„Po napadzie, szefowa wpadła w paranoję i żyła w ciągłym strachu. Ochronić miał ją pies, który... prawie zagryzł jej ojca”

Przestraszona kobieta fot. Adobe Stock, mimagephotos
„W tym momencie obie mimowolnie zerknęłyśmy na Tarę, która wyglądała, jakby słodko drzemała dwa metry od nas, ale tak naprawdę była gotowa zerwać się w ułamku sekundy, gdyby coś ją zaniepokoiło. Bałam się jej, wiedziałam, że mam do czynienia z ogromnym i silnym przeciwnikiem”.
/ 20.07.2022 06:30
Przestraszona kobieta fot. Adobe Stock, mimagephotos

Podczas pandemii wszystkim było ciężko, ale osoby z mojej branży zostały nią dotknięte szczególnie. Zajmuję się zawodowo sprzątaniem domów ludziom, którzy sami nie mają na to czasu albo chęci.

Kiedy wybuchła pandemia, a tuż po niej panika, pięcioro moich pracodawców stwierdziło, że mam do nich nie przychodzić, bo boją się, że przyniosę wirusa. I w ten sposób zostałam bez pracy i perspektyw.

To dlatego, kiedy zadzwoniła do mnie koleżanka z branży, niemal padłam na kolana z wdzięczności.

– Ale uprzedzam cię, Marysia, tam jest taki wielki pies – powiedziała znajoma. – Pan kupił go dla pani, bo się o nią boi, jak wyjeżdża, ale pani też się go boi, więc pies myśli, że jest panem domu.

– Nie przeszkadza mi pies, byle mi płacili na czas – oświadczyłam.

– Ty nie wiesz, co to za bestia – cmoknęła Swietłana. – Nikt mu nie mówi, co robić. Pies rządzi domem, zobaczysz. Uważaj na niego.

Wydawała się bardzo samotna

Pies okazał się suką rottweilera o imieniu Tara. Zazwyczaj dobrze mi się układa z czworonogami – pracowałam w domach, gdzie były koty, psy, króliki, wszelkie gryzonie i nawet miniaturowa świnka – ale tym razem poczułam, że mogę mieć z tym zwierzęciem problemy.

Na szczęście pani Adrianna była przemiłą osobą i szybko zorientowałam się, że w tym domu będę szanowana jako osoba do pomocy, co niestety nie zawsze było oczywistością. Szybko zaprzyjaźniłam się z pracodawczynią. Nie dlatego, że lubię się spoufalać z ludźmi, dla których pracuję, ale ponieważ wydało mi się, że pani Adrianna jest ogromnie samotna.

Nie pracowała, nigdzie nie wychodziła, całymi dniami snuła się po wielkim, luksusowym domu albo przesiadywała w ogrodzie, ewentualnie pływała w basenie mieszczącym się w podziemiach rezydencji lub ćwiczyła w domowej siłowni.

Czasami odwiedzała ją trenerka personalna, parę razy wpadła masażystka. Nigdy natomiast nie otworzyłam drzwi żadnej koleżance czy krewnej mojej pracodawczyni. To akurat dość szybko się wyjaśniło.

Rottweilerka była masywna, czujna i silna

– Cała moja rodzina i znajomi zostali w moim mieście – zwierzyła mi się. – Kiedy wyszłam za Piotra i tutaj zamieszkałam, myślałam, że będę mieć nowych znajomych, ale to jakoś nie wyszło… Znam tylko współpracowników albo partnerów biznesowych męża i ich żony. Chodziłam do fitness klubu, ale z nikim się nie zaprzyjaźniłam. A potem zdarzył się… ten napad… i właściwie przestałam wychodzić…

To była okropna historia, ale pani Adrianna chciała mi ją opowiedzieć. Dwa lata wcześniej wracała z zajęć na siłowni i została zaatakowana, kiedy wsiadała do samochodu na parkingu pod centrum handlowym. Ktoś ją kilkakrotnie uderzył, wyrwał jej kluczyki i ukradł auto, a to wszystko pod okiem kamer monitoringu w centrum miasta!

