„Zgadzałam się na jego powroty ze skoków w bok. Gdy zaszłam w ciążę, miałam dość i pognałam go na 4 wiatry”

kobieta robi test ciążowy fot. Getty Images, Marian Vejcik Slovcar
„Byłabym szczęśliwa, gdyby nie… Marek. Z jednej strony był moim chłopakiem z dzieciństwa, a jednocześnie był kimś, kogo nie znałam. To oczywiste, przez dziesięć lat dojrzał, zmienił się, jak i ja. Tyle że on na gorsze. Okazało się, że lubi kobiety”.
/ 02.10.2023 15:15
kobieta robi test ciążowy fot. Getty Images, Marian Vejcik Slovcar

Moje życie nie było łatwe. Czułam się samotna i myślałam, że w Marku znajdę oparcie. Nie stanął na wysokości zadania, ale dzięki niemu w moim życiu wydarzył się cud.

Nie znałam swoich rodziców

Dorastałam w domu dziecka. O ojcu nie wiedziałam nic, o matce tylko tyle, że była bardzo młoda i oddała mnie, bo nie miała warunków, by mnie wychować. Kiedy miałam kilka lat, zatęskniłam za nią. Czytałam książeczki, oglądałam bajki, no i rozmawiało się w nocy z innymi dziewczynkami na wspólnej sali.

Niektóre przez kilka lat były z kochającymi rodzicami, zanim nieszczęście ich im nie odebrało. W bidulu poznałam też Marka. Był ode mnie starszy o rok, sierota społeczny, co znaczyło, że miał rodziców, tylko nie byli w stanie go wychować. Sąd tak uznał, pewnie miał rację, oboje byli narkomanami.

Kiedy byłam już nastolatką, moja przyjaźń z Markiem dostała nowych kolorów. Pamiętam nasz pierwszy delikatny pocałunek za dębem, który rósł w ogrodzie wokół domu. Właśnie tamtego lata pojechaliśmy na ostatnie wspólne kolonie. Wciąż mam przed oczami wycieczkę do K., a także wyprawę do jakiegoś na wpół zawalonego zamku ukrytego w lasach. Po ruinach oprowadzał nas przewodnik, opowiadając przerażające historie o lochach, jeńcach i bandyckich napaściach. Same ciekawe rzeczy.

Na dziedzińcu była stara studnia, zabezpieczona żelazną kratą. Do kraty przywiązane były kolorowe sznureczki. Przewodnik zawołał nas wszystkich i powiedział:

– To jest studnia przeznaczenia. Legenda głosi, że tysiąc lat temu wędrował tędy wielki mag, Apoloniusz z Tiany. W swojej podróżnej sakwie niósł czakramy świata, zrobione z najpotężniejszej magicznej energii zwiniętej w trzynaście wymiarów czasoprzestrzeni. Kiedy czarodziej napotykał na swojej drodze odpowiednie miejsce, umieszczał w trzewiach planety taki czakram i wtedy to miejsce nabierało niezwyczajnej mocy. A każde miało inną.

Nie wierzyłam w takie bzdury

Wszystkie dzieci zebrały się wokół studni i chłonęły słowa przewodnika, którego głos nagle zrobił się tajemniczy i hipnotyczny.

– Kiedy mag dotarł tutaj, kazał okolicznym wieśniakom wykopać wielki dół. Kopali, kopali i dokopali się do wody. I tak powstała studnia, wokół której wiele wieków później wybudowano ten zamek. I właśnie ta studnia była przyczyną tylu najazdów i ataków, bo każdy chciał ją zdobyć. Chodzi o to, że ukryty tu czakram ma moc spełniania życzeń.

– O! – rozległo się wokół

– Ale nie takich zwykłych życzeń, że chcę wygrać w totolotka czy dostać piątkę z klasówki. To życzenie ma określić twoje przeznaczenie. Na przykład, że chcę być sławny. Chcę być bogaty. Chcę rządzić światem. Chcę polecieć na Księżyc.

– O!

