żaliłam się koleżankom, dyskretnie sondując, czy któraś nie zechciałaby towarzyszyć mi w mojej wakacyjnej niedoli.

Jak na złość, wszystkie miały mężów albo narzeczonych, i to z nimi spędzały wszystkie urlopy.

– My z Waldkiem jedziemy do Egiptu, jeśli chcesz, możesz przez te kilka dni pomieszkać w naszym letnim domku – zaproponowała Jagoda.

Znałam ten dom z opowiadań i ze zdjęć. Położony był jakieś czterdzieści kilometrów od Wrocławia, na obrzeżach niewielkiego miasteczka. Choć miał już swoje lata – Jagoda odziedziczyła go po dziadkach – niczego mu nie brakowało. Była w nim ciepła woda i gaz, telewizja, nawet internet. Ale największą zaletą domu był otaczający go piękny ogród.

– Będziesz całymi dniami leżeć w hamaku i czytać książki – zachęcała koleżanka, budząc we mnie nadzieję, że może jednak tegoroczny urlop nie okaże się koszmarem.

I tak w piątkowy wieczór zaparkowałam samochód na podjeździe domu, w którym miałam spędzić najbliższy tydzień. Humor mi dopisywał. Samotny wypoczynek, na myśl o którym dotąd czułam przerażenie, nagle zaczął wydawać mi się niezłym pomysłem. Zamierzałam leniuchować do woli.

Przez dwa dni udawało mi się to doskonale. Właściwie nic nie robiłam. Opalałam się, czytałam książki, gapiłam się w chmury, no i oczywiście fantazjowałam na temat spotkania z Markiem. Było to bardzo miłe, ale też, nie ma co kryć, trochę nudne.

Trzeciego dnia postanowiłam zrobić coś praktycznego i pożytecznego. Koło domu leżała sterta skoszonej trawy, którą Jagoda przed wyjazdem zgrabiła. Wspominała, że zamierzała ją wywieźć na specjalnie przygotowane wysypisko w kącie ogrodu, nie zdążyła tego jednak zrobić. Pomyślałam, że się tym zajmę. W podzięce za gościnę.

Energicznie złapałam za taczkę i spróbowałam ją pchnąć, ale stawiała opór, pewnie koła o coś zahaczyły albo zaplątały się w trawę. Naparłam mocniej i… nagle moje ciało przeszył okropny bólZ trudem dokuśtykałam do domu. Resztę dnia przeleżałam w łóżku, z termoforem na lędźwiach, przekonana, że wystarczy solidnie się wygrzać, by wrócić do formy.

Nazajutrz obudził mnie ból w dole pleców. Spróbowałam wstać z łóżka, ale okazało się to niemożliwe. Przy najmniejszym ruchu ból się nasilał. W panice sięgnęłam po telefon i wybrałam numer pogotowia.

– Sparaliżowało mnie, przyjedźcie! – załkałam w słuchawkę.

Kilka minut później usłyszałam sygnał karetki i zaraz potem dzwonek przy furtce. Ktoś musiał wyjść z domu i otworzyć lekarzowi. Tylko kto?

– Ratunku! Tutaj jestem! W pokoju na piętrze! Nie mogę się ruszać! – zaczęłam histerycznie krzyczeć.

Najwyraźniej osiągnęłam sukces, bo rozdzwoniła się moja komórka.

– Lekarz nie może się dostać do środka, nikt nie otwiera – poinformował mnie lodowaty kobiecy głos.

– Bo ja, proszę pani, nie jestem w stanie wstać z łóżka – chlipnęłam.

– To jak mamy pani pomóc?

– Auuu! – zawyłam w odpowiedzi.

Musiał mnie zobaczyć akurat teraz?!

Widać cierpienie wpływa korzystnie na intelekt, bo w tym momencie przypomniałam sobie, że z tyłu domu jest w siatce dziura, przez którą, od biedy, można się przecisnąć.

– Czy lekarz jest szczupły? – spytałam z nadzieją, po czym wyłuszczyłam dyspozytorce, w czym rzecz.

– A jak wejdzie do domu? – drążył głos w słuchawce.

– Okno w salonie jest uchylone, może tamtędy? – podsunęłam.

Godzinę później leżałam na hamaku, obłożona poduszkami i zaśmiewając się, opowiadałam mamie przez telefon swoją przygodę.

– Nie mam pojęcia, dlaczego wszyscy tak narzekają na tę służbę zdrowia. Lekarka, która u mnie była, okazała się niezwykle profesjonalna i, co w mojej sytuacji nie bez znaczenia, wysportowana. Wyobraź sobie, że wlazła przez okno w salonie, dokładnie mnie zbadała i orzekła, że wcale nie jestem sparaliżowana, tylko nadwerężyłam kręgosłup. To nic takiego. Dostałam zastrzyk i ból prawie ustąpił.

– I nie zabrała cię do szpitala? – zatroskała się moja mama.

– Nie było takiej potrzeby. Powiedziała, że gdyby sytuacja się powtórzyła, mam jechać na ostry dyżur.

