„Choć miałam męża, ciągle wzdychałam do kochanka z młodości. Nie sądziłam, że ponownie spotkam go przed ołtarzem”

Kobieta odnalazł miłość fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Do głowy mi nie przyszło, że ojciec Adama mógł odejść z wojska. A tak się właśnie stało, dlatego administracja była bezradna. Jako cywil, tata Adama mógł pojechać gdzie tylko chciał. Słuch po nim zaginął. Kiedy się o tym dowiedziałam, zrobiło mi się bardzo przykro. Miałam wrażenie, jakby ktoś wyciął mi kawałek serca, który już na zawsze został przy Adamie”.
/ 16.12.2022 09:15
Kobieta odnalazł miłość fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Jestem córką zawodowego wojskowego, więc przeprowadzki od dzieciństwa były wpisane w moje życie. Co kilka lat tata dostawał nowy przydział i słyszałam wtedy:

– Kochanie, pakuj się, wyjeżdżamy!

Musiałam wtedy w ciągu miesiąca pożegnać już na zawsze znajome miejsca, przyjaciół, i wyruszyć w nieznane, czasami w zupełnie inny rejon Polski. Z upływem lat było mi jednak coraz trudniej się z tym godzić… Mój świat to były wciąż nowe miasta, nowe mieszkania, szkoły, nowe twarze. I po kilku miesiącach nowi przyjaciele. Ale w marę dorastania docierało do mnie, że nawet te najgłębsze przyjaźnie nie są mi dane na zawsze. Coraz bardziej z tego powodu cierpiałam, tęskniąc za tymi, których zostawiłam.

Pamiętam, że czasami czułam się jak cięty kwiat w wazonie, i marzyłam o tym, aby być takim zasadzonym w doniczce, ukorzenionym. Moje przyjaciółki nie zawsze rozumiały, o czym mówię. Chodziłam do normalnych szkół i dziewczynki w klasie pochodziły z tego miasta, w którym się aktualnie zatrzymaliśmy całą rodziną. One się tam urodziły, mieszkały i istniała szansa, że jako dorosłe tam będą żyły i potem zostaną pochowane.

Ale pod koniec szkoły podstawowej spotkałam Adama. On był inny niż moi rówieśnicy. Był taki jak ja… Jego ojciec, także wojskowy, został przydzielony do tej samej jednostki co mój tata. Spotkaliśmy się z Adamem we wrześniu w nowej klasie i od razu zapałaliśmy do siebie sympatią. Połączyło nas to, że mieszkaliśmy w wojskowym bloku, z dala od innych dzieci i mieliśmy identyczne życiowe doświadczenia.

Żadne z nas nie musiało już szukać innego przyjaciela czy przyjaciółki. Mieliśmy siebie. Nie potrafię zliczyć, ile wieczorów i nocy przegadaliśmy! Na wszelkie tematy. I ile przemilczeliśmy, siedząc obok siebie, często przykryci jednym kocem. Raz u mnie w pokoju, raz u niego, słuchając naszej ulubionej muzyki i rozmyślając, ile czasu jeszcze jest nam dane, zanim los, a raczej bezlitosny wojskowy rozkaz, nas rozdzieli.

Często zastanawiałam się, jak mu się wiedzie

Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, nasz związek był całkowicie platoniczny. Nie padło między nami słowo „miłość”, bowiem jako nastolatki nie zdawaliśmy sobie chyba sprawy, że właśnie coś takiego nas połączyło. Już jako dorosła kobieta stale odnajdowałam w sobie to uczucie do Adama i wtedy rozlewało się w moim sercu miłe ciepło. Wreszcie dotarło do mnie, że ten chłopak był moją pierwszą miłością. Niezapomnianą.

Oczywiście w końcu przyszło nam się rozstać, i tym razem wyjątkowo mocno to przeżyłam. Adam także. Pamiętam, że powiedział nawet żartem, iż moglibyśmy przecież razem uciec i znaleźć gdzieś wspólny dom.

– Może moja babcia by nas przygarnęła? – stwierdziłam wtedy z nadzieją.

Oboje wiedzieliśmy jednak, że to tylko takie mrzonki. Byliśmy nieletnimi dziećmi wojskowych i tę wieczną cygańską wędrówkę po prostu wpisano w nasz los. Wyjechałam na drugi koniec Polski. Na początku pisaliśmy do siebie długie listy, a nawet telefonowaliśmy. Potem Adam pisał już coraz rzadziej, ja także, aż w końcu nasz kontakt się urwał.

