„Chora mama czołgała się w stronę grobu, a ojciec figlował z kochanką. Dla mnie oboje wtedy umarli”

załamana córka fot. iStock, PIKSEL
„Aż pociemniało mi w oczach. Kpi sobie? Nie mógł dłużej odczekać? Choćby aż żałoba się skończy? Ze zwykłej przyzwoitości”.
/ 31.10.2023 22:00
załamana córka fot. iStock, PIKSEL

Wychowywałam się w rodzinie, w której rządziły określone zasady. Już od dziecka wpajano mi, że należy słuchać starszych, nie wolno kłamać, oszukiwać ani wymigiwać się od obowiązków. Takie reguły wprowadził ojciec, pochodzący z konserwatywnej, katolickiej rodziny. Nie byłam złym dzieckiem, ale czasem coś tam zbroiłam.

O tym, że niektóre z moich uczynków są złe, dowiadywałam się dopiero po fakcie. Zerwane z przewieszonej przez płot gałęzi jabłko okazywało się kradzieżą. Niedokładnie posprzątany pokój – grzechem lenistwa i nieposłuszeństwa. Przeczytana po łebkach lektura – oszustwem. Lekko nie było.

Ojciec nigdy nie karał mnie cieleśnie, choć wolałabym dostać klapsa, niż wysłuchiwać jego tyrad o tym, jak go zraniłam i zawiodłam jego zaufanie.

– Czy zrozumiałaś, na czym polega twoja wina? – pytał na zakończenie.

Rokowania nie były pomyślne

Kiwałam głową, że tak. Dostawałam jakąś karę, dodatkową pracę lub zakaz uczestnictwa w jakiejś przyjemności, bym sobie zapamiętała tę lekcję, co mi wyjedzie na dobre i przyda się w dorosłym życiu. Wierzyłam, że tak będzie, i starałam się sprostać ojcowskim wymaganiom. Tata był dla mnie autorytetem, pierwszym po Bogu. Byłam pewna, że sam również przestrzega ustanowionych przez siebie reguł i nigdy świadomie nie zrobiłby niczego złego, dlatego nawet gdy podrosłam, nigdy nie kwestionowałam jego decyzji.

Kiedy byłam w maturalnej klasie, mama zachorowała. Nowotwór. Rokowania nie były pomyślne, ale nie traciłam nadziei. W tym czasie ojciec zaczął później wracać do domu. Kiedy przychodził, wydawał się jakiś inny. Z jednej strony zmęczony i poirytowany, z drugiej dziwnie podekscytowany. Kiedyś zebrałam się na odwagę i zapytałam go o to, sprawdziwszy wcześniej, że mama śpi.

– Kochanie, nie jesteś już dzieckiem. Nigdy cię nie oszukiwałem, więc i teraz nie będę. Sytuacja jest poważna, muszę zdobyć dodatkowe pieniądze na lekarzy i terapie. Pojawiła się możliwość ich zarobienia, ale rzadziej będę w domu. Przykro mi, że większość obowiązków związanych z opieką nad mamą spadnie na ciebie, córeczko. Wiem, że będzie ci ciężko pogodzić to z nauką, ale jestem pewien, że sobie poradzisz.

Połykając łzy, kiwałam głową na znak, że oczywiście podołam i go nie zawiodę. Uśmiechnął się do mnie krzepiąco.

– Kochana moja… Trzeba wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Może cud się zdarzy.

Dni zlewały mi się w jedno

Modliłam się o niego, opiekując się mamą. Ojciec wychodził wcześnie rano, nawet bez śniadania, wpadał na godzinkę w porze obiadu, trochę się pokręcił, chwilę posiedział z mamą, spytał, co u mnie słychać, zostawiał pieniądze i znikał. Wracał późno wieczorem albo wcale, bo musiał pilnie wyjechać.

