W dzieciństwie chodziliśmy latem z kolegami nad pobliski staw. Żaden z nas nie umiał pływać, więc tylko chlapaliśmy się blisko brzegu. Mieliśmy też taką – świetną, jak nam się wydawało – zabawę: stawaliśmy na ramionach kolegi i skakaliśmy do wody. Aż zdarzył się ten incydent.
Po raz kolejny ze śmiechem wdrapywałem się na kumpla, gdy nagle Maciek się potknął i przewrócił. Buch! Wylądowałem pod wodą, zupełnie na to nieprzygotowany. Krzyknąłem z zaskoczenia, bez sensu, głupio, bo natychmiast woda wlała mi się do ust. Zacząłem się krztusić, dusić i spanikowałem. Byłem tak przerażony, że nie zdawałem sobie sprawy z tego, co robię, a kurczowo ściskałem szyję Maćka. W efekcie topiliśmy się obaj – i to w wodzie tak płytkiej, że kiedy staliśmy, sięgała nam ledwo do pasa!
Niechybnie skończyłoby się to dla nas tragicznie, gdyby nie bohaterska interwencja reszty chłopaków. Nie zostawili nas, nie uciekli, lecz z wielkim wysiłkiem wytargali nas na brzeg. Żadnemu z nas nie stało się nic poważnego, skończyło się na strachu. Tyle że strach był potężny. Przynajmniej w moim przypadku.
Od tamtej pory panicznie bałem się wody
Przestałem chodzić nad staw, bo wystarczył sam jego widok i serce biło mi jak oszalałe. Przez kolejne lata robiłem wszystko, aby nigdy nie znaleźć się w pobliżu jeziora, rzeki albo morza. Unikanie otwartych zbiorników wodnych nie było takie trudne, a na basen nikt mnie nie ciągnął. Moi rodzice wiedzieli, że boję się wody, ale chyba nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji. Ja sam długo bagatelizowałem ten problem.
Póki na studiach nie zakochałem się w pięknej koleżance z roku, Milenie.
Ku mojemu zaskoczeniu ta boska istota odwzajemniła moje uczucie i zostaliśmy parą. Nie widziałem poza nią świata, bujałem w obłokach, oszołomiony szczęściem… w które wbił się wielki cierń. Milena uwielbiała sporty wodne. Kajaki, żeglarstwo i pływanie. Boże drogi, próbowała nawet nart wodnych i nurkowania! Kiedy ta syrena usłyszała, że nie umiem pływać, nie potrafiła ukryć zdumienia i rozczarowania.
– No trudno… – westchnęła ciężko.
– Nie musimy być jak papużki nierozłączki i spędzać razem każdej wolnej chwili. Będę jeździć na spływy i obozy bez ciebie.
Na pierwszej lekcji stał się cud!
Cholera, przecież nie mogę jej puścić samej! Nie minie nawet tydzień i ukradnie mi ją jakiś wodniak czy inny żeglarz. Nie ma takiej opcji! Dla Mileny pokonam swój lęk przed wodą i nauczę się pływać, postanowiłem. Byłem zdeterminowany, żeby podołać wyzwaniu, w którym chodziło o miłość i o mój męski honor. Nie mogłem pozwolić, żeby Milka miała mnie za tchórza i niedołęgę. Dam radę, uda się!
Pełen optymizmu wykupiłem na basenie indywidualne lekcje z instruktorem. I stał się cud! Już na pierwszych zajęciach udało mi się przełamać strach, wejść do wody i wykonywać spokojnie ruchy, które pokazywał mi instruktor. Ten pierwszy sukces dał mi pozytywnego kopa i rozbudził we mnie zapał do dalszej pracy nad sobą. Dzięki temu już po pół roku potrafiłem pływać i z dumą oświadczyłem Milenie, że pojadę z nią na spływ kajakowy. Ucieszyła się i była pod dużym wrażeniem, że dla niej pokonałem swój strach.
Niestety, kiedy nadszedł wyczekiwany przez nas oboje dzień wspólnej przygody, w jednej chwili wszystko spieprzyłem. Na brzegu rzeki sparaliżowała mnie stara, dobrze mi znana panika. Kołatanie serca, suchość w ustach, drżenie całego ciała – wszystkie objawy wróciły. Nasilone. Stałem na moście i nie byłem w stanie zrobić kroku. Owszem, nauczyłem się pływać i przełamałem lęk przed wodą, ale tylko na basenie. Na widok rzeki zareagowałem dokładnie tak samo jak kiedyś!
Próbowałem, naprawdę próbowałem z całych sił zmusić się do wejścia na kajak, ale nic z tego nie wyszło. Narobiłem tylko Milenie wstydu przed jej znajomymi. Ona popłynęła z grupą, a ja – pokonany sromotnie przez strach – wróciłem do domu.
Po jej powrocie ze spływu szybko zorientowałem się, że straciła do mnie szacunek, i nie tylko zresztą. Po tygodniu powiedziała mi, że jej uczucie do mnie się wypaliło. Wpadłem w dołek. Poza tym – a może przede wszystkim – byłem rozczarowany. Zawiodłem się na Milenie. Pół roku walczyłem dla niej z moją fobią, nauczyłem się dla niej pływać, a ona zostawiła mnie na brzegu jak niepotrzebny bagaż. Już wtedy, gdy wybrała spływ zamiast mnie, nasz romans się skończył. Szkoda życia na rozpaczanie po kimś tak samolubnym, prawda?
Jeszcze tego samego lata jeden z kumpli z roku zaprosił mnie na grilla. Miało być znajome towarzystwo i kilka nowych osób. Kuszące. Może poznam jakąś fajną dziewczynę? Był tylko jeden problem: grill odbywał się nad jeziorem. Po namyśle postanowiłem, że pójdę i będę się trzymał możliwie daleko od brzegu. Ostatnio atak lęku dopadł mnie dopiero przy wodzie, więc jeśli zachowam dystans kilkunastu metrów, wszystko powinno być dobrze.
Siedziałem przy grillu, flirtowałem, piłem bezalkoholowe piwko, jadłem karkówkę i kiełbasę. Nawet nie patrzyłem w stronę jeziora, prawie zapomniałem o jego istnieniu… Aż usłyszałem pisk. Nie brzmiał jakoś przerażająco, ot, jakiś dzieciak podochocił się w zabawie.
Sam nie wiem, czemu odruchowo spojrzałem w stronę, z której dobiegał, i zobaczyłem kolebiący się na falach dmuchany materac. Obok jakiś chłopaczek machał rękami, nie wyglądało to rozpaczliwie, a potem… po prostu zniknął pod wodą. I już, koniec, nie ma dzieciaka, zachłysnął się i… po nim. Rozejrzałem się wokoło. Nikt niczego nie zauważył. Poza mną! Nie wiem, z kim był tu ten dzieciak, ale najwyraźniej jego opiekunowi też umknęło, że gówniarz tonie! Chciałem zwrócić się do kolegów, ale wszyscy byli już nieźle wstawieni. Tylko ja jeden nie piłem, bo prowadziłem samochód.
Niech pilnuje dziecka, a nie pije piwo!
W jednej chwili dotarła do mnie groza sytuacji. Jeżeli ja nie pomogę temu małemu, nie zrobi tego nikt. A ja bałem się wody. Liczyła się każda sekunda. Im dłużej dzieciak przebywał pod powierzchnią, tym mniejsze miał szanse na przeżycie. A ja miałem tę durną fobię… Tyle że ona będzie niczym w porównaniu z koszmarnymi wyrzutami sumienia, jeśli natychmiast się nie wezmę w garść. Sam byłem kiedyś na miejscu tego chłopaczka.
Gdyby moi koledzy deliberowali, pewnie już bym nie żył. Zakląłem, zerwałem się na równe nogi i pognałem do jeziora. Wskoczyłem w fale tak szybko, że nie zdążyła mnie dopaść panika. A kiedy byłem w wodzie, okazało się, że czuję się tak samo pewnie jak na basenie. Podpłynąłem w pobliże dmuchanego materaca, zanurkowałem i wyciągnąłem dzieciaka na powierzchnię. Ja miałem tu grunt, on nie. Adrenalina chyba dodała mi sił, bo udało mi się raz-dwa wytargać chłopca na brzeg.
– Co robisz z moim synem, zboku? – podszedł do mnie otyły facet.
W jednej ręce trzymał burgera, w drugiej puszkę piwa.
– Słuchaj, kretynie! – nie wytrzymałem nerwowo i ze złością wytrąciłem mu z ręki browar. – Jak jesteś z dzieciakiem nad wodą, to nie chlej! Twój syn się topił!
Najpierw opadła szczęka, a potem zaczął mnie przepraszać i dziękować mi. Machnąłem na niego ręką. Kiedy wróciłem do znajomych, ci nagrodzili mnie gromkimi brawami.
– Nasz bohater! Stary, to było epickie! Zuch, Romuś! – koledzy klepali mnie po ramionach, a dziewczyny patrzyły na mnie jak na supermana.
Kumple zadbali, żeby wieść o moim wyczynie rozeszła się po wszystkich znajomych. Dotarła także do Mileny. Domyśliłem się tego, kiedy zadzwoniła i poprosiła o spotkanie. Zgodziłem się. Wciąż coś do niej czułem, bo przecież trudno odkochać się w pięć minut. Kiedy Milka zjawiła się w kawiarni, wyglądała jeszcze piękniej niż zwykle: opalona, z błyszczącymi oczami i zalotnym uśmiechem. Zalotnym, bo postanowiła… do mnie wrócić.
– Pospieszyłam się z tym zerwaniem i teraz tego żałuję – wyznała. – Słyszałam o tym, co zrobiłeś nad jeziorem. Ty jesteś prawdziwym bohaterem, a ja byłam głupia!
Milczałem. Nie da się ukryć, że jej podziw mile połechtał moje ego.
– Więc jak, wybaczysz mi? Będziemy znowu razem? Chciałabym przedstawić cię moim rodzicom, pochwalić się…
I nagle już wiedziałem, co robić
– Nie mam ci czego wybaczać, nie martw się. Ale nie będziemy razem, to już zamknięty rozdział.
Milena się rozpłakała, a mnie ciężko było patrzeć na jej łzy. Odmówiłem przecież nie z zemsty czy dla satysfakcji. Po prostu nie chciałem być z kimś, kto chce się mną chwalić.
Potrzebowałem kogoś na dobre i złe, kto będzie ze mnie dumny, gdy zasłużę, kto mnie doceni i kto będzie mnie wspierać, kiedy stracę wiarę w siebie albo się potknę, przy kim będę mógł od czasu do czasu okazać słabość… Być bohaterem, któremu ma prawo coś się nie udać.
Czytaj także:
„Cała moja rodzina przeżyła koszmar, kiedy dowiedzieliśmy się, że mój brat ma stanąć przed sądem, mimo że był niewinny”
„Już w dniu ślubu wiedziałam, że kiedyś zdradzę męża. Przyszłego kochanka upatrzyłam sobie na naszym weselu”
„Robert jest jak staw: trwały i pewny, a Adam to potok – płytki, zmienny, ciągle w ruchu. Musiałam któregoś wybrać”