„Choć wpajałam córce dobre zasady, Janka wyrosła na materialistkę. Kalkulowała każdy element życia z precyzją księgowej”

Córka wyrosła na materialistkę fot. Adobe Stock, JackF
„– Życia nie da się zaplanować i zaprasować pod kancik, niczym białą koszulę. Liczy się miłość, a nie pieniądze. Może wreszcie to do ciebie dotrze. Spójrz na swojego męża. On nadal cię kocha, ale czasami widzę, że ma dosyć twojego wiecznego przeliczania i drobiazgowego planowania”.
/ 24.08.2022 18:30
Córka wyrosła na materialistkę fot. Adobe Stock, JackF

Czasami rodzice zadają sobie pytanie: „Skąd moje dziecko ma takie lub inne nawyki i przyzwyczajenia?”. Porównujemy też wszystkie ich sprawy z naszymi życiowymi priorytetami i wychodzi nam, że nasze dzieci kompletnie się od nas różnią.

A przecież dokładaliśmy wszelkich starań, żeby ukształtować je na swoje podobieństwo. Warto dodać, że nasz „wzorzec” uznajemy za najlepszy i najdoskonalszy ze wszystkich. Może dlatego potem doznajemy tak gwałtownego rozczarowania?

Stawała się coraz większą materialistką

Ja starałam się wychować swoją Jankę na humanistkę. Kiedy była mała, stworzyłam listę lektur, które miała przeczytać, a potem ze mną omówić. Nie ukrywam, że był to doskonały sposób na zapełnienie pustych wieczorów po nieoczekiwanej śmierci mojego męża. Książki stały się dla mnie ucieczką w świat ułudy, w którym mogłam zatopić się bez reszty i nie myśleć o stracie ukochanej osoby.

Miałam nadzieję, że Janka podzieli moje literackie pasje i wsiąknie w świat książek. Tymczasem, odkąd zaczęła mieć w domu cokolwiek do powiedzenia, skończyła z czytaniem. Trochę nad tym bolałam, ale z drugiej strony chciałam, żeby moja córka była w życiu osobą samodzielną i potrafiła podejmować decyzje, które zaważą na jej przyszłości.

Okazało się, że moja córka nie była humanistką. Uwielbiała natomiast matematykę. I to nie tylko w sensie poszukiwania wzorów, patrzenia na świat z pozycji zafascynowanego badacza. Według niej wszystko można było zważyć, zmierzyć i określić w matematycznych miarach, które miały ścisły związek z realizacją zamierzonych celów.

Nie było to zbyt romantyczne podejście i całkowicie kłóciło się z moim spojrzeniem na świat. Co gorsza, moja jedyna córka z dnia na dzień stawała się coraz większą materialistką. Ideę matematyki ściągała do poziomu bruku.

– Nie jest ważne, ile przeczytałaś książek, i co wiesz na temat literatury, ale ile masz pieniędzy, i czy potrafisz nimi gospodarować – mówiła.

Nie potrafiłam się zgodzić z taką argumentacją, ale im byłam starsza, tym miałam coraz mniejszy wpływ na to, jak córka patrzy na świat, i w jaki sposób zamierza go oceniać.

Oboje woleliśmy „być“ niż „mieć“

Rodzicom zawsze jest trochę przykro, gdy ich pociechy wybierają ścieżkę, na którą oni nigdy by się nie zdecydowali. Matematyka była mi całkowicie obca. Ja skończyłam polonistykę. Swojego męża poznałam pewnej niedzieli, gdy w czynie społecznym, wraz z kolegami z mojego trzeciego roku porządkowaliśmy park.

Oczywiście przy okazji gadaliśmy. Pamiętam, że ze względu na zbliżające się zaliczenie, dyskutowaliśmy o sposobach budowania narracji w powieści XIX wieku, która diametralnie różni się od narracji powieści współczesnej. Co jest lepsze dla czytelnika, bardziej przejrzyste i przemawiające do jego wyobraźni. Spieraliśmy się ze sobą, aż któraś z dziewczyn zauważyła przysłuchującego się nam chłopaka. On zwrócił uwagę na mnie, ja zachwyciłam się jego oczami. Rok później stanęliśmy na ślubnym kobiercu.

W całym naszym wspólnym życiu nigdy nie stawialiśmy na to, żeby „mieć”, zawsze chcieliśmy przede wszystkim „być”. Nie gromadziliśmy dóbr, ale używaliśmy ich po to, żeby lepiej poznać otaczający nas świat. Jance takie myślenie było całkowicie obce. Nie chciałam jednak z tym walczyć. Każdy wybiera własną drogę i sam odpowiada za własne wybory.

Córka skończyła matematykę na Uniwersytecie Warszawskim z wynikiem bardzo dobrym. Chyba była zdolną dziewczyną, gdyż zaproponowano jej po dyplomie, żeby została na wydziale i rozpoczęła karierę naukową.

Kilka lat później poznała Mariana. Oboje na początku trzymali się od siebie z daleka, i jak potem się dowiedziałam, nie darzyli się sympatią. Ale, jak mówi przysłowie, kto się czubi, ten się lubi. No i pewnego dnia dowiedziałam się, że zostanę babcią.

– A ślub? – spojrzałam na Jankę.

Byłam zafascynowana

Nie chodziło mi o sprawy papierkowe, czy też chęć zobaczenia swojej jedynaczki w kościele w pięknej białej sukni i welonie. Ani nawet o religię, bo nigdy specjalnie religijna nie byłam. Pytałam, bo wiedziałam, że świat Janki był usystematyzowany, zawsze wszystko miała poukładane, zatem i zamążpójście musiało mieć gdzieś swoje miejsce. Byłam ciekawa, gdzie.

– Najpierw zamierzam urodzić i jakiś czas pomieszkać z Marianem – odparła. – Chcę wiedzieć, co to za facet, jakie ma nawyki i czy przypadkiem po tym, jak zamieszkamy razem, nie okaże się, że jest kimś innym, a nie tym, za kogo go teraz biorę.

No tak, czyli jednak wszystko zostało już wykalkulowane i przeliczone. Przeliczone włącznie ze swoimi i jego zarobkami, wynajmem mieszkania, zakupem mebli czy też łóżeczka. Oczywiście w jej planach ja również pełniłam niepoślednią rolę. Miałam zająć się swoją wnuczką, gdy ona wróci do pracy, co zamierzała zrobić najszybciej jak to możliwe.

Byłam zafascynowana, jak każdy z założonych przez moją córkę punktów w planie jej życia sprawdzał się z punktualnością kolei wiedeńskiej. Zgodnie z planem ślub odbył się dwa lata później. Oczywiście wcześniej Marian, zgodnie z tradycją, w trakcie uroczystego obiadu dwóch rodzin uklęknął i poprosił ją o rękę. Dostała wtedy od niego pierścionek z brylantem, dokładnie taki, jaki wymarzyła sobie wiele lat wcześniej.

Potem zaś przyszła również zaplanowana przez Jankę proza życia. Młodzi kupili mieszkanie, urządzili się, moja córka kontynuowała karierę. Pięć lat później postanowili zorganizować uroczystą kolację z okazji rocznicy ślubu. Wynajęli stolik w eleganckiej restauracji, zaprosili mnie i rodziców Mariana. Kiedy wraz z teściami naszej córki staliśmy w holu restauracji, wpadła Janka. Wyglądała na bardzo czymś zdenerwowaną.

– Zgubiłam mój zaręczynowy pierścionek z brylantem! – oznajmiła wszystkim i... rozpłakała się.

Jak i gdzie to się stało, nie wiedziała

Próbowałam ją pocieszyć, ale ona stale powtarzała, że był tak piękny, tak błyszczący, tak wartościowy, prawie jak lokata w banku. W pewnym momencie przyszedł kierownik sali i spytał, kiedy będzie mógł podać obiad, ale Janka prawie go przegoniła. Ona autentycznie rozpaczała, jakby straciła osobę najbliższą sercu. Marian stał obok niej bezradnie i nie bardzo wiedział, jak ją pocieszyć.

Wtedy coś we mnie pękło. Miałam już dosyć stałego przeliczania, kalkulowania, odmierzania i planowania. Krzyknęłam na Jankę, żeby przestała robić dramat tam, gdzie go nie ma.

