„Choruję na depresję. Muszę ukrywać swoją chorobę, bo moja matka uważa, że to wstyd”

Mama wstydziła się mojej depresji fot. Adobe Stock, Alliance
– Przecież to dziecko musi iść na jakąś terapię! Wujek Władek też miał depresję i skończyło się tragicznie! – Zwariowałaś? Ewa jest całkiem normalna! Może od razu do czubków ją wsadzisz? Taki wstyd!
/ 07.01.2022 07:44
Mama wstydziła się mojej depresji fot. Adobe Stock, Alliance

Podobno uśmiechałam się dużo wcześniej niż inne dzieci, właściwie uśmiech nie schodził mi z ust. Sama nie wiem, jak to się działo, ale zawsze widziałam szklankę do połowy pełną. Nie przeszłam nawet tego słynnego okresu buntu. Pamiętam, że moje koleżanki ubierały się na czarno, obsypywały twarze białym pudrem i wyglądały jak ponure pingwiny.

Pisywały wiersze o niesprawiedliwości świata albo robiły artystyczne zdjęcia – na cmentarzach i w ruinach starych fabryk. Ja to czytałam i oglądałam, ale jakoś nie mogłam się przejąć tymi „filozoficznymi” rozmyślaniami.

Byłam wesoła, towarzyska, ludzie mnie lubili, miałam mnóstwo przyjaciół.

A potem nagle wszystko legło w gruzach

Nie stało się nic strasznego, nikt mi nie umarł, nie zachorowałam, nic ważnego się nie wydarzyło. Teraz wiem, że depresja nie wybiera, i może dotknąć każdego, nawet najbardziej pogodną i roześmianą osobę – a za taką mnie uważano, i za taką też sama siebie uważałam.

Zaczęło się jeszcze na studiach. Bardzo je zresztą lubiłam – zawsze chciałam pracować z ludźmi, więc wybrałam turystykę. Marzyłam że będę jeździć po świecie, mieszkać w najpiękniejszych miastach, każdy dzień zaczynać w innym miejscu…

Ostatnie egzaminy zdałam celująco i w nagrodę wybrałam się z przyjaciółką na majówkę do Wiednia. W drodze powrotnej nasz autokar miał wypadek – w tył autobusu uderzył tir. To ja byłam najbardziej poturbowana. Inni, na szczęście, nie ucierpieli prawie w ogóle, najwyżej mieli jakieś zadrapania czy siniaki.

Ja wylądowałam na intensywnej terapii, a potem na ortopedii na długie miesiące. Z początku było tak źle, że lekarze zastanawiali się nad amputacją nogi. Rodzice nawet mi o tym nie wspominali, tylko skupili się na walce o moje zdrowie. Przez jakiegoś znajomego taty sprowadzili jednego z najlepszych specjalistów w kraju, dzięki temu groźba amputacji przestała mi zaglądać w oczy.

Zaczęły się za to miesiące żmudnej walki o odzyskanie sprawności. Ale teraz, kiedy przydałby się ten mój wieczny optymizm, całkowicie go utraciłam. Nie chodzi o to, że przestałam się uśmiechać. Wciąż starałam się to robić, żeby nie smucić rodziców, nie sprawiać przykrości pielęgniarkom czy nie straszyć ponurą miną pacjentów, którzy leżeli ze mną w sali.

W środku jednak nic nie czułam

Dzięki tej obojętności łatwiej było przetrwać nie tylko tygodnie okropnych ćwiczeń, ale całe lato. Moje koleżanki powyjeżdżały na wakacje, zaczęły pracować, a ja najwyżej mogłam sobie pomachać ręką na specjalnym przyrządzie do rehabilitacji. Ćwiczenia przyniosły efekt, odzyskałam prawie pełną sprawność i mogłam wrócić do dawnego życia. Tyle że… już mi się nie chciało.

Wiedziałam, oczywiście, że powinnam się pozbierać, wziąć się za siebie, znaleźć pracę, ale nie miałam na to siły. I w niczym nie widziałam sensu.

– Żyję, bo jeszcze nie umarłam – powtarzałam sobie. – Ale po co?

