Jak w każdą niedzielę wstałam koło siódmej. Ale gdy spróbowałam zrobić pierwszy ruch, moja noga kompletnie odmówiła posłuszeństwa. Mało brakowało, a wylądowałabym plackiem na ziemi. Ledwo dowlokłam się do łazienki, a potem do kuchni, żeby zrobić kawę sobie i mężowi, który jeszcze smacznie spał.
Nie wiedziałam, co się dzieje
Mijały kolejne godziny, ale ta dziwna niemoc nie przechodziła. Jakby tego było mało, zauważyłam, że ręce zaczęły mi się trząść. Nie przejęłam się tym za bardzo, bo byłam zajęta różnymi sprawami w domu. Kłopot pojawił się, kiedy te same objawy wróciły kolejnego dnia.
– Wiesz co – powiedziałam do Darka. – Wydaje mi się, że jestem chora.
– Co się dzieje? – zapytał mąż.
– Trudno powiedzieć. Po prostu czuję, że wizyta u lekarza byłaby wskazana.
– No to nie czekaj.
Zdecydowałam się odwiedzić internistę. Po badaniu i dłuższej rozmowie przyznał, że ten przypadek wykracza poza jego kompetencje i skierował mnie do specjalisty od układu nerwowego. Neurolog wykonał standardowe badanie, po czym zadecydował o konieczności wykonania rezonansu magnetycznego. Najpierw trzeba było zarezerwować termin, odczekać swoje, a na koniec jeszcze przemęczyć się parę dni w oczekiwaniu na rezultaty.
Kiedy to się stało, mój mąż przebywał w delegacji. Tego dnia poszłam do przychodni odebrać wyniki badań. To, co zobaczyłam, zwaliło mnie z nóg – wykryto u mnie ciężką chorobę.
Byłam załamana
– Darek… – rozpłakałam się podczas rozmowy z mężem. – Dostałam wyniki. Co teraz mam zrobić?
– Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Poszukamy odpowiedniej terapii, przemyślimy różne opcje – próbował mnie uspokoić. – Przepraszam, ale teraz naprawdę nie mogę gadać, wrócę jutro i wszystko obgadamy. Spróbuj się na razie nie denerwować.
Trudno było zachować spokój, gdy jak totalna idiotka, zaczęłam szukać informacji w internecie. Zrobiło mi się słabo, kiedy przeczytałam, jakie mogą być konsekwencje tej choroby. Dopiero co przekroczyłam czterdziestkę, a musiałam mierzyć się z perspektywą spędzenia reszty życia na wózku!
Następnego dnia pojawił się mój małżonek. Niby próbował mnie pocieszać i być wsparciem, ale niewiele to dawało. Na szczęście miał znajomości w paru klinikach. Dzięki temu od razu znalazło się dla mnie miejsce w jednym ze szpitali.
Znowu przeszłam badania i włączono mnie do eksperymentalnej terapii. Na papierze wszystko prezentowało się idealnie. W rzeczywistości jednak cały czas byłam wykończona, ospała, nic mi się nie chciało, a najgorsze było to ciągłe przygnębienie. Robiłam, co mogłam, żeby funkcjonować normalnie. Próbowałam nadal pracować i dbać o nasze mieszkanie, ale kompletnie mi to nie wychodziło.
Miałam tego dosyć
Coraz bardziej pogrążałam się w depresji. I jakby tego było mało, mojemu mężowi pewnego dnia puściły nerwy.
– Co się z tobą ostatnio dzieje? Kiedyś byłaś pełna życia, a teraz snujesz się jak cień. Zawsze dbałaś o swój wizerunek. A teraz… – pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
– A może zapomniałeś o mojej chorobie?
– Tak, wiem o twojej chorobie. Masz przecież dostęp do najlepszych lekarzy, dostajesz odpowiednie leki. Po co te nerwy? Zobacz, ile osób ma podobne problemy i normalnie sobie radzą.
– Mam prawo się wściekać i będę to robić! – wykrzyczałam. – Tobie łatwo gadać, ale ja codziennie rano modlę się, żebym mogła jeszcze chodzić! Nie potrafisz tego pojąć, co?! Słuchaj uważnie, co ci powiem. Wynoś się stąd, jeśli nie możesz znieść widoku mojego bólu. Droga wolna. Rozwód załatw sam, ja się tym nie będę zajmować. Alimentów nie chcę, mieszkanie należy do mnie, a pracę wciąż mam, więc dam sobie radę bez ciebie.
