Był ładny, choć zimny dzień. Lekki mrozik, słońce, a przede wszystkim piątek, początek weekendu. Około trzynastej stwierdziłam, że czas zrobić małą przerwę i przesunęłam stertę dokumentów na brzeg biurka.
– Pani Alu – powiedziałam przez telefon. – Byłabym wdzięczna za kawę.
– Już podaję, pani dyrektor.
Jestem dyrektorką naszej szkoły już czwartą kadencję, czyli ponad piętnaście lat. Doskonale pamiętam, kiedy burmistrz poprosił, bym startowała w konkursie. Nie paliłam się do tego, ale poczucie odpowiedzialności wzięło górę.
Kontrkandydatem był B. Makowski, istna zakała nauczycielstwa i całego rodzaju ludzkiego. Burmistrz nie cierpiał go bardziej ode mnie, bo czepiał się wszystkiego i wszystkich. Mieszkał sam i chyba z nudów czytał regulaminy i rozporządzenia, a następnie wysyłał pisma do gminy lub dyrektora szkoły. Słynął z tego, że pozywał kogo się dało.
Jednego sąsiada, że hałasuje, drugiego, że rzekomo wyrzuca śmieci do lasu, trzeciego, bo mu ubliżał. Aż dziw, że nikt mu do tej pory twarzy nie obił. Gdyby ktoś taki jak Makowski został dyrektorem szkoły, to strach się bać. Dlatego nie miałam wyjścia i wystartowałam w konkursie, który wygrałam.
Przy kawie też pracowałam
Rozmawiałam z burmistrzem przez Skype’a i próbowałam wyżebrać środki na remont świetlicy w przyszłym roku szkolnym. Aż tu do gabinetu wparowała Mirka. Wicedyrektorka.
– Mamy problem! Znowu on! On, czyli B. Makowski, nasz matematyk. Pytanie brzmiało: jak poważne są tym razem problemy, które spowodował.
– Co się dzieje? – zainteresował się burmistrz, z którym wciąż miałam połączenie.
– Jeszcze nie wiem. Przepraszam, obowiązki wzywają.
– Oczywiście, pani Mario, nie przeszkadzam, proszę dać mi znać, gdybym mógł jakoś pomóc. Do widzenia.
Skończyłam rozmowę z burmistrzem i skinęłam głową mojej zastępczyni. Mirka wzięła wdech i zameldowała:
– Szósta lekcja, matematyka, szósta „b” – spojrzała na mnie wymownie. Zrozumiałam powagę sytuacji.
W szóstej „b” było najwięcej dzieci rodziców, którzy darli koty z Makowskim, czy raczej on z nimi. Był mściwy, więc na lekcjach korzystał z okazji i dokuczał dzieciom, których rodzice mu w czymś mu podpadli. Te uszczypliwości i niesprawiedliwe traktowanie trąciły niemal prześladowaniem. Wiele razy musiałam interweniować, bo na przykład zaniżył komuś ocenę ze sprawdzianu. Westchnęłam ciężko, piękny piątek właśnie się skończył.
– Rozmawiałam już z dziećmi – relacjonowała zmartwiona Mirka – i tym razem sprawa naprawdę jest poważna. Makowski posunął się stanowczo za daleko. Na lekcji prowokował uczniów, wyśmiewał ich niewiedzę, aż jeden z chłopców nie wytrzymał. Wstał, krzyknął, że ma dość i idzie się zabić.
– Matko Boska… Byłam autentycznie przerażona. Bałam się o ucznia, ale też tych hipokrytów z kuratorium, zadających w kółko to samo pytanie: „A co szkoła zrobiła w tej sprawie?”… Ano nic, bo cholerne zapisy w cholernej Karcie Nauczyciela nie dają mi żadnych środków ani możliwości, aby pozbyć się glisty w rodzaju B. Makowskiego.
