„Chowałam dzieci jak kury w klatce. Nie pozwalałam im na samodzielność. Teściowa uznała, że robię z nich niedorajdy”

teściowa upomina synową fot. Adobe Stock, yavdat
„– Myślisz, że kiedyś było bezpieczniej niż dzisiaj? – prychnęła. – Że nie było złodziei ani pedofilów? Szalonych kierowców na drogach? Pijaków zaczepiających dzieciaki? Otóż byli, tylko informacje o nich nie rozchodziły się tak szybko! Ale jakoś trzeba było żyć”.
/ 06.05.2022 06:47
teściowa upomina synową fot. Adobe Stock, yavdat

Za oknem zaczynało się wypogadzać. Odłożyłam ścierkę z myślą, że jeśli nie wyjdę z dziećmi na plac zabaw w ciągu kilkunastu minut, to znowu przegapimy tę godzinkę słońca, na jaką można liczyć w listopadowy dzień.

– Maja, Kuba, ubierajcie się! – krzyknęłam w stronę dużego pokoju. – Idziemy na placyk!

Odpowiedział mi pomruk niezadowolenia. No tak, jedenastoletnia Maja już od dłuższego czasu narzekała, że nudzi się na placu, a jej dziesięcioletni brat właśnie zaczynał ją naśladować. Cóż, musiałam przyznać, że dwie huśtawki, zjeżdżalnia, piaskownica i ścianka do wspinaczki to trochę mało, żeby zapewnić rozrywkę dzieciom w ich wieku, ale zależało mi, żeby choć trochę pobyły na świeżym powietrzu.

Przed blokiem nastąpiła kolejna faza negocjacji. Moje pociechy chciały bawić się w chowanego, z zapałem wskazując na górę desek przed zamkniętym sklepem, blaszane garaże i dzikie zarośla. Odmówiłam. A co, jeśli w tych chaszczach albo za garażami ukrywa się jakiś narkoman czy ekshibicjonista? Chwilę pomarudziły, po czym z kwaśnymi minami usiadły na huśtawkach. Było mi przykro – ja tu się staram, a one demonstracyjnie się nudzą.

– Mamo, możemy już iść do domu? – nie wytrzymał Kuba. – Co ja mam tu robić?

– Bawić się na świeżym powietrzu – odpowiedziałam.

Zmarszczył nos.

– To może chociaż pojeździmy z Mają na rowerach?

Obiecałam, że pojeździmy w sobotę, wszyscy razem – jak wyciągnę z piwnicy swój jednoślad. Płaczliwie zapytał, dlaczego dopiero w sobotę i czemu nie mogą teraz, sami pojeździć po osiedlu.

Potrząsnęłam ze zniecierpliwieniem głową. Czemu i czemu? Bo są dziećmi i w razie, gdyby ktoś je zaczepił czy, nie daj Boże, napadł, nie poradziliby sobie! Mogliby zostać okradzeni, pobici, nawet porwani! Mało to słyszy się o takich przypadkach – o dziewczynce zaatakowanej przez szaleńca siekierą czy o pedofilu-mordercy, którego wypuszczono z więzienia, bo odsiedział swój wyrok, a potem znowu zabił? Mowy nie ma, żebym puściła moje dzieci samopas!

Ja też wszystko chciałam robić sama

Wieczorem zadzwoniła teściowa z pytaniem, czy Maja chciałaby jutro upiec z nią ciasto śliwkowe. Córka uwielbia babcię, więc odmówiłam naprawdę z ciężkim sercem. Miałam wywiadówkę i nie zdążyłabym zaprowadzić Mai. I tak musiałam prosić brata, żeby zaopiekował się dziećmi pod moją nieobecność.

– Mamo, to babcia? – do pokoju wbiegła Maja. – Możemy jutro do niej pójść?

Wytłumaczyłam jej, że babcia, owszem, zaprasza, ale nie damy rady do niej dotrzeć. Z poczucia uczciwości dodałam wzmiankę o cieście śliwkowym i wtedy córka zaczęła mnie nakłaniać, żebym puściła ją samą.

