„Żona i syn mieli wypadek. Ona zginęła na miejscu, a on wylądował na wózku inwalidzkim”

Nastolatek na wózku inwalidzkim fot. Adobe Stock
„Moja żona zginęła w tamtym wypadku, a w pewnym sensie ja umarłem razem z nią. Janek odzyskał przytomność dopiero po miesiącu. Z uszkodzeniem kręgosłupa wylądował na wózku i wymagał stałej rehabilitacji. Mimo swych 14 lat radził sobie z tym problemem lepiej ode mnie”.
/ 03.05.2022 16:48
Nastolatek na wózku inwalidzkim fot. Adobe Stock

Siedziałem przed kominkiem, trzymając w ręku szklankę whisky, a przez głowę przelatywały mi setki myśli. Jedna gorsza od drugiej. Po dzisiejszej rozmowie z wydawcą dopadło mnie nieuniknione – lęk o przyszłość. Moja ostatnia książka – i pierwsza, którą napisałem od czasu wypadku – okazała się kompletnym niewypałem. Mimo podpisanej na dziesięć lat umowy wydawnictwo nie zdecydowało się na druk.

Moja żona zginęła w tamtym wypadku, a w pewnym sensie ja umarłem razem z nią. Przez dwa lata jechałem na samej adrenalinie, wspomaganej alkoholem i nikotyną, ale to paliwo przestało już na mnie działać. Mimo wydania kilkunastu książek w tej chwili czułem się wypalony i niezdolny do pisania. Byłem bliski ostatecznego załamania, tylko jedno jeszcze trzymało mnie w ryzach. Janek...

Dorota odwoziła go na mecz hokeja

Ona uważała, ale ktoś nie wziął pod uwagę warunków atmosferycznych; kierowca dużego busa, wyprzedzając na trzeciego, nie zdołał zmieścić się w małą lukę i doszło do czołowego zderzenia z naszym Oplem. Janek odzyskał przytomność dopiero po miesiącu. Z uszkodzeniem kręgosłupa wylądował na wózku i wymagał stałej rehabilitacji, by nie utkwić w nim do końca życia. Mimo swych 14 lat radził sobie z tym problemem lepiej ode mnie. Teraz dodatkowo go zawiodłem. Leczenie i opłacanie nauczycieli kosztowały niemało, a mnie właśnie kończyły się pieniądze. Boże, trzeba będzie naruszyć pieniądze z polisy Doroty i z odszkodowania Janka, aby jakoś przetrwać. Zdecydowałem się na poważna rozmowę z synem. Najlepiej od razu. „Albo jutro...” – pomyślałam tchórzliwie.

Śniadanie zwykle jadaliśmy przed 8 rano, bo Janek o dziewiątej zasiadał do komputera w swoim pokoju i uczył się. Korzystał z internetu i książek. Ale tego dnia zaspałem z powodu kaca, więc rozmowa przesunęła się na czas kolacji.
– Jak tam w szkole? – zażartowałem, kiedy siedliśmy do stołu.
– Ha, ha, ha... – zamruczał ponuro. – Kiepski dowcip. Ja nie chodzę do szkoły, w ogóle nie chodzę... a szkoła zjawia się u mnie.
– A dzisiaj była?
– Nie, bo przychodzi we wtorki i czwartki, a dziś jest środa. Zapomniałeś czy jak? Po chwili milczenia spojrzał na mnie uważnie. – Coś się stało? – zapytał.
– No, jakby ci to powiedzieć... – zacząłem okrężną drogą. – Chyba trzeba będzie skorzystać z naszych rezerw finansowych – wypaliłem.
– W sensie, żeby w coś zainwestować? – oczy mu się aż zaświeciły, ale przecząco pokręciłem głową.
– Nie. W sensie, żeby przeżyć. I wciąż opłacać twoją rehabilitację.
– No, tylko mi nie mów, że nie masz pieniędzy? – zdziwił się całkiem na serio.
– Ano, nie mam. Właściwie, my nie mamy – poprawiłem się, a on spojrzał na mnie jakoś tak z ukosa.
– Co z twoją ostatnią książką? – zapytał cicho.
Pokręciłem tylko głową.
– Totalna porażka – przyznałem. – Wydawcy nie urzekła moja historia...
– O czym była?
– Takie tam... romans fantasy, nieważne, skoro wypadło mało przekonująco, zwłaszcza romans, bo nie umiałem się wczuć... – przełknąłem ślinę.
Pomilczeliśmy chwilkę.
– Wiesz, mama zawsze radziła, żebyś pisał o tym, na czym się znasz i co rzeczywiście istnieje... – zaczął nieśmiało.
– Ale mamy już nie ma – aż się zdziwiłem twardymi nutami w swoim głosie – i chyba musimy się wreszcie nauczyć żyć bez niej.
– Po dwóch latach? Rychło w czas – zauważył sarkastycznie.
Rozmowa szła w dziwnym kierunku, więc zdecydowałem się wrócić do sedna.
– Tak czy owak, potrzebujemy pieniędzy z tych polis. Zdaje się, że są na jakichś lokatach...
– Eee... Zdaje się, że tak... Na kiedy ich potrzebujemy?
– Aż tak bardzo się nie pali – stwierdziłem, a on wyraźnie się uspokoił. – Jednak pod koniec miesiąca muszę je naruszyć...
– No to zdążę – powiedział tajemniczo.

