Tamta noc była wspaniała. Muszę przyznać, że Marcin naprawdę się postarał. Najpierw romantyczna kolacja, taka, o jakiej marzy każda kobieta. Owoce morza, dobre wino, świece i kwiaty. Następnie wspólna kąpiel, a po niej…
Obudziłam się rano i przeciągnęłam z lubością. Marcin leżał obok. Spał. Jego naga klatka piersiowa unosiła się miarowo. Był zmęczony. Czy raczej umordowany miłosnym maratonem, jaki mi zafundował.
Nie narzekałam, wręcz przeciwnie
Na samą myśl o tym, co wyprawialiśmy w łóżku, aż się zarumieniłam. Normalnie pewnie bym się opierała, ale wino plus ta cudowna atmosfera zrobiły swoje. Hamulce puściły i pozwoliłam sobie na odrobinę szaleństwa. Było ekscytująco i przyjemnie. Po raz pierwszy czułam się tak pożądana i seksowna.
Zastanawiałam się tylko, co wstąpiło w Marcina. Dotąd nie był demonem seksu. Lubił to, ale o takie fantazje rodem z kamasutry w życiu bym go nie podejrzewała. Zaliczał się raczej do tego gatunku mężczyzn, którzy ani nie wydziwiają, ani nie są specjalnie romantyczni.
Robią, co jest do zrobienia, bez zbędnych ceregieli, bez urozmaiconej gry wstępnej, a tu proszę jaka niespodzianka. Nie narzekałam, wręcz przeciwnie. Po prostu wydało mi się to dziwne, by nie powiedzieć, podejrzane. Czyżby coś się szykowało, jakieś zmiany, a on, zapewniając mi ów festiwal miłosnych uniesień, próbował mnie na to przygotować?
Spotykaliśmy się od półtora roku i było nam ze sobą po prostu dobrze. Tak wygląda zwykłe szczęście, myślałam. Rzadko się kłóciliśmy, a jeśli nawet, to szybko dochodziliśmy do porozumienia lub kompromisu. Dzieliliśmy też pasje. Oboje lubiliśmy jazdę na rowerze i odbyliśmy mnóstwo wspólnych wypadów.
Czytaliśmy książki o podobnej tematyce, gustowaliśmy w tych samych gatunkach filmowych. Jeśli chodzi o kulinaria, też mieliśmy zbliżony gust. Ale co bym zrobiła, gdyby poprosił mnie o rękę? To poważna życiowa decyzja, wcześniej bym się wahała, teraz, wciąż rozanielona, szepnęłabym „tak” i poprosiła o więcej lekcji kamasutry…
Wygramoliłam się z łóżka i poczłapałam do kuchni. W przelocie zerknęłam za okno. Zima nie odpuszczała. Szron bielił gałęzie drzew, sople lodu zwisały z rynien i parapetów. Niebo zasnuwały puchate chmury, z których lada chwila mógł spaść śnieg.
Poczułam się szczęśliwa. Właśnie w tej chwili. Niektórzy nie mieli nikogo na świecie. Inni nie mieli gdzie spać, gdzie się podziać. Owijali się kocami i chowali do kartonowych pudeł, by jakoś przetrwać ten mroźny czas lub koczowali w melinach i pustostanach, z nadzieją, że doczekają kolejnego wschodu słońca.
Spikerka w wiadomościach podała liczbę osób, której tej nocy mróz wysłał na tamten świat. Ja spędziłam ją pod ciepłą pierzyną w ramionach ukochanego. Czegóż chcieć więcej?
Sięgnęłam do szafki pod zlewem i wyjęłam patelnię. Zrobię na śniadanie jajecznicę. Akurat kończyłam, gdy poczułam na szyi pocałunek. Mój Romeo powrócił z przepastnych równin krainy Morfeusza. Objął mnie w pasie i przyssał do mojej szyi jak wampir. Zachichotałam i wyrwałam się.