– Przecież to tylko jeden przystanek autobusowy! – argumentowała.

– Zresztą mogę pójść piechotą i obiecuję, że będę uważać na pasach!

Nawet nie rozważałam tej możliwości. Maja jest stanowczo za mała na samotne chodzenie po ulicy.

Dlaczego to takie trudne? Dlaczego, jak do niedawna, nie wystarczy powiedzieć dzieciom, że na coś nie pozwalam, i na tym zakończyć sprawę? „Bo są coraz starsze i chcą więcej wolności” – przebiegło mi przez głowę. „Ale jednocześnie wciąż zbyt małe, żeby same za siebie odpowiadać” – dodał inny głos.

Przypomniałam sobie, jak to było, kiedy sama miałam te naście lat i chciałam wszystko robić po swojemu. Mieszkałam w blokowisku i po szkole nie chodziłam do świetlicy, tylko na podwórko. Całymi godzinami zwisałam z trzepaka, a podczas deszczu bawiłam się w chowanego na klatkach schodowych wieżowców. Rodzice byli wtedy w pracy, każde z moich przyjaciół biegało z kluczem na szyi i nikt nie postrzegał tego jako „zaniedbanie wychowawcze”.

Czasem ktoś się uderzył, bo spadł z huśtawki, czasem skaleczył albo został skrzyczany przez któregoś z sąsiadów, ale tak naprawdę nigdy nic złego się nie stało. Szkoda, że czasy się zmieniły i dzieci już nie mogą bawić się same przed domem…

Następnego dnia wstałam wcześniej, bo czekał mnie intensywny dzień. Kilka razy wołałam dzieci na śniadanie, ale jak zwykle się ociągały. Obawiałam się, że będę spóźniona.

– Pośpieszcie się! – miotałam się po kuchni, na przemian grożąc im i błagając. – Boże, no nie zdążę!

Rzeczywiście, musiałabym wyjść w ciągu czterech minut, żeby nie zmuszać klienta do czekania. W tej sytuacji zostało mi tylko jedno wyjście: zadzwonić do Filipa i błagać, żeby przyszedł nie tylko po południu, ale również teraz, i odwiózł dzieci do szkoły. Kochany brat obiecał, że będzie w ciągu kwadransa. Zamykając drzwi, usłyszałam, jak Maja mówi do Kuby:

– Zupełnie nie rozumiem, dlaczego wujek ma nas odwozić! Przecież wiemy, gdzie jest przystanek i jak skasować bilet…

„Znowu to samo – poczułam irytację. – Chcą sami jeździć po mieście, a co zrobią, jak do autobusu wsiądzie jakiś pijak i będzie się awanturował? Albo wariat? Nie, nie ma co ryzykować. Lepiej, żeby jechali pod opieką wujka, choćby im się to nie podobało. 

Kiedyś były inne czasy?

Wieczorem na wywiadówce wychowawczyni Kuby poinformowała nas, że od przyszłego tygodnia zmieni się plan lekcji i w piątki klasa będzie kończyła zajęcia dopiero o siedemnastej.

– Bez sensu – mruknęła mama Kacpra, siedzącego z Kubą w jednej ławce. – Kacper będzie miał tylko piętnaście minut na ubranie się i dojazd na basen, a to pięć przystanków. Nie wiem, jak on zdąży.

Kacper jeździ sam na basen? – zainteresowałam się.

– Tak, od zeszłego roku – przytaknęła. – A we wtorki odbiera jeszcze z przedszkola siostrę, zawozi ją do babci i dopiero wtedy idzie na trening.

Oczy miałam jak pięciozłotówki. Ta kobieta naprawdę puszcza dwoje dzieci, w tym jedno pięcioletnie, po ulicy?! Co za nieodpowiedzialność! Co za beztroska i brak wyobraźni! Przecież Kacper ma dopiero dziesięć lat! Jak może obarczać go taką odpowiedzialnością?

W domu Filip czekał na mnie już w butach. Śpieszył się do dziewczyny. Wcisnęłam mu trzydzieści złotych „na książki” i zapytałam, czy może odebrać dzieci w piątek, bo ja muszę jechać do biura paszportowego. Pokręcił głową.

– Sorry, siostra, ale wyjeżdżam na weekend.

Zaklęłam pod nosem.

– A nie możesz poprosić babci? – zapytał, mając na myśli oczywiście moją teściową, bo nasi rodzice mieszkali czterysta kilometrów dalej.

Ha! Dawno już wpadłam na ten pomysł, tylko… Mama Michała była cudowną, ciepłą kobietą i na pewno chętnie by mi pomogła, ale nie chciałam jej o to prosić. Czułam, że popełniłabym błąd. Dlaczego? Bo ona wychowała sześcioro dzieci bez pomocy niań, babć i cioć, choć – jak zarzekał się Michał – jej mąż w życiu nie przyłożył ręki do zajęć domowych. Tak, teściowa była twardą, samowystarczalną kobietą i na pewno z dezaprobatą odniosłaby się do faktu, że nie umiem sobie poradzić z ledwie dwójką dzieci.

Nie umiałam przyznać się przed nią, że sobie nie radzę. Niestety, zrobiła to za mnie Maja. Wymyśliła sobie, że skoro ja nie mogę zaprowadzić jej po szkole do babci, poprosi o to samą babcię. W tym celu pożyczyła od kogoś telefon i zadzwoniła do mnie. Nie odbierałam, więc wystukała numer babci, uznając, że powiadomi mnie o wszystkim po fakcie.

Byłam niemal w drzwiach szkoły, gdy teściowa zadzwoniła z informacją, że Maja i Kuba są u niej. Kiedy przyszłam po nich wieczorem, okazało się, że Maja powtórzyła babci moją poranną rozmowę z wujkiem Filipem, informując ją przy tym, że przecież ona i Kuba są wystarczająco duzi, żeby sami wracać do domu po szkole, a mama „nie wiadomo dlaczego robi taki cyrk”.

Zrobiło mi się słabo. Widziałam, że teściowa ma jakiś komentarz na ten temat, i ścisnęło mnie w dołku. I rzeczywiście mama Michała z całą stanowczością oznajmiła, że Maja ma rację. Jest już przecież w piątej klasie, a dzieci teściowej nie tylko same wracały ze szkoły, ale nawet jeździły do miasta pekaesem.

Ale to były inne czasy! – zaprotestowałam odruchowo. – Ja też się bawiłam sama na podwórku, tyle że wtedy…

– Wtedy co? – wpadła mi w słowo. – Myślisz, że było bezpieczniej niż dzisiaj? Że nie było złodziei ani pedofilów? Szalonych kierowców na drogach? Pijaków zaczepiających dzieciaki? Otóż byli, tylko informacje o nich nie rozchodziły się tak szybko! Ale jakoś trzeba było żyć”.

Po raz pierwszy poważnie się nad tym zastanowiłam. Fakt, w internecie wieści rozchodzą się błyskawicznie, a i telewizja straszy nas w każdym wydaniu wiadomości. Wydawało mi się jednak, że przestępczość kiedyś była dużo niższa, i powiedziałam to na głos. Że i na ulicach było bezpieczniej, i na podwórku.

– Tak? – teściowa ujęła się pod boki. – A wiesz, że ja pamiętam co innego? Moja Andzia wiała kiedyś w lesie przed zboczeńcem, mało butów nie pogubiła. Ich koledze chuligani ukradli rower i sama nie wiem, ile razy moi chłopcy opowiadali, że ktoś ich zaczepiał, kieszonkowe chciał zabrać albo piłkę. I co? Masz mnie za złą matkę, bo ich puszczałam samych? Swoich rodziców też?

– To mama uważa, że powinnam Mai i Kubie pozwolić samodzielnie poruszać się po mieście? – spytałam pełna wątpliwości.

