„Byłem sam, lecz nie byłem samotny, miałem swoją pracę. Jak bardzo byłem nieszczęśliwy uświadomiła mi... przepiękna sąsiadka”

zakochany mężczyzna fot. Adobe Stock, SHOTPRIME STUDIO
„Nie mam kwiatów doniczkowych, zwierząt, żony ani dzieci, bo nie lubię bałaganu. Ani chaosu. Jestem pedantem, co w mojej pracy jest niezbędne. Informatyka i bałagan nie idą w parze. Psy i dzieci biegają po mieszkaniu, kot łazi po klawiaturze, żona marudzi – a pan domu tworzy skomplikowane kody i aplikacje na telefon? No nie, to się po prostu wyklucza”.
/ 03.11.2022 12:30
zakochany mężczyzna fot. Adobe Stock, SHOTPRIME STUDIO

Dwupokojowe mieszkanie w bloku urządziłem przede wszystkim funkcjonalnie. Bez zbędnych ozdób i przeładowania meblami. Kuchnia jest sterylna. Sypialnia wytłumiona. W dużym pokoju mam pracownię.

Regały, literatura fachowa, dwa komputery stacjonarne plus laptop, na którym wygodniej mi się pisze. Kanapa, stolik i biurko. Stałe łącze internetowe zapewnia mi komfort pracy i wygodę. Nie muszę jeździć na żadne spotkania, które uważam za stratę czasu, wszystko załatwiam zdalnie, nie wychodząc z domu. Bo nie lubię wychodzić z domu. Ludzi też nie lubię, bo tylko przeszkadzają w pracy. A pracę lubię. W końcu mam tylko ją.

Po jej wizycie nie mogłem się skupić na pracy

Tego przedpołudnia siedziałem nad ważnym zleceniem i z uwagą wpisywałem kolejne linie kodu do nowego programu zarządzającego zasobami magazynowymi. Skomplikowane zajęcie, więc kiedy po raz pierwszy zabrzmiał dzwonek u drzwi, nawet nie podniosłem głowy. Za drugim razem lekko się skrzywiłem, za trzecim straciłem cierpliwość. Poszedłem otworzyć, żeby opierniczyć tego sprzedawcę dywanów czy innego uszczelniacza okien.

Za drzwiami stała dziewczyna. Obca.

– Dzień dobry, jesteśmy sąsiadami, mam na imię Ewelina, wprowadziłam się dzisiaj rano, ale jeszcze mi nie podłączyli lodówki, więc mam problem i chciałam prosić o pomoc – słowa wylatywały z niej jak z radzieckiej pepeszy. – Czy może mi pan przechować to w lodówce? Przyjdę za jakieś trzy godziny i odbiorę. No, może za cztery, bo nie wiem, kiedy mi podłączą sprzęt, ale to mi będzie potrzebne dopiero w nocy, o ile w ogóle.

Zanim się zorientowałem, trzymałem w ręku małą buteleczkę. W środku był jakiś płyn w kolorze brudnej bieli. Podejrzanie ciepły.

– Co to jest? – spytałem, krzywiąc się odruchowo.

Zaśmiała się.

– Mleko.

– Do kawy?

– Niezupełnie – znów się roześmiała. Nawet ładnie. – To jest moje mleko.

– Rozumiem, że to pani mleko, ale…

– Nie, nie rozumie pan. To jest moje mleko matczyne, z piersi. Karmię córkę, ma dopiero miesiąc, nie zjada dużo za jednym razem, a ja… – wypięła nieco piersi, może całkiem bezwiednie – mam za dużo pokarmu. Jak go nie ściągam, to zalega, co może spowodować stany zapalne. A tego byśmy nie chcieli, prawda?

Pokiwałem głową. Prawda. Kto by chciał mieć stan zapalny… piersi? Chwila! Moment! Czy ja właśnie trzymam w ręku butelkę z mlekiem tej dziwnej dziewczyny? Szok! Niebywałe! No ale nie upuszczę ani nie oddam, bo wyjdę na chama albo gbura. Czemu przyszła akurat do mnie? Może nikogo innego z sąsiadów o tej porze nie było w domu? No co za pech.

– Właśnie. Za to potem można podgrzać to mleko, głównie w nocy, i podać w butelce ze smoczkiem – tłumaczyła. – Ma pan dzieci?

– O ile wiem, to nie.

– Ale orientuje się pan mniej więcej w temacie?

– Tyle, co wyczytałem w necie.

– Zawsze coś. Niestety, większość mężczyzn uważa karmienie piersią za coś wstydliwego albo mało interesującego. Pana to interesuje?

Do poczucia skrępowania doszło zakłopotanie

Jakakolwiek odpowiedź na tak postawione pytanie byłaby zła, bo rodziła ryzyko, że ta rezolutna osóbka zechce mi pokazać, jak karmi oseska swoją nabrzmiałą od mleka piersią, by mnie zaciekawić lub uraczyć.

– A kiedy pani mąż podłączy lodówkę? – sprytnie zmieniłem temat.

Wzruszyła ramionami.

– Nie mam męża. Rozwiódł się z nami i wyjechał do Stanów. Od początku nam się nie układało za bardzo. Więc nas zostawił, mnie i swoje dwie córki.