– Hej, bo przez ciebie jajecznica wyląduje na podłodze, głupolu! – ofuknęłam go, a on uśmiechnął się zalotnie, mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów.
Marcin przylgnął do mnie całym ciałem, a nasze usta złączyły się w pocałunku. Wyłączyłam ogień na kuchence i zatopiliśmy się w rozkoszy. Szaleństwo… To wszystko wydarzyło się wczoraj. Niby tylko dwadzieścia cztery godziny, a jakby cała wieczność.
Mój świat wywrócił się do góry nogami
Siedziałam w swoim pokoju i tępo wpatrywałam się w ścianę. Po policzkach spływały mi łzy. Na moich kolanach leżało tekturowe pudełko ze zdjęciami. Ja i Marcin na wycieczce w Warszawie, obejmujemy się pod kolumną Zygmunta.
Ja i Marcin całujemy się przy Wodogrzmotach Mickiewicza. Ja i Marcin kucamy pod krzyżem na Giewoncie. Ja i Marcin tu, ja i Marcin tam. Brałam fotografie do ręki, dokładnie oglądałam, a potem darłam na drobne kawałki i wrzucałam z powrotem do pudełka.
Potem je spalę. Za każdym razem, myśląc o Marcinie, już nie moim, życzyłam mu wszystkiego, co najgorsze. Za to, co mi zrobił, za to, jak mnie potraktował – niech już nigdy nie zazna szczęścia, niech dopadnie go impotencja, niech straci pewność siebie, niech stanie się pośmiewiskiem. Gnój jeden!
Po tamtej upojnej nocy, tuż po tym, jak kochaliśmy się na podłodze w kuchni, kiedy ubraliśmy się i usiedliśmy przy stole, by wypić kawę, on powiedział mi, że to koniec.
– Czego koniec? – nie zrozumiałam.
– No nas. W sensie, że między nami koniec – wskazał palcami na mnie i na siebie, ale spojrzeć mi w oczy się nie odważył.
Zdębiałam. Po raz pierwszy w życiu. Kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć, jak zareagować. Siedziałam jak kołek i wpatrywałam się w Marcina z rozchylonymi ustami. W sercu czułam pulsujący ból, jakby ktoś wbił w nie szpilę.
– Spotykam się z kimś. Początkowo nic dla mnie nie znaczyła, widywaliśmy się… no, wiesz, jedynie służbowo, ale coś zaiskrzyło i… stało się – dukał, a ja w milczeniu słuchałam jego monologu. – Zakochałem się, nic na to nie poradzę. Poza tym ona… jest w ciąży, więc rozumiesz… ma pierwszeństwo – wypalił na koniec.
Pociemniało mi przed oczami
Na krawędzi pola widzenia zauważyłam pulsujący błysk. Oznaka nieuchronnie zbliżającej się migreny. I co miałam teraz zrobić? Udać obojętną? Wydrzeć się? Dać mu w pysk? Nigdy nie byłam w podobnej sytuacji.
Marcin był moim pierwszym chłopakiem. Miałam nadzieję, że okaże się też tym jedynym. Że kiedyś weźmiemy ślub, zamieszkamy w domku z ogrodem, będziemy mieć dwójkę dzieci, psa i kota.
Oczyma wyobraźni widziałam, jak razem się starzejemy, jak wspólnie bawimy wnuki, jak spacerujemy po parku, jak mimo upływu lat wciąż się kochamy i dzielimy wspólne pasje… Naiwna i cukierkowa wizja, rodem z romansideł, nijak miała się do rzeczywistości. Moja głowa zaczęła pulsować bólem.
Przyłożyłam palce do skroni i mocno zacisnęłam powieki. Wzięłam głęboki oddech, z trudem powstrzymując się, by nie wybuchnąć płaczem. Migrena rozpętałaby się wtedy na całego.
– Powiedz mi w takim razie, co to miało być? – spytałam cicho. – Bo nie ogarniam…
– Ale co? – zdziwił się.
