„Chcieli odłączyć od respiratora człowieka, który dalej mógł żyć. Nikt nie wpadł na to, że aparatura może się zepsuć”

Lekarze chcieli odłączyć od aparatury mężczyznę fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
„Iza szlochała, kiedy lekarz wyciągnął rękę do wyłącznika respiratora. I wtedy… aparat do EEG przewrócił się i roztrzaskał! Nikt obok niego nie stał. Maszyna jest ciężka. A jednak się przewróciła, a za nią monitor, pociągnięty kablami”.
/ 22.04.2022 22:52
Lekarze chcieli odłączyć od aparatury mężczyznę fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

Pielęgniarką jestem od ponad dwudziestu lat. Pracowałam na niemal wszystkich oddziałach szpitala wojewódzkiego. Widziałam wiele przypadków medycznych, poznałam mnóstwo ludzkich historii. Nie wszystkie były pełne bólu. Czasami uczyły, by nigdy nie tracić nadziei, bo zdarzają się cuda. Żebym została dobrze zrozumiana – mówię o cudach na ludzką miarę, takich jak pierwszy uśmiech dziecka czy powrót marnotrawnego męża. Ale raz byłam świadkiem wydarzenia, które całkowicie wykraczało poza zwykłe, ludzkie doświadczenie i pojmowanie świata.

Nie rozumiałam tego

Kilka lat temu przyjechałam z mężem do niewielkiego miasta, żeby zająć się teściami. Zatrudniłam się w jedynym szpitalu w mieście na oddziale chirurgicznym jako pielęgniarka oddziałowa. W ciągu pół roku udało mi się wprowadzić pewne porządki organizacyjne i myślę, że zaczęłam zdobywać uznanie, a może i nawet szacunek. Myślę, że to właśnie pomogło mi w tamtej sprawie. Pewnego dnia na oddział chirurgiczny przywieziono pacjenta, mieszkańca jednego z okolicznych miasteczek.

Dwudziestosiedmioletni miłośnik paralotni, który podczas ostatniego lotu popełnił błąd i spadł. Miał połamane nogi, ręce, przebite płuca i mnóstwo innych obrażeń wewnętrznych, a także uraz mózgu. Lekarze wprowadzili go w śpiączkę farmakologiczną, w której był ponad trzy tygodnie. Potem niestety coś poszło nie tak i pacjent nie wybudził się. Co więcej, trzeba było podłączyć go do respiratora. Przez kolejne trzy miesiące jego żona i matka niemal mieszkały w separatce, zmieniając się w opiece nad Robertem. Żona, Iza, czasem nawet spała w łóżku obok niego.

– Są rok po ślubie, a kochają się od dziecka – powiedziała mi jego mama. – Są dla siebie stworzeni. Czemu Bóg poddał ich takiej próbie? – szlochała.

Nie chciałam rozmawiać o Bogu, bo sama borykałam się z kryzysem wiary. Trudno wierzyć w miłosiernego i wszechmocnego Boga, gdy patrzy się, jak umiera na przykład cudowne siedmioletnie dziecko, które rysuje jak Michał Anioł. Albo kiedy matka już pięciorga dzieci wykrwawia się podczas kolejnego porodu. Albo… Dosyć!

Strasznie było mi żal tej dziewczyny

Pewnego dnia zaniosłam do separatki miskę z ciepłą wodą i gąbkę, żeby Iza mogła umyć męża. Myła go i szlochała. To nie było dobre. Powiedziałam jej, że ludzie, którzy wyszli ze śpiączki, często opowiadali, że słyszeli głosy. Lubili, gdy najbliżsi do nich mówili, czytali im książki, puszczali muzykę. To dawało im siłę, by walczyć o powrót. A z pewnością nie umila trwania w nicości płacz ukochanej żony; to kolejna tortura. Dziewczyna patrzyła na mnie oczami pełnymi zdziwienie i strachu.

– Nie wiedziałam – wyszeptała.

