Wszyscy w moim otoczeniu wiedzą, że mam szczególny stosunek do ogrodów – to nie są dla mnie zwykłe skupiska zieleni. Traktuję rośliny jak prawdziwe dzieła natury, które wymagają szczególnej opieki i dają mi spokój ducha.
Miała obsesję
Moja teściowa Barbara też kocha ogrodnictwo, jednak nasze spojrzenia na tę pasję kompletnie się różnią. W moim przekonaniu ogród powinien służyć wypoczynkowi i rodzinnej rekreacji, podczas gdy dla niej to niemalże sanktuarium, którego nikt nie może zakłócać.
Kiedy planujemy odwiedziny u rodziców męża, zwykle towarzyszy nam stres, głównie przez maluchy. Za każdym razem staram się pogodzić ogrodnicze zamiłowania Barbary z naturalną potrzebą zabawy moich pociech.
Prowadząc samochód, Janek koncentrował się na trasie, a ja uznałam, że nadszedł odpowiedni czas na rozpoczęcie rozmowy o sprawie, która nieustannie zaprząta moje myśli od tygodnia.
– Pamiętasz sytuację z Kasią? Znalazła biedronkę na pomidorze i chciała ją pokazać babci, a twoja mama wpadła w panikę tylko dlatego, że Kasia dotknęła roślinę – przypomniałam mu tamto zdarzenie.
– Mama faktycznie czasem przesadza. Spróbuję ją namówić na złagodzenie tych wszystkich ograniczeń.
– Liczę, że coś z tego będzie. Mam już dość tłumaczenia dzieciom, czemu nie mogą się bawić u babci w ogródku.
Do celu jechaliśmy już bez słowa, ale atmosfera zrobiła się znacznie lżejsza. Starałam się myśleć pozytywnie.
Nie mogli się bawić
Na progu domu zobaczyliśmy teściową, która na nas czekała. Na jej twarzy malował się szeroki uśmiech. Zastanawiałam się, czy to my byliśmy tego powodem.
– Kochani, jak miło was widzieć! – zawołała radośnie, kiedy opuszczaliśmy auto. Po kolei ściskała każdego z nas. – Ależ się stęskniłam za wami! Mam dla was niespodziankę – powiedziała do dzieci, których twarzyczki momentalnie ożywiły się z podekscytowania. – Najpierw jednak odłóżcie bagaże i zajmijcie miejsca przy stole. Przygotowałam wasz przysmak, gołąbki.
Kiedy dzieciaki zajęły babcię opowieściami o swoich przygodach, Janek nachylił się w moją stronę i szepnął:
– Mama dała nam zielone światło na spędzenie czasu na dworze, tylko musimy pilnować, żeby nie zniszczyć jej kwiatków.
– No, przynajmniej tyle – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. – Trzeba poczekać, jak to wszystko wyjdzie.
Zaraz po posiłku teściowa zasugerowała przejście się ogrodowymi ścieżkami, uważnie pilnując wyznaczonego szlaku. Maluchy, nie zdając sobie sprawy z ograniczeń, pomknęły do przodu. Wszystko szło dobrze do chwili, gdy Alanowi przyszło do głowy podejść zbyt blisko grządki obsadzonej astrami.
Miała swoje zasady
– Uważaj, skarbie! – zawołała Basia zaniepokojonym tonem. – One dopiero co zostały posadzone.
Dzieciaki znieruchomiały w jednej chwili, podczas gdy my z Jankiem wymieniliśmy znaczące spojrzenia. Było jasne, że mimo wszelkich wysiłków pogodzenie dziecięcych zabaw z dbałością o rośliny będzie nie lada wyzwaniem.
– A może byśmy wymyślili jakąś spokojniejszą zabawę? – rzuciłam.
Do końca dnia bawiliśmy się wewnątrz domu. Czuliśmy się trochę jak w klatce – szczególnie że na zewnątrz panowała wyjątkowo ładna aura, a my tkwiliśmy w środku przez dziwne zachcianki matki mojego męża.
Maluchy, chociaż początkowo cieszyły się, szybko zapomniały o ustalonych zasadach i wyskoczyły na zewnątrz, testując limity ustalone przez babcię. Nie reagowałam, bo uważam, że dzieci powinny mieć swobodę, ale zauważyłam zdenerwowanie na twarzy teściowej.