– Uczeń bez zgody nauczyciela opuścił salę lekcyjną, a potem teren szkoły. Makowski nie powiadomił rodziców, a powinien to zrobić, bo takie są procedury – kontynuowała tymczasem Mirka. – Dalej prowadził sobie lekcję. Dzwoniłam już do rodziców tego ucznia, ale są w pracy i nie mogą sprawdzić, czy syn dotarł do domu. On sam nie odbiera telefonu. Zastanawiam się, czy nie powiadomić policji. Niech pojeżdżą po okolicy, może go gdzieś zauważą.
– Co z Makowskim?
– No… jest na lekcji.
– Każ mu przywlec dupsko do mojego gabinetu. A ty posiedź z jego klasą – zarządziłam stanowczo. – Muszę z nim porozmawiać, potem sprawdzimy monitoring i zawiadomimy policję. Straż miejską też. Niech szukają tego dzieciaka. Mam nadzieję, że go znajdziemy, zanim dojdzie do jakiejś tragedii.
Czekając na sprawcę całego zamieszania, klęłam w myślach na niego i na własną bezradność wobec takiego padalca jak on. Gdy zjawił się po dziesięciu minutach – nie spieszył się, drań – wskazałam mu gestem krzesło.
Usiadł z zadufaną miną, typową dla siebie
Miałam ochotę go spoliczkować.
– Nie wiem, czy jest pan świadomy tego, że nie dopełnił pan swojego obowiązku i nie wykonał wszystkich kroków, które są ujęte w procedurach – uniosłam rękę na znak, że jeszcze nie skończyłam, bo już otwierał usta, żeby rezonować. – Aktualnie nie wiemy, gdzie przebywa nasz uczeń, ale zmierzamy powiadomić policję i straż miejską. Niech go szukają. Poza tym, jesteśmy w kontakcie z rodzicami ucznia. Teraz słucham. Proszę przedstawić swoją wersję wydarzeń.
– Oczywiście, nie omieszkam. Uczeń przez całą lekcję zachowywał się niestosownie – patrzyłam na ironiczny uśmieszek Makowskiego i brały mnie mdłości. – Przeszkadzał i pyskował. Gdy poinformowałem go, że za nieodpowiednie zachowanie na lekcji wpisuję mu uwagę z ujemnymi punktami, wstał, rzucił coś obraźliwego i wyszedł z klasy, trzaskając drzwiami. Od razu zadzwoniłam do znajomego policjanta i poprosiłam o pomoc.
– Aha, czyli statutowe zasady dawania karnych punktów pan zna, ale już bardzo istotnych procedur w wypadku samowolnego opuszczenia szkoły przez ucznia nie jest pan świadom? Czy je pan zlekceważył? – Jak zlekceważył? – obruszył się.
Uciśniona niewinność, niech go szlag.
– Po prostu… w tamtej chwili byłem tak wytrącony z równowagi jego bezczelnością, że nie pomyślałem… Poza tym, nie mogłem zostawić klasy samej, bez opieki, prawda?
– Panie Makowski, jest pan nauczycielem dyplomowanym, pracuje pan w zawodzie wiele lat i nadal nie zna pan zasad? Zdenerwowanie nie będzie żadną okolicznością łagodzącą, jeśli dojdzie do nieszczęścia. Prędzej podziała na pana niekorzyść, bo to oznacza, że nie panuje pan ani nad klasą, ani nad sobą. A ucieczka ucznia w trakcie lekcji jest czymś niedopuszczalnym.
– Miałem go zatrzymywać na siłę? Szarpać się z nim?
– Oczywiście, że nie. Niemniej uchybił pan procedurom, nie powiadamiając natychmiast rodziców ucznia. Na razie może pan wracać do klasy, ale sprawę będziemy jeszcze wyjaśniać. Najważniejsze w tej chwili jest odnalezienie chłopca.
Makowski wyszedł z miną urażonej panienki, a ja od razu zadzwoniłam na policję. Nie przez 112, tylko na komórkę Darka, osobiście mi znanego podkomisarza, i poprosiłam go o interwencję w tej sprawie.
– Wyślemy zaraz dwa radiowozy – obiecał. – Poproszę też Irka, żeby się przejechał i sprawdził te ich miejscówki.
Irek Wieczorek był leśniczym, a nasze dzieciaki miały w okolicznych lasach swoje ulubione miejsca spotkań. Jedno z nich mogło być idealną scenerią tragedii: dzika plaża przy jeziorku, gdzie niby obowiązywał zakaz kąpieli, ale młodzież go nie przestrzegała, zwłaszcza w upalne letnie wieczory. Lato było już wspomnieniem, ale skoro chłopak groził samobójstwem, nie wiadomo, co mu strzeli do głowy.
Akcja ruszyła pełną parą
Policja i pracownicy leśnictwa patrolowali podległe sobie tereny. Dzwoniono do wszystkich krewnych, bliższych i dalszych, przepytywano sąsiadów oraz znajomych. Ja zaś, chcąc poznać sprawę z perspektywy młodzieży, brałam do gabinetu kolejnych uczniów i rozmawiałam z nimi w obecności pedagoga oraz psychologa szkolnego. Najwięcej do powiedzenia miała Zosia. Poproszona o dokładną relację, zaczęła nadawać z prędkością karabinu maszynowego:
– Pan Makowski powiedział, że dziś będzie dzielenie ułamków, ale nie liczy na to, że takie bałwany jak my to zrozumieją. Pokazał jeden przykład na tablicy, zapisał inne zadania i kazał robić. Potem sprawdził u Maćka i powiedział, że źle, a Maciek to tuman i nieuk, taki sam jak jego ojciec. Potem Zuzia się zgłosiła, ale ona chciała tylko do toalety, więc pan Makowski powiedział, że takie rzeczy załatwia się na przerwie i zapytał o wynik Łukasza.
Łukasz jeszcze go nie miał, to pan wziął go do tablicy i kazał robić drugi przykład. Łukasz się pomylił, a pan się z niego śmiał i mówił, że bałwan i że nie uważa na lekcji. No to Łukasz mu powiedział, że zrobił tylko jeden przykład na wzór, a to za mało, żeby zrozumieć. Wtedy pan Makowski powiedział, że taki bałwan patentowy jak on i tak nie zrozumie, choćby mu sto razy tłumaczył.
Łukasz się cały czerwony zrobił, a pan go zapytał, czy myślenie jest takie ciężkie, że aż się poci i czerwieni z wysiłku. Łukasz wtedy rzucił kredę na ziemię, powiedział, że się zabije, i wyszedł z klasy. Pan powiedział, że wstawia mu uwagę za ucieczkę z lekcji. Potem wziął do tablicy Wojtka, dał mu zadanie, ale Wojtek nie wiedział, jak je zrobić, więc pan postawił mu jedynkę. A potem był już dzwonek. Wojtek, Łukasz i Maciek… Co za ciekawy zbieg okoliczności.
Z rodzicami tych uczniów Makowski od kilku lat miał sprawy sądowe. Jednego oskarżał o nielegalne wyrzucanie gruzu w lesie, z drugim sądził się o zniesławienie, a z trzecim, którzy był jego sąsiadem, toczył spór „o miedzę” – wzywał geodetów, bo według niego ojciec Maćka przesunął płot na swoją korzyść o dwadzieścia trzy centymetry. Takie buty…
Obiecałam matce Łukasza, że zajmę się tą sprawą należycie. Opowieści innych uczniów nie były tak szczegółowe jak Zosi, ale podobne w treści. Nie dziwiłam się, że któryś z uczniów w końcu wybuchnął. Chodziłam zdenerwowana po gabinecie, czekając na jakikolwiek sygnał od policji. Było już dobrze po szesnastej, kiedy pod szkołę zajechał jeep. Leśniczy poinformował mnie, że w znanych im miejscach Łukasza nie znaleźli. Niestety już się ściemniało i nie mogli dalej szukać. Powtarzałam sobie, że brak wiadomości, to dobre wiadomości.
Koło osiemnastej zadzwoniła mama Łukasza
Z sercem w gardle odebrałam.
– Halo?
