„Choć nie cierpię dzieci, to zajęłam się zasmarkanym synem sąsiadki. Po latach ten sam urwis uratował mi życie”

szczęśliwa babcia fot. iStock, Drazen Zigic
„Noga nadal mnie bolała, ale nagle zrobiło mi się ciepło koło serca, jakby stopniał nagromadzony wokół niego lód. Pomyślałam, że dobrze jest wpuścić kogoś życzliwego na swoją samotną wyspę”.
/ 03.04.2023 19:15
szczęśliwa babcia fot. iStock, Drazen Zigic

Z sąsiadami nie utrzymywałam ożywionych kontaktów, wolałam ograniczyć się do zwykłych pozdrowień, w ostateczności uwag o pogodzie. Starannie dobierałam znajomych i nie każdy przechodził przez gęste sito moich oczekiwań, a już na pewno nie przypadkowi ludzie, na przykład tacy, obok których przyszło mi mieszkać.

Eliza była sąsiadką z mojego piętra i na pierwszy rzut oka wydawała się sympatyczna, zagadywała mnie często, ale udało mi się ją zniechęcić chłodnymi i przesadnie uprzejmymi odpowiedziami. Szybko zrozumiała, że cenię sobie samotność z wyboru, i przestała mnie nagabywać, ograniczając się do miłych uśmiechów. Byłam jej bardzo wdzięczna, że zrozumiała moją potrzebę niezależności i nie obraziła się.

Nie każdy potrzebuje do szczęścia tłumu znajomych. Lubię pobyć od czasu do czasu w towarzystwie, ale z natury jestem raczej samotną wyspą. Wolę własne myśli i dobrą książkę niż rozmowy o niczym. Z Elizą, młodą matką dwójki rozkrzyczanych dzieci, nie znalazłabym wspólnych tematów. Sama nie założyłam rodziny i raczej się na to nie zanosiło. Tak bywa, ale wcale tego nie żałowałam, lubiłam swoje życie.

Wyraźnie sobie nie radziła

Tamtego wieczoru moje uszy rozdarł dziecięcy wrzask, który szybko przemienił się w głośny płacz. Co tam się działo? Pomyślałam, że Eliza zaraz zainterweniuje, ale zamiast uspokajającego głosu matki dobiegł mnie dziecięcy, przenikliwy pisk. Sąsiadka najwyraźniej nie dawała sobie rady z potomstwem.

Spojrzałam na zegarek, było po 22. Co jest, do licha, dlaczego te małe potwory nie śpią o tej porze? I dlaczego je tak wyraźnie słyszę, zupełnie jakby kotłowały się pod moimi drzwiami?
Wyjrzałam przez wizjer. Na klatce schodowej stała Eliza w byle jak narzuconym płaszczu, na rękach trzymała płaczącą wniebogłosy córeczkę, a jej nogi czepiał się jeszcze głośniej wrzeszczący chłopczyk, ubrany w dresy, spod których wystawało coś, co przypominało nogawkę od piżamy.

– Pawełku, włóż kurtkę, przecież potrafisz. Mamusia nie może ci teraz pomóc – namawiała go Eliza, przerzucając młodsze dziecko na drugie ramię i nerwowo szukając czegoś w torebce.
Tak się zaciekawiłam, że aż otworzyłam drzwi. Zanim cokolwiek powiedziałam, ubiegła mnie Eliza.

– Mogłaby pani mu pomóc? Nie może trafić w rękaw.

– Nic dziwnego, ma dopiero pięć lat – pochyliłam się nad dzieckiem i niezdarnie pomogłam mu z kurtką.

– Trzeba jeszcze zapiąć suwak, na dworze jest chłodno – poprosiła mnie Eliza.

To było trudniejsze zadanie. Dzieciak wił się jak piskorz i siąkał nosem tuż przy mojej twarzy. To było dość krępujące, nie jestem przyzwyczajona do takiej bliskości.

– Nie za późno na wycieczki?  – zagaiłam nieumiejętnie.