Było mi przykro, że mój najlepszy przyjaciel tak zamilkł, w głębi duszy miałam do niego pretensję, że o mnie zapomniał. A przecież obiecywał, że nasza przyjaźń jest na mur-beton! Kiedy jednak w maturalnej klasie zakochałam się w Bogdanie, moje myśli przestał zajmować dawny przyjaciel. Całkiem zawładnął nimi nowy chłopak. Pierwsze pocałunki, pierwsze intymne kontakty – takich chwil się nie zapomina. Fruwałam kilka metrów nad ziemią i tylko silna ręka ojca sprawiła, że nie zawaliłam egzaminu dojrzałości. Nie w głowie była mi przecież nauka!

Niestety, nie przewidziałam jednego

Byłam zakochana i moje myśli od matematycznych wzorów i literackich pojęć stale biegły do ukochanego. Na szczęście on także miał rodzinę, która go przypilnowała, więc oboje, ręka w rękę, zdaliśmy maturę. Po latach tylko zastanawiałam się, dlaczego podczas egzaminu dojrzałości wcale nie myślałam o Bogdanie, który siedział pochylony nad kartkami kilka stolików za mną. Zastanawiałam się, jak w tej samej chwili radzi sobie Adam.

Ciekawiło mnie, w jakim zakątku Polski teraz jest, jak wygląda sala, w której ślęczy nad zadaniami z matmy, i przede wszystkim, czy mu dobrze idzie. Kiedy dostałam świadectwo maturalne poczułam, że teraz to już koniecznie muszę dowiedzieć się, co stało się z moim dawnym przyjacielem. Wydawało mi się, że będzie to proste, w końcu nawet jeśli nie mieszkał już w miasteczku, w którym go zostawiłam, to w wojskowej ewidencji na pewno był adres, pod który skierowano jego tatę.

Do głowy mi nie przyszło, że ojciec Adama mógł odejść z wojska. A tak się właśnie stało, dlatego administracja była bezradna. Jako cywil, tata Adama mógł pojechać gdzie tylko chciał. Słuch po nim zaginął. Kiedy się o tym dowiedziałam, zrobiło mi się bardzo przykro. Miałam wrażenie, jakby ktoś wyciął mi kawałek serca, który już na zawsze został przy Adamie.

Lata mijały, skończyłam szkołę pomaturalną i zostałam księgową. Wyszłam za mąż za ukochanego Bogdana, w ciągu czterech lat urodziło nam się dwoje dzieci. Mimo to zawsze, na każdym etapie mojego życia, co jakiś czas wspominałam Adama… Zastanawiałam się, co teraz robi, jak mu się wiedzie. Czy zrealizował swoje marzenia z dzieciństwa? Pamiętałam, że zawsze pragnął kupić ziemię i zostać rolnikiem. Myślę, że to z powodu tych ciągłych przeprowadzek. Po prostu chciał być wreszcie do czegoś przywiązany, gdzieś zakotwiczony, „zakorzeniony” – jak sam mówił.

Dzieci wyjechały, nasz dom opustoszał

Chyba z tego samego powodu ja tak bardzo lubiłam hodować kwiaty. Wprawdzie tylko w doniczkach, ale nawet ten „kawałek ziemi” dawał mi poczucie stabilności i szczęścia. Dzieci mi podorastały. Starszy syn, Antek podobnie jak jego ukochany dziadek wybrał karierę wojskowego. Wiedziałam, jaki los go czeka, że będzie krążył od miasta do miasta, po Polsce i nie tylko, on upierał się jednak, że jemu to odpowiada. Bardzo szybko wyprowadził się z domu.

Elunia jeszcze na studiach zakochała się w chłopaku z drugiego końca kraju i zakomunikowała nam, że wychodzi za niego za mąż. Do nas wracać nie zamierzała, narzeczony miał już własne mieszkanie i przyzwoitą pracę. Naturalnie cieszyliśmy się z Bogdanem, że nasza ukochana córeczka znalazła swoje szczęście, mnie jednak martwiło, że tak daleko od domu. Czterysta kilometrów to może i nie tragedia, ale ja sądziłam zawsze, że przynajmniej jedno z moich dzieci osiądzie gdzieś blisko. Tak pragnęłam na stare lata cieszyć się towarzystwem wnuków…

Tymczasem syn wybrał tułaczy wojskowy żywot, a córka odległe miasto. Ale cóż było robić? Czekało nas weselisko i trzeba się było zająć jego organizacją. Ela zapowiedziała nam, że chce wziąć ślub w mieście ukochanego, ze względu na jego schorowanych dziadków, którzy nie mogą daleko pojechać, a także dlatego, że stoi tam piękny zabytkowy kościół, który zauroczył ją od pierwszego wejrzenia.

Ślub nasza córka miała wyjątkowo piękny

– A kilkanaście kilometrów za miastem jest fantastyczne gospodarstwo agroturystyczne. Właściciele dwa lata temu odrestaurowali szlachecki dworek i w nim właśnie zamierzamy urządzić wesele! – zapowiedziała córka, dziękując nam za wszelką pomoc w organizacji.

Stwierdziła, że z przyjęciem doskonale poradzi sobie sama. Przez moment poczułam się trochę odsunięta od wszelkich przygotowań, w których tak bardzo chciałam uczestniczyć, ale córka zapewniła mnie, że i tak będę miała mnóstwo pracy z wyborem zaproszeń, kwiatów, jej sukni, no i ustalaniem listy gości. Miała rację.

Przygotowania do wesela szły pełną parą. Może dlatego początkowo nie zwróciłam uwagi na to, że mój mąż jakoś gorzej wygląda. Zawsze był wysoki i szczupły, ale teraz jeszcze bardziej wychudł, a oczy dziwnie zapadły mu się w zmęczonej twarzy. W końcu Elunia zwróciła mi na to uwagę.

– Próbowałam namówić go na wizytę u lekarza, ale jak się domyślasz, stanowczo odmówił – powiedziała mi. – Może tobie się uda, mamo.

Wątpiłam w to, bo Bogdan, jak każdy facet, szczerze nie lubił lekarzy, atmosfery przychodni i zapachu szpitala. Oczywiście mnie także zaczął martwić jego stan, jednak dałam sobie przetłumaczyć, że zajmie się swoim zdrowiem po weselu Eli. W końcu byłam zaganiana i nie wyobrażałam sobie biegania z Bogdanem po lekarzach i przychodniach. Bardzo potem tego żałowałam, no ale pewnych rzeczy cofnąć się nie da…

Ślub jedynej córki dostarczył mi wielu wzruszeń. W kościele mała siostrzenica pana młodego podała obrączki na haftowanej poduszce, a jego przyjaciel grał pięknie na organach. Było bardzo familiarnie i uroczyście. Rodzice naszego zięcia okazali się przemiłymi ludźmi, cieszyłam się więc, że staliśmy się jedną rodziną. Kiedy młodzi wyszli z kościoła, kilkanaście maluchów z domu dziecka, w którym Mateusz jest wychowawcą, niespodziewanie obrzuciło ich wielobarwnym deszczem kwiatów. Gościom wtedy aż dech zaparło z zachwytu!

Okazało się, że to jeszcze nie koniec niespodzianek. Chociaż ta ostatnia dotyczyła mnie, a nie nowożeńców. Kiedy bowiem podjechaliśmy pod zabytkowy dworek, w którym miało odbyć się weselisko, jego gospodarz czekał na nas przed gankiem. Już z daleka poczułam, że ta nieco przygarbiona postać budzi we mnie jakieś ukryte uczucia. Nie wiedziałam jednak dlaczego, złożyłam to więc na karb zmęczenia i emocji.

Wysiadłam z samochodu i podeszłam do schodów, nie odrywając wzroku od tego mężczyzny. On cały czas patrzył na mnie. Gdy już stanęłam przed nim, wzruszenie odebrało mi mowę. Jemu chyba także, bo dopiero po kilku sekundach wyszeptał:

– Majka…

– Adam? – rzuciłam jednym tchem.

Co za spotkanie! Po tylu latach... 

To był Adam, mój najmilszy przyjaciel z dzieciństwa! On okazał się bowiem właścicielem dworku i gospodarstwa, w którym urządziła wesele Elżbieta. Przywitaliśmy się uściskiem dłoni, obiecując sobie, że w wolnej chwili porozmawiamy dłużej. Kiedy minęła już część oficjalna i goście zaczęli się świetnie bawić, rozchodząc po całej posiadłości, wreszcie znaleźliśmy z Adamem chwilę na rozmowę. Byliśmy głodni swoich opowieści, chcieliśmy wiedzieć wszystko o tych czterdziestu latach, podczas których straciliśmy siebie z oczu.

Okazało się, że tata Adama miał rozległy zawał i odszedł na rentę, dlatego wojsko straciło z nim kontakt, a ja nie mogłam ich odszukać. Mój przyjaciel z dzieciństwa, podobnie jak ja, miał dwoje dorosłych dzieci. Niestety, kilka lat wcześniej rozwiódł się; jego była żona zamieszkała w mieście.

– Zakochała się w jednym z naszych gości i wybrała jego – w głosie Adama nie wyczułam smutku. – No cóż… Nigdy nie lubiła pracy na tym gospodarstwie.

Nie rozumiałam, jak można było tego nie lubić, gospodarstwo bowiem było cudne! Jego idealne utrzymanie musiało kosztować Adama wiele pracy, ale dawało chyba także mnóstwo satysfakcji. Przynajmniej tak to sobie wyobrażałam. Kiedy nazajutrz po śniadaniu, już po wyjeździe gości, razem z Bogdanem podeszłam do niego, aby się pożegnać, Adam zapowiedział:

– Musicie jak najszybciej przyjechać do mnie na prawdziwy wypoczynek! Serdecznie was oboje zapraszam. Pogadamy sobie wtedy do woli, popijemy domowej wiśnióweczki…

Obiecałam odezwać się do niego, jak tylko przyjedziemy do domu, wymieniliśmy się bowiem numerami telefonów i adresami mejlowymi.

Bogdan cieszyłby się moim szczęściem

Sądziłam, że wpadniemy do mojego przyjaciela z wizytą jeszcze pod koniec tego samego lata, lecz los pokrzyżował nam plany. Kiedy bowiem mój mąż przymuszony przeze mnie, żeby się wreszcie przebadał, poszedł do lekarza, okazało się, że ma raka. I to zaawansowanego. Zaczął się dramatyczny wyścig z czasem, jeżdżenie po szpitalach i lekarzach. Bogdan znosił dzielnie swój los, Adam zaś wspierał mnie na odległość, jak tylko mógł. Cieszyłam się, że odnalazłam go jako przyjaciela, naprawdę bardzo mi pomógł w tych trudnych chwilach.

Myślę nawet, że bez niego psychicznie nie dałabym sobie rady… Wreszcie po roku walki lekarze się poddali i usłyszeliśmy z mężem, że już nic więcej nie da się zrobić. Wiedziałam, co to oznacza – powolne umieranie. Chciałam tylko, aby stało się to godnie. I wtedy z pomocą znowu przyszedł mi Adam, który zaproponował, żebyśmy z Bogdanem przyjechali do niego.

– Twój mąż będzie miał tutaj wszelkie wygody – zapewnił mnie.

Zawahałam się, ale w końcu się zgodziłam, tym bardziej że bylibyśmy wtedy z Bogdanem także blisko Eli, która mieszkała z mężem ledwie trzydzieści kilometrów od dworku Adama, i była w ciąży. Wydawało się więc to dobrym rozwiązaniem, a Bogdan na nie przystał. Już na początku choroby męża przeszłam na wcześniejszą emeryturę, więc teraz bez przeszkód mogłam się przenieść z nim na wieś. Adam miał rację, było nam u niego dobrze, a mój mąż miał spokojną śmierć wśród bliskich i przyjaciół. Zdążył jeszcze zobaczyć swojego pierwszego, zaledwie tygodniowego wnuka.

A jego ostatnie słowa brzmiały:

– Wiem, że zostawiam cię w dobrych rękach, Majeczko.

Dotarło do mnie, że Bogdan doskonale wyczuł silną więź łączącą mnie z Adamem. Jestem pewna, że nie był zazdrosny, bo też i nie było o co. Kochałam mojego męża nad życie i nigdy bym go nie zdradziła. Nigdy! Kiedy odszedł, Adam stał się dla mnie prawdziwym pocieszeniem… Nie pozwolił mi od razu wyjechać do domu, mówiąc, że nie mogę przecież zostać sama ze swoim bólem.

Kochałam go przez całe życie

– Tutaj masz blisko swoją rodzinę, córkę i wnuka – powiedział.

„…i bliskiego mojemu sercu przyjaciela” – dodałam w myślach.

Zadomowiłam się w jego przytulnym dworku i odtąd jak dawniej, kiedy byliśmy nastolatkami, wiedliśmy z Adamem długie wieczorne rozmowy. Pewnego jesiennego popołudnia siedzieliśmy w ogrodzie na huśtawce, przykryci ciepłym kocem, bo powietrze było już chłodne. Wtedy Adam po raz pierwszy mnie pocałował… Nie wiedziałam, jak moje dzieci przyjmą to, że w kilka miesięcy po śmierci ich ojca jestem znowu zakochana! Ale córka powiedziała mi z pobłażaniem:

– Mamo, przecież ty Adama kochałaś zawsze! Przez całe życie!

Miała rację. Tylko że różne są odcienie miłości – w moim wypadku narodziła się z wielkiej przyjaźni. Gdy minął już okres żałoby, syn i córka namówili mnie na ślub z ukochanym. Wesele odbyło się oczywiście w naszym dworku i Ela śmiała się, że powoli staje się to rodzinną tradycją.

Czytaj także:
„Gdy na drodze stanęła mi młodzieńcza miłość, mój świat zawirował. Na jego widok moje ciało drżało jak u smarkuli”
„Oddałam mu wszystko, a on wykorzystał, zbałamucił i porzucił. Serce złamane przez młodzieńczą miłość, krwawi do dziś”
„Choć mąż wziął ze mną ślub, to zawsze kochał swoją młodzieńczą miłość. Nawet, gdy pieścił moje ciało, krzyczał imię kochanki”

Redakcja poleca

REKLAMA