Siedziałam przy biurku, wpatrując się we wskazówki zegara, które tego dnia przesuwały się jakby wolniej. Głowa mi pękała, a tabletka nijak nie chciała zadziałać. Modliłam się, by była już szesnasta. Z letargu wyrwał mnie głos Ady.
– Ale jaja! Tak w biały dzień?! – koleżanka z pokoju kręciła głową z podekscytowaniem, zerkając raz po raz na radioodbiornik. – Co ci ludzie mają w głowach, że się nie boją, nie?
– Czego się nie boją? – przekręciłam szybko głowę i automatycznie syknęłam z bólu.
– Migrena? – Ada głośno wetchnęła.
– A, to przepraszam, że się tak wydzieram, ale w radiu powiedzieli właśnie, że ktoś godzinę temu obrabował nasz punkt kasowy! Napad na bank w samo południe! Wyobrażasz sobie? Ludzie to mają tupet – przygryzła wargę i wyłączyła odbiornik.
Nie byłam z tych, których elektryzowały takie newsy
Ku rozczarowaniu Ady nie dałam się więc wciągnąć w rozmowę o napadzie. Ze wszystkich sił starałam skupić się na tabelkach i wyliczeniach. Koniec miesiąca nie miał litości. Rozliczenia księgowe, z migreną czy bez, same się nie zrobią. Ale wieść o zuchwałym napadzie i zrabowanych piętnastu tysiącach złotych obiegła miasto lotem błyskawicy. Wszyscy mówili tylko o tym.
– Słyszałaś? – Mirek jeszcze dobrze nie zamknął za sobą drzwi do mieszkania, a już przeżywał, jakby to jego obrabowano. – Podobno to jakiś młodzian!
– Świetnie. Zjesz zupę? – przewróciłam oczami i wróciłam do odgrzewania wczorajszej pomidorowej. – Tak się wszyscy tym napadem ekscytują, jakby to ich dotyczyło – mruknęłam.
– No wiesz! Takie rzeczy nie zdarzają się codziennie, to ludzie się interesują. Mnie ciekawi, kto to zrobił. Może już coś piszą – Mirek siadł przy stole i zaczął grzebać w telefonie.
Kiedy na mojej komórce wyświetliła się mama, byłam pewna, że dzwoni z newsem, że w miasteczku obrabowano bank.
– Zaraz zwariuję – szepnęłam i wcisnęłam zieloną słuchawkę.
Nie zdążyłam nawet powiedzieć „słucham”
Do moich uszu od razu dotarł szloch matki.
– Zabrali go! W kajdankach wyprowadzili! Co ja mówię: wyprowadzili? Wyciągnęli siłą! Michał płakał. Ja mówiłam, że to jakaś pomyłka! Ale oni mnie nie słuchali – mama wyła do telefonu, wyrzucając z siebie potok słów.
Niewiele z tego rozumiałam.
– Mamo! O czym ty mówisz? – starałam się sama nie panikować.
– Przyszli, zapukali, ja ich wpuściłam nieświadoma niczego. A oni od razu go skuli! – kolejna fala lamentu odebrała jej zdolność dalszego mówienia.
Chwilę później jechaliśmy z Mirkiem do mamy
Oboje przerażeni tym, co tam zastaniemy.
Nim zdążyliśmy wbiec na czwarte piętro, mój mąż zerknął jeszcze w telefon, który ciągle wibrował mu w kieszeni.
– Konrad pisze, że złapali tego bandytę od banku – otworzył przesłany przez kolegę link, zbladł i głośno zaklął.
Kiedy podsunął mi telefon, sama o mało nie zemdlałam. Na zdjęciu dwóch policjantów w cywilu prowadziło skutego, skulonego mężczyznę. Tym mężczyzną był mój młodszy brat… Na litość boską, to nie mógł być on, on przecież jest chory...
Michał zawsze był „inny”. Od początku nie lubił się z nikim bawić, zawsze siedział sam w kącie. Mało mówił. Był za to cholernie uparty i zawsze robił to, na co akurat miał ochotę.
– Nie uznaje żadnych zasad ani norm społecznych! Jakby nie rozumiał, że są sytuacje, w których trzeba się odpowiednio zachować – przedszkolanki, a potem panie w szkole załamywały ręce.
Nie pomagało tłumaczenie, że Michał cudem przeżył poród, a głębokie niedotlenienie wyrządziło w jego mózgu nieodwracalne zmiany. Dostał łatkę „dziwaka”. I tak żył z nią od dwudziestu czterech lat.
Z roku na rok stawał się coraz bardziej zamknięty w sobie. Najchętniej przesiadywał całe dnie w domu z mamą.
