„Chora ambicja kazała mi przed laty wykorzystać błąd przyjaciółki. Ja zostałam kimś, ona żyła w rozpadającej się dziupli”

kobieta prawnik fot. Getty Images, Maskot Bildbyrå
„Sumienie gryzło mnie tak bardzo, że w pewnym momencie mój mózg dokonał kasacji wspomnień. Zmusiłam się, żeby przestać o tym myśleć i przyjaciółka zniknęła z mojej głowy na lata. Poczucie winy zostało i od tamtej pory w pewien sposób spłacałam swój dług, starając się zawsze postępować właściwie”.
/ 19.08.2023 20:42
kobieta prawnik fot. Getty Images, Maskot Bildbyrå

Wiele lat temu zrobiłam straszne świństwo bliskiej mi osobie. Ciążyło mi to przez całe życie. Aż pewnego dnia pojawiła się okazja, by wreszcie wyznać swoje grzechy…

Mówi się, że każdy ma coś za uszami. Zwłaszcza jak trochę pożyje, to mu się zbiera. Jeszcze kilka miesięcy temu byłam pewna, że mnie to akurat nie dotyczy, bo przecież zawsze starałam się zachowywać właściwie, co czasem wcale nie było łatwe.

To nie była prawda i w głębi duszy zdawałam sobie z tego sprawę. Po prostu wyparłam ze swojej pamięci to, co złe. Ponoć tak właśnie działa ludzka psychika. Zaciera ślady złych uczynków po to, byśmy nie przestali siebie lubić.

Nie myślałam o niej od 25 lat

Tamtego dnia wyjechałam w delegację do Gdańska. Miałam zamiar wrócić do Warszawy wieczorem, zatem wyruszyłam wcześnie rano. Jednak kilkanaście kilometrów za Malborkiem pociąg się popsuł i ledwo dociągnął do małej stacyjki.

Odnowione perony, odrestaurowany budynek przedwojennego dworca i w ogóle cała okolica sprawiały miłe wrażenie. Przez wewnętrzne mikrofony w przedziałach poinformowano nas, że kolejny pociąg zostanie podstawiony dopiero za dwie godziny. Wysiadłam więc na zewnątrz i ruszyłam w stronę zabudowań. Postanowiłam zajść do miasteczka, pokręcić się po sklepach, może napić się kawy w kawiarni.

Miasteczko wydawało mi się znajome, choć nigdy tutaj nie byłam. Kiedy jednak doszłam do niewielkiego rynku i zobaczyłam filigranowy budynek ratusza z charakterystyczną rzeźbą na froncie, już wiedziałam. Tak, nigdy mnie tu nie było, ale historię miasta i ratusza znałam z opowieści Ireny. Pokazywała mi też zdjęcia.

Irena… Nie myślałam o niej od ponad dwudziestu pięciu lat. Usiadłam w kawiarni na rynku, zamówiłam kawę i szarlotkę, o której moja dawna przyjaciółka opowiadała z zachwytem, i nie byłam w stanie opędzić się od myśli o przeszłości.

Stałyśmy się rywalkami 

Poznałyśmy się w Warszawie na studiach prawniczych. Obie pochodziłyśmy z małych miasteczek – ona z Pomorza, ja z Dolnego Śląska. Mieszkałyśmy w jednym pokoju w akademiku. Polubiłyśmy się i wkrótce byłyśmy nierozłączne.

Po studiach trafiłyśmy na staż do tej samej kancelarii prawniczej. I w tym właśnie miejscu nasza przyjaźń nie przeszła próby. Po dwudziestu pięciu latach muszę przyznać sama przed sobą, że to była moja wina. Zachowałam się podle…

Problem polegał na tym, że kancelaria dawała szansę na karierę, ale tylko jednej z nas. Po stażu szefowie mieli wybrać lepszą. Obie byłyśmy równie dobre pod kątem wiedzy, inteligencji i prezencji, więc miały pewnie zadecydować inne nasze cechy. Irena, sympatyczniejsza, milsza, szybciej zdobywała zaufanie ludzi. Ja, bardziej agresywna, bezczelna, potrafiłam walczyć o swoje jak lew, co w pracy adwokata też było plusem. Trudny wybór, jak mawiał mecenas T., ówczesny nasz szef.