– Może pojedź – podsunęła mama.

– Mamo, naprawdę nic mi nie jest – zapewniłam ją, przemilczając komentarz, jakim na pożegnanie obdarzyła mnie lekarka:

– Pogotowie jest od ratowania życia a nie łagodzenia bólu pleców!

Bardzo mnie te słowa zawstydziły i obiecałam sobie, że nigdy więcej nie zachowam się tak aspołecznie. Kiedy więc wieczorem stojąc pod prysznicem, poczułam w dole pleców zwiastun znajomego bólu, nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby dzwonić po pomoc.

Narzuciłam sukienkę, którą miałam pod ręką (pech chciał, że niezbyt twarzową i na karczku poplamioną jagodami), i zgięta wpół poczłapałam do samochodu. Wiedziałam już, że szpital jest blisko, miałam więc nadzieję, że jakoś do niego dojadę, a tam już się mną zajmą.

– Zajmiemy się, a jakże – zapewniła mnie pani w rejestracji. – Proszę iść pod gabinet i czekać w kolejce.

Kolejka nie była długa, raptem siedem osób, tyle że pogotowie co rusz dowoziło kolejnych pacjentów. A ci przywiezieni mieli pierwszeństwo. Znaleziony w rowie pijak czy byczek, który brał udział w knajpianej bójce nie musieli czekać, w przeciwieństwie do starowinki z uszkodzonym kolanem, młodej matki ze zwichniętą ręką czy mnie – kobiety w średnim wieku, którą ból kręgosłupa przygniatał do ziemi.

W końcu weszłam do gabinetu

Lekarz mnie zbadał i odesłał na prześwietlenie, które nic nie wykazało.

– Skrzywienie kręgosłupa plus siedzący tryb życia – ot, cały problem – orzekł ortopeda. – Proszę brać leki przeciwbólowe, a gdy poczuje się pani lepiej, codziennie się gimnastykować. I często pływać – zalecił, a potem rzucił: – Następny proszę…

Wyturlałam się z gabinetu i powoli, noga za nogą, powlokłam się w stronę szpitalnej apteki. Ból sprawiał, że nie mogłam się wyprostować. Tuptałam więc jak staruszka, odgarniając rozczochrane, spadające na twarz włosy, i pociągając nosem, aby powstrzymać cisnące mi się do oczu łzy. I wtedy usłyszałam:

– Beata?! To ty?

Zatrzymałam się i odrobinę, na ile pozwolił mi ból, uniosłam głowę. Zobaczyłam przed sobą Marka. W białej koszuli, z lekkim zarostem na brodzie wyglądał jak jakiś amant. Natomiast kobieta u jego boku, pomimo ciążowego brzuszka, jak filmowa gwiazda.

– Nie, to nie ja – odparłam machinalnie i ruszyłam dalej.

Nadzieja, że uda mi się go oszukać, okazała się płonna.

– Nie wygłupiaj się. Co tutaj robisz? – rzucił w stronę moich wygiętych w kabłąk pleców.

Nie odpowiedziałam, tylko dumnie kuśtykałam dalej (o kręceniu biodrami nie było w tej sytuacji mowy).

– Jak chcesz… Gdybyś jednak miała ochotę pogadać, wypić wspólnie kawę, to zapraszamy. Prawda, Ewelina? – zwrócił się, jak sądzę, do swojej brzuchatej towarzyszki. – Mieszkamy w pobliżu – tu podał adres. – Zapamiętasz?

Zapamiętałam...

Wspomnienie tego spotkania długo było dla mnie równie bolesne, jak ból kręgosłupa, który tak mnie wtedy sponiewierał. Ale gdy w końcu ustąpił, znów dałam się porwać słodkiemu nurtowi marzeń

Idę ulicą miasteczka oddalonego od Wrocławia o czterdzieści kilometrów (co, do licha, wygnało Marka na tę prowincję?), mijam dom stojący przy Warszawskiej osiem, gdy nagle z bramy wypada zdenerwowany mężczyzna. Pewnie ma dość wiecznie zrzędzącej żony i rozkapryszonego dziecka. I, co za zbieg okoliczności, zderza się ze mną. Ja oczywiście, mam na sobie liliową sukienkę, czerwone szpilki, makijaż i superfryzurę.

– Beata? – wykrzykuje na mój widok. – Pięknie wyglądasz…

I natychmiast zaczyna żałować, że mnie kiedyś opuścił.

Dzięki takim marzeniom odrobinę łatwiej jest żyć. I dlatego warto mieć chociaż jedną parę czerwonych szpilek. Tak na wszelki wypadek.

Czytaj także:
„Była żona chce odebrać mi syna, którego nigdy nie chciała. To ja się nim zajmowałem, a sąd przyznał jej opiekę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Wszyscy w pracy wiedzieli, że mam problemy z alkoholem. Wszyscy poza mną. To była gierka, by pozbawić mnie awansu”

Redakcja poleca

REKLAMA