Zawsze dzwonił i uprzedzał. Mówił też, że w razie pilnej konieczności też mogę do niego zadzwonić, ale tylko w ostateczności, bo chciałby trochę snu załapać. Podziwiałam jego upór i determinację w zdobywaniu środków na leczenie mamy. Mój szacunek dla jego odpowiedzialności i szlachetności ciągle wzrastał. Mam wspaniałego ojca, myślałam przed snem. Inny w takiej sytuacji by się rozpił albo popadł w marazm, a on walczy ze wszystkich sił. Był moim wzorem i idolem.

Przeciążona psychicznie i fizycznie, nie zwróciłam wtedy uwagi na to, że taty często nie ma też w wolne soboty i niedziele. Może dlatego, że wszystkie te dni zlewały mi się w jedno. Rano podanie mamie leków i śniadania, sprawdzenie, czy czuje się na tyle dobrze, by mogła się ubrać i usiąść w fotelu, potem biegiem do szkoły, nauka, powrót, zrobienie obiadu, nastawienie pralki, posiedzenie przy mamie, żeby opowiedzieć jej różne nowinki, nauka, kolacja, znowu mama, znowu nauka…

Słabła z dnia na dzień

W dni wolne od szkoły starałam się ogarnąć mieszkanie, posprzątać, poprasować i tak dalej. I jeszcze rozwiązywałam zadania z fizyki na zamianę z wkuwaniem łacińskiej gramatyki, by przybliżyć się do pragnienia zostania lekarzem. Cieszyłam się, gdy ojciec miał akurat trochę czasu i pojechał po większe zakupy, zawiózł mamę na spacer do parku lub po prostu przy niej posiedział, porozmawiał, potrzymał za rękę.

Mimo naszych wysiłków mama czuła się coraz gorzej, słabła z dnia na dzień. W końcu dotarło do mnie, że jeśli nie zdarzy się cud, o który gorąco się modliłam, niedługo odejdzie na zawsze.

– Tato – zwróciłam się pewnego wieczoru do ojca – boję się. Nie daję już rady…

Popatrzył na mnie jak człowiek wyrwany z głębokiego snu.

– Co? No tak. Masz maturę. Może trzeba mamę umieścić w hospicjum?

– Co ty mówisz!? – po raz pierwszy w życiu podniosłam na niego głos. Liczyłam, że ojciec mnie wesprze, ale nie w taki sposób.

– Córeczko, przecież sama powiedziałaś, że nie dajesz rady, a mamie już nic nie pomoże. Tam będzie miała stałą, fachową opiekę…

Ze strony kompletnie obcych ludzi! Nie pozwolę na to, nawet jakbym miała maturę zawalić! – wybuchnęłam płaczem.

– Cicho, bo ją obudzisz – pogładził mnie niezdarnie po głowie. – Po prostu martwię się o ciebie.

Mama odeszła tuż po ogłoszeniu wyników egzaminów na studia.

– Tak się cieszę… – wyszeptała, kiedy powiedziałam jej, że dostałam się na wymarzoną medycynę. – Moja dzielna, zdolna i piękna córeczka będzie lekarzem – uśmiechnęła się z wysiłkiem.

Dwa dni później już się nie obudziła

Przed moim wyjazdem na studia ojciec zaprosił mnie na obiad do restauracji. Żeby uczcić moją dorosłość i pierwszy życiowy sukces, tak sądziłam. Usadził mnie przy stoliku, po czym przeprosił i zniknął na chwilę. Gdy pojawił się ponownie, towarzyszyła mu jakaś kobieta.

– Bożenko – zwrócił się najpierw do niej, jakby chcąc zaznaczyć hierarchię między nami – poznaj moją córkę Antoninę. Tosiu, to jest moja dobra znajoma.

Spojrzenie, jakie posłał tej „znajomej”, pozbawiło mnie resztki złudzeń co do charakteru ich znajomości. A on, wpatrzony w nią, ciągnął dalej:

– Mam nadzieję, że znajdziecie wspólny język.

Aż pociemniało mi w oczach. Kpi sobie? Nie mógł dłużej odczekać? Choćby aż żałoba się skończy? Ze zwykłej przyzwoitości?! Chyba że… W tym momencie zrozumiałam, skąd się brały jego częste nieobecności w domu, tłumaczone potrzebą dodatkowego zarobku, nagłe przeskoki nastroju od irytacji do ekscytacji, brak zainteresowania mamą. Zerwałam się z miejsca, odtrącając wyciągniętą do mnie rękę kobiety. Patrzyłam wyłącznie na ojca.

