„Chciałem zrobić sąsiadce awanturę za zdemolowanie mi mieszkania. Tak mnie omotała, że położyłem po sobie uszy”

zatroskany mężczyzna fot. iStock, StephM2506
„Jak zwykle zostawiłem otwarty balkon, przecież na piątym piętrze nic mi nie groziło. Gdy wróciłem do domu, zastałem pobojowisko. Nie puszczę tego płazem!”.
/ 10.10.2023 15:15
zatroskany mężczyzna fot. iStock, StephM2506

Mam na imię Michał. Jestem człowiekiem spokojnym i zrównoważonym, nie lubię kłótni, szczególnie tych sąsiedzkich, ale niekiedy nie da się ich uniknąć, zwłaszcza gdy między ludźmi zamiesza jakiś koci ogon…

Mieszkam na piątym piętrze wieżowca w M-2, z dużym balkonem typu loggia. Blok jest tak zbudowany, że mój balkon graniczy z balkonem lokatorów z sąsiedniej klatki schodowej. Wystarczy wyciągnąć rękę i można by się witać z sąsiadem, gdyby tam mieszkał, ale od co najmniej roku nikt się na tym balkonie nie pojawiał.

Dopiero jakieś dwa miesiące temu zauważyłem nowe skrzynki na kwiaty i panią w średnim wieku krzątającą się po swojej loggi. Nawet się zastanawiałem, czy jakoś nie zagadać, ale uznałem, że to by może wyglądało na narzucanie się, więc dałem spokój i zostawiłem sprawy własnemu biegowi.

Nie miałem pojęcia, że ten bieg tak przyspieszy i że wyznaczy swoją ścieżkę, w dodatku nie ludzką, tylko kocią. Po chłodnej, deszczowej wiośnie przyszedł równie zimny początek lata. Jestem wrażliwy na przeciągi, więc zamykałem drzwi balkonowe, zostawiając uchyloną połówkę okna.

Moje łóżko stoi pod przeciwległą ścianą, więc gdy rano otwieram oczy, moje pierwsze spojrzenie pada na niebo za balkonowymi szybami i od razu wiem, jaki dzień się zapowiada: słoneczny czy pochmurny, z deszczem i wiatrem, czy też taki jak lubię – suchy, pogodny, jasny i zachęcający do wstania.

Miał niesamowite oczy

Muszę przyznać, że od dziecka nie od razu po przebudzeniu jestem przytomny. Czasami plączą mi się w głowie jakieś strzępki snu, dziwaczne obrazy i majaki, więc musi minąć chwila, zanim wrócę do rzeczywistości. Nic więc dziwnego, że widok czarnego kota za szybą wziąłem za fatamorganę i urojenie.

Tym bardziej, że kot był ogromny, siedział nieruchomo i wpatrywał się we mnie zielonkawymi oczami, jakby mówił: „Czemu się wylegujesz? Już dzień. Wstawaj, leniu!”. Zacisnąłem powieki, potrząsnąłem głową, żeby mieć pewność, że już nie śpię, i znowu popatrzyłem na okno, ale tym razem na zewnętrznym parapecie było pusto.

Co za idiotyczne przewidzenia! – pomyślałem. – Dobrze, że nie wyobraziłem sobie lwa albo tygrysa, bo musiałbym brać leki na nadciśnienie”.

Swoją drogą kocisko było piękne. A te oczy – jak z bajki. W dodatku rozumne jak u człowieka. W realu takich nie ma! Minęło kilka dni, pogoda się ustaliła. Prognozy zapowiadały nadejście gorących, suchych dni i ciepłych nocy, więc mogłem sobie pozwolić na zostawianie otwartych drzwi balkonowych nawet wtedy, gdy gdzieś wychodziłem.

Piąte piętro zapewniało mi bezpieczeństwo, nie musiałem się bać włamywaczy, więc bez żadnych obaw wychodziłem do sklepu albo apteki, choć przyznaję, nie były to zbyt długie nieobecności, tym bardziej że ze względu na pandemię kontakty międzyludzkie zostały ograniczone do niezbędnego minimum. Nawet do kościoła chodziłem, rzadko zastępując uczestnictwo w mszy świętej transmisją telewizyjną lub radiową.