– Nie zgrywaj idioty! – wycedziłam. – Ta noc! I dziś rano. Co to, do k… nędzy, było?
Marcin spuścił wzrok i mruknął coś, czego nie usłyszałam.
– Mów! – warknęłam, mając nadzieję, że brzmię twardo, choć w środku ledwo się trzymałam i niewiele brakowało, bym kompletnie się rozkleiła. A nie chciałam okazać teraz słabości. Nie przy nim. Dość upokorzeń na jedne dzień. Na całe życie.
– To było na pożegnanie – wyznał Marcin łamiącym się głosem, jakby było mu mnie żal. – Żebyś mnie dobrze wspominała.
Chryste… Nie potrafię nawet opisać, jak się poczułam, gdy to usłyszałam. To było podłe. Okrutne. Wolałabym, żeby był nieprzyjemny, żeby próbował zrzucić na mnie winę za swoją zdradę. Ta litość na pożegnanie, ten seks z łaski…
Jakby mi napluł w twarz. Upokorzenie niemal mnie zatykało. Kto odwala takie numery? Jakim palantem trzeba być, żeby wymyślić coś takiego? Ja spodziewam się oświadczyn, a on nie dość, że mnie rzuca dla ciężarnej kochanki, to jeszcze na do widzenia… zdradza ją ze mną? Może jeszcze spełnił ze mną swoje erotyczne fantazje, bo już nie musiał się martwić, jak zareaguję?
Miałam ochotę go zabić! Wbić mu nóż w pierś i obracać wolno, słuchając, jak wyje z bólu. Z lubością patrzyłabym, jak cierpi. Zamiast tego wstałam, założyłam buty, płaszcz… Usiłował mnie zatrzymać.
Prosił, żebym nie robiła głupstw. Nawijał, że świat się przecież nie skończył, że jestem wspaniałą kobietą i na pewno kogoś poznam, kogoś lepszego od niego, z kim będę szczęśliwa, bla, bla, bla. Chyba wystraszył się, że coś sobie zrobię. Niedoczekanie. Ale może dotarło do pustego łba, że przesadził, że nie pocieszył mnie, a dobił?
Stanęłam w progu.
– Marta, przepraszam… – usłyszałam za swoimi plecami.
Nie odwróciłam się. Miałam ochotę naubliżać mu od najgorszych. Na usta cisnęły mi się obrzydliwe przekleństwa, ale… Szkoda strzępić języka na takiego człowieka. Powstrzymałam się. No, może nie całkiem.
– To do ciebie wróci.
Pozbyłam się wszystkiego, co w jakikolwiek sposób przypominałoby mi o Marcinie. To, co dało się sprzedać, sprzedałam. Na przykład rower. Inne rzeczy wyniosłam na śmietnik. Było tego sporo, bo Marcin uwielbiał obdarowywać mnie drobnymi prezentami. Maskotki, biżuteria, ramki ze wspólnymi fotkami… Kiedyś to uwielbiałam. Teraz te wszystkie przedmioty kojarzyły mi się fatalnie.
Ponoć czas leczy rany
Może i tak, ale nawet po zaleczonej ranie pozostaje blizna. Ta, która pojawiła się na mojej duszy, była spora i mocno rzutowała na moje życie. Nabrałam wstrętu do mężczyzn. Nie tyle do nich samych, co do związków z nimi. Stałam się chłodna i nieufna. Unikałam bliższych relacji, choć bałam się, że jak tak dalej pójdzie, zestarzeję się i umrę w samotności.
Od mojego rozstania z Marcinem minęły dwa lata i teoretycznie powinnam przerobić już żałobę po związku z nim, być gotowa na nowe uczucie. A czy byłam? Grześka poznałam podczas wyjazdu do Wisły.
Na widok wysokiego, przystojnego szatyna o pociągłej twarzy, pociemniałej od kilkudniowego zarostu, i trochę smutnych psich oczach, serce zabiło mi szybciej. Zaraz skarciłam się za to w myślach. Kolejny samiec, który ma jedno w głowie. Zabawić się, zaliczyć, a potem zostawić. Więc się opanuj.
