Był piątkowy wieczór. Siedziałem na kanapie i gapiłem się w telewizor. Frustrowało mnie, że nie mam nic lepszego do roboty. Przeskakiwałem z kanału na kanał, szukając czegoś, co choć minimalnie mnie zaciekawi.
Tak trafiłem na program, w którym wypowiadała się jakaś pani psycholog.
– Samotność to plaga naszych czasów – grzmiała z ekranu. – Czy pani redaktor wie, że z roku na rok w naszym kraju przybywa singli pomiędzy dwudziestym piątym a czterdziestym rokiem życia? – zwróciła się do prowadzącej. Wielkie dzięki, nawet na chwilę nie pozwolą człowiekowi o tym zapomnieć – pomyślałem poirytowany i wyłączyłem telewizor.
Byłem singlem od prawie trzech lat, choć szczerze mówiąc, czułem się bardziej jak wdowiec. W końcu niewiele brakowało, żebym stanął z Agnieszką na ślubnym kobiercu. Niestety, nasze plany pokrzyżował chłoniak Hodgkina. Zabrał moją ukochaną, zanim zdążyła powiedzieć przed ołtarzem sakramentalne „tak”. Od tamtej pory nie umiałem otworzyć się na nową miłość. Dopiero niedawno zacząłem myśleć, by może znowu umawiać się na randki.
Przez ostatnie trzy lata byłem jak martwy za życia
Tuż przed śmiercią Agnieszki obiecałem jej, że kiedyś jeszcze będę szczęśliwy.
– Może właśnie nadszedł ten czas – mruknąłem do siebie. Wstałem z kanapy i uruchomiłem laptopa. Najłatwiej było umówić się na randkę w sieci. Nie czułem się jeszcze na siłach, żeby od razu z kimś się spotykać na żywo. Chciałem najpierw popisać, trochę poznać tę drugą osobę, i dopiero wtedy się z nią zobaczyć. Zalogowałem się na jednym z popularniejszych czatów. Postanowiłem nikogo nie zaczepiać, w głębi ducha żywiąc cichą nadzieję, że jakaś fajna dziewczyna sama się do mnie odezwie. Owszem, pisało do mnie mnóstwo kobiet, ale większość rozmów była nieudana. Miałem wrażenie, że wszystkie konwersacje odbywają się tak samo: pytania o wiek, miasto, wygląd i pracę. Przypominało to przesłuchanie.
Miałem już dać sobie spokój, gdy napisała do mnie „Emilia 28”. Taki miała pseudonim, login czy jak to się nazywa. „Gdybyś mógł cofnąć się w czasie i zmienić w swoim życiu jedną rzecz, co byś zrobił?” – odczytałem. Żadnego standardowego „cześć”. Zamiast tego osobiste pytanie. Przynajmniej ja je tak odebrałem i odpisałem pod wpływem impulsu: „Ocaliłbym miłość swojego życia. A ty co byś zrobiła?”. „Nigdy bym się nie urodziła”, odpisała i to wystarczyło, żeby mnie zaintrygować.
Dalsza rozmowa z Emilką też przebiegała inaczej. Nie interesowało jej, jak wyglądam, gdzie mieszkam i pracuję. Chciała wiedzieć, jaki jestem. Co lubię robić. Co mnie złości, a co smuci. Kiedy ostatni raz byłem naprawdę szczęśliwy. Na dobre kupiła mnie, gdy przyznała, że jej ulubioną książką jest „Buszujący w zbożu”. Uznałem to za znak, bo tę samą książkę uwielbiała Agnieszka. Na do widzenia wymieniliśmy się numerami telefonów, ale nie zadzwoniłem od razu. Na początku tylko mailowaliśmy i pisaliśmy esemesy, ale pewnego wieczoru zapragnąłem usłyszeć jej głos.
