Kiedy moja przyjaciółka zaszła w ciążę, obydwie piszczałyśmy z radości. Wiedziałam, że starają się z Krystianem o dziecko i że mają z tym problem. No, ale w końcu się udało. Niestety, ciąża Darii była zagrożona od niemal samego początku. Najpierw musiała dużo odpoczywać, potem leżeć w łóżku, aż wreszcie wylądowała w szpitalu. Martwiła się i gryzła.
– Będzie dobrze – powtarzałam jej, niezależnie od tego, czy dzwoniła szczęśliwa, bo jej wyniki się poprawiały, czy z płaczem, że coś się pogorszyło.
Kolejne dni mijały, odliczałyśmy tygodnie, dziecko rosło, było coraz bezpieczniejsze, aż w końcu pojawiło się na świecie.
Poszła na zwolnienie, by zrobić mu na złość?
Daria nie widziała świata poza synkiem. Tyle na niego czekała, tyle łez wylała, tyle strachu ją kosztował, więc nic dziwnego, że widziała w nim swój najcenniejszy skarb. Przez cały urlop macierzyński starała się, by maluszkowi niczego nie zabrakło. Krystian zaraz po pracy pędził do domu, do żony i synka, zajmował się małym, pomagał w domu. No rodzina idealna, istna sielanka. Do czasu powrotu Darii do biura.
Szef mojej przyjaciółki stwierdził, że Daria zostawiła go na lodzie na prawie dwa lata… specjalnie. Paranoik! Że jak tylko zaszła w ciążę, to od razu poleciała jak durna na zwolnienie lekarskie, nie bo musiała, ale żeby legalnie wylegiwać się do południa i okradać go z ciężko zarabianych pieniędzy. A potem jeszcze wykorzystała co do minuty cały macierzyński i urlop wypoczynkowy!
Teraz zaś chciała wrócić do pracy, jak gdyby nigdy nic, pewnie wyłącznie po to, by brać ciągle zwolnienia na dziecko! Co to, to nie. On się nie da wykorzystywać i… wręczył Darii wypowiedzenie umowy. Moja przyjaciółka była zdruzgotana. Nagle Krystian stał się jedynym żywicielem rodziny, a Daria zaczęła intensywnie szukać pracy, bo oszczędności topniały w zastraszającym tempie, gdy tylko jedno z nich pracowało.
Wpadłam wtedy na pomysł, żeby polecić Darię mojemu szefowi. Może by się udało wcisnąć ją gdzieś do nas. A nuż widelec jest jakiś wakat… Był!
– Wysyłaj mi CV, na cito! – zawołałam do telefonu.
Tydzień później Daria zaczęła u nas pracę. Jako asystentka działu kreatywnego, ale lepszy rydz niż nic. Miała pensję, urlop, płatne zwolnienia lekarskie, bon na święta i prywatną opiekę medyczną. Na początek nie ma co wybrzydzać, nieważne, że pensja taka sobie, a robota mało ambitna i średnio satysfakcjonująca.
Pozwalała jednak mojej przyjaciółce płacić rachunki na czas, a to było najważniejsze. Nie wiem, ile razy Daria mi dziękowała, a ja machałam ręką. Kurczę, pomogłabym każdemu, kto potrzebował pomocy, a że potrzebowała jej akurat moja przyjaciółka i mogłam teraz z nią pracować – tym lepiej!
Daria podczas spotkań służbowych i nasiadówek podawała dokumenty i kawę, ale nie byłaby sobą, gdyby przemilczała jakieś totalnie kosmiczne, odklejone od rzeczywistości teksty i pomysły. Jak na nią, i tak długo starała się powstrzymać i nie zabierać głosu, ale w końcu zwyczajnie nie wytrzymała i słuchając jednego z chłopaków, parsknęła śmiechem.
– Ciekawe, czy pani od kawy ma lepszy pomysł… – mruknął obrażony.
Artur nie lubił, jak mu się zwracało uwagę. Daria tego akurat nie wiedziała, a nawet gdyby wiedziała, pewnie miałaby to gdzieś.
– Ma pani? – obecny na spotkaniu szef uniósł wzrok znad wstępnych projektów.– Śmiało, śmiało, przecież widzę, że ma pani coś do powiedzenia.
– Przepraszam, to nie moja rola, ale…
Daria po kolei wypunktowała absurdy dzisiejszego spotkania. A zachęcona tym, że jej nie przerywano, poszła o krok dalej i podsumowała inne brednie, niby genialne pomysły, które serwowano klientom i które przechodziły, bo tak się utarło w firmie od lat. Jak klient nie protestował, to dostawał… co dostawał. Nierzadko zwykły bubel. W sali zapadła cisza, a potem zaczęłam bić brawo. Najpierw ja, potem Baśka i kilka innych osób.
– Jedna szczera! – podsumowała Jola, gdy podnieśliśmy się z krzeseł, by się rozejść.
– Niech pani się umówi do mnie na rozmowę po weekendzie, dobrze? – szef przystanął przy Darii, wychodząc ze spotkania. – Marnuje się pani na tym stanowisku.
Znowu skakałyśmy ze szczęścia
Kiedy szef tak mówił, już miał jakąś propozycję. No i rzeczywiście, Daria awansowała. Pół roku jej wystarczyło, by wylądowała na stanowisku równorzędnym z moim. Agencja reklamowa to nie jest zwykłe biuro czy typowa praca w korpo, ciężko żyć tu pod linijkę i na gwizdek, ale Darii udało się włączyć jakiś reżim, co wpłynęło pozytywnie na całą grupę. Skończyły się posiadówki z pizzą do późnych godzin, bo Daria musiała wyjść o siedemnastej i koniec.
– Jak się znowu spóźnię, wezwą mi policję albo opiekę społeczną do żłobka. Pomysły mają być gotowe przed piątą.
I, o dziwo, były. Nie rozwlekaliśmy czasu spędzanego w pracy. Wychodziliśmy, gdy na dworze jeszcze było jasno. Ożywcza nowość. Pracowaliśmy krócej, ale efektywniej. Daria nieświadomie zaczęła dowodzić zespołem, organizować całą robotę, aż byliśmy zdziwieni, że tak można. A nasza młoda matka uśmiechała się z zadowoleniem.
– Jak musisz ogarnąć niemowlaka, dom, pracę i męża, to kluczem jest właściwa organizacja. Nie ma co się obijać, róbmy swoje i spadajmy do chaty! – mówiła.
Taki system wszedł nam w krew, zwłaszcza że poprawiła się jakość tego, co przelewaliśmy z głów na papier. Ja nie raz, nie dwa odpuszczałam sobie krytykę innych, by w zespole nie było niepotrzebnych konfliktów czy nieprzyjemności. Daria mówiła wprost, że pod takim czy innym gównem się nie podpisze. Wyliczała bezlitośnie słabe strony. Zaczęliśmy myśleć tym trybem co ona i okazało się, że o wiele szybciej da się sklecić coś sensownego, gdy się ze sobą nie pieścimy. W dodatku zarabiamy więcej – bo szybciej ogarnięty projekt i mniej poprawek od klienta oznaczało, że mogliśmy brać na warsztat następny temat, i następny, za co nam przecież płacili.
Słyszałam od kolegów, że oni by byli zazdrośni
Nie umknęło to szefowi, który wezwał mnie na poważną rozmowę. By poinformować mnie, że choć ja pracuję w zespole najdłużej, to jednak Daria zasłużyła się bardziej i lepiej pasuje na kierownika. A właśnie zwalnia się miejsca, bo obecny rezygnuje i przenosi się do innego miasta. Szef nie chciał mnie rozzłościć ani tracić w mojej osobie dobrego pracownika, więc…
– W zamian proponuję pani podwyżkę, ale chcę wiedzieć, czy pogodzi się pani z awansem przyjaciółki – dopytywał. – Sama ją pani tu ściągnęła, a teraz… Nie będzie pani zła, rozczarowana? Nie pojawią się jakieś anse między wami i w zespole?
– Szefie, ja… zła? A skąd!
Nie kłamałam. Czułam się fantastycznie. Wcale nie chciałam być kierownikiem i brać odpowiedzialności za zespół, który czasem miałam ochotę rozstrzelać. Pasowało mi, że cały splendor, wraz z problemami, spadnie na barki mojej przyjaciółki, która dużo lepiej się do tego nadawała. Nieoczekiwana podwyżka też sprawiła mi sporo radości. Więc kiedy Daria przyszła do mnie, niepewna, czy nie mam pretensji, uściskałam ją i szczerze pogratulowałam. Tak moja przyjaciółka formalnie stała się moją przełożoną.
– Dziwię ci się, że jesteś taka spokojna – mówiła Ilona, ściągając usta i popijając kawę z kubka w róże. – Ja bym się czuła dziwnie, gdyby moja przyjaciółka była moim kierownikiem.
– Ja też bym nie chciał – włączył się w judzenie Artur. – Wystarczy, że raz mój szwagier mi szefował. Nigdy więcej! Żeby mi złotem płacili, nie ma mowy!
– Nie jesteś zazdrosna? – pytała Baśka. – Ja bym się chyba wściekła, że kilka lat mojej pracy poszło na marne.
Nie była zła....
No ale ja nie byłam nimi. I nigdy nie byłam ani zawistna, ani przewrażliwiona na swoim punkcie. Ludzie, przecież tu chodziło o moją najlepszą kumpelę, której życzyłam jak najlepiej! Cieszyłam się, że podsunęłam jej pomysł pracy w agencji reklamowej, w „mojej” agencji.
Marnowała się w korporacji, przekładając dokumenty i sporządzając kolejne arkusze kalkulacyjne. Tu wreszcie mogła rozwinąć skrzydła, zabłysnąć, pokazać swoją inteligencję i poczucie humoru. To też się bardzo przydawało. Daria potrafiła śmiechem rozładować najbardziej stresujące sytuacje, a takich dramatów w agencji reklamowej nie brakowało.
Pracujemy tak już dwa lata i nic się między nami nie zmieniło. A jeśli już, to na lepsze. Jesteśmy sobie bliższe niż kiedykolwiek. Wiemy, że możemy na sobie polegać nie tylko w kwestii babskich pogaduszek, zwierzeń czy dobrania sweterka do szpilek. W pracy stoimy ramię w ramię. Nie muszę ściemniać mojej szefowej ani wymyślać durnych powodów do wzięcia wolnego dnia. Jeśli naprawdę go potrzebuję, wystarczy, że dam znać.
Zresztą każdy z zespołu ma takie same możliwości. Z surową, wymagająca, ale zarazem wyrozumiałą i ludzką szefową pracuje nam się o wiele lepiej, ciekawiej, lżej. Dzięki temu, że moja przyjaciółka straciła pracę u tamtego głupka, a ja miałam przebłysk geniuszu i zarekomendowałam ją w mojej firmie. Całą resztę Daria zawdzięcza sobie.
Czytaj także:
„Miesiącami wysłuchiwałam, jakiego kochanka ma moja przyjaciółka. Potem okazało się, że to mój ojciec”
„Wiedziałam, że moja przyjaciółka ma ogromne kłopoty, ale byłam zajęta własnym szczęściem. Teraz jest już za późno...”
„Mój syn ma romans z kobietą starszą o 20 lat od niego. Co gorsza, to moja przyjaciółka!”