„Choć czułem się dobrze, syn już pakował mnie do trumny. Chciał sobie przywłaszczyć spadek i puścić mnie z torbami”

Mężczyzna wykorzystany przez syna fot. Adobe Stock, Rido
„Było mi nieprzyjemnie, że syn tak za życia dzielił skórę na niedźwiedziu. Jeszcze oddychałem, byłem samodzielny, niczyjej łaski nie potrzebowałem. Miałem się wyzbyć wszystkiego i oddać w ręce rodziny? Poczułem gorycz w ustach, sięgnąłem po herbatę, ale i ona nie spłukała smaku żółci. Dlaczego Tymek tak ze mną rozmawia? Co mu zrobiłem?”.
/ 26.12.2022 22:00
Mężczyzna wykorzystany przez syna fot. Adobe Stock, Rido

Rano zwykle szedłem na ryneczek po drobne zakupy. Lubię to miejsce, od rana panuje tam gwar, toczy się życie. Sprzedawcy zagadują, można zamienić dwa słowa, człowiek nie czuje się taki wyobcowany, zepchnięty na boczny tor. Wiele nie kupuję, trochę prawdziwego białego sera, 15 deka kiszonej kapusty.

Będzie jak znalazł do obiadu, doda smaku kawałkowi kurczaka, który ugotowałem w zupie. Tak najprościej, nie znam się na kuchni, a jeść się chce. Kiedy żyła moja Haneczka, posiłki wyglądały całkiem inaczej. Każdy był świętem, pamiętam czasy niedostatku, więc potrafię docenić sowicie napełniony talerz. A Haneczki potrawy smakowały jak ambrozja, żona miała rękę do gotowania, wkładała serce w przygotowywanie potraw. Jak coś z miłością podane, to i na zdrowie idzie. Człowiek wie, że ktoś o niego dba, że mu zależy. Nie tak jak teraz. Nie wiadomo po co chodzę po świecie. Pan Bóg o mnie zapomniał, to trzeba się telepać.

Zatrzymałem się na chwilę

Trzeba odpocząć, kolana już nie tak sprawne, bolą, lekarz maścią każe smarować i nic więcej, bo tabletki szkodzą mi na żołądek. A to nie pomaga. Ale przecież nie będę jęczał, swój honor mam. Chwilę odsapnąłem i ruszyłem do przodu. Już niedaleko, wytrzymam. Trzeba będzie jednak laskę kupić, syn chciał dać mi szwedkę, ale go zburczałem.

Jeszcze takim starcem nie jestem, żebym miał za inwalidę na ulicy uchodzić. Tylko nogi mnie trochę bolą, ale to przejdzie. Wrócę do domu, owinę kolana liśćmi kapusty, to najlepsze lekarstwo na stawy. Hania tak zawsze mówiła i miała świętą rację. Kapusta wyciągnie choróbsko i znów będę człapał. Młodszy nie będę, nie ma co liczyć na cud. Trzeba cieszyć się tym, co Bóg dał.

Atmosfera tętniącego życiem ryneczku dobrze mi zrobiła. Trochę zapomniałem o dolegliwościach, szedłem całkiem dziarsko, wypatrując znajomych twarzy. Przy wejściu minęła mnie właścicielka straganu.

– Pan Sylwester tak żwawo maszeruje, że ledwo dogoniłam – powiedziała i przepchnęła się za ladę. Kobitka była jak się patrzy, okrągła, przy kości, nie to co teraz te młode suchotnice. Przyjemnie było popatrzeć, chociaż ja już nie do tego. Ale, jak mówią, jak ktoś jest prawdziwym mężczyzną, to na starość mu nie mija.

– Pogoda dzisiaj od rana ładna, chociaż mówili, że burza się szykuje – zagadnęła z uśmiechem.
Miło porozmawiać z życzliwą osobą

Ochoczo podjąłem temat. Właśnie po to tu przychodziłem. Miło porozmawiać z życzliwą duszą o czym innym, niż choroby. Pod naszym ośrodkiem zdrowia niby można znaleźć kogoś do pogawędki, na ławkach też emeryci przesiadują, ale to nie dla mnie. Nikt nie słucha drugiego, każdy tylko o własnych boleściach rozprawia, jakby chciał światu zaimponować i pierwsze miejsce zgarnąć.

Syn śmieje się z tego, a ja myślę, że nie ma racji. Nie mówię mu tego, żeby się nie obraził, na starość trzeba postępować ostrożnie z bliskimi, jeśli ich się nie chce do siebie zrazić. Starzy ludzie potrzebują uwagi, teraz do tego doszedłem, dlatego zawracają głowę każdemu, kogo dopadną. Ja tak nie chcę, dlatego chodzę pogadać na ryneczek. Przejdę się, kości rozruszam, ludzi zobaczę. Będzie potem łatwiej w domu do wieczora wytrzymać, bo drugi raz na wysokie schody nie wejdę. Wychodzę tylko rano, wtedy jestem najsilniejszy.

Kiedyś trudno mnie było uświadczyć w czterech ścianach. Często po pracy jeździliśmy na ryby i grzyby, ciągle byłem zajęty. Do dziś mam wędki w szafie, myślałem, że może syn je zechce, ale gdzie tam. Tylko ręką machnął i tak popatrzył, że przykro mi się zrobiło. Byle czego mu nie proponowałem, długo oszczędzałem na spinning, to prawdziwy Shakespeare, dziś ze świecą takiego szukać. Ale jak nie, to nie. Może wnuki po mojej śmierci je wezmą, a jak nie, to wyrzucą. Serce boli, jak pomyślę, ale trudno, nic nie poradzę. Moje wędki stały się nieprzydatne i ja też. Taki los.

– Panie Sylwestrze? Zamyślił się pan – zwróciła mi delikatnie uwagę właścicielka straganu.

Rzeczywiście, za mną ustawiły się trzy niecierpliwe panie. Jeszcze nic nie mówiły, ale to była kwestia czasu. Ot, zawalidroga ze mnie.

– Białego serka poproszę – spłoszyłem się. Nie miałem zamiaru kupować nabiału, jeszcze wczorajszego nie zjadłem, ale nic innego nie przyszło mi do głowy.

– Dziesięć deka, jak zwykle? – spytała życzliwie sprzedawczyni, zawieszając nóż nad gomółką domowego twarogu. Hania sama pyszny ser robiła, nastawiała kwaśne mleko, podgrzewała je i przelewała w gazę...

Nie miałem dziś szczęścia

– Panie Sylwestrze?

– Tak, poproszę – oprzytomniałem. Paniusie za mną zaczęły posykiwać. Teraz wszystkim się śpieszy, nikt nie ma czasu dla drugiego człowieka.

Wziąłem pakunek i z żalem odszedłem od stoiska. Nie miałem dziś szczęścia. Zwykle udaje mi się tam spędzić miły kwadransik na pogaduszkach.

– Pan zajrzy do mnie później – zawołała za mną właścicielka straganu.

Pomachałem jej z daleka. Może i zajrzę, nie miałem nic lepszego do roboty, choć nie lubię, jak się nade mną litują. Człowiek chciałby być traktowany jak kiedyś, z szacunkiem i uważaniem, a nie jak godny pożałowania przedmiot. Chociaż, może jestem niewdzięczny, kobieta chciała dobrze, była miła, a nie o wszystkich da się tak powiedzieć.

– Dzień dobry panie Sylwestrze, co dziś kupujemy? Maliny mam świeżutkie, rano rwane.

Ten to nie ma wyczucia, pomyślałem, witając skinieniem głowy znajomego handlarza. Na co mi jego maliny? Drogie, i pestki pod protezę wchodzą. Już lepiej jabłko pokroić, samo zdrowie, ale teraz nie sezon, wszystkie owoce ubiegłoroczne, z chłodni, już ja się na nie nie narwę. Szkoda pieniędzy.

– Telefon dzwoni, chyba pana? – straganiarz wskazał na moją kieszeń.

Jakoś nie mogę się do tego wynalazku przyzwyczaić, albo zapominam komórki i syn krzyczy, że nie ma ze mną kontaktu, albo nie odbieram.

– Halo? – tym razem zdążyłem, zanim Tymek się rozłączył.

– Tata? Nareszcie, już zaczynałem się martwić. Jak się tata czuje?

Jak stary człowiek, synu, pomyślałem

– Zupełnie nieźle, jeszcze trochę poturlam się po tym świecie i was pomęczę – odparłem żwawo. Nie będę robił z siebie niedołężnego dziadka.

– Wpadniemy dziś do ciebie z Rafałem, dobrze?

Oho, ho, co za nowina. Syn i wnuk. Ucieszyłem się, obaj mieli mało czasu, rzadko mnie odwiedzali. Będę musiał zrobić większe zakupy, tam dalej sprzedają ciasto, wezmę trochę drożdżowego z owocami, będzie w sam raz do herbaty.

– Tato? Słyszysz mnie?

– Nie jestem głuchy, synu – huknąłem. – Przyjeżdżajcie obaj, nie musisz się zapowiadać. Mój dom jest waszym, wiesz przecież, zawsze możecie przyjść. Będę czekał.

– Będziemy o osiemnastej – powiedział krótko Tymek i rozłączył się. Albo może ja coś nacisnąłem w tym diabelskim aparacie.

Schowałem komórkę i pomaszerowałem dziarsko do stoiska z wypiekami. Jak człowiek ma cel, to od razu żwawiej się rusza.

– Połówkę drożdżowego poproszę – powiedziałem z dumą. – Będę miał gości, syn z wnukiem mnie odwiedzą, Rafał to już całkiem duży chłopak, prawie mężczyzna, dzieci tak szybko dorastają, człowiek ani się obejrzy, jak lata przelecą...

– Dziesięć pięćdziesiąt – powiedziała obojętnie sprzedawczyni, podając mi zawinięty w papier placek.

No tak, nie każdy ma ochotę wysłuchiwać opowieści emeryta. Przypomniałem sobie o zaprzyjaźnionej sprzedawczyni. Obiecałem do niej jeszcze zajrzeć, pochwalę się kobiecie, że rodzina o mnie nie zapomniała. Rzadko mnie odwiedzają, ale pamiętają. I na pomoc moich chłopaków w razie czego zawsze mogę liczyć.

Stragan był oblężony przez klientki, właścicielka uwijała się jak w ukropie, nie mogłem zawracać jej głowy. Trudno, nie co dzień ma się szczęście. Może jutro uda nam się porozmawiać. Zresztą, nie miałem czasu na pogaduszki. Śpieszyłem się do domu ogarnąć trochę nieład. Jak się samemu żyje, bez kobiety, to mieszkanie dziczeje. Też bym popadł w abnegację, gdyby nie codzienne wyprawy na ryneczek. One trzymały mnie w pionie, nie pokażę się przecież znajomym zarośnięty, w pomiętej koszuli. Trzeba dbać o wizerunek.

Tymek i Rafał przyszli punktualnie, przynieśli jakieś zakupy, czekoladki i te cholerne maliny. Nie miałem im serca powiedzieć, że nie jadam takich rzeczy. Pogadaliśmy o tym i owym, po czym Tymek spytał o samochód.

– Na co ojcu ten stary opel? Stoi na parkingu, rdza go zżera, żadnego z niego pożytku. Pomyślałem, że może oddałby go tata Rafałowi. Chłopak prawo jazdy zrobił, pojeździłby trochę, nabrał wprawy. Jak grata poobija, to nie będzie szkoda, prawda?

To był dobry wóz, żaden tam grat!

Grat? Aż mnie zatkało. Opel wiernie mi służył przez ostatnie piętnaście lat, nigdy się na nim nie zawiodłem. To był dobry wóz, wszystko chodziło w nim jak w zegarku. Dbałem o niego, serwisowałem i raz w tygodniu myłem na parkingu. Karoserię woskiem nacierałem, aż lśniła jak lustro. Samochód to dla mężczyzny ważna rzecz, nie myślałem, żeby się go pozbywać.

– No co, tata? – ponaglił mnie Tymek. – Przecież i tak nim nie jeździsz.

– Oczy już nie te, i nie mam dokąd – powiedziałem cicho.

– A widzisz.

– Ale jeszcze niedawno jeździłem. Mamę na badania woziłem, ze szpitala odbierałem, pamiętasz? Gdyby nie samochód, ciężko by było, choroba odebrała mamie wszystkie siły.

– No tak, ale to było kilka lat temu. Teraz opel stoi i niszczeje, akumulator trzeba pewnie wymienić, nie szkoda tacie samochodu?

Musiałem mu przyznać rację, choć przyszło mi to z trudem. Trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy. Po męsku.

– Rafał, zadbasz o niego? Ten samochód wiele ze mną przeszedł, jest dla mnie ważny – zwróciłem się do wnuka. Już podjąłem decyzję. Syn miał rację, na co staremu auto. A jednak bolało. To śmieszne, ale pozbycie się opla było dla mnie równoważne z oddaniem kawałka życia.