Próbowałam, ale rozum swoje, a serce swoje. Za każdym razem, kiedy go widziałam, na mojej twarzy wykwitały rumieńce. Łajałam się z tego powodu, ale co z tego? Na pewne reakcje naszego organizmu nie mamy wpływu.
Ignorowałam Grześka, bo się bałam
Zwłaszcza że on też wydawał się poruszony. Wciąż zerkał w moją stronę i uśmiechał się. Dobrze mi to robiło na wznoszącą się z ruin zdruzgotaną kobiecość, ale i tak udawałam, że niczego nie dostrzegam. Ignorowałam Grześka, bo się bałam. Kolejnego związku i tego, że znów zostanę zraniona za bardzo.
Nasze ścieżki splotły się na szlaku. Kiedy nieopatrznie stanęłam na śliskim kamieniu i wykręciłam stopę, to właśnie on mnie podtrzymał. Wsparta na jego ramieniu dowlekłam się do schroniska, gdzie udzielono mi profesjonalnej pomocy. Na szczęście nie doszło do zwichnięcia, ale o kontynuowaniu wędrówki mogłam zapomnieć.
Każdy krok wywoływał ból. Grzesiek pomógł mi zejść na parking i własnym samochodem odtransportował mnie do hotelu. W drodze sporo o sobie opowiadał. Okazało się, że mieszka pół godziny drogi od mojej miejscowości. Proszę, jaki zbieg okoliczności. Tylko co z tego?
Kolejny facet, który szuka okazji. Kolejny potencjalny zdrajca i oszust, powtarzałam sobie. Natrętne myśli na temat jego nieczystych intencji i przyszłych przewin bombardowały mnie, zatruwając umysł. Kiedy odjeżdżał, poprosił o mój numer.
Myślę o nim. I żałuję, waham się, tęsknię
Nie zdziwiłam się. Wręcz się tego spodziewałam. Podobałam mu się, a on mnie. Jednak obawa przed kolejną uczuciową klęską nie pozwalała mi na optymizm, na podjęcie ryzyka. Walczyłam ze sobą, aż w końcu poszłam na kompromis.
– Ty daj mi swój numer – powiedziałam, nie siląc się na zbędne tłumaczenia. – Jak coś, odezwę się.
Zrobił zawiedzioną minę, ale podyktował cyfry. Wprowadziłam je do pamięci telefonu, podziękowałam Grześkowi za wszystko i pożegnałam się. Później już go nie widziałam. Tego samego dnia wrócił do domu.
Od naszego spotkania minął miesiąc, a ja wciąż nie mogę się przemóc, żeby do niego choćby esemesa napisać. Gdy próbuję sklecić parę słów, palce mi się plączą, a lęk nie pozwala skupić. Więc rezygnuję. Kusi mnie, by skasować jego numer, nie katować się dłużej, ale i tego nie potrafię zrobić. Myślę o nim non stop. I żałuję, waham się, tęsknię.
Ostatnio znalazłam w gazecie ogłoszenie gabinetu psychoterapeutycznego. I doszłam do wniosku, że aby myśleć o przyszłości z kimkolwiek u boku, muszę najpierw uporać się z przeszłością. Sama niestety nie dam rady. Za trzy dni mam pierwszą sesję. Kto wie, może za jakiś czas odważę się napisać do Grzegorza. Tylko czy on nadal będzie czekał? Zobaczymy…
Czytaj także:
„Mąż to cham i prostak, ale dzieci widzą w nim ideał. Kiedy postanowiłam, że się z nim rozwiodę, zaczęły mną pomiatać”
„Po napadzie, szefowa wpadła w paranoję i żyła w ciągłym strachu. Ochronić miał ją pies, który... prawie zagryzł jej ojca”
„Zawiodłam się na ludziach, więc teraz otaczam się zwierzętami. Uciekłam z miasta na wieś i wiodę życie pustelnicy”