Nasłuchałam się już wielu historii o szaleństwach w sanatoryjnych pensjonatach. O dziadkach i babciach, którzy odnajdowali swoją drugą (albo i już trzecią) młodość. O romansach, potańcówkach i popijawach pomiędzy zabiegami rehabilitacyjnymi i kąpielami.
Wszystkie sąsiadki jeździły do sanatoriów
Co roku trafiały się przynajmniej dwie koleżanki, które gorliwie namawiały mnie na kolejny wyjazd.
– Marysia, dawaj, będzie fajnie, zobaczysz! – przekonywały.
– Tadzika już od paru lat nie ma, znajdziesz sobie jakiegoś sanatoryjnego faceta. Poczujesz się znowu jak kobieta!
– Naprawdę? Ci starsi, schorowani panowie to takie jurne samce? – śmiałam się.
– Żebyś wiedziała! Takich przygód jak z panem Mietkiem to nawet z mężem nie miałam, przysięgam ci!
Byłam szczerze rozbawiona tym nowo rozbudzonym erotyzmem swoich sąsiadek. Oczywiście na miłość przecież nigdy nie jest za późno, niech korzystają z życia, zwłaszcza że akurat większość koleżanek z mojej klatki należała już do grona owdowiałych pań.
Zastanawiało mnie jednak, jak to faktycznie wygląda w tym sanatorium. Jak na koloniach? Wyjazdach, których nie powstydziłaby się moja nastoletnia wnuczka? Coś mnie w tych wycieczkach intrygowało. Czy faktycznie były dla pań w naszym wieku oknem na młodość i ekscytujące doznania? Czy jednak padły one ofiarą wyolbrzymionego zachwytu ze strony znudzonych życiem starszych kobiet?
Musiałam się przekonać sama
Wykupiłam sobie miejsce na turnusie w sanatorium w popularnym uzdrowisku. Nawet nie wiedziałam, co powinnam spakować. Alkohol? Eleganckie ubrania? Schludną bieliznę? Kto wie! Nie wiedziałam, na co się nastawiać. Właściwie to nawet byłam otwarta na jakiś wyjazdowy romans. Dawno już nie byłam z mężczyzną, a z moim mężem prowadziliśmy dość bujne życie intymne. Wyjechałam więc zupełnie zrelaksowana i otwarta na wrażenia.
Po dojechaniu na miejsce zostałam ulokowana w pokoju z dwiema paniami. Jedna była moją sąsiadką, a druga jakąś jej koleżanką – Basią.
– Jakie ciuchy spakowałyście, dziewczynki? – zachichotała moja współlokatorka.
– Ja spakowałam wszystkie swoje wyjściowe sukienki! – odpowiedziała podekscytowana Teresa, moja sąsiadka.
Odstawione jak na własne wesela zeszłyśmy na pierwszą „uroczystą” kolację w hotelowej restauracji. Chociaż restauracja to chyba nieadekwatne określenie na to miejsce. To była zwykła stołówka jak z PRL–u! A w niej tłumy bab wystrojonych jak na bal u hrabiego. Wśród nich z kolei snuli się starsi panowie w zgniłozielonych koszulach z krótkimi rękawami. „No, niezły początek. Nie wygląda to jak gala oskarowa”, pomyślałam.
Zajęłyśmy stolik z dwoma dżentelmenami, z których jeden od razu przyznał nam bez ogródek, że przyjechał tu leczyć problemy gastryczne. Teresa i współlokatorka w ogóle nie wydawały się zażenowane ani zniesmaczone tą informacją. Chichotały zalotnie, jakby facet opowiedział najbardziej błyskotliwą historię w życiu.
Czy te baby tracą tu mózgi?
Po kolacji zaczęły się tańce. Naprawdę spodziewałam się… imprezy. Par pląsających na parkiecie do przebojów Ich Troje czy nawet disco polo, wygłupów. Sanatoryjny dansing okazał się być smętnym, mało żwawym krążeniem kilku par w rytm przebojów sprzed sześćdziesięciu lat. Po dwóch godzinach byłam znudzona jak mops.
– Tereska, ja chyba wrócę do pokoju, poczytam sobie książkę – poinformowałam koleżankę.
– Co ty! Już? Taka świetna zabawa!
„Naprawdę? Jesteśmy na tej samej potańcówce?”, zapytałam ironicznie w myślach.
– Jestem zmęczona po podróży, ale wy się dalej bawcie – odparłam grzecznie z uśmiechem.
Z ulgą opuściłam salę i udałam się do pokoju. Spodziewałam się, że moje współlokatorki mogą wrócić w środku nocy. Kto wie w jakim stanie? Podchmielone? Roznegliżowane? Nie chciałam wpędzać ich w poczucie wstydu, dlatego uprzejmie zajęłam najbardziej oddalone od drzwi łóżko i przezornie przysłoniłam się jeszcze rozłożonym stojącym wieszakiem na ubrania.
Koleżanki, ku mojemu zdziwieniu, nie wróciły zbyt późno. „Może pod moją nieobecność zabawa zupełnie siadła”, pomyślałam. Rano usłyszałam jednak od pań zupełnie inną wersję.
– Ależ to była impreza! – westchnęła zachwycona Tereska.
– Dawno się tak nie wytańczyłam – zadeklarowała podekscytowana Barbara.
Chyba nie znają pojęcia romans
„Coś tu nie gra! Przecież większość tej całej imprezy przesiedziałyśmy razem, a jedyne tańce, jakie zaliczyły moje współlokatorki, odbyły się w towarzystwie bardzo mało ruchliwych panów, z czego jeden właściwie ledwo powłóczył nogami”, pomyślałam.