Hm, nie żebym się czepiał, ale dwie córki świadczyły o tym, że w pewnych kwestiach jednak im się układało. Taktownie jednak milczałem, lepiej takiej gaduły nie prowokować.

– Muszę uciekać – stwierdziła. – Karolcia co prawda właśnie śpi, ale Maja siedzi na nocniku i bawi się moją komórką, a raz już ją wrzuciła do nocniczka, i to przed zrobieniem kupki… Wyobraża pan sobie?

Szczerze? Kompletnie sobie tego nie wyobrażałem! Żebym ja swojego smartfona, moje narzędzie pracy, dał dziecku do zabawy – już to mi się nie mieściło w głowie. A żeby jeszcze rzeczone dziecko zrobiło na niego kupkę – to przekraczało moje pojęcie. A jednak się roześmiałem. Ona też się roześmiała.

– Wracam do dzieci i dziękuję za pomoc – okręciła się na pięcie, pokonała kilka metrów korytarza, otworzyła drzwi swojego mieszkania i pomachała do mnie. Też pomachałem, uśmiechając się przy tym jak idiota, co odkryłem, gdy rozbolała mnie twarz. Cóż, rzadko używałem tych mięśni, tych odpowiedzialnych za uśmiech…

Robota w ogóle mi nie szła

Zrobiłem błąd i zapętliłem jeden z procesów tak, że program zwariował. Ale to wszystko dlatego, że wciąż mnie ciągnęło do kuchni, gdzie otwierałem lodówkę i sprawdzałem, czy działa. Działała, a ja gapiłem się na butelkę z mlekiem i znowu uśmiechałem się jak głupi do sera. Wariactwo. Czyste wariactwo.

A jednak… Czułem się dziwnie szczęśliwy, mogąc zaglądać do lodówki, by sprawdzić, że mleko ciągle tam jest, bezpieczne w chłodzie. I chciałem, żeby było tam jak najdłużej. Może nie w sensie dosłownym, lepiej, żeby pani Ewelina je zabrała, zanim się skwasi (czy co tam się dzieje z kobiecym mlekiem, kiedy się psuje). Chciałem tylko, aby wspomnienie po nim na zawsze zamieszkało w mojej lodówce. W moim sercu nawet, choć dotąd sądziłem, że mam w jego miejscu jakiś procesor.

Każdy człowiek ma swoją własną bańkę szczęścia. Musi ją tylko znaleźć. Do tej pory myślałem, że praca jest moją bańką, była dla mnie najważniejsza. Dzisiaj dostrzegłem, że istnieje coś więcej w życiu, choć niekoniecznie w moim. Więc może to była tylko „bańka”? Bez „szczęścia”?

Praca dawała mi satysfakcję, czasami radość i niezłe pieniądze. Ale szczęście? Już bez przesady… Za to dzisiaj poczułem się po prostu i najnormalniej w świecie potrzebny. No, dobra, potrzebna była w zasadzie moja lodówka, ale nie byłoby jej beze mnie, więc i ja byłem komuś potrzebny. Może nawet trochę ważny? Moje programy też były ważne i potrzebne, ale w zupełnie inny sposób. Zupełnie.

Już na pierwszy dzwonek podbiegłem do drzwi

Otworzyłem je na oścież, by znowu przeżyć szok. Ewelina stała przede mną, trzymając na rękach niemowlę zawinięte w kocyk, a jej nogawki kurczowo trzymała się dwuletnia dziewusia, która ostrożnie, acz z ciekawością na mnie zerkała.

Otrząsnąłem się szybko – jakbym zaczął przywykać do szoków – i zaprosiłem całą trójkę do mieszkania. Ewelina dostała herbatę ziołową, Maja sok owocowy, a Karolcia mleko, to z lodówki, oczywiście podgrzane.

Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, pośmialiśmy się. A potem poszedłem z nimi, bo oczywiście majster od lodówki nie przyjechał, więc Ewelina zostałaby na lodzie, acz bez lodu. No ale ja przecież umiem podłączyć głupią lodówkę! Jestem w końcu facetem. Choć co to naprawdę znaczy, zaczynam rozumieć dopiero teraz, gdy jakiś gnojek, niemający prawa mienić się mężczyzną, porzucił te cudowne dziewczyny. Jego strata, mój zysk.

Po raz pierwszy od czasów dzieciństwa cieszę się na święta. Moje nowe sąsiadki będą na pewno potrzebować męskiej pomocy… A jak mi zrobią bałagan w domu i wprowadzą chaos w życie? Oj tam, oj tam… Posprzątam

Czytaj także:
„Narzeczony oferował mi pedantyczny związek z rozsądku. Każda randka wpisana w tabelkę, jak raport w korporacji. A gdzie miłość?”
„Moja córka jest grzeczna, posłuszna, cicha, nie sprawia żadnych kłopotów wychowawczych. I to mnie właśnie martwi...”
„Kuzynka męża stale wpadała bez zapowiedzi, obżerała nas z kolacji i rozpuszczała moje dzieci. Kompletnie mnie lekceważyła”

Redakcja poleca

REKLAMA