– Ale to nie takie proste! – przewodnik jeszcze bardziej zniżył ton. – Czakram powiąże upragniony los z tym, co tkwi w osobie, która to sobie zażyczyła. Więc skutek może być nieco odmienny od życzenia. Podam przykład mojego znajomego. Zażyczył sobie być sławny. I spełniło się mu. Do tej pory, a minęło już dziesięć lat, wszyscy w miasteczku opowiadają, jak Stasiek pewnego dnia wypił za dużo, zasnął w kącie kanciapy z papierosem w ręku, i jak to przez niego spalił się cały dom kultury, a on cudem uszedł z życiem. Z pewnością życzył sobie innej sławy, ale najwidoczniej tylko na taką miał w sobie potencjał.

– A te nitki? – spytał Marek.

– Ludzie zapisują swoje przeznaczenie na kartkach i zawieszają je na nitkach, by moc czakramu obmywała je najdłużej jak się da.

Potem poprowadził wycieczkę dalej. Chciałam iść za nim, ale Marek przytrzymał mnie za rękę. Wyciągnął z kieszeni jakąś kartkę i ogryzek ołówka.

– Zapiszemy nasze przeznaczenie, dobra? – powiedział do mnie. – Chcemy być razem, zawsze. Nie wiadomo, co dorośli wymyślą, więc musimy się wesprzeć kosmicznymi mocami – uśmiechnął się i dał mi całusa.

Patrzyłam, jak pisał swoje imię, a potem dał mi ołówek, bym własną ręką napisała swoje. Potem kazał mi wyjąć z włosów wstążkę, zwinął kartkę w rulonik, obwiązał wstążką, a jej drugi koniec zawiązał na kracie. Kartka zawisła nad czeluścią, z której szedł mroźny chłód. Zanim odeszliśmy od studni, spojrzałam jeszcze raz w dół. Szkoda, że można mieć tylko jedno życzenie, pomyślałam.

Musiałam sobie radzić

Marek miał przeczucie. Kilka miesięcy później nasz dom miał zostać generalnie wyremontowany. Wszystkie dzieci rozparcelowano po innych domach, w różnych miastach. Odłączono mnie od Marka, choć chodziliśmy do dyrektora i prosiliśmy. I tak straciliśmy kontakt ze sobą.

Kolejne lata nie były dla mnie złe, ale i nie najlepsze. Chciałam uczyć się w ogólniaku, a potem pójść na studia, najchętniej pedagogikę. Ale nie zdałam egzaminów do liceum. Musiałam iść do jakiejś szkoły ponadpodstawowej, więc próbowałam, i przyjęli mnie jedynie w odzieżówce. Miałam zostać krawcową.

Z czasem polubiłam ten zawód, bo odkryłam, że to nie tylko szycie nudnych spodni czy bluzek, ale cała wielka wiedza. Zainteresowałam się strojami z dawnych epok, sposobami ich szycia, modą, potem odkryłam kostiumologię.

Gdy miałam dwadzieścia trzy lata, zatrudniłam się jako garderobiana w niewielkim teatrze objazdowym. W trupie było sześciu aktorów, do tego pięć osób obsługi technicznej i dyrektor, który jednocześnie był reżyserem oraz właścicielem interesu. Jeździliśmy po szkołach, domach kultury, opieki społecznej, dając przedstawienia na każdą okoliczność. Pamiętam, jak przyszłam na pierwsze zebranie, podczas którego dyrektor mówił, co nas czeka i zlecał zadania. Ponieważ byłam nowa, zaczął od przedstawienia mnie obecnym.

– To jest Agnieszka, która zajmie się naszą garderobą. Będzie szyć, przerabiać, projektować i oczywiście podczas przedstawień pomagać w przebierankach.

Większość moich nowych kolegów przywitała mnie miło, usiadłam z boku, wyjęłam notatnik i zebranie potoczyło się swoim trybem. Po wszystkim podszedł do mnie młody mężczyzna, który siedział z tyłu sali.

– Aga? – powiedział. – To ja, Marek. Tak czekałem, kiedy przeznaczenie zacznie się wypełniać.

Marek był w trupie oświetleniowcem i tak zwaną złota rączką. Wystarczyła godzina, byśmy znów poczuli się jak kiedyś, jak dwie połówki całości. Wkrótce byliśmy nierozłączni, a naszą historię znali wszyscy w teatrze. I to nie ja ją opowiadałam podnieconym głosem, tylko Marek. Ja, choć bardzo się cieszyłam ze spotkania, nie byłam zbyt wylewna. Taki charakter.
Pokochałam swoją pracę, podróże, nowe miejsca, atmosferę teatru.

