„Chodziłam w łachmanach, bo cała kasa szła na przyrodniego brata. Moją nienawiść prawie przypłacił życiem”

zawiedziona siostra fot. iStock, Israel Sebastian
„W głębi duszy czułam litość, bo nie miał matki, ale nie chciałam, żeby stał się moim bratem. Czułam, że w naszym domu dzieje się coś złego”.
/ 16.01.2024 11:15
zawiedziona siostra fot. iStock, Israel Sebastian

Podczas gdy moja matka w spokoju lepiła pierogi, ja nie mogłam usiedzieć w jednym miejscu i szwendałam się po domu. W mojej głowie stale przewijało się jedno pytanie: Kiedy się w końcu zjawi? Już dawno powinien być w domu. Wiedziałam, że dopóki go nie zobaczę, będę niespokojna.

– Chyba już jest! – krzyknęłam pełna nadziei. – A jednak nie... to auto sąsiada – westchnęłam zawiedziona.

– Nie zawsze tak na niego czekałaś... – matka wydobywała ostatki farszu z garnka i westchnęła: – Właściwie wcale na niego nie czekałaś Małgosiu.

Nie cierpię, kiedy mi o tym przypomina...

To było koszmarne

To się wydarzyło ponad dwadzieścia pięć lat temu. Ja i mój ojciec mieliśmy plan na ten dzień. Z niecierpliwością czekałam na jego powrót z pracy, siedząc w pokoju i patrząc przez okno, czy przypadkiem się nie zbliżą. Moja matka, podobnie jak teraz, przygotowywała pierogi, gotowała zupę. Niespodziewanie na podwórku rozległ się przerażający krzyk.

– O Boże, pomocy! Jezus Maria! – krzyczała dozorczyni, wybiegając z przeciwległej klatki schodowej. – Pani Haneczko, proszę, pomocy! – wołała. – Robert zabił Zenkę... – krzyczała. – Leży cała we krwi...

– Małgosiu, nie ruszaj się stąd, sprawdzę, co tam się wydarzyło – matka zbiegła na parter.

Po chwili zauważyłam, jak razem z sąsiadką oraz dozorczynią, schodzą do oficyny po drugiej stronie ulicy. Tam mieszkali krewni matki, ciocia Zenobia, z mężem i małym synkiem Kubusiem. Matka nigdy ich nie odwiedzała. Zawsze mówiła, że wolałaby, żeby to Zenobia do nas przyszła, jeśli chcę pogadać.

Po każdej jej wizycie matka powtarzała: Biedna Zenobia, biedna. Na temat wujka Roberta mówiła, że to pijak i bandyta. Zawsze się awanturował, kiedy ciocia nie dawała mu pieniędzy na alkohol. Często zdarzało się, że musieli interweniować sąsiedzi, i dla zachowania pokoju, żeby nie bił żony, fundowali mu jeden, dwa kieliszki wódki...

Zanim przyjechała policja, matka powróciła do domu ze swoim siostrzeńcem na rękach. Kubuś był zmarznięty i milczący. Patrzył tylko tymi swymi szeroko otwartymi oczyma. W rękach ściskał pluszową zabawkę w kształcie królika. Matka usadziła go przy kuchennym stole, podała mu zupę i otuliła swoim wełnianym swetrem.

– Popilnuj Małgoś Kubusia. Nakarm go zupą. Jesteś już dorosła i... – wydawało się, że matka nie wiedziała jak dokończyć zdanie, bo nagle zamilkła i szybko opuściła mieszkanie.

Kubuś spędził u nas tę noc, a potem kolejną i kolejną, a potem trafił do ośrodka pogotowia opiekuńczego. Przez następne kilka wieczorów, kiedy już byłam w łóżku, rodzice ciągle o czymś dyskutowali w kuchni. Moja matka płakała, a mój ojciec, który nigdy nie podnosił głosu, wydawał się bardzo zdenerwowany.

– Musimy, Józek – mówiła mama. – Nie mogę zostawić tego dziecka, samego jak palec. Ma zaledwie cztery lata... – mówiła, tłumiąc łzy. – Musimy załatwić dokumenty i zabrać go, zanim zostanie oddany do adopcji.

– Ale, Renia, z czego my będziemy żyć? – pytał tata.

Już Nowym Roku, ponownie zaczęłam uczęszczać do szkoły. Jedynie opustoszałe mieszkanie na parterze w oficynie przypominało o tragicznym wydarzeniu. W marcu nikt już nie wspominał o ciotce Zence, która spoczęła w grobie w rodzinnej wsi. Nikt nie pamiętał o Kubusiu, który został umieszczony w domu dziecka. A co do tego bandyty... wszyscy wiedzieli, że przebywa w więzieniu.

Pewnego sobotniego popołudnia, gdy bawiłam się w swoim kącie w pokoju, mama usiadła obok mnie na podłodze. Zaczął gładzić moje włosy i cicho powiedziała:

– Małgosiu, będziesz miała brata.

Musiałam nosić stare, używane ubrania

Zaskoczona przyglądałam się swojej matce. Wydawała się taka sama jak zawsze, więc przypuszczałam, że to jeszcze potrwa, jednak na wszelki wypadek zapytałam:

– Kiedy się pojawi?

Moja mama westchnęła i delikatnie odparła:

– Już przyszedł na świat. Kubuś jest od teraz twoim bratem, będzie z nami mieszkać.

Odrzuciłam lalkę, do której się przytulałam i zaczęłam protestować:

– Nie jest moim bratem, przecież go nie urodziłaś! Nie jest moim bratem!

Nie pragnęłam posiadania rodzeństwa. Jola, moja najbliższa przyjaciółka, opowiedziała mi, że od momentu narodzin jej brata, rodzice zawsze kupowali dla niego prezenty, a sama Jolka cały czas musiała być cicho. Matka spoglądała na mnie ze smutkiem w oczach, ale ja się nie poddawałam:

– Jola ma brata, ponieważ jej matka była w ciąży, a później na świecie pojawił się Jasiek. Natomiast Kubusia urodziła ciotka! Nie chcę mieć brata – zaczęłam płakać i schowałam się w łazience.

– Wszystko się ułoży, kochana. Kubuś jest dobrym dzieckiem – usłyszałam za drzwiami uspokajający ton matki.

Niebawem w naszym mieszkaniu zaczął się remont. Tata wraz ze stryjem Stefanem zbudowali ściankę działową, dzięki której kuchnia została podzielona na dwa pomieszczenia. Pewnego dnia, usłyszałam ich rozmowę podczas pracy:

– Cóż, pomieszczenie jest niewielkie, ale łóżeczko dla malucha na pewno się tam zmieści. Jak będzie trzeba, to nawet szafkę można by tam umieścić – powiedział wujek. – Szczerze mówiąc, nie rozumiem Józefie, dlaczego chcecie przyjąć do was Kubusia. Nie wiadomo, na kogo ten dzieciak wyrośnie? Ja bym na waszym miejscu nie zgodził się na to, to przecież syn prawdziwego łajdaka. No i nie zapominajcie, że dziecko oznacza duże wydatki...

Mama także słyszała każde słowo, ale powiedziała mi jedynie, że wujek Stefan nie potrzebuje nikogo do szczęścia, bo najbardziej na świecie kocha pieniądze. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że ani opinia stryja Stefana, ani moje protesty nie wpłyną na decyzję mojej mamy.

Pod koniec marca, w okresie przedświątecznym, Kubuś przeprowadził się do nas. Na początku wydawał się przestraszony. Przez całe dni milczał i zajmował się jedynie oglądaniem tej samej książki albo tuleniem swojego pluszowego króliczka. Nie wykazywał zainteresowania innymi zabawkami, mimo że nawet wujek Stefan przyniósł mu miśka. Po kilku tygodniach rodzice poszli z Kubusiem na wizytę do psychologa. Musiałam wtedy po szkole zostawać na świetlicy i jeść obiady w szkolnej stołówce.

Naprawdę nie cierpiałam tych dni, ponieważ jedzenie było wyjątkowo ohydne. Za każdym razem, gdy Kubuś wracał ze spotkania u psychologa, miałam nadzieję, że już będzie normalny. Jednak nieustannie był smutny i przestraszony.

W głębi duszy czułam litość, bo nie miał matki, ale nie chciałam, żeby stał się moim bratem. Czułam, że w naszym domu dzieje się coś złego. Wcześniej ojciec zawsze był spokojny i bawił się ze mną, a teraz często wychodził wieczorami i wracał zły. Mama tłumaczyła mi, że tata musi dorobić i razem z wujkiem Stefanem wykonują dodatkową pracę.

Ojciec pracował jako urzędnik, a matka była nauczycielką przyrody w szkole, do której uczęszczałam. Nasze życie było raczej skromne, ale mój ojciec zawsze podkreślał:

– Mamy wystarczająco na jedzenie i ubrania. Nie wszyscy mają takie szczęście.

Gdy do naszej rodziny dołączył Kubuś, sytuacja zaczęła się pogarszać. Potrzebne były pieniądze na psychologa. Chłopak szybko rósł i ciągle trzeba było kupować mu nowe obuwie i odzież, co generowało dodatkowe koszty. Ja natomiast zmuszona byłam do noszenia ubrań, które wcześniej były własnością dzieci koleżanek mojej mamy.

Gdy próbowałam protestować, matka uspokajała mnie, mówiąc, że przecież nie każe mi chodzić w łachmanach, dostaję przecież rzeczy bardzo dobrej jakości. Najbardziej jednak poczułam się urażona, gdy dowiedziałam się, że na komunię będę musiała włożyć starą sukienkę. Nasza sąsiadka obiecała matce, że da jej sukienkę swojej starszej córki.

Zaakceptowałam sytuacje

– Idziemy do pani Kalinki, aby przymierzyć sukienkę do komunii, którą nosiła Joasia. Powinna być w sam raz — oznajmiła mama.

– Co? Ale przecież tata obiecał, że dostanę piękną, bielutką sukienkę, taką, jaką widziałam w sklepie niedaleko dworca... – powiedziałam, ledwo powstrzymując łzy.

– Małgosiu, wtedy nie mieliśmy aż tylu wydatków. Dzisiaj nie jesteśmy w stanie pozwolić sobie na tak kosztowną sukienkę – wyjaśniła mama ze stoickim spokojem.

– Nienawidzę Kubusia! – zaczęłam histerycznie płakać. – To wszystko przez niego... nie będę miała mojej sukienki... – wybuchłam płaczem.

Naprawdę w tamtym momencie czułam głęboką niechęć do mojego kuzyna i przysięgałam sobie, że tak już zostanie. Uważałam go za swojego wrogaZ biegiem lat, przyzwyczaiłam się do nowych okoliczności, ale nigdy nie nazwałam tego chłopca moim bratem.

Coraz częściej w naszym domu używaliśmy imienia Kuba zamiast Kubuś i zauważyłam, że bardzo się zmienił. Do moich rodziców zwracał się słowami mama i tata. Lubił, kiedy tata opowiadał mu o swoich różnych przygodach ze szkoły i harcerstwa, chętnie spędzał czas z mamą, kiedy coś robiła na drutach. W stosunku do mnie był nieco nieufny. Podobnie ja czułam się niekomfortowo w jego obecności.

Wciąż gdzieś głęboko w sercu czułam uraz do rodziców, że przyprowadzili go do domu. Jednak coraz częściej zapominałam o swojej wrogości i pomagałam Kubie wiązać sznurowadła, ubierać się, a nawet bawiłam się z nim klockami i metalowymi samochodzikami.

Kiedy uczęszczałam do czwartej klasy, Kuba rozpoczął naukę w pierwszej. Od początku był bardzo dobrym i pilnym uczniem, wyprzedzając swoje rówieśników we wszystkich przedmiotach. Byłam pewna, że to ja się do tego przyczyniłam, ponieważ to ja nauczyłam go czytać i liczyć. I byłam z tego naprawdę dumna.

Zauważyłam, że jeszcze jako przedszkolak z zainteresowaniem przeglądał moje książki i nieustannie zadawał mi różne pytania. Mówiłam mu, co jest gdzie napisane, tłumaczyłam znaczenie liter, pokazywałam, jak tworzyć z nich słowa, a on mnie naśladował. Pewnego dnia, ku mojemu zdziwieniu, stwierdziłam, że nauczył się czytać.

Uczęszczaliśmy do tej samej szkoły, zatem każdego dnia po zakończeniu zajęć odbierałam Kubę ze świetlicy i odprowadzałam go do domu. Pewnego dnia moja przyjaciółka Jola dumnie oznajmiła, że jej rodzice zakupili sprzęt do odtwarzania filmów na kasetach VHS, i jeżeli chcemy, to możemy wspólnie zobaczyć jakiś film u niej.

Ten pomysł bardzo mi się podobał i tuż po zakończeniu lekcji udałam się z Jolą do jej mieszkania. Kiedy już zasiedliśmy przed telewizorem, niespodziewanie przypomniałam sobie, że nie ma ze mną Kuby. Byłam przekonana, że mój brat czeka na mnie w szkole. Niestety za bardzo się spóźniłam.

Po raz pierwszy nazwałam go bratem

Gdy dotarłam do szkoły, okazało się, że drzwi do świetlicy są już zamknięte, a w budynku przebywa jedynie starszy dozorca oraz pani woźna.

– Czy coś zgubiłaś? – zapytała.

– Kuba, gdzie jest Kuba?! Powinien czekać w świetlicy – wyszeptałam, zasapana.

– Jak wygląda ten twój Kuba?

– Jest niewielki, ma ciemne włosy, z pierwszej klasy... Kubuś... mój brat... – wydusiłam z siebie drżącym głosem, zdałam sobie sprawę, że to pierwszy raz, kiedy myślałam o nim w ten sposób.

– Aaa, ten... No więc poszedł ze swoimi kolegami. Dopiero co. Pewnie dotrze do domu... Chyba zna drogę, prawda? – pani woźna zapytała niepewnie.

Z wielkim pośpiechem skierowałam się do domu. Droga prowadził przez sam środek miasta. Dlatego nie pozwalaliśmy Kubie wracać samodzielnie ze szkoły. Był jeszcze zbyt mały. Ulice były ruchliwe, często dochodziło do wypadków. Głównie z udziałem dzieci, które bezmyślnie przebiegały przez ulicę.

Byłam już blisko najbliższego skrzyżowania, kiedy usłyszałam skrzypienie opon, a następnie huk. Kilkadziesiąt metrów dalej zauważyłam samochód dziwnie stojący na jezdni. Opierał się o słup, ale nie był rozbity. Już zdążyło się zebrać kilka osób. Ktoś coś krzyczał, jakiś mężczyzna gestykulował.

– Aż się prosi, by zapytać, kto pozwolił tym dzieciakom samemu biegać po ulicach! Ciekawe, co teraz robią ich rodzice? Zjeżdżajcie stąd natychmiast! – wrzeszczał.

Na środku drogi stał otoczony z każdej strony i przestraszony Kubuś. Wyglądał tak samo, jak wtedy, kiedy zmarła jego mama. Przemknęłam przez tłum, złapałam brata za dłoń i poprowadziłam go do domu. Na kilkanaście metrów przed bramą naszego budynku zatrzymałam się, mocno przytuliłam Kubusia do siebie i zasapana, jąkając się, powiedziałam uroczyście:

– Przykro mi... braciszku, obiecuję, że więcej nigdy nie zostawię cię samego.

Rodzice dowiedzieli się o tym wydarzeniu dopiero po wielu latach. Jednak już tamtego dnia zauważyli, że coś się we mnie zmieniło. Zobaczyli, jak zmieniła się moja relacja z bratem. Byli zaskoczeni, ale nie zadawali żadnych pytań. Kuba również nic nie mówił, ale mimo to wiedziałam, że nie jest na mnie zły i byłam mu za to wdzięczna.

W ten nieszczęsny dzień zdałam sobie sprawę, że poza moimi rodzicami, to on jest dla mnie najbliższą osobą na świecie. Zawsze już stałam u boku mojego brata. Z entuzjazmem go wspierałam, kiedy jako kapitan szkolnej drużyny piłkarskiej odnosił zwycięstwa.

Mój braciszek!

W trakcie jego matury mocno trzymałam kciuki i denerwowałam się bardziej niż podczas moich własnych egzaminów. Kuba zasłużenie dostał się na medycynę i obecnie jest uznanym i szanowanym lekarzem. Przez te wszystkie lata stał się dla mnie prawdziwym rodzeństwem: był świadkiem na moim weselu, jest ojcem chrzestnym mojej małej córki, najlepszym przyjacielem mojego męża...

Zgodnie z tradycją, niedziele spędzaliśmy u rodziców. W salonie mój tata i dziadek wraz z moją małą córeczką kończyli ubierać stół. Obserwując mamę, która poruszała się po kuchni, czułam wdzięczność za to, że wtedy, gdy Kuba został osierocony, zachowała się, jak trzeba.

– No to usmażyliśmy już pierogi. A gdzie jest twój brat? – zapytała mnie matka, zrzucając fartuch i stając obok mnie przy okienku.

– Właśnie przyjechał, mamuś...  – odetchnęłam z ulgą.

Czytaj także:
„Noc z przypadkową panną w hotelu dużo mnie kosztowała. Zniknęła z moim portfelem, telefonem i godnością”
„Zięć to kawał drania. Zdradza moją córkę na prawo i lewo i jeszcze mnie szantażuje. Muszę mu płacić za milczenie”
„Jedna z moich podwładnych kradła w pracy. Pod fartuchem kuchennym wynosiła pomidory, mąkę i płyn do mycia naczyń”

Redakcja poleca

REKLAMA