Zaczęłyśmy konkurować o etat, a na naszej przyjaźni pojawiły się rysy. Nie wiem dlaczego, ale dla mnie wizja przegranej była jednoznaczna z końcem świata – z koniecznością powrotu do miasteczka, którego nie znosiłam, z uznaniem swojej przegranej. Nie byłam nawet w stanie o tym myśleć, więc gdy tylko pojawiła się okazja, by wygrać, skorzystałam z niej skwapliwie.

Pracowałyśmy wspólnie nad pewną sprawą. Coś się popsuło, zginęły ważne dokumenty, którymi miała się zaopiekować Irena i kancelaria przegrała sprawę. Moja przyjaciółka została zwolniona, co więcej, w prawniczy świat poszła informacja, że nie można jej ufać. Dostała wilczy bilet.
Nie miała wyjścia – wyjechała, wróciła do domu. A ja wyrzuciłam ją z pamięci.

Dlaczego? Bo doskonale wiedziałam, że to nie była jej wina, ale nic nie powiedziałam. O tym, gdzie zawieruszyły się dokumenty, dowiedziałam się wystarczająco wcześnie, by uprzedzić Irenę. Kancelaria wygrałaby sprawę, ale… miałam świadomość, że przyjaciółka zyskiwała przewagę w naszej walce o etat. Wykorzystałam więc szansę.

Wykorzystałam tę sytuację

Owszem, przez jakiś czas czułam się źle, gryzło mnie sumienie, ale szybko włączył mi się mechanizm samoobrony. Usprawiedliwiałam się. Mówiłam sobie – ona zrobiłaby to samo na moim miejscu. Albo – ona nie była tak ambitna jak ja, więc przegrana jej nie dotknie. Albo – świat to dżungla, żeby przeżyć, trzeba walczyć bez sentymentów.

Naturalnie gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że to wszystko bzdury, którymi ludzie słabi tłumaczą przed sobą świństwa wyrządzane innym. Irena uratowałaby mój tyłek. Z całą pewnością. Znałam ją dobrze i wiedziałam, jaka jest poczciwa.

Sumienie gryzło mnie tak bardzo, że w pewnym momencie mój mózg dokonał kasacji wspomnień. Po prostu zmusiłam się, żeby przestać o tym myśleć i przyjaciółka zniknęła z mojej głowy na lata. Ale poczucie winy zostało i od tamtej pory w pewien sposób spłacałam swój dług, starając się zawsze postępować właściwie. W ostatecznym rachunku mi się to opłaciło – jestem cenionym adwokatem, a od roku starszą wspólniczką w firmie, w której zaczynałam pracę.

Lecz kiedy siedziałam w kawiarni, w rodzinnym mieście mojej dawnej przyjaciółki, pomyślałam, że nigdy tak naprawdę nie spłacę mojego długu, jeśli po prostu nie przyznam się do wszystkiego Irenie i nie przeproszę jej. Może wtedy poczucie winy przestanie mnie nękać?

Chciałam naprawić swój błąd

Wyciągnęłam z torby mój stary notatnik z adresami i telefonami. Tak jak niektórzy chomikują stare gwoździe czy pudełka, bo kiedyś mogą się przydać, tak ja nigdy nie pozbywałam się kontaktów. Poszukałam nazwiska Ireny i sprawdziłam jej adres. Czy wciąż tu mieszkała? Nie wiedziałam, ale postanowiłam sprawdzić.

Kilkanaście minut później stanęłam przed piętrowym domem jednorodzinnym. Był stary, zaniedbany, dawno nieremontowany z ogródkiem zapuszczonym do granic możliwości. Jedno okno na piętrze zabito dyktą, w innym tkwiła jakaś szmata. Kiedy dochodziłam do furtki, wydało mi się, że zobaczyłam pomarszczoną twarz okoloną siwymi włosami. Czyżby mama Ireny jeszcze żyła?

Zamek przy furtce okazał się popsuty. Wkroczyłam na wąski chodnik, a potem weszłam po stopniach na ganek. Nacisnęłam dzwonek, lecz nie usłyszałam żadnego dźwięku. A jednak zza drzwi doleciał głos starszej pani: „Już idę. Już, chwilkę”.

Rozległ się chrobot odsuwanej zasuwy i w uchylonych drzwiach pojawiła się twarz mamy Ireny – taka, jaką oglądałam na zdjęciach. Wyjaśniłam jej, że jestem dawną znajomą Ireny, jeszcze ze studiów. Razem pracowałyśmy w jednej firmie. Twarz starszej kobiety rozjaśniła się.

– Dorotka? Pamiętam, Irenka dużo mi o pani opowiadała. Ale nie ma jej. Wyszła do sklepu. Tylko patrzeć, jak wróci. Na pewno jesteś ciekawa co u niej – przytaknęłam. – Pracuje w miejskiej bibliotece jako kierowniczka. To dobrze płatna posada. Całe dwa i pół tysiąca na rękę. Jak do tego dołożyć moje tysiąc dwieście emerytury, to żyć nie umierać – uśmiechnęła się ciepło i radośnie.

Poczułam skurcz serca i kolejne uderzenie wstydu. Spojrzałam na zegarek. Wkrótce musiałam wracać na dworzec, nie mogłam czekać.

– Niestety, przyszłam tylko na chwilę, teraz muszę już iść – powiedziałam. – Kiedy Irena wróci, proszę jej powiedzieć, że byłam tu i strasznie ją przepraszam.

– Za co? – zdziwiła się staruszka.

– Wszystko opiszę jej w liście. Wyślę zaraz po powrocie do domu.

Staruszka pokiwała głową, pożegnała mnie i zamknęła drzwi.

Wyszłam na ulicę i ruszyłam w stronę dworca. Po drodze rozglądałam się z uwagą, licząc na to, że może gdzieś dojrzę Irenę, ale nie miałam tego szczęścia.

Nie udało mi się oczyścić sumienia

Załatwiłam sprawy w Gdańsku i wieczorem wróciłam do domu. Jak tylko się rozebrałam, napisałam do dawnej przyjaciółki długi, szczery list. Opowiedziałam w nim wszystko, co mi leżało na sercu i błagałam, by mi wybaczyła. Następnego dnia wysłałam list jako polecony.

Tydzień później otrzymałam zwrot z adnotacją, że odbiorcy nie ma już pod tym adresem. Od razu zadzwoniłam do tamtejszego urzędu pocztowego. Powiedziałam kierowniczce, w jakiej sprawie dzwonię.

– Ta starsza pani rzeczywiście jest mamą adresatki, jednak cierpi na demencję. Nie poinformowała pani o pewnej ważnej sprawie – usłyszałam.

– Jakiej?

– Dwa lata temu pani Irena wyszła po zakupy i nie wróciła. Szukali jej przez rok. Do tej pory nikt nie wie, co się z nią stało.

Podziękowałam za informację i odłożyłam słuchawkę. Ciężar na duszy pozostał. Nie zdążyłam uzyskać przebaczenia Ireny. Wiedziałam, że to kara za zniszczenie przyjaciółce życia. Ale przyjmuję wszystko z pokorą, nie mam innego wyjścia.

Czytaj także:
„Kierownik mojego działu wymyślił perfidną intrygę, by wygryźć szefową ze stanowiska. W zamian za pomoc obiecał mi awans”
„Pracuję w korporacji od rana do nocy, a i tak się boję, że mnie wygryzą. Jak w takich warunkach starać się o dziecko?”
„Szef pozbył się mojej przyjaciółki, gdy urodziła dziecko. Było mi jej żal, więc załatwiłam jej pracę, a ona... mnie wygryzła”

Redakcja poleca

REKLAMA