– Spójrz na siebie, swoje małżeństwo, na nas – wskazałam siebie i jej teściów. – Masz wspaniałego męża, dziecko. Jesteś zdrowa, utalentowana. Odnosisz sukcesy. Czemu rozpaczasz?

Zgubiłam pierścionek... – powtórzyła bezradnie jak małe dziecko.

– No i co z tego? – spytałam. – Przyszliśmy tutaj świętować waszą miłość, a nie martwić się o jakieś szkiełko. Choćby było warte 20 tysięcy, to jest niczym przy waszym wzajemnym zaufaniu, czułości, którą się obdarzacie i tym, że macie rodziców, którzy też są szczęśliwi waszym szczęściem. To jest najważniejsze w życiu. A tego życia nie da się zaplanować i zaprasować pod kancik, niczym białą koszulę. Liczy się miłość, a nie pieniądze. Może wreszcie to do ciebie dotrze. Spójrz na swojego męża. On nadal cię kocha, ale czasami widzę, że ma dosyć twojego wiecznego przeliczania i drobiazgowego planowania. Jeśli się nie zmienisz, to może i kupisz sobie drugi taki sam, albo i droższy pierścionek. Ale stracisz coś o wiele cenniejszego – najbliższych. Ja już mam dosyć tego, że moja córka jest wieczną księgową. Kiedy inni bliscy powiedzą ci to w twarz, zostaniesz sama… Tylko z tym swoim cholernym pierścionkiem.

Wyszłam zła z restauracji. Zła wróciłam do domu

Naprawdę miałam dość. I obawiałam się, że szczęśliwe życie córki może wkrótce się skończyć, kiedy inni też będą mieli dość. Godzinę później na progu mojego mieszkania pojawiła się Janka. Tym razem nie otworzyła drzwi swoim kluczem, tylko zadzwoniła. Oczy miała czerwone od płaczu. Była sama.

Bez słowa zrobiłam jej herbatę. Usiadłyśmy w kuchni przy stole, tak jak kiedyś, gdy ja robiłam obiad i dyskutowałyśmy o książkach.

– Przepraszam, mamo – powiedziała. – Ale ty nie rozumiesz…

– Ja nie rozumiem… – chciałam dodać coś jeszcze, ale Janka uniosła dłoń, bo jeszcze nie skończyła.

– To prawda, że całe życie przeliczałam i kalkulowałam. Po prostu chciałam być przygotowana – wyznała. – Kiedy tata umarł, nasz świat się skończył. Nasz stary świat. Widziałam, jak cierpisz, jak wszystko się rozpada. To było nieplanowane. To bolało. Nie chciałam cierpieć, więc pomyślałam, że nie będę, jeśli na wszystko będę przygotowana. Że życie nigdy mnie nie zaskoczy w tak okropny sposób. Ale… – westchnęła – masz rację, przesadziłam. Pozwoliłam, by plany rządziły mną, a nie odwrotnie. A rzeczy stały się ważniejsze od ludzi i uczuć. Dobrze, że mi to powiedziałaś. I wiesz, tanio zapłaciłam za tę wiedzę. Strata pierścionka mniej boli niż strata miłości. Bardzo cię kocham.

Tuliłyśmy się i płakałyśmy. A pierścionek z brylantem? Znalazł się kilka tygodni później. Zsunął się z palca Janki w kieszeni płaszcza i wpadł przez niewielką dziurkę pod podszewkę. Janka powiedziała mi, że teraz będzie jej stale przypominał moje słowa i podpowiadał, co tak naprawdę jest najważniejsze.

Czytaj także:
„Moja szwagierka jest gorsza niż teściowa. To babsko z piekła rodem wyżera mi lodówkę i robi z mojego domu darmowy hotel”
„Przyjaciółka urządziła sobie polowanie na milionera. Umówiłaby się z byle durniem, jeśli miałby kasę, willę i drogą brykę”
„Na emeryturze miałam odpocząć, a pracuję na pełen etat jako babcia. Syn podrzuca mi wnuczkę, nawet bez mojej zgody”

Redakcja poleca

REKLAMA