– Oczywiście. Inaczej zrobisz z nich niedorajdy. Sami nic nie załatwią, bo nie będą potrafili.

Mama Michała rozłożyła ręce, dając znak, że to moja decyzja, ale bardzo by jej się spodobała. Przez chwilę omawiałyśmy trasę ze szkoły do jej domu. Oświetlony chodnik, wszędzie sklepy, dużo ludzi… Obiecałam, że to przemyślę.

W domu weszłam do internetu i zaczęłam szukać statystyk dotyczących przestępczości w naszym kraju. I co się okazało? Że mamy najspokojniejszy okres od czasów powojennych! Liczba ciężkich przestępstw spadła o kilkanaście procent w porównaniu do lat przypadających na moje dzieciństwo.

Porwania są niezwykle rzadkie, ale media robią z tego taką sensację, że patrząc na bawiące się samopas dzieci, myślimy tylko o tych, które zaginęły, a nie o tysiącach innych, które codziennie bezpiecznie wracają do domów, zadowolone i dotlenione. Którym rodzice pozwalają na samodzielną zabawę na dworze, jeżdżenie na rowerach z kolegami czy zbieranie kasztanów w parku bez asysty dorosłych. O dzieciach takich jak Kacper z klasy Kuby, który od roku wraca z małą siostrzyczką do domu i jakoś nic złego mu się dotąd nie przytrafiło…

Przyszło mi na myśl porównanie z kurami. Są te z wolnego wybiegu i te zamknięte w klatkach. Nikt jakoś nie uważa, że klatki są lepsze niż wolny chów. Czemu podobnie nie traktujemy własnych dzieci?

Gdy nazajutrz teściowa zadzwoniła z pytaniem, czy pozwolę dzieciom na tę krótką wyprawę ze szkoły do jej domu, postanowiłam się zgodzić.

– Ale tylko na próbę! – zastrzegłam, szykując dzieci do tego przełomowego momentu. – Macie przechodzić przez ulicę tylko na pasach, nie rozmawiać z nikim obcym i iść prosto do babci, jasne?

– Tak, mamo – odparli mi jednocześnie znudzonym tonem.

O osiemnastej zadzwoniłam do teściowej i dowiedziałam się – ku swojej niewyobrażalnej uldze – że moje dzieci dotarły całe, zdrowe i dumne z siebie. Oboje byli szczęśliwi, że przeżyli swoją pierwszą „dorosłą” wyprawę i dali sobie radę. Chyba właśnie ta ich duma i nagły wzrost pewności siebie przekonały mnie, że warto było szaleć z niepokoju przez te pół godziny.

Bo szalałam, a jakże! Przerobiłam w wyobraźni kilkanaście czarnych scenariuszy i niemal dostałam zawału. Ale zrozumiałam też, że mój strach nie może ich ograniczać. Przecież kiedyś muszą nauczyć się żyć na własny rachunek. Tylko tak dorosną i nauczą się sami radzić sobie w rozmaitych sytuacjach.

Stoję teraz w kuchni i gotuję rosół. Tylko co jakiś czas wyglądam przez okno, za którym Maja i Kuba cieszą się pierwszymi wiosennymi promieniami słońca. Wyszli z kolegami na podwórko. Czasami znikają za pagórkiem i tracę ich z oczu, ale jakoś przestałam się bać. Przecież są już naprawdę duzi. I rozsądni. Ja też muszę być rozsądna.

Czytaj także:
„Po ślubie Wiktoria zamknęła się w domu i gotuje mężowi obiadki. Mnie odsunęła na bok. Przekreśliła 20 lat przyjaźni”
„Żona i syn mieli wypadek. Ona zginęła na miejscu, a on wylądował na wózku inwalidzkim”
„Złamała serce mojego kumpla i jeszcze rozsiała o nim obrzydliwe plotki. Okazało się, że jego eks to… moja narzeczona”

Redakcja poleca

REKLAMA