Nie przyznawałam się jednak nikomu do tego, co czuję. Wstawałam rano, jadłam, co mi wpadło do rąk, oglądałam telewizję albo spotykałam się ze znajomymi. Najczęściej jednak siedziałam w wynajętym mieszkaniu i przeglądałam jakieś strony internetowe, albo czytałam kryminały, choć kompletnie mnie nie obchodziło, kto zabił. Było tak, jakby coś we mnie umarło.

Nic więc dziwnego, że w końcu zabrakło mi pieniędzy i musiałam wrócić do domu rodzinnego. Rodzice początkowo nie zauważyli, że coś złego się ze mną dzieje. Wiadomo, byli szczęśliwi, że wyszłam z wypadku i nie skończyłam na wózku inwalidzkim. Kiedy jednak zaczęliśmy spędzać razem więcej czasu, musieli zorientować się, że coś jest nie tak.

Dawniej znalazłabym sobie powód do śmiechu w każdej sytuacji, a teraz snułam się po domu jak cień. To ciotka, siostra mamy zasugerowała, że przydałaby się mi pomoc.

– Czy wy nie widzicie, że ona jakoś inaczej się uśmiecha? – spytała.

Nie wiedziała, że jestem w kuchni i wszystko słyszę.

– Przecież to dziecko musi iść na jakąś terapię! Wujek Władek też miał depresję i skończyło się tragicznie!

– Zwariowałaś? – warknęła mama. – Ewa jest całkiem normalna!

– Przecież nie mówię, że jest nienormalna, tylko…

Mama nie dała cioci skończyć.

– To chyba nic dziwnego, że się przejęła wypadkiem! Może od razu do czubków ją wsadzisz? Taki wstyd!

Poczułam się jeszcze gorzej, kiedy to usłyszałam

Przecież to nie moja wina, że coś się ze mną stało! Od tamtego dnia przeglądałam po cichu różne strony internetowe poświęcone depresji. Pasowało prawie wszystko, łącznie z tym, że nie widziałam sensu w tym, żeby się leczyć. Bałam się też, jak zareagują na to rodzice…

Ciotka wpadała do nas codziennie i obserwowała mnie. W końcu oznajmiła, że zamówiła wizytę u psychiatry i już zapłaciła, więc trzeba jechać. Wiedziała, że jeśli mama czegoś nie akceptuje, to nie wyda pieniędzy. Pojechałyśmy samochodem.

Mama zaparkowała niemal pod samymi drzwiami, a potem prawie pobiegła do wejścia, nie oglądając się, czy za nią idę, czy nie. W przychodni podeszła do recepcji i szeptem poprosiła, żeby nie wywoływać głośno naszego nazwiska.

– Aż tak się mnie wstydzisz? – spytałam wstrząśnięta. – Kiedy miałam chorą nogę, wszystko było w porządku. Teraz, kiedy choruje moja dusza, nagle przynoszę ci wstyd?

– Chcesz, żeby ktoś usłyszał i  rozpuścił plotkę, że masz coś nie tak z głową? – warknęła. – Ty wyjedziesz do miasta, a my tu musimy żyć!

– To żaden wstyd – zawyrokował lekarz, kiedy usłyszał, o co spierałam się z mamą. – Tylko głupi ludzie robią z choroby i słabości sensację.

Dziękuję Bogu, że na niego trafiłam. Nie wiem, co by ze mną się stało, gdyby było inaczej. Bardzo mi pomógł i dziś mogę powiedzieć, że powoli wracam do życia. Rodzice byli przy mnie po wypadku, ale w depresji całkowicie mnie zawiedli. Zwłaszcza mama. Nigdy nie przyznała się nikomu, że chodzę do psychiatry, że mam jakiekolwiek problemy ze sobą.

Za każdym razem, gdy próbuję opowiedzieć jej o terapii, na którą chodzę, macha ręką. Lekarz tłumaczy mi, że tak naprawdę mama chce jak najlepiej, że chce chronić mnie przed ludźmi. Trudno w to jednak uwierzyć, skoro zabrania mi rozmawiać o tym z kimkolwiek, a kiedy przywozi mnie do przychodni, natychmiast odjeżdża, żeby nikt jej tam przypadkiem nie zobaczył…

Mamy XXI wiek, a niektórzy ludzie wciąż uważają, że ktoś, kto chodzi do psychiatry czy psychologa musi być wariatem. Przykro mi, że moja mama też do tej grupy należy. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA