Wszystko zaczęło się miesiąc temu. Wróciłam do pracy po cudownym dwutygodniowym urlopie na Krecie. Opalona, wypoczęta i bardzo, bardzo szczęśliwa. W moim związku nie układało się ostatnio najlepiej. Oddaliliśmy się z mężem od siebie. Ale greckie słońce, piaszczysta plaża, i oczywiście wino zrobiły swoje. Wystarczyło kilka dni bez stresów, codziennych zmartwień i przypomnieliśmy sobie, jak bardzo się kochamy. I wszystko wskazywało na to, że raczej już nie zapomnimy…
Nie mogłam się doczekać, kiedy opowiem o tym wszystkim Iwonie. Pracowałyśmy razem w agencji reklamowej od pięciu lat i tyle mniej więcej trwała nasza przyjaźń. Byłyśmy jak siostry. Wspierałyśmy się w trudnych chwilach, powierzałyśmy sobie największe sekrety. Ufałam jej. Gdyby było trzeba, na pewno bym za nią poręczyła. I miałam nadzieję, że ona zrobiłaby podobnie.
Ktoś rzucił na mnie podejrzenie
Gdy tylko przekroczyłam próg firmy, zorientowałam się, że coś jest nie tak. Ludzie nie odpowiadali na moje pozdrowienia. Kiedy mówiłam „cześć”, odwracali głowy albo udawali, że mnie nie widzą. Iwona też zachowywała się dziwnie. Normalnie rzuciłaby mi się na szyję i zaczęła wypytywać o szczegóły urlopu. A zwłaszcza o to, czy znaleźliśmy z Markiem wspólny język. Bardzo martwiła się naszym małżeńskim kryzysem i trzymała mocno kciuki, by udało nam się go pokonać. Tymczasem zamiast mnie powitać, siedziała za biurkiem i stukała zapamiętale w klawiaturę.
– Halo, halo! Już jestem! – krzyknęłam, bo naiwnie sądziłam, że jest zajęta pracą i mnie nie zauważyła.
Wtedy przerwała na chwilę.
– A, to ty… Cześć! – rzuciła sucho i wróciła do swojego pisania.
– Co jesteś dzisiaj taka nabzdyczona? Chodź na minutkę do kuchni na kawę. Mam ci tyle do opowiedzenia! – nie rezygnowałam.
– Teraz nie mogę. Muszę to pilnie skończyć… – tłumaczyła się.
– To może za godzinkę? – spytałam.
– Wtedy też nie będę miała czasu! – prychnęła tylko, i wtedy już wiedziałam, że coś jest nie w porządku.
Usiadłam za swoim biurkiem i rozejrzałam się bezradnie po pokoju. Napotkałam niechętne spojrzenia. Nie rozumiałam, co się dzieje. Gdy szłam na urlop, wszystko było dobrze. Ludzie uśmiechali się, życzyli mi dobrej zabawy. A teraz patrzyli na mnie jak na największego wroga.
– Czy ktoś mi może łaskawie powiedzieć, co się stało? – zapytałam już lekko zdenerwowana.
– Nie udawaj, że nie wiesz! Bezczelna! – odezwał się wreszcie Marcin.
– Przez ciebie od tygodnia z firmy nie wychodzimy! Ale mam nadzieję, że dostaniesz od szefa za swoje! Na zbity pysk powinien cię wywalić!
Zgłupiałam jeszcze bardziej. Jak to przeze mnie z firmy nie wychodzili… Jak to na zbity pysk wywalić… Przecież przed wyjazdem zrobiłam wszystko, co do mnie należało. Nawet po godzinach zostałam, żeby dopiąć swoje sprawy na ostatni guzik.
– O czym ty, człowieku, w ogóle mówisz! Do czwartej rano nad papierzyskami ślęczałam, żeby zostawić po sobie porządek! Ledwie na lotnisko zdążyłam – oburzyłam się.
– Faktycznie, bardzo skutecznie posprzątałaś! – prychnął wściekle. – Tak się starałaś, że aż nasz pomysł na kampanię wymiotłaś!
– Co takiego? – byłam zdumiona.
– No co się tak głupio gapisz! Wszystko musimy robić od nowa! Pewnie dlatego omal nie spóźniłaś się na samolot, bo po drodze wstąpiłaś jeszcze do konkurencji… – wycedził.
Inni zachichotali złośliwie. Zauważyłam, że moja przyjaciółka też!
Z bezsilności chciało mi się wyć...
Byłam w szoku. Natychmiast wybiegłam z pokoju i schowałam się w łazience. Usiadłam na sedesie i poryczałam się. Dopiero kiedy się trochę uspokoiłam, zaczęłam zastanawiać się nad tym, co przed chwilą usłyszałam. Ludzie z zespołu zarzucali mi szpiegostwo? Ale dlaczego? Na jakiej podstawie? I kto rzucił podejrzenie na mnie? Szef? Zawsze byłam przecież bardzo lojalnym pracownikiem. Nieraz się o tym przekonał. A tu takie oskarżenie!
Nie zamierzałam tego tak zostawić. Postanowiłam od razu porozmawiać z szefem. Sekretarka próbowała mnie zatrzymać, krzyczała, że szef jest zajęty, i żebym przyszła później. Ale nic sobie z tego nie robiłam. Byłam tak zdesperowana i wściekła, że nawet gdyby zagrodziła mi drogę własnym ciałem, przejechałabym po niej jak walec drogowy.
Wpadłam do gabinetu jak burza. Nawet się nie przywitałam. Od progu wygarnęłam mu wszystko prosto w twarz, chwilami nie przebierając w słowach. Czułam się zraniona tymi bezpodstawnymi oskarżeniami.
– Nigdy w życiu nie sprzedałam nikomu firmowej tajemnicy! Nie pozwolę się tak obrażać! Jak trzeba będzie, to do sądu pójdę, albo i wyżej! Popamiętacie mnie wszyscy do końca życia! – odgrażałam się.
Szef, o dziwo, zniósł moje krzyki ze stoickim spokojem. Nie wyrzucił mnie za drzwi. Wręcz przeciwnie, usadził wygodnie na krześle i poczęstował szklanką wody.
– Kobieto, uspokój się. Przecież o nic cię nie oskarżam. Gdyby tak było, już byś tutaj nie pracowała – stwierdził, gdy trochę ochłonęłam.
– Tak? No to dlaczego ludzie od rana wilkiem na mnie patrzą i głupoty opowiadają? – zapytałam.
– Naprawdę nie wiem… Faktycznie w firmie był przeciek i to prawdopodobnie wtedy, gdy zostałaś po godzinach. No a potem wyjechałaś na urlop… Ludzie zaczęli kombinować, plotkować po kątach, no i wyszło to, co wyszło… Ale to przecież nie znaczy, że jesteś winna! Prowadzimy wewnętrzne śledztwo… Wkrótce wszystko się wyjaśni – odparł.
Wróciłam do działu trochę uspokojona. Miałam nadzieję, że jak współpracownicy zobaczą, że nie zostałam wyrzucona na zbity pysk, to zrozumieją, że popełnili błąd. I wszystko będzie jak dawniej. Nic z tego.
– Spryciula… Jakoś udało jej się uniknąć odpowiedzialności – rzucił z przekąsem Marcin, gdy usiadłam za biurkiem i zabrałam się do pracy.
Podniosłam głowę. Wszyscy patrzyli na mnie z jakąś przedziwną nienawiścią. „Boże, kto wsączył tyle jadu w ich serca?” – pomyślałam. Nawet się nie odezwałam. Po co? Czułam, że co bym nie powiedziała, to i tak nic nie pomoże. Z bezsilności i złości chciało mi się wyć.
Po powrocie do domu opowiedziałam o wszystkim mężowi. Płakałam jak dziecko.
– Złożę wypowiedzenie… Nie ma sensu, żebym tam dłużej pracowała… Oni i tak wiedzą swoje… Nawet Iwona się ode mnie odwróciła – łkałam, a on mocno mnie przytulił.
– Nawet o tym nie myśl! Jak odejdziesz, to wyjdzie na to, że faktycznie sprzedałaś ten projekt, a teraz uciekasz z podkulonym ogonem. Musisz to przetrwać. Jak znajdą winnego, to będą cię jeszcze przepraszać. Z Iwoną na czele! Zobaczysz, będzie lepiej… – przekonywał mnie.
Szkoda moich nerwów na tych ludzi
Postanowiłam go posłuchać. Przez następne dni normalnie chodziłam do pracy. Ale wcale nie było lepiej. Niby trochę się uspokoiło, nikt nie stawiał mi już zarzutów wprost, ale atmosfera wokół mnie była tak gęsta, że siekierę można było powiesić.
Koledzy szeptali po kątach, a gdy się zbliżałam, rozmowy milkły. Nie miałam do kogo gęby otworzyć. Sama wychodziłam na papierosa, sama jadłam w stołówce… Było mi z tego powodu bardzo przykro. Najbardziej jednak bolało mnie zachowanie Iwony. Podporządkowała się grupie! Przecież mnie znała, wiedziała, że jestem uczciwa. A mimo to, unikała mnie jak ognia. Raz poprosiłam, by zeszła ze mną na lunch. Wykręciła się.
– Dziś nie jem, odchudzam się – odparła, unikając mojego wzroku.
Pięć minut później wcinała kotlet w towarzystwie Marcina i innych. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Nie oczekiwałam, że ze względu na mnie pójdzie na wojnę z całym zespołem. Ale mogła chociaż stanąć w mojej obronie, próbować przekonać innych, że jestem niewinna. Czułam się bardzo samotna w tym gnieździe os i bardzo potrzebowałam bratniej duszy. A ona mnie zawiodła!
Po trzech tygodniach miałam dość. Nie byłam w stanie pracować dłużej w tak fatalnej atmosferze. Zamiast skupić się na robocie, głównie myślałam o tym, co mnie spotkało. Nawet mąż przestał mnie namawiać do wytrwałości i walki. Widział, jak bardzo to wszystko przeżywam, i jak wiele nerwów mnie to kosztuje.
