„Choć miałam męża, czułam się sama jak palec. Moje małżeństwo nie istniało, jedynie cud mógł poskładać nas do kupy”

Nieszczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, Kittiphan
„Moje małżeństwo stawało się fikcją. Niby nie padły jeszcze żadne słowa kończące związek na zawsze, ale oddalaliśmy się z Michałem od siebie. Konsekwentnie, powoli, ale w sposób nieunikniony. Każdego dnia. Każdej nocy”.
/ 21.09.2022 12:30
Nieszczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, Kittiphan

Zaczęło się niewinnie: od spania w osobnych pokojach. Nie z powodu kłótni czy „bólu głowy”, ale z życiowej konieczności. Michał długo pracował w nocy, a ja wstawałam o szóstej rano. Żebym mogła się wyspać, nie przychodził do łóżka. A ja nie budziłam go rano na śniadanie. Troska o drugą osobę? Pozorna. Bo zamiast pielęgnować bliskość, my uczyliśmy się, jak żyć obok siebie.

Żałowałam, że nie mamy dzieci

Zadziwiające, że przez pierwsze lata naszego małżeństwa jakoś potrafiliśmy pogodzić pracę i wspólne życie. A potem, nie wiedzieć kiedy, przestało nam się to udawać? Dni wolne spędzaliśmy osobno, chociaż w jednym mieszkaniu. Każde z nosem w swoim telefonie albo w ekranie komputera. Wspólne spacery przestały mieć sens, bo i tak zawsze towarzyszyły nam dźwięki powiadomień z Facebooka, więc zamiast rozmawiać, sprawdzaliśmy, kto coś nowego napisał, udostępnił czy opublikował. Wygodniej nam więc było zostać w domu.

Wieczorami nie oglądaliśmy razem filmów, żeby prowadzić o nich później niekończące się dyskusje, bo każde z nas miało telewizor w pokoju i oglądało coś innego. Michał przeważnie jakąś strzelankę a ja komedię. Najlepiej romantyczną, bo one zwykle mają piękne zakończenia. Brakowało mi bliskości, nie przeczę, ale nie miałam odwagi się o nią upomnieć. To trochę tak, jakbym wchodziła z butami do cudzego świata i chciała zaprowadzać własne porządki.

Jakoś się nie złożyło. Najpierw chcieliśmy zdobyć pozycję w pracy, dorobić się czegoś, wyremontować mieszkanie. Na rodzicielstwo mieliśmy jeszcze czas, przynajmniej tak wtedy myślałam. Teraz żałuję. Dziecko nie uratowałoby mojego małżeństwa, ale na pewno zabiłoby samotność.

A czułam się przeraźliwie samotna. Nie chciałam się zwierzać znajomym z pracy, żeby nie robić z siebie ofiary i nie stać się obiektem pogaduszek. Znałam już tych ludzi na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że chłoną plotki niczym gąbka wodę. Wysłuchają wszystkiego. Czasem nawet udzielą kilku „dobrych rad”, zapewnią o współczuciu albo rzucą złotą myśl, że wszystko będzie dobrze, a za plecami obgadają.

Nieraz byłam świadkiem podobnych sytuacji. Wolałam więc milczeć na temat mojego życia prywatnego. Tak było wygodniej. To nic, że sama skazywałam siebie na jeszcze większą samotność. Była lepsza od fałszywej przyjaźni.

Chciałam go chronić przed całym złem

Rudasa znalazłam przy wejściu do śmietnika. Piszcząca, drżąca z zimna, ruda kulka porzucona w pudełku po butach niczym śmieć. Nigdy nie lubiłam zwierząt, ale do tego szczeniaka ręce same mi się wyciągnęły. Może właśnie dlatego, że byłam samotna. Nie wiem. Piesek wtulił łepek pod moją brodę i przywarł do mojej piersi całym ciałem, a ja od razu poczułam się lepiej. Byłam mu potrzebna. Jeszcze wtedy nie myślałam, że ze mną zostanie, ale wiedziałam, że muszę mu pomóc.

– Co ty tam chowasz? – zainteresował się Michał, kiedy weszłam do domu ze szczeniakiem pod kurtką.