Nie należę do tchórzy i aż tak bardzo się nie lękam o swoje zdrowie, a nawet życie, ale jestem samotny i w razie poważnej choroby nie miałbym na kogo liczyć, więc wolałem unikać ryzyka.

Przeszedłem na emeryturę

Służyłem jako żołnierz zawodowy, wiec dopiero dobiegam do sześćdziesiątki, ale zdrowie mam kiepskie. Dlatego nie szukałem dodatkowego zajęcia, tym bardziej że nie mam dużych wymagań i potrzeb, więc to, co mam, mi wystarcza. Żyję skromnie, można by nawet powiedzieć, że po spartańsku. Jedynym luksusem, na który sobie pozwalam, jest profesjonalny sprzęt fotograficzny.

Marzę o zorganizowaniu wystawy własnych prac, mam ich dużo, według mnie są ciekawe i na niezłym poziomie, ale do tej pory nie miałem odwagi poprosić o ocenę kogoś znającego się na rzeczy. U nas na osiedlu jest dobrze prosperujący dom kultury, ale obecnie zawiesił działalność, więc nawet tam nie mam dostępu. Cóż, jak się ma pecha, to nic się nie poradzi!

Wracając do mojego porannego gościa, to żałowałem, że nie zdążyłem zrobić mu fotki. Wyglądał absolutnie niezwykle oświetlony porannym słońcem, więc byłem pewny, że zdjęcie byłoby fantastyczne. Pomyślałem nawet, że chciałbym, aby mnie jeszcze raz odwiedził, ale nie miałem pojęcia, że stanie się to tak szybko i będzie miało niezbyt miłe konsekwencje.

Więc dwa dni po tym wydarzeniu musiałem załatwić pewną sprawę urzędową i dlatego wyszedłem z domu na prawie trzy godziny, jak zwykle zostawiając uchylone drzwi balkonowe.

Po powrocie zastałem obraz jak po małym trzęsieniu ziemi. Skotłowany koc i narzuta na kanapie to było nic! Dużo gorzej ktoś potraktował mój drogi i ulubiony aparat fotograficzny, strącając go z biurka na podłogę, oraz dopiero co wywołane najnowsze zdjęcia. Były poszarpane i podarte tak, jakby ktoś przejechał po nich ostrym widelcem. W pokoju unosił się ostry, nieprzyjemny zapach amoniaku – znak, że wilgotne plamy na parkiecie mają swoje uzasadnienie.

Strasznie się zdenerwowałem

Oczywiście najpierw wyszedłem na balkon, próbując ustalić, skąd mógł przyjść do mnie ten wstrętny zwierzak, ale nie musiałem się specjalnie zastanawiać, bo możliwa była tylko jedna droga, z balkonu obok…

– Czy tam ktoś jest? – zawołałem, ale bez odzewu, więc wróciłem do pokoju, przysięgając sobie, że tego nie zostawię bez konsekwencji i że jeśli będzie trzeba, poszukam sprawiedliwości w sądzie.

Żeby mieć świadków, zadzwoniłem pod numer alarmowy. Najpierw musiałem wyjaśniać, że nie jestem na kwarantannie i że chodzi mi tylko o zgłoszenie włamania. Oczywiście nie powiedziałem, kogo o to włamanie podejrzewam, bo potraktowaliby mnie jak wariata.

Na szczęście przyjechała młoda policjantka ze swym kolegą i dopiero gdy obfotografowali i opisali obraz zniszczeń, zasugerowałem im, że sprawcą zajścia mógł być kot i że całkiem niedawno był on u mnie, jakby sprawdzał, czy da się tu narozrabiać.

Trochę się uśmiechali, ale uznali, że to całkiem prawdopodobne i że wprawdzie zwierzaka nie można pociągnąć do odpowiedzialności, ale jego właściciela lub opiekuna już tak. Muszę ustalić, kto ma takiego kota, i wtedy podjąć właściwe decyzje.

Miałem zepsuty cały dzień, źle się czułem i brałem leki na serce i uspokojenie, taki byłem rozdygotany.

Musi zapłacić, nie wywinie się

Następnego dnia poszedłem do pobliskiego dyskontu i tam rozstrzygnęły się moje wątpliwości. Od razu poznałem nową sąsiadkę, która stojąc na palcach, próbowała zdjąć coś z górnej półki. Nie dawała rady, więc poprosiła o pomoc właśnie mnie, bo akurat obok niej przechodziłem. Rzuciłem okiem na jej koszyk z zakupami i od razu dostrzegłem puszki z kocią karmą.

„Mam cię – pomyślałem. – Teraz się nie wymigasz. Już mamy jasność, skąd przylazło to kocisko, i żebyś się nie wiem jak zaklinała, musisz zapłacić za wszystkie moje szkody. Za sprzątanie też!”.

Pani była szczupła i niewysoka. Spod niebieskiej maseczki patrzyły na mnie równie niebieskie oczy. Miłym głosem dziękowała za pomoc, ale nie dałem się ugłaskać. Postanowiłem dokładnie wybadać, czy mam rację, więc tak manewrowałem, aby dojść do kasy tuż za nią, a potem znowu zagaiłem rozmowę.

– Widzę, że ma pani zwierzaka – powiedziałem. – To chyba kłopot w bloku?

Zrobiło mi się strasznie głupio

– Szczerze powiedziawszy, faktycznie kłopot, ale z całkiem innego powodu. Widzi pan, kot, którym się opiekuję, nie jest mój. To podopieczny i przyjaciel mojego brata, ale brat poważnie się rozchorował i jego futrzak znalazł się u mnie na komornym. W ogóle to jest przemiły i cudowny kot, tylko teraz strasznie tęskni, więc mam z nim trochę kłopotów. Brat go znalazł w śmietniku prawie zamarzniętego, odchuchał, odkarmił i stali się nierozłączni, bo brat jest człowiekiem samotnym i trochę odludkiem, więc Cyryl stał się jego rodziną.– wzięła głęboki oddech i po chwili kontynuowałam.

–Teraz biedak nie wie, gdzie się podział jego opiekun, pewnie czuje, że dzieje się z nim coś złego, jest niespokojny i rozdrażniony jak nigdy dotąd. Wie pan, że przewraca moje rzeczy, wyrzuca wszystko z szafy, strąca książki z półek, zupełnie jakby kogoś tam szukał. Jest coraz bardziej smutny, nieszczęśliwy i zły, czasami chce mi się płakać, kiedy patrzę na tę kocią rozpacz i nie umiem mu wytłumaczyć, że w życiu tak bywa… Ja mieszkałam dotąd dosyć daleko stąd, ale się przeprowadziłam właśnie ze względu na brata, bo pomyślałam, że jeśli – daj Boże – wyjdzie z tej choroby, będzie mnie potrzebował. Poza tym musiałam się zająć Cyrylem. Gdybym go nie przygarnęła, zostałoby tylko schronisko, a tego mój chory brat sobie nie wyobrażał.

Jakie to szczęście, że nie zrobiłem awantury… Trudno, stało się, miałem trochę strat i bałaganu, ale wiem dlaczego. Kot przyszedł do mnie w poszukiwaniu swojego ukochanego pana. Czy mogę mieć pretensje do zwierzaka, któremu zawalił się cały świat? On nie rozumie, co się stało. Szuka, czeka, cierpi, tęskni… Biedny Cyryl!

Czytaj także:
„Zgadzałam się na jego powroty ze skoków w bok. Gdy zaszłam w ciążę, miałam dość i pognałam go na 4 wiatry”
„Nędzny pisarzyna wybił się na nieszczęściu biednej kobiety. Należy mu się zemsta, a ja w ty pomogę”
„Wredna dziewczyna kumpla miała mnie za drania. Nie wiedziała, że go kryłem, gdy zabawiał się na boku”

Redakcja poleca

REKLAMA