„Gdy Maria pod sercem nosiła dziecko, podstępna choroba odebrała jej męża. Los skazał ją na bycie samotną matką”

Po odejściu męża wpadła w depresję i przestała się zajmować dziećmi fot. Adobe Stock, sixdays
„Zaprosiła mnie do środka na herbatę. Córkę odesłała do drugiego pokoju. Opowiedziałem jej, co mnie spotkało, i nawet wtedy, kiedy to mówiłem, czułem się jak jakiś głupek. W końcu odważyłem się spytać: – Przepraszam, jeśli jestem wścibski, ale ten chłopak powiedział, że jest pani jego… – Tak – odparła jakby półprzytomnie. – Mieliśmy się pobrać”.
/ 26.11.2022 08:30
Po odejściu męża wpadła w depresję i przestała się zajmować dziećmi fot. Adobe Stock, sixdays

Tamtego majowego wieczoru trochę wypiłem. Kumpel właśnie się obronił i oblewaliśmy jego sukces w knajpie. Wiadomo, że przy takich okazjach za kołnierz się nie wylewa. Pewnie powinienem był wziąć taksówkę, ale odezwała się we mnie natura sknery i pojechałem autobusem. Przystanek znajduje się niemal pod moim blokiem. Tyle że zasnąłem i pojechałem aż na pętlę.

Obudziło mnie szarpnięcie za ramię

– Panie, koniec trasy! Musi pan wysiąść! – wrzasnął mi kierowca prosto w ucho.

– Co? Gdzie? Ale jak to? – wymamrotałem, nie do końca wiedząc, co się dzieje.

No już, to nie miejsce na spanie!

Facet prawie siłą wypchnął mnie z autobusu, po czym włączył silnik i ruszył do zajezdni. To był ostatni kurs tamtego dnia. Chłodne powietrze nocy nieco mnie otrzeźwiło. Rozejrzałem się bezradnie dokoła. Pętla znajdowała się na skraju miasta, wokół były tylko pola i trasa szybkiego ruchu. Gdzieś w oddali migotały niewyraźnie światła pojedynczych domków. Nocne linie tędy nie jeździły. Do najbliższej trzeba było iść ze trzy kilometry.

„Tym sposobem i tak wydam kasę na taksę” – westchnąłem ciężko i sięgnąłem do kieszeni po telefon.

Jak myślicie, co dalej? Zgadza się, moja komórka zniknęła. Musiała mi wypaść w autobusie, a może przywłaszczył ją sobie inny pasażer. Nie ma nic prostszego niż okraść śpiącego, pijanego studenta. Nie miałem wyjścia, musiałem iść na piechotę.

Zobaczyłem go pół godziny później. Miał mniej więcej tyle lat co ja. Szczupły, blady jak ściana, w kraciastej koszuli i ciemnych okularach na nosie, w koszmarnie niemodnych spodniach. Ot, typowy szkolny kujon. Siedział na ławce niedaleko kościoła i patrzył na przejeżdżające trasą samochody. Wydawał się nieobecny, jakby myślami był w zupełnie innym miejscu i czasie. Obok niego leżała książka. Na okładce z pewnym trudem przeczytałem: „Adam Mickiewicz, Wiersze”.

„Co za dziwak przychodzi w środku nocy pod kościół, żeby czytać poezję?!” – przebiegło mi przez głowę.

Minąłem go, starając się nie gapić za bardzo w jego stronę, ale wtedy zza pleców dobiegł mnie nieśmiały głos:

Czy mógłby mi pan pomóc?…

Odwróciłem się. Stał dwa kroki ode mnie, a w dłoniach miętosił swoją książkę.

– No nie wiem, a o co chodzi? – spytałem, przyglądając mu się nieufnie.

– Chciałbym… żeby pan to komuś oddał.

Wyciągnął ku mnie tomik

Wytrzeszczyłem na niego oczy.

– Ona ma na imię Maria – mówił dalej. – To moja narzeczona. Wiem, że dla niej te wiersze dużo znaczą. Będzie szczęśliwa, kiedy je odzyska. Proszę, czy mógłby pan?

Zmarszczyłem brwi. Może i alkohol wciąż szumiał mi w głowie, a wtedy świat wygląda nieco inaczej niż na trzeźwo, ale ta sytuacja i tak wydała mi się mocno dziwaczna. To, o co mnie poprosił ten chłopak, było tak absurdalne, że… zacząłem się śmiać.

To jakiś żart? – spytałem w końcu, ale on patrzył na mnie całkiem poważnie.

– Proszę jej to dać – powiedział, wciskając mi w ręce książkę, a ja znów się zaśmiałem.

Ogarnęła mnie znienacka jakaś niepohamowana wesołość. Rechotałem jak opętany, aż rozbolał mnie od tego brzuch i musiałem się położyć na ławce. Obudziłem się nad ranem, przemarznięty do szpiku kości. Łeb mi pękał, wszystkie mięśnie bolały. Z zakamarków pamięci próbowałem wydobyć fragmenty wczorajszego wieczoru. Impreza w knajpie, morze piwa, ostatni dzienny autobus, kierowca szarpiący mnie za ramię, nocna wycieczka wzdłuż trasy, śmieszny chłopak w kraciastej koszuli z tomikiem poezji w ręce.

„Cholera, musiało mnie wczoraj zdrowo wziąć” – pomyślałem i z trudem zwlokłem się z ławki.

Dopiero następnego dnia, szukając czegoś w kieszeniach kurtki, natknąłem się na tę książkę. A więc to się zdarzyło naprawdę?… Nie było tylko omamem?! Przejechałem opuszkami palców po grubej okładce. Wydanie z początku lat osiemdziesiątych.