– Łukasz się znalazł, pani dyrektor, cały, nic mu nie jest! – usłyszałam i poczułam taką ulgę, że musiałam usiąść, bo aż nogi się pode mną ugięły. – Był cały czas na strychu i nie odbierał telefonu. Mąż go znalazł. Siedział i płakał. Poza tym… hm… chciałabym z panią porozmawiać, jest taka jedna sprawa, ale to nie rozmowa na telefon.
– Jestem do dyspozycji. W każdej chwili.
– Teraz, zaraz? To nawet lepiej, może pani będzie wiedziała, co z tym robić…
Nie czekałam długo. Mama Łukasza weszła do gabinetu i położyła na moim biurku telefon.
– Chyba długo to w sobie dusił. Dziś miał jakieś załamanie czy coś. Nie wiem, na razie nie chce ze mną rozmawiać, pokazał mi tylko to, co ma nagrane w telefonie… Pani dyrektor, ja nawet nie wiem, jak to opisać… Proszę, może ja włączę… Nagrań było kilkadziesiąt. Łukasz musiał to zbierać od dawna. Obraz lekcji u Makowskiego, jaki wyłonił się z tych nagrań, zjeżył mi włosy na głowie. Wiedziałam, że jest zapiekły i wredny, ale nie sądziłam, że ma w sobie aż tyle jadu i podłości.
Słuchałam i rumieniłam się ze wstydu za jego zachowanie. Nie byłam w stanie spojrzeć matce Łukasza w oczy. Ona tylko stała, a po jej policzkach płynęły łzy. Makowski poniżał uczniów, szantażował ich, wykpiwał ich inteligencję, naśmiewał się z ich ubrań, drwił z ich rodziców, wyzywał od… W pewnym momencie nie mogłam już tego słuchać i wyłączyłam odtwarzanie.
– Ja… Ja bardzo panią przepraszam. Nie miałam pojęcia, że coś takiego ma miejsce…
– Rozumiem… ale czy teraz, jak już pani wie, da się z tym coś zrobić? Spojrzałam na nią: z jednej strony biedna kobiecina, która tyra w gospodarstwie, wychowuje swoje dzieci najlepiej, jak umie i nic nikomu złego nie zrobiła. Z drugiej strony cynik, człowiek tylko z nazwy, dręczyciel dzieci, cham, który nie ma prawa tytułować się nauczycielem.
– Obiecuję pani – rzekłam, patrząc jej prosto w oczy – że się tym zajmę należycie. Po wyjściu matki Łukasza przez dłuższą chwilę stałam przy otwartym oknie, chociaż ziąb był przeraźliwy, i próbowałam ochłonąć. Inaczej mogłabym tego gnoja…
– Wezwij do mnie Makowskiego – powiedziałam przez telefon do sekretarki. Wszedł z tym swoim uśmieszkiem, ale na widok mojej miny momentalnie przestało mu być wesoło.
– Panie Makowski, chciałabym, żeby pan czegoś posłuchał…
Sprawę zbadał sąd koleżeński oraz sąd rejonowy
Makowski został odsunięty od czynności zawodowych, a potem zwolniony z pracy. Nawet się nie odwoływał. Na jego miejsce przyjęłam nowego nauczyciela i jestem z niego bardzo zadowolona. Uczniowie też go lubią, co akurat nie dziwi, bo w porównaniu z Makowskim to istny anioł i dżentelmen. A z mamą Łukasza, gdy się widzimy, wymieniamy ukłony i porozumiewawcze uśmiechy. Ona jest wdzięczna mnie, a ja jej.
Czytaj także:
„W wieku 23 lat zostałam wdową. Teraz związałam się z facetem, który jest oszustem i złodziejem, ale kocham go”
„Mój ukochany mąż zginął w wypadku. Spokój czułam tylko w towarzystwie jego brata bliźniaka, którego nienawidził”
„Przyjaciółka miała dać mojemu bratu pracę, a nie dziecko. Rany boskie, przecież on sam ledwo wyrósł z pieluch”