Tydzień później nadarzyła się okazja, byłem w pobliżu, więc wszedłem do banku, żeby sprawdzić stan naszych zasobów. Wróciłem do domu zdruzgotany.
– Janek!!! – rozdarłem się od progu.
– Jestem u siebie!
Wszedłem do jego pokoju. Tkwił przy komputerze, plecami do drzwi.
– Jest awaria! – jęknąłem.
– No, ja myślę... – mruknął nieobecny duchem. – DAX się właśnie zawalił na pysk...
– Kto się zwalił?
– Indeks niemieckiej giełdy...
– Tobie tylko zabawy w głowie, a ja właśnie wracam z banku!
Powoli odwrócił się w moją stronę.
– Po coś tam poszedł w ogóle?
– Chciałem sprawdzić stan naszych lokat.
Nie wiedzieć czemu zarumienił się.
– Rany, tata, przecież miałeś dać mi miesiąc... – wymamrotał.
– Za miesiąc to chciałem wypłacić, a sprawdziłem dziś... Nie ma ani grosza!
– Oj, dramatyzujesz... – próbował mnie uspokoić.
– Nie dramatyzuję. Sprawdziłem wyciągi. Wszystkie pieniądze prawie dwa lata temu, czyli dokładnie trzy miesiące po wypadku, zostały przelane na jakieś konto. Najciekawsze, że to ponoć ja sam wydałem taką dyspozycję...
Zachichotał nerwowo.
– Co ci tak wesoło?! – zirytowałem się. – Rozumiesz, że jesteśmy bez grosza?!
Spoważniał natychmiast.
– Proszę, wróć do pisania swoich książek, a o kasę się nie martw, dobra?
Zabrzmiało to niezwykle protekcjonalnie, wręcz obraźliwie.
– Żądam wyjaśnień – wycedziłem przez zęby.
Zerknął w monitor.
– Sesja się zamyka, zaczyna arbitraż, więc tylko daj mi minutkę, żebym zamknął wszystkie pozycje...

Kliknął kilka razy tu i tam, potem wraz ze swoim wózkiem odjechał od biurka, zgrabnie odwrócił się w miejscu i popatrzył na mnie.
– Tato, wiesz mniej więcej, czym się zajmowała mama – zaczął.
– Raczej mniej niż więcej. Pracowała w tym, no... jak to się nazywa...?
– Dom maklerski – podpowiedział usłużnie. – I w tymże domu maklerskim miałeś także swoje konto, wiedziałeś? – kontynuował indagację.
– No, niech pomyślę... – podrapałem się po głowie w zadumie. – A... takie to internetowe?
– Tak, internetowe – cierpliwie skinął głową.
– I co z tego?
Bo tam właśnie przelałem pieniądze z obu polis – wyjaśnił spokojnie. Zaskoczony zamrugałem oczami, a on ciągnął dalej. – Od śmierci mamy udoskonalam system, nad którym pracowała. Oraz inwestuję na giełdzie. Oczywiście... w twoim imieniu.

Strach ścisnął mi serce

Byłem laikiem, ale w ciągu ostatnich miesięcy i do mnie dochodziły słuchy, że warszawska Giełda Papierów Wartościowych pada, że jakieś załamanie rynku nastąpiło, bessa... Westchnąłem ciężko. Co się stało, już się nie odstanie. Chrząknąłem, przełykając kluchę w gardle.
– Chcesz mi powiedzieć, że zainwestowałeś nasze pieniądze w giełdę i straciliśmy wszystko? – zapytałem, siląc się na spokój.
– Pierwsza część się zgadza, druga wcale. Nie straciliśmy, nawet trochę zyskaliśmy...
– No, ale przecież spadki na giełdach światowych...!
– Tato – przerwał mi – bez obrazy, ale niespecjalnie się na tym znasz. Posłuchaj. Mama pracowała nad systemem opartym na analizie stochastycznej i ciągach Fibonacciego, bazując na rynku opcji, czyli tak zwanych „futach”. A ja... jej trochę pomagałem. Sam wiesz, że matma to mój żywioł. Więc w oparciu o ten system, nieco przeze mnie udoskonalony, inwestowałem nasze pieniądze z twojego konta w biurze maklerskim. Gram kontraktami krótkoterminowymi, wykupuję opcje i zarabiam bez względu na to, czy rynek spada, czy rośnie. Po prostu stosuję się do wskazań systemu, który przewiduje ze sporym prawdopodobieństwem zmiany kursowe...