Od tamtej pory zamiast płakać, mówiła do męża, opowiadała mu, czytała. Jej także to pomogło się pozbierać – czuła, że coś robi, by sprowadzić męża z tajemniczej, niebezpiecznej podróży. Jest jak latarnia morska płonąca we mgle. Kibicowałam jej całym sercem.

Ale czasami to nie wystarcza

Pewnego dnia rano Iza zaczęła krzyczeć, naciskać jak szalona dzwonek alarmowy. Pielęgniarka dyżurna wpadła do separatki. EEG, urządzenie monitorujące stan mózgu, pokazywało płaską linię. Lekarze orzekli śmierć pnia mózgu. W ciągu godziny przyjechali rodzice Roberta, Iza dostała histerii. Musiano uspokoić ją zastrzykiem. Siedziała potem otępiała, nie reagując na żadne słowa.

Była w szoku i głębokiej rozpaczy. Ustalono, że zgodnie z procedurą pacjent będzie podłączony do EEG przez 24 godziny. Ale już było wiadomo, że to nic nie zmieni. Po tym czasie zostanie odłączony od respiratora i ciało też umrze. Doba. Tylko doba na pożegnanie się z ukochanym człowiekiem, mężem, synem. Jego rodzice siedzieli przy synowej, pocieszali ją, ale widziałam, że sami też potrzebowali pocieszenia. Okropność.

Po południu cała trójka była wykończona. Namówiłam ojca Roberta, by zabrał żonę i synową do domu.

– Tu nic się nie zmieni – powiedziałam. – Jutro przyjedziecie rano i będziecie mieli jeszcze kilka godzin. On nie chciałby, żebyście się tak męczyli. Potem będą was czekać jeszcze gorsze chwile. One nie wytrzymają. Muszą się przespać, coś zjeść.

Niechętnie, ale się zgodził. Namówił kobiety, aby wróciły z nim do domu. Wyszli z separatki. Była godzina 16.20. Wiem to, bo odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na zegarek. Miałam mnóstwo pracy. Obejrzałam się jeszcze na łóżko, na którym leżał pacjent, obrzuciłam spojrzeniem aparaturę – na monitorze linia fal mózgowych wciąż była płaska. Odwróciłam się, by wyjść, kiedy usłyszałam za sobą szelest. Spojrzałam za siebie. Lekka kołdra, którą pacjent był przykryty, leżała na podłodze. To było dziwne, bo sama chwilę wcześniej poprawiałam ją i podkładałam pod materac.

Podeszłam, wzięłam kołdrę i znów przykryłam pacjenta. Wyszłam z separatki. Około osiemnastej pielęgniarka zaczęła roznosić lekarstwa po pokojach. Dziesięć minut później usłyszałam krzyk i grzechot. Wyszłam z dyżurki. Jasia klęczała obok separatki i zbierała lekarstwa z podłogi.

– Potknęłaś się? – spytałam.

– Ktoś mi wytrącił tacę z ręki – odparła wyraźnie zdenerwowana.

– Kto? – rozejrzałam się.

Korytarz był pusty.

– Nie wiem, ale czułam to wyraźnie.

– Nie widziałaś go?

Popatrzyła na mnie bez słowa.

– Za dużo pracujemy – westchnęłam. – Jak będą nami tak dalej orać i nie dadzą dodatkowych etatów, wszystkie będziemy mieć przywidzenia.

Tak zaczął się ten dziwny wieczór

Godzinę później jeden z pacjentów, który wyszedł do toalety, zaalarmował, że spod drzwi separatki wypływa woda. Kiedy tam dotarłam, okazało się, że ktoś odkręcił w umywalce kran i zatkał korkiem odpływ. Kołdra pacjenta w śpiączce znów była na podłodze, nasiąknięta wodą. Obie pielęgniarki, które były ze mną na dyżurze przysięgały, że w ogóle nie wchodziły do tej sali.

– Może to głupi dowcip tego nowego? – snuła domysły Jasia.

To był lekarz-stażysta, który uwielbiał robić nam kawały.

– Wyjechał na tydzień – odparłam.

– W takim razie, może to któryś z pacjentów?

– Tak, rzeczywiście. Same żartownisie tu leżą.

– No to kto? Kran sam się nie odkręcił.

„A kołdra sama nie spadła. Dwa razy” – pomyślałam.

Sprzątnęłyśmy pokój, przykryłyśmy pacjenta suchą kołdrą. Dziewczyny wyszły, ale ja jeszcze zostałam. Podeszłam do łóżka i popatrzyłam na bladą, spokojną twarz mężczyzny.

– Jeśli ty to robisz, to musisz dać bardziej jasny znak, że żyjesz – powiedziałam cicho. – Inaczej jutro cię odłączą.

I nagle dotarło do mnie, co mówię, i zawstydziłam się. Ja, magister pielęgniarstwa, specjalistka, człowiek nauki, gadam jak jakiś… bioenergoterapeuta, który uważa, że duch może się oddzielić od ciała i wpływać na materię. W takie rzeczy wierzyła moja teściowa. Opanuj się, kobieto!

Wyszłam z pokoju, ale nie zamknęłam drzwi za sobą. Dyżur miałam do siódmej rano, ale to nie był zwykły dzień. Musiałam być tu o dziesiątej, by asystować lekarzom. O ósmej przyjechała rodzina Roberta, usiedli wokół łóżka i w milczeniu tylko na niego patrzyli. Iza wyglądała jak duch z wielkimi oczami w sinych obwódkach. O dziesiątej weszłam do separatki z lekarzami, którzy sprawdzili odczyty urządzeń, zajrzeli w oczy pacjenta i zgodnie oświadczyli, że potwierdzają śmierć pnia mózgu u pacjenta.

– Dajcie nam jeszcze czas, kilka dni – Iza się rozpłakała.

Teściowa przytuliła ją, a teść zaczął tłumaczyć, że to będą tylko kolejne dni pełne cierpienia.

Czułam się dziwnie

To nie był mój pierwszy przypadek odłączenia pacjenta w śpiączce, ale tym razem czułam się niewygodnie, jakbym nie zgadzała się z diagnozą lekarzy. Te wczorajsze wydarzenia… Ale przecież urządzenia nie kłamią. Iza szlochała, kiedy lekarz wyciągnął rękę do wyłącznika respiratora. I wtedy… aparat do EEG przewrócił się i roztrzaskał! Nikt obok niego nie stał. Maszyna jest ciężka. A jednak się przewróciła, a za nią monitor, pociągnięty kablami.

Wszyscyśmy drgnęli, matka Roberta krzyknęła, a ordynator oddziału brzydko zaklął. Patrzyłam na urządzenie o wdzięcznej nazwie „Neuron-Spectrum 3”, które leżało na ziemi i… olśniło mnie. Tej nocy, kiedy Izabela zauważyła, że encefalogram jest płaski, była burza. A jeśli było przepięcie? Albo po prostu maszyna się zepsuła? W końcu była dość stara. A pacjent… on wiedział, że umrze, jeśli nie da znaku, że…

„Nie, o tym nie będę myśleć”, postanowiłam. „To zbyt niesamowite. Nikt mi nie uwierzy, ja sama sobie nie wierzę”.

Musiałam być bardzo stanowcza i położyć na szali cały swój autorytet, żeby zmusić ordynatora do ściągnięcia innego aparatu EEG i podłączenia do niego pacjenta. Podburzyłam żonę Roberta (nie musiałam się zbytnio starać) i jego rodziców. Kiedy przywieziono z innego oddziału aparat nowszej generacji i podłączono do niego chorego, okazało się, że miałam rację – mózg był w stanie śpiączki, ale pacjent nie kwalifikował się do odłączenia.

Robert obudził się miesiąc później. Pamięć o tym, kim jest i kim są kochający go ludzie wracała przez wiele tygodni, tak jak sprawność jego ciała. Kiedyś spytałam go, czy pamięta coś z okresu śpiączki. Zaprzeczył. Szkoda.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA