Kiedy ktoś urodził się w jednej kaście, powinien w niej żyć i umrzeć. Takie było przynajmniej zdanie mojego ojca. Naturalnie nikt w domu nie wypowiadał słowa „kasta”. Mówiło się o „robotniczym honorze”. Mnie zaś zawsze robiło się niedobrze, gdy ojciec zaczynał swoją gadkę.
Wiedziałam, że życie potrafi być piękniejsze i ma więcej do ofiarowania niż zebrania związkowe, ciężka praca i kilka piw wypijanych wieczorem. Byłam pewna, że Tomek tak żyć nie będzie. I że nie będzie traktował swojej żony jak podnóżka i podpórki. Nie wepchnie jej do kuchni i nie każe pracować w fabryce, bo przecież „z jednej pensji nie wyżyją”. Codziennie patrzyłam na swoją matkę – zniszczoną ciężką pracą i jeszcze cięższym życiem z wielkim robotnikiem, i przysięgałam sobie, że ja tak nie skończę.
Tomka poznałam na dyskotece kilka lat temu. Od razu wpadliśmy sobie w oko, przetańczyliśmy cały wieczór, a potem spotykaliśmy się tak często, jak to tylko było możliwe. Był inny od znanych mi chłopaków. Student piątego roku medycyny, syn znanych lekarzy, wnuk chirurgów... Nie miało znaczenia, że on studiuje, a ja kończę technikum. Na początku…
Miłość kwitła, byłam taka szczęśliwa
Wraz z Tomkiem odkryłam świat powieści kryminalnych. Oboje byliśmy fanatykami tej literatury. Każde z nas mogło godzinami o niej rozprawiać, zachwycać się pomysłami. Każde wymyślało własne niesamowite historie. To było absolutnie niewiarygodne – całkowite porozumienie dusz. Zresztą, ciał także. Po pół roku znajomości Tomek uznał, że już najwyższy czas wprowadzić mnie w krąg swoich przyjaciół.
To był okropny wieczór. Chmara studentów i studentek rozprawiających o nerkach, limfocytach i makabrycznych dowcipach, jakie urządzał im w prosektorium wykładowca patologii. I te lekceważące spojrzenia, które czułam na sobie, jakbym miała przylepioną na czole etykietkę „robolówna”. Najgorsze było udawanie. Dziewczyny, które wodziły za Tomkiem oczami, co chwila pytały mnie:
– Zapomniałam już, kochana... Więc, gdzie w końcu studiujesz?
Miałam swój honor i nie zamierzałam udawać kogoś, kim nie byłam. No i wiedziałam, że gdybym próbowała grać, przepadłabym z kretesem. A tak, odpowiadałam z uśmiechem:
– Uczę się na szwaczkę. Nawet nie wiesz, jaki to ciekawy zawód. No i mamy różne sposoby szycia nicią. Oczywiście „na okrętkę” nauczono nas w domu, ale taki ścieg jak: krzyżykowy, owerlokowy, kryty czy łańcuszkowy daje sporo możliwości. Chcesz, to ci go pokażę. Jako lekarzowi albo nawet chirurgowi może ci się to kiedyś przydać podczas jakiejś operacji.
Po kilku takich i podobnych odpowiedziach panienki uśmiechały się jeszcze szerzej i jeszcze sztuczniej. Potem odchodziły z głową uniesioną do góry i przez cały wieczór próbowały udawać, że nie istnieję. Już koło jedenastej miałam tego wszystkiego serdecznie dość, więc uciekłam do domu.
To był początek końca
Następnego dnia mój chłopak czekał na mnie pod szkołą. Gniewał się, że tak nagle zniknęłam, przepraszał za swoich przyjaciół, drwił z dziewczyn, całował po rękach, a potem orzekł, że najwyższy czas, abym poznała jego rodziców. Miał przy tym dziwną minę.
– Dlaczego? – spytałam.
– Matka sobie tego zażyczyła – odparł, uciekając wzrokiem.
Pani Ch. była miss uprzejmego uśmiechu. Podskórnie czułam, że jej słodycz podszyta jest trucizną.
– Ach, kończysz technikum – szczebiotała. – To miło. Na jakim kierunku? Astronomia? Przepraszam, gastronomia? – tu następował perlisty śmiech, który miał sugerować, że roztrzepanie podsunęło jej do głowy dziwne skojarzenia. – A tak, prawda, chcesz być szwaczką. To wspaniale. Herbatki?
Jeszcze przez jakiś czas Tomek udawał, że to nie ma znaczenia i wszystko jest tak, jakby świat miał nam do zaoferowania same słodycze. Ale sam siebie okłamywał. Byłam pewna, że przyjaciele i rodzina zaczęli robić mi krecią robotę. „Córa prostego robotnika? Szwaczka albo kucharka, kto ją tam wie? A ty masz zostać chirurgiem, może ordynatorem. Twój dziadek przewróciłby się w grobie. Lepiej się dobrze zastanów!”.
Podszepty i jawne drwiny zatruwały to, co było między nami pięknego. Przez przypadek byłam nawet świadkiem jego rozmowy z kolegami.
– Chcesz zaprosić, tę... jak jej tam... Magdę na wydziałową potańcówkę? Nie sądzisz, że będzie się czuła obco?
„Nie będzie! – chciałam wrzasnąć. – A wy jesteście snobistyczne świnie!”.
Ostatecznie Tomek poszedł sam. Aż w końcu przyszedł dzień, w którym oznajmił mi, że nic z tego nie będzie, bo oboje nie potrafimy opuścić swoich światów. O czym on bredził? Jakich światów? To po prostu była dobra wymówka, żeby dać nogę.