Znalazłam ją po latach
Facet, którego uważałam za miłość swojego życia, złapał teczkę i wyszedł. W totalnym rozbiciu zaczęłam płakać i gorączkowo wrzucać jego rzeczy do toreb. Wysłałam mu SMS-a z informacją, że jego bagaże czekają pod drzwiami, a klucze ma wrzucić do skrzynki pocztowej.
Spędziłam cały wieczór, zalewając się łzami. W przypływie emocji postanowiłam napisać o tym wszystkim post w grupie w social mediach. Większość komentarzy była w stylu „trzymaj się, będzie dobrze”.
Moją uwagę przykuła fotografia jednej z użytkowniczek oraz wzmianka o tym samym liceum, które kończyłam. Teraz nazywała się inaczej, najprawdopodobniej zmieniła nazwisko po ślubie. Napisałam do niej prywatną wiadomość. Odpowiedziała niemal od razu. Nie myliłam się, to rzeczywiście była ta sama osoba! Wymieniłyśmy się numerami telefonów i chwilę później usłyszałam jej głos w słuchawce.
– To naprawdę wspaniałe, że po tylu latach znów możemy pogadać – usłyszałam wesoły śmiech w słuchawce.
– Podobno los lubi płatać takie figle – odpowiedziałam.
– Mieszkasz w Warszawie? Jeśli tak, to mogę wpaść w sobotę. Odpowiada ci?
– Yyy… No okej… – wymamrotałam niepewnie.
– Super, to jesteśmy umówione. Nastaw kawę i kup coś słodkiego! Pa!
Dodała mi otuchy
Wpadła koło południa. Nie widziałam jej od dwudziestu lat.
– Zanim zaczniemy gadać o innych sprawach, powiedz, jak się trzymasz – rzuciła, układając się wygodnie w fotelu.
– Przecież napisałam ci wszystko w wiadomości. Jestem totalnie zagubiona i nie wiem, jak mam sobie z tym wszystkim dać radę.
– Wiem, przez co przechodzisz, bo sama się z tym zmagałam. Mnie zdiagnozowali już dziesięć lat temu, więc nauczyłam się z tym żyć. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale uwierz mi, da się z tym normalnie funkcjonować. Musisz tylko pilnować paru zasad.
– Jakich?
– Po pierwsze, nie przejmować się głupotami z internetu. Po drugie, trzymać się z dala od grup wsparcia. Każdy chce pogadać o swoich problemach, ale wysłuchiwanie tego wszystkiego tylko pogarsza nastrój. No i na koniec, wziąć się do roboty.
– Wykonuję pracę z domu.
– Pracuj sobie w domowym zaciszu. Ale warto czasem wyjść do ludzi. Naprawdę nic złego się nie wydarzy, a może nawet poczujesz się lepiej. Czasem noga drętwieje? Nie cierpisz na żaden paraliż, więc spokojnie dasz radę dotrzeć do kawiarni za rogiem. I pamiętaj jeszcze o jednym: nie musisz być w tym wszystkim sama. Chyba nieprzypadkowo spotkałyśmy się w tej internetowej dżungli.
– Faktycznie to ma sens – zaśmiałam się cicho.
Stanęłam na nogi
– No właśnie! Najpierw odwiedzimy salon fryzjerski, potem ruszymy na zakupy. Przecież zostało ci sporo miejsca w garderobie, odkąd ten palant się wyprowadził. Teraz czas zacząć życie na nowo. Co ty na to?
– Jestem za – odpowiedziałam.
Od tamtej pory często widujemy się przy filiżance kawy. Koleżanka wpada do mnie do mieszkania i motywuje, żebym o siebie zadbała. W zamian ja też się nią opiekuję, dostarczając jej własnoręcznie przygotowane jedzenie. Po kilku latach od rozpadu mojego małżeństwa i budowania życia na nowo czuję, że spotkałam osobę, która mnie naprawdę rozumie.
Choroba nie postępuje w jakiś dramatyczny sposób. Zdarzają się wprawdzie różne sytuacje, ale nic takiego, co by mnie martwiło. Zaczynam dostrzegać, jak wielką rolę w życiu odgrywa optymistyczne podejście. Naprawdę ważne jest by mieć przy sobie osobę, która zawsze służy wsparciem.
Izabela, 41 lat
Czytaj także:
„Uważałam naszych przyjaciół za wzorowe małżeństwo. Wszystko się posypało, gdy przyjaciółka złożyła mi pewną propozycję”
„Teściowa traktuje swój ogród jak sanktuarium. Mam trzymać dzieci na smyczy, by nie zadeptały jej ździebełek na trawniku”
„Wróciłem z harówki za granicą i zastałem w swoim domu obcego faceta. Zamiast go wyrzucić, serdecznie mu podziękowałem”