Patrzyłem na siedzącą przede mną starszą panią i błyskawicznie analizowałem w myślach to, co mi przed chwilą powiedziała. Wniosek nasuwał się jeden.
– Czyli uważa pani, że mieszka obok nawiedzonego domu, tak? Nawiedzonego przez duchy – uściśliłem jeszcze dla pełnej jasności.
– Wiem, jak to brzmi – zarumieniła się. – Wiem, że mogę się wydawać stara i dziwna, ale… Ja naprawdę widuję tam dziwne światła, jak Boga kocham! – uderzyła się w pierś. – Wychodzą jakby spod ziemi, i to każdej nocy. Do tego jakiś ruch, taki nieokreślony, zamazany. Zaczęło się jakieś dwa miesiące temu – powtórzyła to, co już słyszałem.
Pokiwałem głową
– Umówmy się, że przyjmę pani zgłoszenie, ale proszę nie oczekiwać formalnej akcji z naszej strony. Duchy to nie nasza specjalność.
– Powiedział pan: formalnej… A nieformalnej? – zawiesiła z nadzieją głos.
Znów pokiwałem głową.
– Nieformalnie, owszem – uśmiechnąłem się. – Byłaby pani tak miła i zaprosiła mnie na herbatę? Na przykład dzisiaj wieczorem?
Koledzy na komendzie nazywają mnie ekspertem od spraw beznadziejnych. Traktuję to jak komplement, nie zważając na nutki kpiny czy ironii. Faktem jest, że często trafiają mi się sprawy, którymi nikt inny nie chce się zająć, bo prestiżu nie przynoszą, a można się ośmieszyć. Nie wiem, czy to jakiś mój szczególny talent, ale potrafię dopatrzeć się sensu tam, gdzie na pierwszy rzut oka w ogóle go nie ma. Tu miałem pewność co do jednego. Starsza pani rzeczywiście coś widziała, ponieważ podczas całej rozmowy zachowywała się zupełnie racjonalnie.
Jej zdenerwowanie też było zrozumiałe. Policja tak działa na ludzi, nawet tych, którzy nie mają nic na sumieniu. Dokonana przez nią interpretacja zaobserwowanych zjawisk też nie dziwiła. Zobaczyła coś, czego nie umiała sobie logicznie wytłumaczyć. Stąd duch. Chciałem to obejrzeć na żywo, by wyrobić sobie własne zdanie. Bo nigdy nie należy lekceważyć żadnej informacji, choćby wydawała się totalnie absurdalna. Starsza pani mieszkała w eleganckiej willi, ostatniej w szeregowej zabudowie przy jednej z podmiejskich uliczek.
Dalej znajdował się już tylko opuszczony dom, pozostałość po gospodarstwie rolnym, jakie kiedyś tam prosperowało. Prawdopodobnie właściciele albo raczej ich spadkobiercy sprzedali grunty deweloperom i tak powstało podmiejskie osiedle domków jednorodzinnych. Ale opuszczony i zapuszczony budynek stojący pod lasem nadal straszył.
Dosłownie i w przenośni
Zanim zadzwoniłem do furtki, najpierw bacznie mu się przyjrzałem. Póki jeszcze było jasno. Solidna chałupa – ze trzysta metrów kwadratowych, czyli mogły tam żyć dwie albo i trzy rodziny. Parterowa, z wysokim dachem, co sugerowało obecność strychu. Na poziomie ziemi dostrzegłem niewyraźnie miejsca po oknach piwnicznych, obecnie zabite deskami.
Dom był solidnie podpiwniczony, chyba na całej powierzchni, co uznałem za normalne dla budownictwa z tamtego okresu i tego typu. Spore gospodarstwo wymaga dużo miejsca do przechowywania produktów, a piwnica pod domem wydawała się dobrym miejscem.
Teraz zapewne w ruinie, jak i cały budynek. Z odległości jakichś 200 metrów dom sprawiał wrażenie kompletnie opuszczonego. Okna też zabito dechami na głucho. Wokół rosły chwasty na metr wysokie, najwyraźniej mało kto się tu zapuszczał. A przynajmniej takie można było odnieść wrażenie…
Starsza pani nie przywitała mnie chlebem i solą, ale gorącą, aromatyczną herbatą i pysznym plackiem drożdżowym ze śliwkami. Pijąc i jedząc – w sumie skonsumowałem trzy kawałki – zabawiałem moją coraz bardziej podenerwowaną gospodynię anegdotkami z życia policjanta. Nie spieszyłem się, bo po pierwsze, nie chciałem wyjść na łakomczucha, a po drugie, musiałem jakoś zabić czas. I tak przy rozmowie z plackiem w tle zastał nas wieczór.
Chmury wisiały nisko, więc zmierzch zapadł jakby szybciej i był nieprzyjemnie ponury. Siedzieliśmy w salonie, którego okna wychodziły na front domu. Nawiedzony budynek znajdował się po lewej stronie, więc był dla nas niewidoczny. Ale moja rozmówczyni wiedziała, że gdzieś tam jest i że coś w nim straszy… Wreszcie nie wytrzymała.
– Rozumiem, że chce pan być miły, ale… chyba już czas, żebyśmy przeszli do sypialni… Oj! – urwała i zarumieniła się jak panienka na tę dwuznaczność.
Uśmiechnąłem się po ojcowsku, jak na funkcjonariusza policji przystało, choć ta obywatelka mogłaby być moją matką.
– Idźmy zatem na miejsce obserwacji – wskazałem starszej pani gestem kierunek.
Zerwała się jak młódka i poprowadziła mnie do swego buduaru. Nie zapalała światła, tylko po omacku podeszła do okna i rozsunęła zasłony. Aż wstrzymałem oddech. Stary dom majaczył w ciemności, otoczony nieziemską, bladą poświatą bijąca od dołu. Delikatna, drżąca, wcale nie straszna moim zdaniem, raczej ciepła i jakaś taka przyjazna.
Potem dostrzegłem coś jeszcze. Światło drgało i falowało, co już sprawiało wrażenie dość upiorne. Dom zdawał się unosić nad ziemią i poruszać. Niesamowite… Obserwowaliśmy to dziwne zjawisko przez kilkanaście minut, aż powoli zamarło. Ustał wszelki ruch, tylko światło sączyło się dalej. A znad sąsiedniego pola powoli zaczął unosić się tuman mgły i płynąć w kierunku zabudowań.
Uznałem, że pora działać
– Niech pani na mnie zaczeka – poleciłem.
– A dokąd się pan wybiera?
– Na mały spacer.
Nie chciałem używać latarki, dopóki nie podejdę dostatecznie blisko, więc droga przez łąkę zajęła mi kilka minut. Musiałem iść ostrożnie, bo pełno tam było dziur, starych kretowisk i splątanych badyli. Ale trudno było się zgubić, skoro dom wciąż emanował delikatnym światłem. Kiedy dzieliło mnie od niego ze dwadzieścia metrów, skręciłem w prawo. Wszędzie dookoła były gęste zarośla, aż tu nagle wyszedłem na drogę. No, droga to może za dużo powiedziane – niezbyt głębokie koleiny, połamane krzewy, wyraźne ślady opon. Zapaliłem latarkę na parę sekund, kierując snop światła ku dołowi.
Drogi używano dostatecznie regularnie, aby nie zarosła. Przede mną wznosił się budynek, za mną rozpościerała się ściana lasu. Droga wiodła ku niej, więc ruszyłem w kierunku drzew. Natrafiłem na wąską przecinkę, która wiodła w głąb lasu, a po kilkunastu metrach łączyła się z większym duktem. No to coś się już wyjaśniło, pomyślałem. Nie wierzyłem w duchy, zwłaszcza takie, które jeżdżą samochodami.
A tędy dało się swobodnie podjechać pod opuszczony budynek, nie będąc widzianym od strony osiedla domków. Zawróciłem. Niestety, nie mogłem dostać się do środka nawiedzonego domu. Dotarłem do ciężkich, drewnianych drzwi, które wyglądały na nowe, na dokładkę były starannie zamknięte. Na skobel i kłódkę. Całkiem nowiutką kłódkę. Kucnąłem i uważnie przyglądałem się poświacie.
Rzeczywiście wydobywała się spod ziemi, konkretniej – sączyła się z licznych szpar w deskach, którymi zabite były piwniczne okienka. Obszedłem dom. Wszędzie to samo. W piwnicy paliło się światło, bez dwóch zdań. I ktoś tu regularnie bywał, co najmniej od sześciu tygodni. Ale nie wcześniej – kłódka nie zdążyła pokryć się patyną. Już chciałem wracać, kiedy doszedł mnie charakterystyczny, słodkomdlący zapach. Aż wstrzymałem oddech. Kiedy skojarzyłem, co to za zapach, uśmiechnąłem się z satysfakcją.
Wróciłem do starszej pani
– Proszę nikomu o tym nie mówić – przestrzegłem ją. – Jutro w nocy przyjedziemy znowu z wizytą. Tym razem większą grupą.
Następnego wieczora znów zadzwoniłem do znajomej furtki. Przemiła gospodyni ucieszyła się na mój widok, ale zarazem była ciut rozczarowana.
– To jest niby ta większa ekipa? – spytała.
– To jest mój szef – wyjaśniłem.
Zastępca komendanta przedstawił się imieniem, nazwiskiem oraz stopniem służbowym, a następnie szarmancko ucałował starszą panią w rękę.
– Nie wypada, żeby szef siedział w krzakach, więc pozwoliłem sobie zaprosić go w pani imieniu pod dach. Może zostało jeszcze trochę tego pysznego placka? Reszta ekipy jest już gotowa do akcji, więc raczej się tutaj nie pokażą za szybko.
Nie pokazali się wcale. Za to szef, po zjedzeniu placka, wypiciu dwóch kubków herbaty i luźnej rozmowie, odebrał telefon.
– Załatwione? No to się zwijamy, panowie – powiedział tylko krótko.
I już się chciał żegnać ze starszą panią, ale powstrzymałem go ruchem ręki.
– Szefie, moment, naszej gospodyni należą się chyba jakieś wyjaśnienia…
– Właśnie, właśnie! – potwierdziła szybko. – Co tam panowie znaleźliście?
– Ogród – odparł szef. – Dla niektórych zapewne rajski. A konkretniej plantację roślin, które nie do końca są legalne... Dwa tysiące krzewów już gotowych do zbioru. No i znaleźliśmy też ogrodników – zaśmiał się cicho. – Zdemontowanie całej instalacji oświetleniowej z plantacji zajmie nam kilka dni, ale może pani spać spokojnie. Żadnych duchów nie odnotowaliśmy.
Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”