Na co komu taka staroć?

Szybko przekartkowałem tomik. Znalazłem dobrze mi znaną z liceum Odę do młodości, a także Świteziankę i kilka sonetów, które omawialiśmy na lekcji polskiego. W pewnej chwili zauważyłem, że jedna z kartek jest zagięta. Na tej stronie był wiersz z 1823 roku zatytułowany „Do M…”. Ktoś zakreślił ostatnią zwrotkę. W końcu znalazłem to, czego szukałem. Na przedostatniej stronie, czyli tylnej okładce, napisane było imię, nazwisko i adres.

Wyglądało na to, że książka należała do Marii T., narzeczonej dziwnego chłopaka. Chyba z tydzień biłem się z myślami: iść do niej czy nie? A jak pójdę, to co powiem?

„Cześć, ostatnio jak wracałem z imprezy, w środku nocy spotkałem twojego faceta. Kazał ci to dać…”.

Tak po prostu? No nie, przecież to idiotyczne! Cała ta sprawa była zresztą kompletnie absurdalna. A jednak nie dawała mi spokoju. Dręczyła mnie ciekawość, ale też coś więcej. Jakby jakiś głos w mojej głowie kazał mi zrobić dokładnie to, o co prosił chłopak. W końcu ten głos był już tak męczący, że przemogłem się, poszedłem do domu o wska- zanym adresie i zapukałem do drzwi. Otworzyła mi jakaś dziewczyna. Całkiem ładna. Pewnie Maria. Co ona widzi w takim okularniku jak ten knypek z ławki? No tak, kobiety lubią romantyków.

– Eee, cześć – bąknąłem niepewnie.

Szukam Marii T. Ty chyba jesteś…

– Maaamo! – wrzasnęła, a po chwili w głębi domu ukazała się kobieca postać.

– Tak, słucham – powiedziała Maria T., babka dobrze po pięćdziesiątce.

Stałem tak i gapiłem się na nią jak ostatni idiota, aż zaczęła się niecierpliwić.

– Ma pan do mnie jakiś interes? – spytała.

Bez słowa podałem jej tomik poezji. W pierwszej chwili jakby nie zrozumiała, a potem nagle pobladła. Szybko zaczęła kartkować książeczkę, aż dotarła do strony z wierszem… Kiedy jej wzrok padł na zakreśloną ostatnią zwrotkę, wydała z siebie żałosny, przeciągły jęk, po czym ukryła twarz w dłoniach i… zapłakała.

– Skąd pan to ma? – spytała głosem pełnym wzruszenia i niedowierzania.

– Dostałem – odparłem zgodnie z prawdą.

Zaprosiła mnie do środka na herbatę

Córkę odesłała do drugiego pokoju, byliśmy więc zupełnie sami. Opowiedziałem jej, co mnie spotkało, i nawet wtedy, kiedy to mówiłem, czułem się jak jakiś głupek. Gdy skończyłem, długo milczała, patrząc w okno. W końcu odważyłem się spytać:

– Przepraszam, jeśli jestem wścibski, ale ten chłopak powiedział, że jest pani jego…

– Tak – odparła machinalnie, jakby półprzytomnie. – Mieliśmy się pobrać.

„Dosyć niestandardowa para” – przyszło mi na myśl, jednak uznałem, że zachowam to dla siebie. Inaczej nie wypadało.

Dlaczego sam nie oddał pani książki? – spytałem, a wtedy Maria oderwała wreszcie wzrok od okna i spojrzała wprost na mnie, nieco zaskoczona, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z mojej obecności.

– Janek nie żyje od trzydziestu lat – powiedziała spokojnie.

W latach osiemdziesiątych Jan i Maria byli parą zakochanych w sobie studentów. Uwielbiali spacery w blasku księżyca, wieczorki literackie, które odbywały się w każdy piątek w auli uniwersytetu, no i oczywiście poezję. Tomik Mickiewicza Jan podarował Marii na trzecią rocznicę związku. Często siadali na ławce pod kościołem i czytali wiersze na głos. A potem Jan zachorował. Marniał w oczach, a lekarze nie potrafili mu pomóc. Maria godzinami siedziała przy jego łóżku, błagając go, żeby nie odchodził. Kilka dni przed śmiercią poprosił ją, żeby przyniosła mu tomik Mickiewicza, a gdy to zrobiła, słabym głosem przeczytał jej na głos wiersz.

Na koniec zaznaczył ostatnią zwrotkę

„Pamiętaj…” – szepnął.

To było jego pożegnanie – westchnęła Maria. – Już po jego śmierci dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Ola – wskazała drzwi do pokoju – jest córką Janka. Nigdy nie wyszłam za mąż ani nie pokochałam innego mężczyzny. I całe życie strzegłam tego tomiku jak oka w głowie. To jedyna pamiątka, jaka mi po nim została… Ale miesiąc temu była u mnie siostrzenica z dzieckiem. Miłka ma dwa lata. Wygrzebała książkę z szuflady i wrzuciła ją do kominka. Został tylko popiół.

No to… jak to się stało, że jest cała? – spytałem, nic z tego nie rozumiejąc.

Pani Maria uśmiechnęła się.

– Janek chyba postanowił mi ją zwrócić.

Nagle coś mnie tknęło.

Mogę? – wyciągnąłem rękę po tomik i otworzyłem go na stronie z zakreśloną zwrotką.

Przedtem tylko rzuciłem na nią okiem, nie rejestrując, czego dotyczyła. Przeczytałem: „Tak w każdym miejscu i o każdej dobie, Gdziem z tobą płakał, gdziem się z tobą bawił, Wszędzie i zawsze będę ja przy tobie, Bom wszędzie cząstkę mej duszy zostawił”. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA