„Ciągle byli naćpani dopalaczami. Nawet sklepowa obsługiwała ich bez kolejki, żeby jak najszybciej wyszli”

zbuntowana młodzież która sięga po dopalacze fot. Adobe Stock, Anastacia Gudz
Mogli mieć po 16 lat, a byli postrachem całej wsi. Znów bełkotali coś jeden do drugiego, nie dało się tego słuchać. Jak tacy młodzi mogli się doprowadzić do takiego stanu? Złapali jakieś czipsy i butlę napoju gazowanego. Ich twarze nie wyrażały nic, byli jak jakieś maszyny.
/ 25.05.2021 09:21
zbuntowana młodzież która sięga po dopalacze fot. Adobe Stock, Anastacia Gudz

Produkty na półkach wiejskiego sklepu poukładane były według zasady „mydło i powidło”, jednak przez ostatnie dwa tygodnie, od czasu przeprowadzki tutaj, zdążyłam już do tego przywyknąć. Spokojnie wrzucałam do koszyka kolejne rzeczy z mojej listy. Nagle dzwonek nad drzwiami zaanonsował nowych klientów – dwóch nastolatków. Przyjrzałam im się. Byli ubrani dość schludnie, ale mieli zamglony wzrok. Bełkotali coś jeden do drugiego. Mogli mieć po szesnaście lat…

Ruszyłam do kasy. Nim dotarłam do lady, sklepikarka, mimo że mnie widziała, powiedziała do chłopaków:

– Co będzie?

Rzuciłam jej oburzone spojrzenie. Unikała mojego wzroku. Spojrzałam na smarkaczy, nie kryjąc mojej dezaprobaty. Uważali się za pępek świata, widać to było po ich aroganckim zachowaniu, nawet wyglądzie. Ten stojący bliżej mnie miał w uchu duży kolczyk z wizerunkiem miecza na czerwonym tle, na ręce tatuaż. „Widać rodzice w ogóle nie mają nad nim żadnej kontroli” – pomyślałam.

Strach było z takimi typkami wchodzić w spór, mimo że wciąż byli dziećmi!

Gdy poszli, sklepowa powiedziała:

– Przepraszam, wiem, że pani była pierwsza, ale z nimi lepiej tak. Wolę, żeby jak najszybciej wyszli. Ciągle chodzą naćpani – wzdrygnęła się.

Wychodząc ze sklepu, pomyślałam, że „wieś sielska, anielska” już dawno przestała istnieć… To samo przemknęło mi przez głowę następnego dnia, gdy wracałam z mojego spaceru z kijami do nordic walkingu. Mijając ostatni dom we wsi, usłyszałam nagle rozpaczliwe miauczenie. Rozejrzałam się. Kota nie było widać, jednak odgłosy wyraźnie dochodziły z podwórka. Podeszłam do płotu. Miauczenie nie ustawało, więc po chwili wahania otworzyłam furtkę i weszłam na podwórko. Kierując się słuchem, znalazłam zwierzaka. Siedział pod drzwiami wejściowymi ze wzrokiem wbitym w gałkę.

Nacisnęłam dzwonek przy drzwiach. W domu panowała cisza, nie świeciło się żadne światło, choć zapadał już zmierzch. Kot nie przestawał żałośnie miauczeć, choć nie wyglądał na rannego. „Musi być wygłodzony – pomyślałam. – A najwyraźniej tu mieszka. Jak jego opiekun mógł go tak zostawić? Co za ludzie…”.

Zaraz ci przyniosę jakieś jedzenie – obiecałam kotu. – Poczekaj.

Ruszyłam szybko do domu po portfel, a potem do sklepu po jakąś karmę

Płacąc, spytałam sprzedawczynię, czy wie, kto mieszka w domu za wsią.

– Pan Henryk. A co?
– Jego kot głoduje.
– Niemożliwe – spojrzała na mnie prawie z oburzeniem. – Pan Henryk nigdy by do tego nie dopuścił. Specjalnie dla niego zamawiam zawsze trzy rodzaje karmy i jeszcze specjalne mleko dla kotów. Kto jak kto, ale on o swojego kota dba.
– Dzwoniłam do drzwi i nikt się nie zjawił. Widać wyjechał.