– Myślałam, że już nigdy nie zadzwonisz – powiedziała na powitanie. Emilka wszystko robiła po swojemu. Nasza pierwsza rozmowa trwała prawie godzinę. Nie było krępujących momentów milczenia. Czułem, że wreszcie poznałem kogoś wartościowego, ale nie chciałem dziewczyny spłoszyć. Wydzwanialiśmy do siebie przez kolejny miesiąc, dopiero po tym czasie odważyłem się zaproponować spotkanie. Przyjechała do mnie w letni poranek, prosto z Krakowa. Pod pachą niosła zaczytany egzemplarz „Buszującego w zbożu”. To miał być nasz znak rozpoznawczy, bo wcześniej nie wysłaliśmy sobie żadnych zdjęć. Też nietypowo.
– Wyglądasz dokładnie tak, jak sobie ciebie wyobrażałam – powiedziała przy powitaniu i mnie przytuliła. – Ty przebiłaś moje wyobrażenia – odparłem nieśmiało. Była piękna. Wprawdzie miała całkiem inny typ urody niż Agnieszka, ale mimo to przypadła mi do gustu. Została u mnie cały weekend. Była pierwszą kobietą, którą po śmierci Agi dopuściłem bliżej siebie. Nawet doszło do fizycznego zbliżenia, nieco nieporadnego, ale nie żałowałem. Wprost przeciwnie. Chciałem rozwijać tę znajomość. Czułem, że się zakochuję, a jeszcze rok temu wydawało mi się to niemożliwe.
– Zawróciłeś mi w głowie – wyznała przy pożegnaniu Emilka.
– Zobaczymy się w przyszły weekend? – zapytałem.
– Postaram się, ale niczego nie obiecuję – westchnęła. – Sam wiesz, praca…
Czar prysł?
Byłem pewien, że po tym wspólnym weekendzie nasza znajomość posunie się do przodu. Tymczasem Emilia zaczęła ograniczać nasze kontakty. Nie odpisywała na wiadomości, rzadko odbierała telefon, a gdy jakimś cudem udało mi się do niej dodzwonić, szybko ucinała rozmowę.
– Co jest? – spytałem w końcu. – Zrobiłem coś nie tak?
– Nie, ty wszystko robisz bardzo tak – wyczułem po jej głosie, że powstrzymuje łzy.
– Skarbie, co się dzieje?
– Moja mama… wykryto u niej raka płuc. Lekarze mówią, że w Polsce nie ma dla niej szans. Zostaje nam zagraniczne leczenie, a ja nie mam pieniędzy. Rozszlochała się na dobre.
– Poprosiłaś o pomoc jakąś fundację? Znam kilka dobrych.
– Tak, dziękuję, nawet założyłam internetową zbiórkę, ale to wszystko idzie jak krew z nosa. Boję się, że nie zdążymy… – płakała.
Obiecałem, że jej pomogę. Już następnego dnia Emilia do mnie przyjechała. Powinna mi się wtedy zapalić czerwona lampka, ale byłem zbyt zaślepiony. Po trzech latach samotności rozpaczliwie pragnąłem kogoś kochać i być kochany. Dałem Emilii pieniądze, które odłożyłem na wakacje, piętnaście tysięcy złotych.
– Boże, nie wiem, jak ci dziękować! Przepraszam, że się od ciebie odsunęłam, ale nie chciałam cię obarczać swoimi problemami. Zwłaszcza po tym, co przeszedłeś.
Opowiedziałem Emilii o Agnieszce, zanim pierwszy raz się spotkaliśmy. Doskonale wiedziała, jak bardzo cierpiałem po jej stracie, ale mimo to nie miała skrupułów, żeby mnie wykorzystać. Tamtego dnia, gdy pojawiła się u mnie po raz drugi, już nie została na noc. Wymieniliśmy kilka gorących pocałunków i na tym się skończyło. Mówiła, że nie ma nastroju, bo ciągle myśli o chorej mamie. Wróciła do Krakowa ostatnim pociągiem.
Znowu zostałem sam
Zastanawiałem się, dlaczego rak znowu krzyżuje moje plany i niszczy marzenia. Kiedy tylko kogoś pokocham, przeklęty nowotwór wywraca mi życie do góry nogami. W następny weekend to ja pojechałem do Emilii. Przywitała mnie z otwartymi ramionami, ale już przez telefon zaznaczyła, że potrzebuje mojej pomocy.
– Wszystko wydałam na lekarstwa dla mamy, nie mam nawet na czynsz. Przepraszam, że ci to mówię, ale jesteś jedyną osobą, na którą mogę liczyć. Pojechaliśmy do bankomatu i wręczyłem Emilii kolejne dwa tysiące złotych. Była moją kobietą, czułem się w obowiązku, by jej pomóc. I pewnie nadal żyłbym w błogiej nieświadomości, a ta pijawka wyciągałaby ode mnie pieniądze, gdybym nie przejrzał wiadomości w jej telefonie… Nie wiem, co mnie podkusiło – ciekawość, zazdrość, resztki ostrożności – ale wieczorem, kiedy Emilia brała prysznic, sięgnąłem po jej komórkę.
Wiedziałem, jak ją odblokować, i bez trudu przeszedłem do sekcji wiadomości. W skrzynce odbiorczej były esemesy ode mnie i od jakiegoś Miśka. „Nie bądź zazdrosny”, odczytałem. „Ten frajer jutro wyjeżdża, dał mi dwa tysiaki, ale postaram się wyciągnąć więcej”. Poczułem, jak oblewa mnie pot. Jednak to był dopiero początek, następna wiadomość była jeszcze gorsza: „Nie bój żaby, bajeczka o chorej mamusi działa, wierzy w każde moje słowo”.
Zakląłem pod nosem. Oszukała mnie. Nie miała chorej matki i wyglądało na to, że już się z kimś spotykała, a mnie traktowała jak żywy bankomat. Wściekły, wpadłem do łazienki i pomachałem jej telefonem przed nosem.
– Bezczelna dziwka – wycedziłem. – Dobrze się bawiłaś moim kosztem? Od początku kłamałaś! Chciałaś tylko kasy! Emilia szybko okryła się ręcznikiem. Choć nie wiem, po co to zgrywanie skromnej. Nawet się nie zarumieniła. Za to zaatakowała:
– A co sobie myślałeś, naiwniaku, że byłabym z taką ciepłą kluchą? Zamurowało mnie. Myślałem, że wszystkiemu zaprzeczy albo będzie próbowała się jakoś wytłumaczyć. – Spałaś ze mną – przypomniałem. – Bo całkiem nieźle wyglądasz, chciałam się zabawić. Miśkowi też nie mówię wszystkiego. Faceci są tacy durni, wystarczy rozłożyć nogi, a tańczycie, jak się wam zagra. Nie było sensu z nią rozmawiać. Zabrałem swoje rzeczy i wyszedłem. Do tej pory nie mogę się po obrzydliwym romansie otrząsnąć. Nie wiem, jak ktoś może być tak zły i wyrachowany. Zagrała na uczuciach zrozpaczonego, samotnego człowieka. Czuję się upokorzony, dotknięty do żywego i winny. Że dałem się tak głupio nabrać. Jak ostatni dureń.
Nieco mnie pociesza, że Emilia oszukała nie tylko mnie. Aktualnie w sądzie toczy się przeciwko niej postępowanie karne. Mam nadzieję, że odpowie za to, co zrobiła. Mniejsza o pieniądze. Chcę zemsty. Chcę, by kiedyś ktoś skrzywdził ją tak, jak ona mnie. Może wtedy zrozumie.
Czytaj więcej historii z życia wziętych:
Okłamałem żonę i wyjechałem, by mieć czas dla kochanki
Jako dziecko widziałem, jak mój tata zamordował mamę
Powinienem podziękować żonie za zdrady
Zazdroszczę nawet nastoletnim matkom
Mam 27 lat i dobrze mi się mieszka z mamą