– Pomyślałam wtedy, że jeśli ktoś mógł mnie napaść tam, to nigdzie nie jestem bezpieczna. Więc właściwie nigdy nie wychodzę sama, a jeśli już, to spaceruję tutaj po okolicy z Tarą. Mąż mi ją kupił, żebym się czuła bezpiecznie w domu, kiedy go nie ma.

W tym momencie obie mimowolnie zerknęłyśmy na Tarę, która wyglądała, jakby słodko drzemała dwa metry od nas, ale tak naprawdę była gotowa zerwać się w ułamku sekundy, gdyby coś ją zaniepokoiło. Rzeczywiście, jeśli chodzi o wybór psa obronnego, to pan Piotr wiedział, co robi. Rottweilerka była masywna, czujna i przysięgłabym, że broniłaby domu i swojej pani do ostatniego oddechu, gdyby zaszła taka potrzeba.

Mnie Tara jako tako tolerowała

Wiązałam to z tym, że kiedy pierwszy raz weszłam na „jej” teren, pan Piotr trzymał ją na smyczy i pies zrozumiał, że jestem „swoja”. Ale nie oznaczało to, że Tara pozwalała mi zbliżać się do pani Adrianny. O nie! Mogłyśmy siedzieć przy jednym stole, ale kiedy raz podeszłam za blisko, żeby podać pracodawczyni ręcznik, Tara warknęła ostrzegawczo spod jej nóg.

– Przepraszam. Piotr tak ją kazał wyszkolić – westchnęła pani Adrianna. – W sumie to sama go o to prosiłam, bo po tym napadzie bałam się wszystkiego i wszystkich. Wydawało nam się, że pies obronny to dobre rozwiązanie, ale wie pani… ja też się Tary trochę boję. Nie umiem nad nią zapanować. Niby ona wykonuje moje polecenia, ale mam wrażenie, że tak naprawdę to słucha tylko Piotra, a jego nigdy nie ma w domu. Mnie nie traktuje jak panią, tylko jak dziecko, które ma chronić. Gdybym wiedziała, że tak to będzie wyglądać, nie zgodziłabym się na psa obronnego.

Jednak pies uważał się za jej obrońcę oraz alfę i niestety, w końcu prawie doszło do tragedii. Akurat myłam blat w kuchni, kiedy zauważyłam samochód za ogrodzeniem.

– Nie wierzę! To mój tata! – wykrzyknęła pani Adrianna, biegnąc do panelu otwierania bramy.

Samochód wtoczył się na podjazd i kiedy moja szefowa była już przy nim, wysiadł z niego starszy pan w kapeluszu. Zrobił krok, żeby uściskać córkę, i… w tym momencie Tara wypadła z domu jak błyskawica.

Zanim do mnie dotarło, że pies wyskoczył przez okno, bo pani Adrianna specjalnie zamknęła drzwi, Tara była już przy samochodzie. Usłyszałam histeryczny krzyk, szczekanie i trzaśnięcie drzwi samochodu.

Musieliśmy jechać do szpitala

Kiedy wybiegłam przed dom, drobna kobieta ciągnęła za obrożę warczącego i spiętego do walki psa, a starszy pan siedział zatrzaśnięty w aucie. Chwilę później okazało się, że Tara wprawdzie nie zatopiła zębów w ciele „intruza”, ale tak mocno wystraszyła ojca pani Adrianny, że musiałam zawieźć go do lekarza, bo bałyśmy się, że to zawał.

Kiedy wyjeżdżałam z podjazdu, pracodawczyni płakała, jej tata ciężko oddychał, trzymając się za serce, ja byłam zdenerwowana do granic możliwości, a Tara miotała się za zamkniętymi drzwiami garażuOpowiedziałam o tym w domu mężowi, który tylko pokiwał głową.

– Mieli szczęście, że pies go nie zagryzł – skomentował. – Wiesz, jaki ścisk szczęki ma rottweiler? Tonę! Kiedy zaciśnie na tobie zęby, to jakby cię przygniótł tonowy kawał betonu. To nie jest pies dla amatorów.