Sprzedawczyni zrobiła powątpiewającą minę.

– A niby dokąd on miałby wyjechać? Jego żona już dawno nie żyje, nie mieli dzieci. Co najwyżej mógł pojechać na jakiś festyn strażacki, bo był strażakiem, ale one to w niedziele są.

Ruszyłam z powrotem do domu pana Henryka. Z opisu sklepikarki wynikało, że mężczyzna jest już w podeszłym wieku. A jeśli dostał zawału? Gdy dotarłam pod jego dom, podałam kotu karmę. Jadł łapczywie. Potem podeszłam do drzwi wejściowych i znowu zadzwoniłam. Nikt nie zareagował. Wewnątrz było ciemno. Nie oczekując cudu, złapałam gałkę. Drzwi się otworzyły! Przeszły mnie ciarki. Sięgałam po komórkę, żeby sobie nią świecić we wnętrzu, nim znajdę kontakt, gdy kot wbiegł do domu. Miaucząc, zaczął się kręcić po sieni.

– Dobry wieczór! – powiedziałam głośno. – Halo! Panie Henryku!

Kot podbiegł do zamkniętych drzwi z drugiej strony przedpokoju. Wskoczył na klamkę i drzwi się otworzyły. To była sypialnia. Na staromodnym małżeńskim łóżku w półmroku majaczyła jakaś postać. Serce podeszło mi do gardła.

– Panie Henryku… – wydusiłam.

Nie było żadnej reakcji… Zapaliłam światło. Mężczyzna na łóżku miał na sobie piżamę. Był związany, a jego ręce i nogi były skrępowane krawatami! Usta miał zakneblowane, również krawatem…

– Panie Henryku!

Mężczyzna otworzył lekko oczy.

– Panie Henryku, zaraz pana rozwiążę, zaraz wszystko będzie dobrze!

Kiedy usiłowałam uwolnić go z pęt, patrzył na mnie tylko półprzytomnym wzrokiem.

– Przyniosę z kuchni jakiś nóż albo nożyczki, trzeba to przeciąć! – powiedziałam. – Ale zaraz do pana wracam!

W kuchni panował straszny bałagan. Ktoś porozrzucał naczynia, ścierki, szuflady były pootwierane, podobnie drzwiczki kredensu… Kto mógł tak okrutnie go potraktować?! W końcu przecięłam więzy pana Henryka. Mężczyzna był cały zesztywniały od leżenia w jednej pozycji – kto wie jak długo! Było widać, że życie już tylko ledwo się w nim tli! Nie był chyba nawet świadom, że został uwolniony… „Odwodnił się” – uświadomiłam sobie. Pobiegłam do kuchni, żeby przynieść mu wody. Choć uwolniłam go od knebla, nie był w stanie pić…

Zadzwoniłam po pogotowie, oczekiwanie na przyjazd karetki dłużyło się niemiłosiernie

Lekarz stwierdził, że trzeba powiadomić policję, o czym wcześniej nawet nie pomyślałam. Karetka zabrała pana Henryka, ja zostałam w jego domu do przyjazdu radiowozu. Czekając, rozglądałam się po tym pokoju, który stał się dla nieszczęsnego mężczyzny miejscem tortur. I tutaj widać było ślady rabunku. Dwudrzwiowa szafa była otwarta, ubrania pospadały z wieszaków. Otwarta była też szuflada niemodnej toaletki z lustrem, z której zapewne korzystała kiedyś żona pana Henryka.

Fakt, że bandyta tak potraktował pamiątkowy mebel, który dla starszego mężczyzny musiał mieć wielką sentymentalną wartość, szczególnie mnie rozgniewał. Odruchowo podeszłam, żeby zamknąć szufladkę. Nie pomyślałam o tym, że może w ten sposób zatrę ważne ślady. W szufladce było parę tanich naszyjników i otwarte eleganckie pudełeczko na spinki do mankietów ze złotym nadrukiem: „W uznaniu wieloletniej ofiarnej służby w OSP”.