– A jakieś romanse nawiązałyście? – zachichotałam.
– Och, ja nie, ale Basia jak najbardziej – odpowiedziała ochoczo Teresa, patrząc znacząco na koleżankę.
– Och, już mnie nie zawstydzaj! – żachnęła się żartobliwie Basia. – Paniom w moim wieku może i nie wypada, ale kto tu mnie będzie osądzał?
– Ooo, a co takiego się działo? – dociekałam z zainteresowaniem. – I kto jest twoim sanatoryjnym wybrankiem?
Odpowiedź zupełnie zwaliła mnie z nóg.
– Ten pan Jerzyk, który z nami siedział.
„Ten, co zdążył nam opowiedzieć o wszystkich swoich problemach gastrycznych? No nie, litości…”, zażenowałam się w myślach. To są jakieś desperatki!
– Okej, i co tam dalej było? – udałam zaciekawienie.
– Poszliśmy do jego pokoju… – westchnęła lekko zawstydzona Basia.
„Oho, w końcu coś pikantnego!”, pomyślałam.
– Ech, dziewczyny, było tak wspaniale… Wyciągnął przede mną swoją kolekcję znaczków, usiedliśmy na jego łóżku i tak mi o nich opowiadał przez następną godzinę…
– I co, ciekawie mówił? – zapytałam lekko zbita z tropu.
– Co ty, wcale nie, ale był blisko mnie! Lekko mnie dotykał przewracając strony, patrzył na mnie…
„No niesamowite, emocje jak na randce w podstawówce”, zakpiłam w myślach.
– Ty szczęściaro! – zawołała Teresa, a mnie aż zatkało.
Jak zdesperowanym trzeba być, żeby zachwycać się czymś takim?
– Siedzieliśmy tak jeszcze chwilę, a potem poopowiadaliśmy sobie swoich historii życiowych. Okazało się, że on jest w sanatorium już czwarty raz, najpierw miał nieco problemów z kręgosłupem, a teraz wyszły mu problemy gastryczne. Naprawdę się do siebie zbliżyliśmy!
– Eee, no to fajnie! Cieszę się, że się cieszysz – odparłam uprzejmie po wysłuchaniu tej „emocjonującej” historii.
Pan Jerzyk wpadał do naszego pokoju jeszcze kilka razy podczas całego turnusu, a wtedy Basia dawała nam do zrozumienia, żebyśmy zostawiły ich samych. Rzucała nam znaczące spojrzenie i już wiedziałyśmy, że powinnyśmy zmykać. Nie miałam z tym żadnego problemu, po prostu zabierałam książkę i wychodziłam do parku pod ośrodkiem. Po pierwszej takiej wizycie wiedziałam już jednak, że ekscytacja współlokatorki była mocno na wyrost.
Tam nic się nie działo!
– I co, co tym razem? – pytała z wypiekami na twarzy Teresa, gdy wracałyśmy do pokoju.
– Graliśmy w szachy! Jerzyk przyniósł swoje, takie ładne, drewniane! Udawałam, że kompletnie nie wiem, o co w tej grze chodzi, a on mógł mnie nauczyć. Od razu poczuł się bardziej męsko – wzdychała Basia. – Podczas gry powiedział mi, że mam bardzo zgrabne dłonie. Poczułam się taka piękna!
Z trudem powstrzymywałam wybuch śmiechu. Do końca wyjazdu nie zadziało się nic ciekawszego. To znaczy, dla Basi i Teresy ów „romans” z panem Jerzykiem był bardzo ciekawy, ale mnie tylko śmieszył. Odbyło się jeszcze kilka potańcówek, na których pojawiłam się kurtuazyjnie, na godzinkę, a potem wyszłam, żeby w spokoju porozwiązywać krzyżówki w pokoju. Panowie, owszem, zagadywali do mnie, ale mówili głównie o sobie albo o swoich problemach zdrowotnych, a ja nie byłam na tyle zdesperowana, żeby się dać zachwycić taką gadką.
Gdy wróciłyśmy z wyjazdu, odetchnęłam z ulgą. Koniec wysłuchiwania dziecinnych zachwytów moich koleżanek! Tereskę i Basię spotkałam jednak kilka dni później pod sklepem spożywczym. Ku mojemu zdziwieniu, nadal rozpamiętywały „upojne chwile” Basi z panem Jerzykiem nad szachami. Basia paplała o tym, jakby co najmniej przeżyła najbardziej szalony romans swojego życia. Jeszcze rok temu przysłuchiwałabym się tej opowieści z ciekawością, ale teraz… No cóż, wiedziałam, jak było naprawdę.
– Pani Janko, musi pani jechać z nami w przyszłym roku, to jest po prostu raj dla samotnych kobiet! – usłyszałam, jak moje byłe współlokatorki ćwierkają naszej wspólnej sąsiadce.
Oho… Chyba powinnam ją ostrzec.
Czytaj także:
„Wizyta na grobie dziadka przypomniała mi najgorsze chwile w życiu. Ten tetryk nie zasłużył nawet na najtańszy znicz”
„Na cmentarzu spotkałam miłość z podstawówki. Rozpacz po stracie małżonków nas rozpaliła i zaprowadziła do łóżka”
„Moja matka na łożu śmierci miała tylko jedno życzenie. Myślałem, że bredzi, ale po roku wydarzyło się coś szokującego”