Leszek wiedział, o czym mówił, bo przez trzydzieści pięć lat był technikiem weterynarii. Sami mieliśmy w domu trzy psy, wszystkie stare i schorowane, takie, które ludzie przynieśli do gabinetu w celu uśpienia.

Nie chciał słyszeć o oddaniu suki

Leszek nie chciał, by umierały, więc je adoptowaliśmy jednego po drugim. Znaliśmy też sporo ludzi dobrej woli, którzy kochali psy i pomagali nam ratować te najbiedniejsze. Jedną z takich osób był Jacek, psi behawiorysta. Kiedy mąż opowiedział mu o Tarze, zadzwonił do mnie zaniepokojony.

– Marysia, ten pies jest niebezpieczny – ostrzegł mnie. – Z tego, co słyszę, nikt nad nim nie panuje, a rottweilery wymagają stanowczego opiekuna. To nie jest piesek kanapowy! Czy twoi pracodawcy mają świadomość, że w każdej chwili może dojść do tragedii?

Rozmawiałam o tym z panią Adrianną. Tak, wiedziała, że nie panuje nad Tarą, a po incydencie z jej ojcem jeszcze bardziej się jej bała. Ale jej mąż był stanowczy – po to kupił i kazał ułożyć psa obronnego, żeby jego żona była bezpieczna.

– Wie pani, ja bym ją oddała nawet zaraz, ale co jeśli Piotr się dowie? – martwiła się pracodawczyni. – On był przerażony po tym napadzie tak samo jak ja. Chce mnie chronić i nie ma mowy, żeby zgodził się oddać Tarę. A ja to bym naprawdę chciała, żeby ona… nie wiem…uciekła czy coś. Nie mogę się bać własnego psa, prawda?

To wtedy wpadłam na ten pomysł. Lubiłam swoją pracodawczynię i chciałam jej pomóc. Jej mąż był nieco apodyktyczny i nie rozumiał całej sytuacji z Tarą. Dlatego też kiedy wrócił z kolejnej podróży biznesowej, żona powiedziała mu, że pies uciekł przez otwartą furtkę i mimo poszukiwań już się nie odnalazł.

Ma teraz odpowiedniego właściciela

Tak naprawdę Tarę zabrał Jacek, który miał ogromne doświadczenie w pracy z „groźnymi” psami. Celowo piszę to w cudzysłowie, bo psy nie są groźne. Są tylko źle ułożone albo takie z problemami. Kilka miesięcy po „zaginięciu” Tary przekazałam pani Adriannie, że sunia mieszka u byłego policjanta, który wyznacza jej jasne granice, a przy tym ogromnie ją kocha.

Okazało się, że Tara potrzebowała po prostu silnego przewodnika stada i bardzo chętnie zrezygnowała z pozycji alfy, by stać się nieprawdopodobnym pieszczochem.

– Naprawdę? To wspaniale – ucieszyła się pani Adrianna, głaszcząc Kiki. – Ja naprawdę ją lubiłam, ale nie byłam dla niej właściwą panią.

Na pewno za to jest właściwą panią dla Kiki – suczki rasy beagle, która stale jej towarzyszy. Kiki, ze swoim słodkim pyszczkiem i brzuszkiem jak bębenek, nie jest wprawdzie psem obronnym, ale na pewno potrafi skutecznie ochronić swoją panią przed niepokojem, smutkiem i samotnością, kiedy jej mąż wyjeżdża.

Czytaj także:
„Gdy zaczęłam pracę w policji, śmiali się, że nadam się do biegania po kawę i pączki. Szybko pokazałam im, co potrafię”
„Facet na parkingu wyglądał na takiego, co mógłby mnie okraść. Nie podejrzewałam, że wyświadczy mi wielką przysługę...”
„Uważałam siostrę za frajerkę. Zamiast robić karierę i żyć na poziomie, narodziła sobie dzieci i wyszła za budowlańca”

Redakcja poleca

REKLAMA