Patrzyłam na to przez łzy. „Co za wandal” – myślałam o włamywaczu. Etui było puste, ale jedna ze spinek, ze srebrnym krzyżykiem na czerwonej emalii, leżała obok. Policjanci wypytali mnie o wszystko, co wiedziałam. Czy znam poszkodowanego? Czy wiem, kto mógł chcieć zrobić panu Henrykowi krzywdę? Czy widziałam coś szczególnego?

Opisałam to, co wydawało mi się istotne, i wyjaśniłam, że mieszkam we wsi dopiero od dwóch tygodni i znam bardzo niewiele osób. Mijały dni, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy pan Henryk w ogóle wyjdzie z tego wszystkiego cały i zdrowy. Wreszcie po tygodniu, robiąc zakupy, zagadnęłam sklepikarkę, czy wie, jaki jest jego stan. W końcu ona na co dzień żyła życiem wsi.

– Ach – pokręciła głową. – Całe szczęście, że pani znalazła pana Henryka! To był ostatni moment! Kuzynka jest pielęgniarką w szpitalu, mówiła, że długo to potrwa, nim on dojdzie do siebie, dopiero wczoraj był w stanie w ogóle coś powiedzieć! Jacyś się do niego włamali, kiedy wieczorem wyszedł w piżamie zawołać kota do domu. Nie widział, kto to był, od tyłu go zaszli, ale chyba dwóch. Zaprowadzili do sypialni, związali, zakneblowali, a potem szukali, co warto ukraść!

– Ludzie bez serca! Jak można było starego człowieka tak zostawić!
– Na pewno jacyś przyjezdni – powiedziała. – Jeżdżą tu czasem na motocyklach, tylko warkot słychać i już ich nie ma. Może myśleli, że na takim uboczu to nikt nie odkryje. Bezkarni się czuli.

Nagle jej spojrzenie powędrowało w stronę drzwi. Jej twarz ściągnął grymasie napięcia. Znów zjawiło się tamtych dwóch smarkaczy, którzy niedawno wcisnęli się przede mną do kolejki. Obserwowałyśmy ich ze sklepikarką w milczeniu – oby jak najprędzej poszli, żebyśmy mogły spokojnie dokończyć rozmowę. Znów bełkotali coś jeden do drugiego, nie dało się tego słuchać. Jak tacy młodzi mogli się doprowadzić do takiego stanu? Złapali jakieś czipsy i butlę napoju gazowanego. Ich twarze nie wyrażały nic, byli jak jakieś maszyny.

Gdy podchodzili do kasy, odsunęłam się trochę. I nagle znów rzucił mi się w oczy kolczyk w uchu tego niższego. Czerwona emalia, na niej miecz. Chłopak mamrotał coś do sklepikarki, a ja nie mogłam oderwać wzroku od tego kolczyka. Gdy przymknęłam oczy, obraz zamglił mi się, jak przez łzy widziałam teraz nie miecz, ale krzyż. Jak na tej spince do mankietów, która wypadła z pamiątkowego etui w sypialni pana Henryka…

Telefon na policję wystarczył do złapania tych dwóch wiecznie naćpanych małolatów

Odciski palców i inne ślady na miejscu przestępstwa potwierdziły, że to oni tak okrutnie potraktowali staruszka. W ten sposób chcieli zdobyć pieniądze na kolejne dawki dopalaczy. W „wieś sielską, anielską” już dawno nie wierzę. Musi mi wystarczyć, że nasza dzięki mnie stała się trochę bezpieczniejsza…

Czytaj także:
Moja narzeczona jeździ na wózku. To dlatego matka nie chce naszego ślubu
Moja żona miała obsesję na punkcie wagi. Nawet w ciąży się głodziła
Nieodpowiedzialny tatuś zostawił dziecko samo przed sklepem. Doszło do tragedii

Redakcja poleca

REKLAMA