– Znalazłam pieska – wyjaśniłam, stawiając futrzaną kulkę na podłodze. – Trzeba go zawieźć do schroniska. Mógłbyś mi pomóc?

Po raz pierwszy od dawna poprosiłam o coś własnego męża. Było to chyba dla niego takim samym zaskoczeniem jak dla mnie, bo zrobił krok w tył i skrzyżował ręce na piersiach.

– Jutro po pracy – odpowiedział po chwili. – Dziś jest już późno.

Skinęłam głową. Miał rację. Dochodziła dwudziesta pierwsza. Po wyrzuceniu śmieci planowałam szybki prysznic i sen. Musiałam jednak zmodyfikować plany. Najpierw nakarmiłam Rudasa parówkami, bo nic innego godnego psiego żołądka nie miałam. Później przygotowałam prowizoryczne posłanie, licząc, że szczeniak po kolacji zrobi się senny.

Niestety. Po tym, jak pochłonął dwie parówki, zaczął piszczeć pod drzwiami łazienki, zmuszając mnie do skrócenia wieczornej toalety. O spaniu na starej bluzie Michała nawet nie chciał słyszeć. Zademonstrował swoje niezadowolenie głośnym szczekaniem, gdy tylko położyłam się do łóżka.

– Cicho, Rudasku – pogłaskałam rudy łepek. – Michał pracuje.

Prośby nie poskutkowały. Szczeniak uspokoił się dopiero, kiedy wzięłam go do łóżka. Zasnął przytulony do mojej nogi, a ja po raz pierwszy od lat nie czułam się przeraźliwie samotna. Rano wstaliśmy razem, więc miałam z kim wypić kawę i komu przed wyjściem powiedzieć: „do zobaczenia”. Zjeżdżając windą, zastanawiałam się, czy Rudas płacze pod drzwiami. Na pewno skamlał i obudził Michała. Nie może z nami zostać. Mój mąż był tego samego zdania. Czekał na mnie w domu z gorącym obiadem.

– Jedziemy? – zapytał, gdy tylko odstawiłam talerz.

– Tak.

Wzięłam na ręce Rudasa, który już chyba zaczął mnie trochę lubić, bo kręcił ogonem jak młynkiem, kiedy tylko coś do niego mówiłam. W samochodzie przez cały czas tuliłam szczeniaka, próbując samą siebie przekonać, że schronisko to najlepsze rozwiązanie. Nie mogłam mieć psa. Pracowałam osiem godzin dziennie, a jego ktoś musiałby wyprowadzać na spacery. I nauczyć higieny… zdrygnęłam się na wspomnienie mokrych kałuż na podłodze.

Pojawił się i wziął nas z zaskoczenia

Schronisko było straszne. Zamknięte w boksach zwierzęta o smutnych, przepastnych oczach. Jedne siedziały nieruchomo i tylko patrzyły, inne skakały na kraty i szczekały, próbując zwrócić na siebie uwagę; wszystkie wydały mi się biedne i nieszczęśliwe. Nie chciałam, żeby Rudas był taki sam. W schronisku na pewno nikt nie wziąłby go w nocy do łóżka. Mocniej przytuliłam szczeniaka, chcąc go ochronić przed całym złem.

– Chyba nic tu po nas – stwierdził Michał, patrząc na mnie dziwnie błyszczącymi oczami.

– Masz rację – szepnęłam z wdzięcznością.

– To pani dzwoniła w sprawie oddania psa do schroniska? – zapytała młodziutka pracownica.

– Ja dzwoniłam, ale… – głos mi się załamał. Zagryzłam wargę, by powstrzymać napływające do oczu łzy.

– Żona dzwoniła, ale tak naprawdę my wcale nie chcemy oddać psa. – Michał postanowił sam załatwić tę sprawę. – Mamy tę naszą znajdę, ale zupełnie nie wiemy, jak się nią zajmować, jak nauczyć załatwiania się na spacerze i tak dalej. Może więc zechciałaby nam pani udzielić kilku wskazówek?

– Zapraszam.