– Jutro się zwolnij. Nie ma sensu, żebyś się dłużej tak męczyła. Szkoda twojego zdrowia na takich ludzi. Na pewno szybko coś znajdziesz… – powiedział, gdy po raz kolejny wróciłam z pracy ze łzami w oczach.
– Tak właśnie zrobię – odparłam.
Nie lubiłam przegrywać, ale tym razem zamierzałam się poddać. Trudno jest walczyć z wiatrakami…
Następnego dnia przyjechałam do pracy mocno spóźniona. Rozmawialiśmy z Markiem prawie do rana i zwyczajnie zaspałam. Nawet specjalnie się tym nie przejęłam. Przecież i tak miałam złożyć wypowiedzenie i nie zależało mi już na niczyjej opinii. Właśnie krążyłam samochodem wokół firmy, bezskutecznie szukając miejsca do parkowania, gdy zadzwonił telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. To była Iwona!
Ciężko jest przeciwstawić się grupie
– Rany boskie, gdzie jesteś! Właśnie ze spotkania z szefem wyszliśmy! – mówiła podekscytowana.
– Próbuję zaparkować… A coś się stało? – dopytywałam się.
Byłam zaskoczona, że do mnie dzwoni. Od wybuchu tej afery właściwie ze mną nie rozmawiała.
– A stało się! Już wiadomo, kto sprzedał konkurencji ten pomysł! Szkoda, że nie widziałaś, jak ochroniarze wyprowadzali go z gabinetu. Płakał jak bóbr i wił się jak węgorz… – ciągnęła.
– Kto to był? – nacisnęłam hamulec, bo nie byłam w stanie prowadzić.
– Marcin! Jak mu to udowodniono, nie miał wyjścia i do wszystkiego się przyznał! – krzyknęła.
Dalej już nic nie usłyszałam, bo komórka wypadła mi z ręki. Zaparkowałam tam, gdzie akurat stałam. Prawie na środku ulicy. Miałam gdzieś, że straż miejska wlepi mi mandat, a może nawet odholuje samochód. Byłam szczęśliwa, że sprawa wreszcie się wyjaśniła.
Iwona stała przed wejściem do budynku. Gdy mnie zobaczyła, dosłownie rzuciła mi się na szyję.
– Zobacz, jaki sukinsyn! Sam sprzedał ten pomysł, a zrzucił winę na ciebie. I wszyscy mu uwierzyli! Ale ja od początku wiedziałam, że to nie ty. Jesteś na to za porządna i za uczciwa – zaszczebiotała.
– Doprawdy? Bardzo dziwnie to okazywałaś… – odsunęłam się.
– O rany, przepraszam… Może faktycznie głupio się zachowałam. Ale wiesz, jak jest… Trudno dzisiaj o pracę. Nie chciałam się narażać. Zresztą, najważniejsze, że jest już po wszystkim – uśmiechnęła się, a ja poczułam, jak wzbiera we mnie złość.
– Po wszystkim? Chyba sobie żartujesz! Myślisz, że wystarczy zwykłe „przepraszam”, a ja o wszystkim zapomnę i ci wybaczę? Nigdy! Uważałam cię za przyjaciółkę! Liczyłam na twoje wsparcie, pomoc. A ty? Odwróciłaś się do mnie plecami! Gdybym była na twoim miejscu, nigdy bym ci tego nie zrobiła! – krzyknęłam i ruszyłam do drzwi, bo nie miałam ochoty na dalszą rozmowę.
– Jesteś tego pewna? – dobiegł mnie zza pleców smutny głos Iwony.
Odwróciłam się.
– Oczywiście, że tak! – odparłam, i w tamtej chwili w to wierzyłam.
Od tamtej pory minęło kilka dni. Jak się zapewne domyślacie, nie złożyłam wypowiedzenia… Triumfuję! Teraz dla odmiany ja chodzę z podniesioną głową, a inni swoje spuszczają. Ze wstydu… W ogóle wszyscy są dla mnie tacy mili, że aż chwilami niedobrze mi się robi. Zwłaszcza gdy sobie przypomnę te ich pełne nienawiści spojrzenia rzucane jeszcze niedawno w moją stronę.
Tylko Iwona omija mnie z daleka. Powinnam mieć to gdzieś, bo przecież srodze się na niej zawiodłam, ale… nie potrafię. Bez przerwy brzmi mi w uszach pytanie, które zadała mi przed firmą. Czy jestem pewna, że na jej miejscu zachowałabym się inaczej? Długo nad tym myślałam, i sama już nie wiem. Ciężko jest przeciwstawić się grupie, nawet jeśli sumienie podpowiada, że to słuszne. A wy? Co zrobilibyście na jej miejscu?
Czytaj także:
„Teściowa to snobka, pozuje na kogoś, kim nie jest. Robi z siebie wielką szlachciankę, a ja od dawna wiem, że to brednie”
„Prezent na 40-stą rocznicę ślubu moich rodziców, wywołał burzę z piorunami. Nie wiem, czy ich małżeństwo to przetrwa"
„W czasie wojny Polacy raczej nie pałali miłością do Niemców. Moja babcia wręcz przeciwnie. Zakochała się w jednym bez pamięci”