Pawełek spojrzał na mnie zezem, ale jego matka natychmiast odpowiedziała.

– Biegnę do nocnej pomocy lekarskiej, Ania ma gorączkę i jakoś niewyraźnie się czuje, lepiej, żeby obejrzał ją doktor. Nie mogę zostawić synka samego w domu, dlatego wyciągnęłam go z łóżka. Jest rozespany, więc trochę marudzi.

– Mąż nie mógł z nim zostać?

Eliza spojrzała na mnie zdziwiona, jakby znajomość realiów jej życia należała do moich sąsiedzkich obowiązków.

– Konrad pracuje za granicą, zarabia na rodzinę, a ja wychowuję dzieci. To sytuacja przejściowa, mam nadzieję – przerwała i spojrzała na mnie tak udręczonym wzrokiem, że spontanicznie podjęłam decyzję, jak na mnie, bardzo rewolucyjną.

– Niech pani biegnie do lekarza z małą, a ja popilnuję Pawełka. O ile to pani odpowiada, bo muszę przyznać, że nie bardzo umiem zajmować się dziećmi.

W Elizę wstąpił nowy duch

– Dziękuję, z nieba mi pani spadła, nawet pani nie wie, ile to dla mnie znaczy. On nie będzie kłopotliwy, zaraz zaśnie – zapewniła i zwróciła się do dziecka. – Zostaniesz z panią sąsiadką, znasz ją przecież. Mamusia zaraz wróci.

Pawełek łypnął na mnie spod spadającej na oczy grzywki.

– Nie chcę – oznajmił zwodniczo opanowanym głosem i wygiął usta w podkówkę, szykując się do demonstracyjnego ryku.

Może nie znam się na dzieciach, ale umiem działać w sytuacjach kryzysowych.

– Niech pani biegnie z Anią do lekarza, my damy sobie radę – powiedziałam i zręcznie wepchnęłam do mieszkania niespodziewającego się podstępu malca.

Był tak oburzony, że nawet nie zapłakał, ale zaraz za progiem zaprotestował.

– Chcę do mamy! – krzyknął, ile sił w płucach.

– To jest nas dwoje – powiedziałam z rezygnacją. – Ja też chciałabym zobaczyć ją jak najszybciej. Poczekamy na nią razem?

– A co będziemy robić? – zainteresował się Pawełek.

– Poczytam ci książeczkę – wyłowiłam wzrokiem stojący na półce sfatygowany egzemplarz „Kubusia Puchatka”.

Po trudnych negocjacjach chłopczyk pozwolił się rozebrać i przykryć kołdrą. Żeby go zabawić, dałam z siebie wszystko, wcielając się w każdą postać opowieści. Właśnie naśladowałam Kłapouchego, kiedy Pawełek bez uprzedzenia zwymiotował.

– Zrobiłem tak samo jak Oskar w przedszkolu – zawiadomił mnie z zadowoleniem, kiedy zmieniałam pościel.

Zrozumiałam, że Pawełek przywlókł z przedszkola jakąś chorobę i zaraził siostrę. Do powrotu Elizy walczyłam z przypadłościami grypy żołądkowej u pięciolatka, odkrywając przy okazji, jakie to wycieńczające i mało przyjemne zajęcie. Oboje bardzo się zmęczyliśmy, ale udało się opanować sytuację. Pawełek zasnął, a ja z ulgą oddałam go w ręce mamy.

– Nie wiem, jak dziękować, jest pani dla nas prawdziwym mężem opatrznościowym – Eliza prawie rzuciła mi się na szyję.

– Chyba żoną, jestem kobietą – uśmiechnęłam się grzecznie i odsunęłam się nieznacznie.  Zawsze chętnie pomogę, jeśli ktoś tego potrzebuje, ale chciałabym zachować swoją samotną wysepkę dla siebie. – Na przyszłość niech pani nie próbuje poradzić sobie ze wszystkim sama, tylko po prostu zadzwoni do moich drzwi – zapowiedziałam i poszłam do siebie.

Całkiem polubiłam Anię i Pawła

Muszę przyznać, że Eliza w następnych latach nie korzystała przesadnie z mojej pomocy, ale zdarzyło się, że musiałam zostać z dziećmi, i to obojgiem naraz. Spędziliśmy razem kilka dni, czekając na powrót mamy ze szpitala, i muszę powiedzieć, że trochę się polubiliśmy. Dzieci były zafascynowane tym, że trzymam dystans i nie staram się na siłę zaskarbić ich łask, a ja sporo dowiedziałam się o opiece nad małymi ludzikami. Było fajnie, ale z ulgą powitałam Elizę w domowych pieleszach.

Potem tata dzieciaków wrócił do kraju i zajął się rodziną. Miałam wolne, co bardzo mnie cieszyło. Obserwowałam z daleka, jak Pawełek i Ania rosną, rozmawiałam z nimi czasem, mijając się w przelocie. Byli sympatyczni i grzeczni, lubiłam myśleć, że odrobinę przyczyniłam się do ich wychowywania.

Jakoś tak pod jesień skręciłam nogę w kolanie. Lekarz usztywnił kończynę ortezą i zakazał jej używać do odwołania. Dostałam kule i zaczęłam rozumieć, jak to jest być osobą niesprawną i w dodatku pozbawioną osób, do których można się zwrócić w potrzebie. Miałam kilkoro znajomych, ale z nikim nie byłam na tyle blisko, by poprosić o pomoc w zakupach. Chcąc nie chcąc, wybrałam się o kulach do pobliskiego warzywniaka. Schody jakoś sforsowałam, wyszłam na dwór i o mało nie wpadłam na wracającego do domu Pawełka. Zdziwił się na mój widok, ale grzecznie się przywitał, nie komentując mojej zdrowotnej mizerii.

Do sklepiku dotarłam ledwie żywa ze zmęczenia, lecz bardzo z siebie dumna. Poprosiłam o warzywa, trochę owoców i zawahałam się przy ziemniakach.

– To będzie dla mnie za ciężkie, może następnym razem – powiedziałam z żalem.

– Niech pani weźmie, co trzeba, mnie tam wszystko jedno, kilogram mniej czy więcej – usłyszałam znajomy głos za plecami.

Odwróciłam się. Pawełek stał za mną w kolejce, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu. Podniósł oczy tylko na chwilę, błysnął uśmiechem i znów pozornie stracił zainteresowanie światem zewnętrznym.

– Nie będzie pani tego sama nosić, pomogę – rzucił w przestrzeń.

– Nie trzeba, poradzę sobie – powiedziałam odruchowo, jak to ja. – Nie musisz się mną zajmować, masz swoje sprawy.

– Pani też nie musiała nas niańczyć, mama nieraz mówiła, że pojawiała się pani w najtrudniejszych sytuacjach i bezinteresownie pomagała. Do dziś pamiętam, jak udawała pani osiołka, żeby mnie zabawić. No to teraz proszę nie protestować i dać mi tę torbę. Nie jest pani sama, wokół są ludzie, na przykład ja – Paweł schował telefon do kieszeni i zdecydowanie złapał za uszy siatki z zakupami. – To co, idziemy?

Noga nadal mnie bolała, niesprawność martwiła, ale nagle zrobiło mi się ciepło koło serca, jakby stopniał nagromadzony wokół niego lód. Pomyślałam, że dobrze jest wpuścić kogoś życzliwego na swoją samotną wyspę.

– Idziemy – przytaknęłam, robiąc jednocześnie pierwszy krok w nowe życie.

Czytaj także:
„Długo byłam sama i sądziłam, że tak już zostanie. Teraz myślę, że miłość w jesieni życia smakuje najlepiej”
„Po śmierci żony mój brat przez 7 lat chciał być sam. To samolubne, jego dzieci potrzebują mamy - nawet przyszywanej”
„Byłem sam, lecz nie byłem samotny, miałem swoją pracę. Jak bardzo byłem nieszczęśliwy uświadomiła mi... przepiękna sąsiadka”

Redakcja poleca

REKLAMA