– Więc to tak! Tak wyglądały te twoje fuchy! Oszukiwałeś, kłamałeś, zdradzałeś, nie wywiązywałeś się z obowiązków męża i ojca! A gdzie twoje zasady? Mama umierała, a ty się zabawiałeś! – krzyczałam, nie zwracając uwagi, że nie jesteśmy sami. – Zawsze mnie pouczałeś, strofowałeś, karałeś, a sam… sam… – zabrakło mi tchu. Szarpnęłam wiszącą na oparciu torebkę i wybiegłam z restauracji.

Zerwałam z nim kontakty

Znienawidziłam ojca. Piedestał, na którym go ustawiłam, wzorzec cnót i prawego postępowania, runął z hukiem w obliczu rzeczywistości. Ojciec stał się dla mnie synonimem podłości. Nie mogłam na niego patrzeć. Zwątpiłam we wszystko. W jego miłość do mnie, do mamy. Owszem, nie rozwiódł się z nią, trwał przy niej w chorobie, jak przysięgał, bo przecież był wierzący, a rozwód to grzech.

Mniejszy niż zdrada? Mniejszy niż regularny romans? Niż czekanie na śmierć żony, by związać się z kochanką? Da się z tego wyspowiadać i cześć? Mam być mu wdzięczna, że mama nigdy nie dowiedziała się o jego podwójnym życiu? Umarła przekonana, że ma wspaniałego męża. Łaskawca, nie dobił jej szczerością, której zawsze wymagał. Nigdy cię nie oszukiwałem, powiedział. Akurat! Mam czcić takiego ojca, bo tak mi każe czwarte przykazanie? Ojca,
który mi kłamał w żywe oczy? Mogłabym go spoliczkować!

Postanowiłam jak najszybciej opuścić dom rodzinny i zaczęłam szukać lokum w mieście moich przyszłych studiów. Zanim wyjechałam, ojciec wielokrotnie próbował ze mną rozmawiać, ale byłam głucha na jego prośby. Zacięłam się w uporze. Nie chciałam słuchać jego tłumaczeń, kajań, usprawiedliwień, prób znalezienia u mnie zrozumienia i wybaczenia.

Sprawę pogorszyła owa pani Bożena, która chyba na jego prośbę także szukała ze mną kontaktu. Parę razy podeszła do mnie na ulicy, niemal błagając o rozmowę, ale zbywałam ją milczeniem i traktowałam jak powietrze.

Wyjechałam, gdy tylko to było możliwe, i zerwałam z ojcem wszelkie kontakty. Przyjmowałam jedynie przesyłane mi na konto środki finansowe na naukę. Nie uniosłam się dumą. Ponoć nie miał dla nas czasu, bo musiał zarabiać, więc niech płaci. Ale nie odbierałam od niego telefonów, nie otwierałam maili, nie czytałam esemesów.

Wyrzuciłam go ze swego serca i próbowałam z pamięci, ale perfidia jego postępowania ciągle mnie bolała. Nie mogłam pojąć, jak mógł być tak cyniczny, tak fałszywy, dla żądzy zrezygnować ze swoich zasad, oszukiwać mamę i mnie.

Przez to wszystko zmieniłam się

Stałam się nieufna, zamknęłam się w sobie. Na ludzi próbujących się do mnie zbliżyć patrzyłam podejrzliwie, zakładając, że chcą mnie oszukać, wykorzystać, że ich sympatia jest udawana. Szczególnie źle traktowałam kolegów. Skoro ojciec mógł mnie z premedytacją okłamywać, co dopiero oni. W efekcie już po pierwszym roku dorobiłam się opinii niedotykalskiej i niesympatycznej.

Przykre, ale uważałam, że lepsze to, niż być naiwną i dać się zranić. Całkowicie poświęcałam się nauce, dzięki czemu świetnie zdałam egzaminy. To była moja jedyna radość i satysfakcja. Choć udawałam, że dobrze mi samej, brakowało mi towarzystwa i z zazdrością zerkałam na beztrosko śmiejące się koleżanki, otoczone wianuszkiem kolegów. Mnie omijano szerokim łukiem, zauważając jedynie wtedy, gdy potrzebne były notatki z wykładów.

Najgorzej znosiłam okresy przedświąteczne. Stojąc na korytarzu i czekając na zajęcia, przysłuchiwałam się, jak inni snują plany powrotów do domu na Wszystkich Świętych. Mnie nikt o nic nie pytał, a nawet gdyby, co miałabym odpowiedzieć? Że zostaję sama w akademiku?

W przeddzień powrotów korytarze naszego akademika wypełniły się hurkotem ciągniętych walizek i gwarem podekscytowanych głosów. Ci, co jeszcze zostali, teraz wyjeżdżali do domów. Zamknęłam się w pokoju i położyłam na łóżku. Nawet nie wiem, kiedy usnęłam. Obudziło mnie stukanie do drzwi. Zignorowałam je, ale się nasiliło. Niechętnie wstałam i poszłam otworzyć. Na progu stał chłopak. Kojarzyłam go z widzenia, studiował na mojej uczelni na wyższym roku.

– Hej, przepraszam – zagaił, uśmiechając się – ale tylko u ciebie paliło się światło. Chyba zostaliśmy sami.

– Chyba tak – mruknęłam. – I co w związku z tym?

– Nie masz przypadkiem cukru? Mnie się skończył, a nie lubię gorzkiej kawy.

– Nie używam, ale może moja współlokatorka coś zostawiła. Mogę poszukać. Jeszcze nie wyjechałeś? – wyrwało mi się pytanie.

– Nie wyjeżdżam – odparł. – Mam tu pracę, nie mogę jej opuścić.

– Jak to, w święta? – zdziwiłam się.

– Tak. Z czegoś żyć trzeba, a sanitariusze mają dyżury w piątek i świątek. A ty? Czemu to siedzisz? – obrzucił mnie zaciekawionym spojrzeniem.

– Długa historia.

– To zapraszam cię do siebie na kawę, opowiesz. Tylko poszukaj tego cukru. A tak w ogóle Szymek jestem.

– Tośka. Dzięki za zaproszenie, ale nie wiem, czy to dobry pomysł.

– A czemu niedobry? Ty sama, ja sam, mamy dziś czas, a ja umiem słuchać.

Właściwie… Nagle zapragnęłam wyrzucić z siebie cały żal i gniew. Skoro sam się zaoferował…

– Uprzedzam, historia nie będzie miła ani pogodna.

– Domyślam się. Tym bardziej weź cukier i chodźmy.

Kiedy zasiedliśmy z kubkami kawy, kiepsko mi szło ze zwierzeniami. Po tak długim milczeniu trudno się odblokować. Zapiekły żal ściskał mi gardło, a umysł nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Szymek jednak nie ponaglał, czekał, patrząc ze współczuciem i zrozumieniem.

To pozwoliło mi zebrać myśli

A jak już zaczęłam, opowieść popłynęła jak wzburzona rzeka, więc nieco chaotycznie i meandrując. Mówiłam o dzieciństwie, zasadach panujących w domu, rodzicach, ojcu, który był dla mnie wzorem i bohaterem. Potem o mamie, jej chorobie, wreszcie o podwójnym życiu ojca… Szymon słuchał w skupieniu, nie przerywał, nie komentował, nawet gdy milkłam, aby zaczerpnąć tchu i uspokoić emocje.

– A więc dlatego taka jesteś… – odezwał się, gdy dokończyłam swoją historię.

– Niby jaka? – burknęłam, czując się zaatakowana.

– Taka inna – odparł łagodnie. – Już dawno zwróciłem na ciebie uwagę, ale nie miałem śmiałości podejść. Sprawiałaś wrażenie zupełnie niedostępnej. Teraz wiem, że zostałaś zraniona…

– Masz rację, jestem śmiertelnie zraniona.

Szymon chwycił mnie za przegub ręki.

– E, śmiertelnie to nie, puls masz przyspieszony, więc na pewno żyjesz. Ale rozumiem, co masz na myśli – spoważniał. – Takie doświadczenia zmieniają człowieka.

Długo rozmawialiśmy o różnych sprawach. Z Szymkiem czułam się dobrze i swobodnie. Po raz pierwszy miałam poczucie, że ktoś jest mną szczerze zainteresowany. Jemu chyba też odpowiadało moje towarzystwo. Pod jego wpływem zaczęłam się zmieniać, jakby lód w moim sercu powoli topniał.

A może Szymek ma rację

Zasadniczą rozmowę z Szymkiem odbyłam przed planowanym ślubem.

– Tosiu, uszanuję każdą twoją decyzję, ale zastanów się jeszcze raz. Na pewno nie chcesz zawiadomić ojca o naszym ślubie?

– Po tym, co zrobił, nie zasługuje na wybaczenie – powtórzyłam jak katarynka.

– Skarbie, rozumiem cię, ale postaraj się zrozumieć i mnie. Zakładamy rodzinę i nie chciałbym, aby moja żona żyła z wiecznym żalem. Proszę, nie rób tego dla niego, zrób to dla siebie. Nie musimy z nim utrzymywać serdecznych stosunków, jeśli sobie tego nie życzysz, ale przecież to twój ojciec. Dlaczego jeden zły rok przysłania ci wiele innych, dobrych?

– Bo oszukiwał mnie i mamę! – krzyknęłam. – Nie rozumiesz tego, bo sam masz wspaniałych rodziców. Ja muszę żyć ze wstydem, który czuję na myśl o tym, jak postąpił…

Nie musisz, ale chyba chcesz. Nigdy nie dałaś mu szansy do obrony. Może nie zdradzał twojej mamy, może się zakochał, może to był związek platoniczny, może choroba żony przytłoczyła go i przerosła? Nie wiesz. Wydałaś odgórny wyrok i karzesz go za okazaną słabość, ale przy okazji karzesz samą siebie.

Nie podjęłam wtedy tematu, ale słowa Szymka zapadły mi w serce. Długo o nich myślałam. W przeddzień ślubu razem z narzeczonym pojechaliśmy do mojego rodzinnego miasta. Chciałam pójść na grób mamy. Kiedy szliśmy cmentarną alejką, już z daleka zobaczyłam stojącą nad mogiłą pochyloną męską sylwetkę. Ojciec!

Zatrzymałam się, coś we mnie drgnęło. Szymek popatrzył zdziwiony, ale napotkawszy wzrokiem postać mężczyzny, zrozumiał wszystko. Objął mnie opiekuńczo ramieniem, dodając mi odwagi, a potem leciutko popchnął do przodu. Ojciec zauważył nas dopiero, kiedy stanęliśmy obok. W jego zmęczonych oczach pojawiło się zaskoczenie i coś na kształt płomyka nadziei.

– Tosia? – zachrypnięty głos brzmiał niepewnie. – Córeczko…

Patrzyłam na jego zapadniętą twarz, siwe pasma w ciemnych włosach, pełną rezygnacji postawę. Czułam, jak przepełniające mnie do tej pory nienawiść, głuchy żal, gniew, rozgoryczenie znikają, a w ich miejsce napływa spokój. Działo się to samoistnie, jakby wbrew mojej woli, więc ten proces był nie do zatrzymania. Zamiast gwałtownych emocji poczułam smutną tkliwość i zrozumiałam, że właśnie wybaczyłam, choć nie zapomniałam.

– Tato… – szepnęłam.

Czytaj także:
„Podobno w sanatorium można przeżyć ognisty romans. Żaden książę z bajki nie stanął na mej drodze”
„Zlitowałam się nad pobitym mężczyzną. Było mi go żal, dopóki nie odkryłam, że on wcale nie chciał ratunku”
„Przez nieodpowiedzialną matkę jadłam w dzieciństwie chleb ze śmietnika. A teraz muszę ją utrzymywać, choć nie chcę”

Redakcja poleca

REKLAMA