– Zadbam, dziadku – niespodziewanie poważnie powiedział Rafał. Przyjrzałem się mu uważnie. Chłopak dorastał. Na głowie miał fiu-bździu, ale w głowie porządek. Po mnie. Tymek w Hanię się wrodził, ale wnuk to skóra zdarta ze mnie. Niech jeździ na zdrowie.

– A skoro już jesteśmy przy temacie – poruszył się niespokojnie syn. – To co myślisz o przepisaniu mieszkania na Rafała? Oczywiście tylko na papierze. Wszystko zostałoby po staremu, nadal byś tu mieszkał.

– Po co? I tak wszystko po mnie odziedziczysz? – spytałem sucho.

Było mi nieprzyjemnie, że syn tak za życia dzielił skórę na niedźwiedziu. Jeszcze oddychałem, byłem samodzielny, niczyjej łaski nie potrzebowałem. Miałem się wyzbyć wszystkiego i oddać w ręce rodziny?

– Tak byłoby prościej, ominęlibyśmy formalności spadkowe…

Spadkowe. Poczułem gorycz w ustach, sięgnąłem po herbatę, ale i ona nie spłukała smaku żółci. Dlaczego Tymek tak ze mną rozmawia? Co mu zrobiłem?

– Synu, ja jeszcze żyję – powiedziałem przez ściśnięte gardło. – Mieszkanie, samochód i trochę oszczędności to wszystko co mam. Na karku wam nie siedzę, i nie chcę być od was zależny.

– Z tym nigdy nie wiadomo – powiedział bezdusznie Tymek. – Na razie tato chodzi, ale ze zdrowiem na starość różnie bywa. Jeden ma szczęście, drugi nie.

– Jeszcze poruszam się o własnych siłach, twojej opieki nie potrzebuję – zdenerwowałem się.

– Tak tylko powiedziałem, co się tato unosi. Lekarz powiedział, że nie wolno się tacie denerwować, bo ciśnienie skacze, a to niebezpieczne w taty wieku.

Bezmyślnie mnie dobijał. Na dokładkę zacząłem się bać wylewu. Czułem, że jestem czerwony na twarzy, a serce znacznie przyspieszyło. Na pewno ciśnienie poszło w górę. Gdzie moje tabletki? Odnalazłem fiolkę i wziąłem jedną pod język. Powoli puls się uspokajał, lepiej mi się myślało. Najgorsze minęło.

Dawno się tak nie ubawiłem, do łez

Tymek nie był złym człowiekiem, tylko nigdy nie wiedział, co się dzieje w duszy drugiego. Kompletny brak empatii. Był mało wrażliwy, szedł przez życie jak taran. Teraz wymyślił sobie, że staremu ojcu nic już nie jest potrzebne. Ani samochód, ani mieszkanie. Z oplem miał trochę racji, ja już jeździł nie będę, a sprzedawać szkoda. Lepiej niech zostanie w rodzinie. Ale mieszkania nie dam. Po moim trupie. Zaśmiałem się cicho. Użyłem tego powiedzenia przypadkowo, ale pasowało jak ulał. Trzeba mieć dystans do siebie.

– Co tata tak chichocze? – zaniepokoił się Tymek. – Powiedziałem coś śmiesznego?

Dawno tak się nie ubawiłem. Aż się spłakałem. Zaraziłem Rafała i obaj śmialiśmy się jak wariaci.

– Zwariowaliście – wyraził niesmak niczego nierozumiejący Tymek.

– Rafał dostanie mieszkanie po mojej śmierci, nie wcześniej – oznajmiłem, ocierając łzy. – Widzisz synu, nie wolno pozbawiać człowieka wszystkiego, bo to tak, jakbyś odebrał mu ostatnią nadzieję. I wcale nie o sprawy materialne tu chodzi, rozumiesz?

Widziałem, że niczego nie pojął. Już prędzej jego syn, a mój wnuk. Widziałem to w jego oczach. I dobrze, niech się uczy wrażliwości na drugiego człowieka. 

Czytaj także:
„Nastoletni syn zamiast latać za dziewuchami, siedział w książkach. Gdy w końcu nam kogoś przedstawił, byłam w szoku...”
„Nasz syn nie widział świata poza internetem. Gdy zabieraliśmy mu telefon, wpadał w szał, przeklinał i bił na oślep”
„Przyjaciółka całe swoje życie poświęciła synom. Szukanie miłości odkładała na później, bo myślała, że ma jeszcze czas...”

Redakcja poleca

REKLAMA