Znowu czułam się samotna

Byłabym szczęśliwa, gdyby nie… Marek. Z jednej strony był moim chłopakiem z dzieciństwa, a jednocześnie był kimś, kogo nie znałam. To oczywiste, przez dziesięć lat dojrzał, zmienił się, jak i ja. Tyle że on na gorsze. Okazało się, że lubi kobiety. Starsze. Romanse na tygodnie lub na jedną noc. Był przystojny, więc kobiety do niego lgnęły.

Przez wiele miesięcy byłam ślepa, aż wreszcie dowiedziałam się, dlaczego jedna ze starszych aktorek, czterdziestodwuletnia Marta tak mnie nie znosi i prawi złośliwości. Kiedy pojawiłam się w trupie, Marek zakończył ich romans. Jednak kiedy urok nowości przeminął, wrócił do niej, jak i do tych swoich jednorazowych kochanek w kolejnych miejscowościach, w których graliśmy.

O tym wszystkim dowiedziałam się od niego, kiedy powiedział, że już dłużej nie może ze mną być, bo woli Martę.

– Ona odchodzi do innego teatru, stałego, w dużym mieście – powiedział. – Załatwiła mi tam pracę. Wreszcie nie będziemy musieli żyć na walizkach.

Stałam jak wryta. Właśnie dowiedziałam się, że w ciągu ostatnich dwóch lat byłam nieustannie zdradzana, a że tego nie widziałam, to tylko moja wina, bo byłam naiwna i ślepa.

– A co z naszym przeznaczeniem? – spytałam. W końcu to on wszystko zaaranżował.

Teraz jednak popatrzył na mnie z politowaniem.

– Chyba nie wierzysz w takie bajki? Każdy sposób jest dobry, żeby dobrać się do dziewczyny. A ty masz seksowne usta. Ostatni całus?  – nachylił się, ale wtedy moja ręka podskoczyła i wymierzyła mu tak siarczysty policzek, że aż mnie dłoń zapiekła.

Odszedł. A ja jakoś to przebolałam, choć wciąż go kochałam. Był mi przecież przeznaczony.

Znowu go spotkałam

Minęło pięć lat. Pracowałam już w innym teatrze, w dużym mieście, jako kostiumolog. Powoli wyrabiałam swoją markę. Byłam coraz lepsza, bo cały swój czas poświęcałam na zdobycie wiedzy. Nie interesowali mnie mężczyźni. Kiedyś zaproszono mnie do programu telewizyjnego, w którym rozmawiano o dawnym teatrze. Miałam opowiedzieć o kostiumach. Oświetleniowcem programu okazał się Marek. Podszedł do mnie, kiedy skończył się program, i pogratulował kariery. Spojrzałam na niego i moja miłość wróciła. To, co było złego, zniknęło.

Był już sam, Marta rzuciła go dla młodszego aktora. Jakoś sobie radził, ale bez rewelacji.

– Skończyłem z kobietami – powiedział, patrząc na mnie nieśmiało, kiedy siedzieliśmy w kawiarni. – A kiedy o jakiejś myślę, zawsze jesteś to ty.

Uwierzyłam mu, i miałam rację. Zmienił się, wyciszył. Uznałam, że tym razem to już ostatni zakręt. Znów się zeszliśmy. Przez kilkanaście miesięcy było nam dobrze. Wprowadził się do mnie, a ja wreszcie nie czułam się samotna. Pomyślałam, że może by tak wziąć kredyt i kupić mały domek pod miastem, bo dzieci lubią przestrzeń, drzewa. No i pies miałby gdzie biegać… Cóż, miałam prawie trzydzieści lat, najwyższy czas, by pomyśleć o rodzinie. Odstawiłam tabletki antykoncepcyjne i czekałam na dobrą nowinę.

Wreszcie stało się. Chciałam się upewnić, więc poszłam do lekarza. Gdy potwierdził, że jestem w ciąży, pojechałam do domu, by przygotować obiad-niespodziankę dla Marka, który miał wrócić z pracy wieczorem. Kiedy weszłam do domu, o dziwo, Marek już był. Leżał na kanapie. Spał. Podeszłam bliżej, by go obudzić i spytać, czy może jest chory, gdy zobaczyłam na stoliku torebkę z białym proszkiem. Marek nie spał. Był na haju.

I znów okazało się, że byłam ślepa. Ćpał od kilku lat, ale starał się, bym nie wiedziała. Jednak robiło się coraz gorzej, właśnie tego dnia wyrzucili go z pracy, bo przyszedł nawalony i niemal zepsuł sprzęt. Przez kolejne trzy miesiące próbowałam z tym walczyć, wysłać go na odwyk, cokolwiek. Odmawiał. Zaczął robić awantury. Nie miał pieniędzy na narkotyki, więc zaczął podkradać mi pieniądze. Rozstałam się z nim, nie mówiąc, że jestem w ciąży. Wiedziałam, że gdy się dowie, nie odejdzie, nie da mi spokoju. I wiem, że dziecko może by go powstrzymało na jakiś czas, ale nałóg by wrócił. Jak u jego rodziców.

Kochałam ją nad życie

Urodziłam zdrową dziewczynkę. Moja córeczka stała się całym moim światem, i za nią Markowi jestem wdzięczna. Nie widziałam go przez kolejne sześć lat. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie kobieta, przedstawiła się i powiedziała, że pracuje w ośrodku dla narkomanów.

– Opiekuję się pewnym człowiekiem – wyjaśniła. Jej głos był pełen smutku i współczucia. – On właściwie jest już na końcu swojej drogi, choć jest tak młody. I ciągle opowiada mi o swojej jedynej miłości, która jest mu przeznaczona, bo tak dogadał się z losem. Ale przez własną głupotę ją utracił. I chciałby tę swoją miłość prosić o wybaczenie.

Kiedy przyjechałam do ośrodka, Marek już gasł. Był wychudzony, skóra i kości, niemal łysy. Wyglądał, jakby miał sto lat, nie trzydzieści parę. Patrzył tylko na mnie, a w jego oczach widziałam łzy.

– Heroina – powiedziała kobieta, która mnie tu wezwała, Marzena.

Miała jakieś czterdzieści parę lat, miły wygląd i coś takiego w uśmiechu i głosie, że od razu ją polubiłam. Była jak balsam łagodzący ból, więc nic dziwnego, że pracowała z ludźmi, których całe życie było pełne cierpienia.
Usiadłam na krześle obok łóżka Marka i wzięłam w dłoń jego wychudzoną rękę.

Nagle poczułam delikatny dotyk na szyi. Odwróciłam się. Marzena dotykała mojej skóry palcem, a jej twarz była biała jak papier. Popatrzyła w moje oczy, powiedziała cichutko: „Agnieszka”, a potem wyjęła z kieszeni portfel, a z portfela jakieś stare, nieco pogięte zdjęcie i pokazała mi je bez słowa.

Na zdjęciu było niemowlę leżące na brzuchu. Na granicy jego szyi i pleców widać było czerwone znamię w kształcie gwiazdy. Takie jak moje. Marzena była moją matką. Marek umarł z uśmiechem na ustach, patrząc, jak się z płaczem obejmujemy.

A ja przez te wszystkie lata, które minęły od jego śmierci, lata pełne szczęścia i radości z powodu odzyskanej mamy, z którą ja i Paulinka zamieszkałyśmy, mam wielkie poczucie winy w stosunku do Marka. Że to przeze mnie nam się nie udało. Bo prawda jest taka, że kiedy tamtego dnia spojrzałam po raz ostatni w mroczną otchłań studni, pomyślałam z żalem, że szkoda, że nie można mieć dwóch życzeń, bo ja wolałabym odnaleźć swoją matkę. I wychodzi na to, że Marek był jedynie narzędziem, które miało mnie do niej doprowadzić.

Czytaj także:
„Wszyscy mężczyźni w moim życiu to ciapy. Nie chciałam zdradzać męża, więc obmyśliłam inny plan”
„Mąż od początku mnie zdradzał. Chce zabawiać kochanki? Śmiało, ja zabawię się z jego biznesem”
„Wiedziałam, że zięć chadza na panienki i zdradza Natalię. Chciałam przyłapać go na gorącym uczynku i wyszłam na idiotkę”

Redakcja poleca

REKLAMA