„Chłopak mnie zdradził, mama wyjechała do kochanka, w pracy oskubali mnie z kasy. Myślałam, że gorzej być nie może”

smutna kobieta fot. iStock, fizkes
„Miałam tylko tyle siły, by zadzwonić do koleżanki z działu i powiedzieć, że biorę urlop na żądanie. Nie wyszłam z łóżka przez cały dzień. Nie był to jednak czas odpoczynku”.
/ 01.11.2023 12:31
smutna kobieta fot. iStock, fizkes

Kamil powiedział, że jednak stały związek nie jest dla niego i odszedł. Mama poznała przez internet przystojnego Norwega i zdecydowała się wyjechać do niego na stałe. Mojej Milki nie udało się uratować, chłoniak ją pokonał. Eutanazja była dla niej najlepszym wyjściem. Szefowa wezwała mnie do gabinetu i powiedziała, że albo zaakceptuję obniżkę pensji o trzydzieści procent, albo stracę pracę. Niestety, właściciel mieszkania, które wynajmuję, nie był skory do obniżenia mi czynszu. Jednym słowem: moje życie kompletnie się sypało…

Nie załamałam się

Ale jakoś udało mi się przetrwać te wszystkie trzęsienia ziemi. Zawiozłam mamę na lotnisko, uporałam się z żałobą po ukochanej kotce, wystawiłam przed blok rzeczy byłego chłopaka, żeby je sobie zabrał, i zaczęłam szukać pokoju we współdzielonym mieszkaniu. Żadna z tych rzeczy mnie nie załamała, po prostu brałam głęboki oddech i stawiałam czoła przeciwnościom.

Ale kiedy stłukła się moja figurka pastereczki, wpadłam w rozpacz i nie mogłam przestać płakać przez cały wieczór.

– Ale, kochanie, przecież to tylko figurka… – powiedziała mama. – Kupię ci nową i wyślę kurierem, dobrze? Tutaj mają takie ładne dekoracje! Wiesz, Norwegowie bardzo lubią…

– Mamo! – krzyknęłam ze złością, że mnie nie rozumie. – To była pastereczka! Ta od babci! Tata mi ją przywiózł!

I znowu zaczęłam szlochać. Tym razem mama nie mówiła, że to „tylko” figurka. Bo chyba zrozumiała, że chodziło o coś więcej. I na pewno sama, chociaż znalazła już nową miłość, tęskniła za tym, że tata potrafił wszystko naprawić…

Pozbierałam rozbitą porcelanę i starannie ułożyłam odłamki na stole w kuchni. Wiele razy asystowałam tacie przy naprawianiu różnych rzeczy. Potrafił uratować dosłownie wszystko: od rozbitego talerza, przez popsute radio, po pogryzione przez psa obcasy czółenek.

Cokolwiek uległo zniszczeniu w naszym rodzinnym domu, było natychmiast zanoszone do taty i nie miało znaczenia, czy było to urządzenie elektryczne, rozerwana biżuteria czy potłuczony wazon. Ojciec uwielbiał naprawiać rzeczy. Miał cały arsenał narzędzi, klejów do wszelkich materiałów, lutownicę. Kiedy mu pomagałam albo po prostu patrzyłam, jak coś w skupieniu reperuje, zawsze miałam ochotę mówić.

Opowiadałam mu więc, że chłopak w szkole, który mnie pocałował, teraz mnie ignoruje, albo o tym, jak fałszywe przyjaciółki nie zaprosiły mnie na wypad do pizzerii. Tata nigdy nie dawał mi rad ani tym bardziej nie robił wykładów, czego zawsze mogłam spodziewać się po mamie. On po prostu słuchał, a kiedy już milkłam, czując, że się wygadałam, mruczał tylko:

– Nie ma takiej rzeczy, której nie dałoby się naprawić.

Oczywiście zawsze miał na myśli przedmiot, który aktualnie reperował, ale mnie już zawsze to jego kiwanie głową i mina pełna namysłu kojarzyły się z nadzieją, że wszystko na świecie da się uratować, jeśli tylko człowiek wie jak albo… zaniesie to tacie.

Nie wyszłam z łóżka, cierpiałam

Tata zmarł, kiedy miałam szesnaście lat. Mamie i mnie runął wtedy cały świat, ale po kolejnych piętnastu latach jakoś obie nauczyłyśmy się żyć bez niego. Ona zaczęła poznawać mężczyzn, ja miałam pracę, wynajęte mieszkanie, kolejnych chłopaków i kota. A potem wszystko zaczęło się walić…

Moment, kiedy strąciłam porcelanową pastereczkę i zbierałam skorupy figurki z podłogi, to była ta kropla, która przelała czarę. Następnego dnia nie byłam w stanie wstać z łóżka. Wiedziałam, że muszę iść do pracy, ale przed oczami stawała mi twarz szefowej, która nawet nie usiłowała ukryć satysfakcji z tego, że zgodziłam się na obniżkę pensji.

Doskonale wiedziałam, że nasza firma nie ucierpiała przez inflację oraz że szefowa kupiła właśnie mieszkanie w dobrej dzielnicy. Wykorzystała tylko pretekst, żeby płacić nam mniej, bo przecież nikt by nie odszedł w momencie, kiedy nie wiadomo, co będzie jutro.

– Nie dam rady… – szepnęłam sama do siebie i skuliłam się pod kołdrą.

Miałam tylko tyle siły, by zadzwonić do koleżanki z działu i powiedzieć, że biorę urlop na żądanie. Nie wyszłam z łóżka przez cały dzień. Nie był to jednak czas odpoczynku. Przez kilka godzin obsesyjnie przeglądałam profile Kamila w mediach społecznościowych. Szukałam zdjęć z nową dziewczyną, ale zamiast tego znalazłam jego stare zdjęcie z Milką. I znowu się rozpłakałam, z tęsknoty za nimi obojgiem…

Miałam uczucie, jakby rozbita porcelanowa figurka była symbolem mojego życia, które też rozpadło się na kawałki. Próbowałam pisać z Polą, moją przyjaciółką, ale była z narzeczonym u jego przyjaciół w Bieszczadach i tylko wysłała mi kilka zdjęć, które jeszcze dobitniej uświadomiły, jak jestem samotna i jak bardzo nieudane jest moje życie.

Wieczór był jeszcze gorszy niż dzień. Zjadłam w łóżku, bo na stole ciągle leżały skorupy pastereczki. Na ich widok znowu płakałam. To była jedyna rzecz, jaką miałam po dziadkach. Mieszkali na Ukrainie, mieli niewiele, a ta pastereczka z miśnieńskiej porcelany z pewnością była najładniejszą i pewnie najcenniejszą rzeczą, jaką posiadali.

Babcia chciała, żebym ja ją dostała, więc kiedy tata kiedyś od nich wyjeżdżał, dała mu ją zawiniętą w koc i wytłumaczyła, że nie może ani jej zgubić, ani pozwolić jej się stłuc. Był tak przejęty tą misją, że – jak opowiadał – siedział przez całą noc na podłodze w pociągu i nie zmrużył oka, pilnując, by nikt nie kopnął kraciastej torby, w której tkwiła spowita w babciny pled figurka.

Oczywiście wpadłam na pomysł, by zanieść ją do kogoś, kto fachowo zajmuje się naprawą takich rzeczy. Ale nie mogłam się oszukiwać – pastereczka roztrzaskała się w drobny mak. Z większych kawałków została tylko głowa i połowa sukienki oraz łepek owieczki. Resztę stanowiły okruchy i porcelanowy pył. Nawet tata nie zdołałby tego posklejać… – pomyślałam i powlekłam się z powrotem do łóżka.

Powiedziałam, że się namyślę

W nocy nie mogłam spać. Myślałam o tym, że moje życie jest jak ta rozbita figurka. Do wyrzucenia. Przed oczami przesuwały mi się obrazy z dzieciństwa: spacery z mamą, monologi wygłaszane ze stołka obok taty, który w czymś dłubał, zapach kleju albo żywicy, kiedy coś lutował.

Nim zasnęłam, wyłączyłam telefon, podeszłam do biurka i wyciągnęłam stare albumy ze zdjęciami. Zabrałam je do łóżka i zapadłam w sen, patrząc na fotografię taty, który trzymał mnie na rękach.

W nocy oczywiście mi się śnił. Znowu siedziałam na taborecie i patrzyłam, jak coś klei, chociaż tym razem działo się to w mojej kuchni. Klej pachniał charakterystycznie, palce taty poruszały się w oszczędny, celowy sposób, a ja narzekałam na moją szefową, którą nazywaliśmy w pracy „Heterą”. W tym śnie była też Milka, zupełnie zdrowa i jak zawsze mrucząca, a na stole stały kwiaty. Zgodnie z logiką snu, wiedziałam, że były od Kamila, którego przecież tata nigdy nie poznał.

Kiedy rano się obudziłam, wciąż miałam wrażenie, że czuję zapach kleju do ceramiki. Włączyłam telefon i odczytałam esemesa od koleżanki z pracy:

„Ale numer! Wywalili Heterę! Ponoć firmie grożą pozwy, więc się wycofali z tych obniżek pensji! Czemu nie odbierasz?”.

Oddzwoniłam do Ali i miała już potwierdzenie od psiapsiółki:

– Oddadzą nam to, co nam ścięli za zeszły miesiąc i jeszcze dostaniemy jakieś bony! – trajkotała. – Wiesz, ponoć nie mieli prawa obniżać nam pensji, to był osobisty pomysł Hetery i właśnie za to wyleciała!

Czułam, że coś się zmieniło

Jakby rzeczywistość zaczęła się naprawiać. Ala nawijała jeszcze przez chwilę, a w końcu rzuciła, że jej teściowej okociła się kotka i ma do oddania dwa pręgowane maluchy i jednego białego.

– Białego? – zapytałam, czując coś dziwnego w klatce piersiowej. – Milka była cała biała…

– No to weźmiesz go? A właściwie ją, bo to dziewczynka. Będzie gotowa do odbioru za dwa tygodnie!

Powiedziałam, że się namyślę, ale już wiedziałam, że wezmę tego kociaka. Nim weszłam do kuchni, ktoś zadzwonił do drzwi. To był kurier, miał bukiet kwiatów. Dołączony był do nich liścik od Kamila. Z przeprosinami i prośbą o spotkanie. Pomyślałam, że muszę się nad tym zastanowić, ale byłam skłonna dać mu drugą szansę.

– Tato? – szepnęłam, siadając na krześle. – Dziękuję, że mi to naprawiłeś…

I nie miałam na myśli pastereczki.

Czytaj także:
„Mama miała ojca za anioła. Nie chciałam niszczyć tego obrazu nawet po jego śmierci i dźwigałam jego tajemnicę”
„Przez lata znosiłam poniżanie przez męża. Gdy kazałam mu pakować manatki, córka stanęła w jego obronie”
„Nie mogłam się pogodzić ze śmiercią siostry. Gdy odkryłam, czym się zajmowała, byłam pewna, że ktoś ją skrzywdził”

Redakcja poleca

REKLAMA