Usłyszałam, jak po cichu mówi do Janka, żeby znalazł im jakieś inne zajęcie, bo inaczej jej trawnik nie przetrwa tej zabawy. W pewnym momencie piłka wpadła prosto w grządki pełne kwiatów.
Zareagowała ostro
Teściowa od razu to zauważyła. Momentalnie pojawiła się przy dzieciach.
– Co wy tu wyprawiacie? – zapytała ostrym głosem.
– Spokojnie, mamo, to zwykła piłka. Zaraz ją zabiorę – próbował uspokoić sytuację Janek.
– Nie o piłkę mi chodzi! – krzyknęła zdenerwowana. – Trzeba przestrzegać pewnych reguł! Nie pojmuję, dlaczego nikt nie pomyśli, że nie powinno się bawić tak blisko grządek z kwiatami!
Złość i irytacja, które gromadziły się we mnie odkąd tu przyjechaliśmy, w końcu wybuchły.
– Mamo, dzieci muszą się gdzieś bawić. Nie da się ich wiecznie trzymać na smyczy. Przecież ogród ma służyć ludziom, nie odwrotnie – odezwałam się, próbując opanować emocje.
– Ten ogród należy do mnie! – oburzyła się Barbara. – Mam pełne prawo oczekiwać, że ktoś doceni moją pracę.
Napięcie wzrastało. Każde z nas upierało się przy swoim stanowisku. Z jednej strony Barbara obstająca przy swoich prawach do uprawiania ogrodu według własnej wizji, a z drugiej my, walczący o swobodę zabawy dla najmłodszych.
– Wiem, że ogród to twoja wielka miłość, i doceniam twoje zaangażowanie, ale może da się jakoś pogodzić twoje hobby z potrzebami dzieci? – odezwałam się łagodnym tonem.
Znaleźliśmy rozwiązanie
– Ten ogród to wszystko, co mam. Poświęcam mu każdą wolną chwilę. Nie wyobrażam sobie, żeby biegające dzieci niszczyły kwiaty i rośliny, które hoduję od tylu lat – odpowiedziała.
– Dzieciaki muszą poznawać otaczający je świat. Nie powinniśmy im wmawiać, że wszędzie czekają na nie ograniczenia. W zeszłym roku, gdy Kasia chciała zasadzić własnego tulipana, odmówiłaś jej. Stwierdziłaś, że nie zmieści się w twoim idealnym planie. To naprawdę przesada – mówiłam dalej, czując coraz większe rozdrażnienie.
– To, że wszystko mam poukładane, to efekt mojego wielkiego wysiłku i wielu wyrzeczeń. Ty tego nie potrafisz pojąć – spojrzała na mnie z wyrazem zawodu.
Wtedy do rozmowy włączył się mój mąż.
– Wydaje mi się, że możemy znaleźć wspólne rozwiązanie. Maluchy mogłyby się bawić w wyznaczonym fragmencie ogródka, gdybyśmy zamontowali małe ogrodzenie.
Teściowa przytaknęła na te słowa, choć było widać, że nie jest jej z tym całkiem łatwo.
– Wiem, że potrzebujecie miejsca, gdzie dzieci będą mogły się wyszaleć. Ale proszę was, byście też uszanowali to, jak bardzo zależy mi na moim ogrodzie – zwróciła się do nas.
Moim zdaniem teściowa wciąż przesadza, a jej reguły są dość sztywne. Fajnie jednak, że w tej sytuacji potrafiła trochę odpuścić. Nie ukrywam, że podziwiam jej determinację i zaangażowanie. Trudno mi jednak pojąć, jak można aż tak kochać ogródek, żeby nie pozwalać bawić się tam własnym wnukom?
Dorota, 38 lat
Czytaj także:
„Chciałam zaszaleć na zakupach świątecznych, ale ktoś ukradł mi portfel. Będzie miał bajeczne Święta za moją kasę”
„Pracuję na pełny etat jako matka, żona i kucharka. Rodzina tak mnie wykończyła, że nie potrafię odpoczywać”
„Odkąd urodziłam dziecko, mąż zaszył się w pracy. Robiło się fajnie, ale zmieniać pieluch to już się mu nie chce”