Tego właśnie dnia, gdy usłyszałam tę hiobową wieść, chciałam mu powiedzieć, że nasza szalona miłość sprzed dwóch miesięcy wydała owoce. Ale nie napomknęłam mu o tym nawet słowa. Patrzyłam jak odchodzi i modliłam się w duszy: „Boże, pomóż mi, bo nie wiem co robić”.
Dlaczego mu nie powiedziałam?
Żeby nie musieć wysłuchiwać, że jestem taka jak inne i chcę złowić go na dzieciaka, skoro inaczej nie mogę go przy sobie zatrzymać. I żeby mi nie zarzucił, że zrobiłam to z premedytacją, że od początku miałam taki zamiar.
Nie zniosłabym, gdyby tak pomyślał. Kochałam go rozpaczliwie, czułam do niego ogromny żal, ale z drugiej strony rozumiałam, dlaczego mnie opuścił. Miał rację, nie mogliśmy być razem. To nie jego wina, że sytuacja się skomplikowała. Więc po co mu niszczyć życie. Ja sobie jakoś poradzę. Na pewno.
Nie było to jednak łatwe. Gdy ojciec zauważył rosnący brzuch, wyrzucił mnie z domu. Według niego okryłam rodzinę hańbą. Mama w tajemnicy dała mi trochę pieniędzy. Załatwiła mi też po znajomości pracę w barze mlecznym. Wynajęłam z koleżanką z baru pokój z kuchnią i zaczęłam życie na własny rachunek.
Lecz co to było za życie! Gdy urodził się Tomaszek, nie wiedziałam: śmiać się czy płakać. Kochałam moje dziecko, ale bardzo tęskniłam za jego ojcem. Było ciężko. W barze zarabiałam grosze. Koleżanki zrzuciły się na wyprawkę, choć same nie miały lekko. Mijały miesiące, a ja czułam, że moje życie staje się walką o przetrwanie każdego kolejnego dnia.
W barze jako kelnerka pracowała Iza – wysoka dziewczyna o nieco wyzywającej urodzie. Patrzyłam z zazdrością na jej świetne ciuchy, drogie kosmetyki i zastanawiałam się, jakim cudem ją na to wszystko stać? Pewnego dnia zapytałam ją o to wprost. Iza obejrzała mnie ze wszystkich stron i orzekła, że ja też tak mogę.
– Mogę, co? Nie rozumiem…
– To bardzo łatwe – mrugnęła.
– Wkładasz jakieś seksowne ciuchy, idziesz na dyskotekę, podrywasz faceta przy forsie, wychodzisz z nim, szybki numerek, bierzesz kasę, potem prysznic i hulaj dusza, zaczynasz żyć. Mogę cię wprowadzić, jak chcesz.
Miałabym zostać dziw**!? Pociemniało mi w oczach. Mój Boże, powinnam była się domyślić, co robi koleżanka. Ja jeszcze tak nisko nie upadłam. Ale gdy wróciłam z Tomaszkiem do domu i popatrzyłam na przetarte spodenki, które i tak były już sporo za małe, opadły mi ręce. Pożyczyłam sukienkę od Marioli, zrobiłam makijaż i poszłam na dyskotekę.
Ten napalony trzydziestolatek i zaduch w samochodzie będą mi się śnić do końca życia. Ale jakoś to przeżyłam. Wzięłam pieniądze i kupiłam Tomaszkowi buty i kilka kolorowych zabawek. Gdy zobaczyłam zachwyt w oczach synka, rozpłakałam się tak strasznie, że aż się przestraszył.
Poczułam wstyd, nie byłam w stanie mówić
Nadal normalnie pracowałam, ale od czasu do czasu dorabiałam – raz, dwa razy w miesiącu. Nie było tego dużo, ale zawsze coś. Lecz w końcu stało się to, czego najbardziej się obawiałam – trafiłam na brutala. Pobitą znaleźli mnie ludzie w parku. Zawieźli do szpitala. Gdy się obudziłam przy moim łóżku siedział Tomasz.
Odwróciłam głowę do ściany, chciałam się schować, zniknąć, umrzeć. Tomasz zadzwonił do mojej współlokatorki, by powiedzieć, co się stało. I ta mu wtedy wygarnęła... Że jest perfidną kanalią, skoro zostawił dziewczynę z brzuchem, i że ona musi teraz wypruwać z siebie żyły, by jego dziecku zapewnić przetrwanie.
Zaschło mi w gardle z wrażenia, gdy urzędniczka USC spytała, czy chcę zostać żoną Tomasza. Patrzyłam na synka w ślicznym nowym ubranku, trzymającego za rękę nową babcię. Wtedy się zawahałam. Może wystarczą alimenty? Nie chcę się nikomu narzucać. Tomasz najwyraźniej wyczuł moje wahanie. Złapał mnie za rękę.
– Chcę ciebie i mojego syna – usłyszałam jego cichy głos. – I chcę wreszcie żyć tak, jak to sobie wymarzyłem. Moi rodzice już nie będą mi dyktować, jak i z kim mam sobie układać życie. Powiedz „tak”, proszę cię…
Czytaj także:
„Na każdym kroku trzęsłam się o swoją chorą córkę. Dzieci w szkole są podłe, bałam się, że zniszczą mojego aniołka”
„Były chłopak był jak bajkopisarz. Opowiadał o podróżach, a całe dnie leżał na kanapie. Kopnęłam w tyłek tego lenia”
„Córka uważała, że wychowywanie jej dzieci to mój obowiązek. Siedziałam z wnukami 7 dni w tygodniu, nie miałam własnego życia”