Pracownica schroniska zaprowadziła nas do biura, poczęstowała herbatą i zaczęła tłumaczyć, co nam będzie potrzebne i jak przyuczyć szczeniaka do wspólnego życia z nami. Słuchałam, oczywiście, ale w uszach i tak wciąż brzmiały mi słowa Michała: żona, nie chcemy, mamy, naszą znajdę… Czyli jednak istnieliśmy jeszcze jako my. Nie byliśmy sobie tak zupełnie obcy.

Do domu wróciliśmy z Rudasem. Wcześniej jednak odwiedziliśmy sklep zoologiczny i weterynarza. Zaopatrzeni w niezbędne akcesoria oraz garść porad, ustaliliśmy harmonogram opieki nad naszym pupilem. Spacery stały się koniecznością. Bez telefonu, bo przy tak żywiołowym zwierzęciu jak Rudas trzeba było skupiać uwagę głównie na nim. Przynajmniej dopóki nie nauczył się porządnie chodzić na smyczy. Zadziwiające, ale w dni wolne od pracy niemal kłóciliśmy się z Michałem, kto ma wyprowadzić Rudasa.

– Przecież możemy iść razem – stwierdził odkrywczo mój mąż, bezceremonialnie wpraszając się w moją kolejkę spacerową.

Czułam się dziwnie. Przez kilka minut milczeliśmy, bo nie bardzo wiedziałam o czym mamy rozmawiać. Różniło nas tak wiele. Ale wiele też łączyło. Przede wszystkim Rudas. Najpierw więc rozmawialiśmy o nim, opowiadając sobie o jego nowych psotach i sztuczkach.

Za bardzo się za sobą stęskniliśmy

Ku zadowoleniu psa, a mojemu zaskoczeniu, spacer, który zwykle trwał dwadzieścia minut, zamienił się w ponadgodzinną wyprawę, a skończył w kuchni przy kubkach gorącej herbaty. Powtarzaliśmy te spacery tak często, jak pozwalały okoliczności. Rudas był szczęśliwy, a my z Michałem coraz bardziej się zbliżaliśmy. Wieczorami nie zamykaliśmy się już każde w swoim pokoju. Nie tylko dlatego, że był pies, który dzielił swoją miłość między nas, ale też dlatego, że znowu mieliśmy sobie dużo do powiedzenia.

– Może obejrzelibyśmy jakiś film? – zaproponował Michał, wnosząc laptopa do mojego pokoju.

– Masz coś konkretnego na myśli? – zapytałam, odkładając książkę.

– Zaraz poszukamy.

Przez chwilę klikał myszką, w końcu włączył jakiś film i umościł się obok mnie na łóżku. Ale nie mieliśmy ochoty na oglądanie. Za bardzo się za sobą stęskniliśmy. Pocałunki, najpierw nieśmiałe, szybko zmieniły się w namiętne pieszczoty. Zasnęliśmy zmęczeni, szczęśliwi, wtuleni w siebie. Nie było już mowy o spaniu osobno.

Dzięki znalezionemu na śmietniku szczeniakowi odzyskałam męża. I nie tylko. Trzy miesiące później na teście ciążowym zobaczyłam dwie kreski. Dziecko, na które nie potrafiliśmy się zdecydować świadomie, samo podjęło decyzję, że pora zaistnieć w naszym życiu. Zresztą to samo zrobił Rudas – po prostu się pojawił i wziął nas z zaskoczenia. Najwidoczniej Michała i mnie trzeba zawsze stawiać przed faktem dokonanym. Wtedy bierzemy życie za bary i z każdej potyczki wychodzimy zwycięsko. Razem.

Czytaj także:
„W dzieciństwie babcia wmówiła mi, że moja mama nie żyje, ale dorosłam i nabrałam wątpliwości. Postanowiłam ją odnaleźć”
„Matka rozpuściła moją dziewczynę jak dziadowski bicz. Wiedziałem, że jeśli nie będę twardy, Asia wejdzie mi na głowę”
„Ktoś wypuścił na mój temat fałszywą plotkę, a koledzy z pracy odwrócili się ode mnie. Nawet przyjaciółka mnie zawiodła”

Redakcja poleca

REKLAMA