Gwałtownie zamachałem rękami.
– Synek – powiedziałem z pokorą. – Ja i tak nic nie rozumiem, może przejdziesz do konkretów?
– Konkret wygląda tak, że za dwa tygodnie chciałem dokonać kapitalizacji i oddać pożyczone pieniądze, abyś miał je na tych swoich lokatach...
– Ale te „moje” lokaty były oprocentowane na jakieś pięć procent, więc jednak straciliśmy...
Zaśmiał się głośno i radośnie.
– Tato, ja cię przepraszam, ale system zarabia na tych pieniądzach jakieś dwa do trzech procent...
– Czyli jest gorszy niż zwykła lokata – wszedłem mu w słowo.
– ...dwa do trzech procent DZIENNIE – dokończył niezmieszany.
I znowu totalnie mnie zatkało.
– Oczywiście jest łyżka dziegciu w tym miodzie: system daje jeden na pięć sygnałów błędnie. Jeżeli sobie wyliczyłeś, że w skali roku zarobek sięga rzędu pięćset procent, muszę cię zmartwić. Jest trochę mniej.
– A ile wynosi owo "trochę"?
– Bez wdawania się w pikantne szczegóły, możemy mówić o zysku około dwustu procent rocznie. Ale ostatnio na giełdzie było sporo zamieszania, co system przewidział i... – dramatycznie zawiesił głos – obecnie mamy aktywów na jakieś dwa i pół miliona...
– Zło... złotych??? – wyszeptałem.
– Tak. Bez trudu byłbym w stanie oddać ci te czterysta tysięcy razem z odsetkami, tylko nie przewidziałem, że pójdziesz do banku już dzisiaj...
– Poczekaj, niech ochłonę... – poprosiłem cicho.

Janek pokazywał mi wykresy i wydruki

Ja ciągle nie mogłem uwierzyć. Jednak liczby nie kłamały. Na „moim” koncie w biurze maklerskim było grubo ponad dwa miliony złotych. Po prostu nie wiedziałem, co powiedzieć. Janek też nic nie mówił, tylko przyglądał mi się z coraz większym rozbawieniem. Aż nagle spoważniał.
– Tato... Ja... ja wiem, że źle zrobiłem.
– Źle? – wytrzeszczyłem oczy.
– No, bo wziąłem pieniądze z twojego konta, bez twojej wiedzy i zgody, zaś wysyłając dyspozycję przez Internet, no... podszywałem się pod ciebie... Ale mam coś na swoje usprawiedliwienie...
– Oprócz doskonałych wyników finansowych? – uniosłem brwi.
– Tak – szepnął niemal bezgłośnie. – Mama mi kazała...
Popatrzyłem na niego oniemiały, a on zaczął tłumaczyć.
– Trzy miesiące po wypadku miałem sen, w którym mama kazała mi zaopiekować się tobą... konkretniej – twoimi pieniędzmi. Powiedziała mi dokładnie co i jak. I zabroniła ci mówić, bo... bo i tak nie zrozumiesz. – Podniósł na mnie załzawione oczy. – Mama śni mi się bardzo często, wiesz... Pomaga mi... podpowiada... Ale i tak bardzo mi jej brakuje...
Wyciągnąłem ramiona. Tuliłem go, aż przestał płakać. Potem spojrzałem na komputer, na niego, i na rozrzucone wszędzie wydruki i wyciągi bankowe.
– Pamiętaj o jednym – powiedziałem surowo. – Mama zawsze ma rację. Co do mnie też się nie myliła. Powinienem pisać o tym, na czym się znam. "A jak się nie znasz – radziła – pytaj." Dlatego opowiedz mi jeszcze raz wszystko dokładnie...

Napisanie nowej książki zajęło mi niecałe dwa miesiące. Rekord, ale nie moja w tym zasługa – materiał był tuż pod nosem. Wydawca piał z zachwytu. Zapowiadał się bestseller. Toteż kapitalizacja zysków, które wypracowywał Janek, okazała się niepotrzebna. Mógł się bawić dalej, jeśli wypada nazywać zarobienie dwóch milionów w dwa lata „zabawą”...

Chcesz podzielić się z innymi swoją historią? Napisz na redakcja@polki.pl.

Czytaj także: „Teściowa to hetera, która ciągle mnie krytykuje i poucza. W uszach mam tylko jej ciągły jazgot”„Nasza miłość przetrwała życiowe burze, a pokonały ją drobne nieporozumienia. Mąż odszedł bez wyjaśnienia”„Mąż zdradził mnie z moją przyjaciółką, a ja postanowiłam, że już zawsze będę sama. Życie zdecydowało inaczej...”

Redakcja poleca

REKLAMA