Robiłam wszystko, by wyciągnąć Michała do ludzi
Błagałam znajomych, żeby dawali mu jakieś drobne prace do wykonania. I faktycznie, a to u kogoś skosił trawnik, a to popracował w knajpie u kolegi na zmywaku. Ale najczęściej prędzej czy później dochodziło do jakiegoś spięcia, które skutecznie zniechęcało go do wyjścia z domu.
Wiedziałam, że nie jest z nim łatwo, ale byłam więcej niż pewna, że to nie on obrabował ten przeklęty bank.
– Ale dlaczego przyszli po niego? – kręciłam się w kółko po pokoju w mieszkaniu mamy, usiłując nie wybuchnąć.
– Nie mówili. Machali tylko jakimś nakazem aresztowania. A Michaś cały czas płakał. Tak się bał – mama od godziny nie przestawała szlochać.
Mirek obejmował ją z całych sił i podawał kolejne chusteczki.
– Co robimy? – westchnął, patrząc mi prosto w oczy.
Od razu pojechaliśmy do prokuratury. Młody, rzutki śledczy nawet nie udawał, że ma ochotę z nami rozmawiać.
– Wnioskowałem o areszt dla Michała i sąd się ze mną zgodził. Jest obawa, że podejrzany mógłby na wolności mataczyć – wyrecytował beznamiętnie.
– Mataczyć? Mój brat nawet nie wie, co to słowo znaczy! To dorosły facet, ale o rozumie dziecka! I nie mógł niczego obrabować, bo cały dzień siedział w domu z mamą! – głos mi drżał, a ręce pociły się niemiłosiernie.
Prokurator cichutko prychnął.
– Jeszcze nie spotkałem się z tym, by członkowie najbliższej rodziny nie chcieli chronić swego bliskiego, więc sama pani rozumie, że nie biorę tego, co pani mówi, na poważnie. Obiektywne dowody wskazują, że pani brat to zrobił. Tyle – rozłożył ręce. – A teraz bardzo państwa przepraszam, ale zaraz mam nagranie – poprawił krawat i zerknął na zegarek.
Gdy wychodziliśmy, lokalne stacje telewizyjne już się rozstawiały pod budynkiem.
– Poczekaj – chwyciłam Mirka za rękę. – Może im powie więcej niż nam! Widziałeś jego głód sławy? – uniosłam brew.
I nie myliłam się. Stanęliśmy za schodami
Na tyle daleko, by młody śledczy nas nie widział, ale tak blisko, byśmy coś słyszeli. A prężył się przed kamerami jak paw.
– To wielki sukces policji i prokuratury. Zatrzymanie podejrzanego w kilka godzin od napadu nie zdarza się często – chwalił się. – Nie byłoby to możliwe, gdyby nie działania operacyjne policji, która błyskawicznie dotarła do bezpośredniego świadka zdarzenia. Ten opisał nam rabusia, a my na podstawie sporządzonego rysopisu ustaliliśmy, kim może być ów bandyta. Świadek bez wątpienia go rozpoznał – zawiesił głos, czekając na pytania.
Popatrzyliśmy na siebie z Mirkiem i rzuciliśmy się do samochodu. Świadek! Nasza jedyna nadzieja na odkręcenie tej farsy.
– Skoro policja tak szybko go namierzyła, to nie może być to trudne – Mirek cały drżał, odpalając silnik. – Może dalej kręci się pod tym bankiem i chwali, że to on widział złodzieja – nerwowo skubałam brzeg torebki, modląc się, bym i tym razem miała rację.
Ale przed kasą nie było nikogo…
Wróciliśmy do domu z poczuciem zawodu, ale nie poddaliśmy się. Uruchomiliśmy wszystkie kontakty, media społecznościowe. Nasz osobisty plan „ktokolwiek widział, ktokolwiek wie” zaczął działać.
Cztery godziny później znaliśmy już imię i nazwisko chłopaka, którego zeznania pogrążyły Michała. I adres kamienicy, w której podobno mieszka. Co za niespodzianka, położonej naprzeciwko banku. Kiedy naciskałam guzik domofonu, kolana miałam jak z waty.
– A jak nam nie otworzy? – szeptałam.
– Nawet tak nie myśl – Mirek zgromił mnie spojrzeniem. – Jak już wiemy, kto to, to mu nie odpuścimy. Jeśli nie otworzy, to będziemy tu stać i na niego czekać. Kiedyś wyjdzie – jego wola walki nieco mnie uspokoiła.
Pan Bartosz otworzył jednak drzwi i wpuścił nas do domu bez najmniejszego problemu. O ile norę, w której mieszkał, można było nazwać domem.
– Sorry, nie przepadamy z bratem za sprzątaniem – zrzucił z kanapy stertę brudnych ubrań; druga hałda dalej zalegała na sofie.
– Nie szkodzi – przełknęłam ślinę, starając się niczego nie dotykać. – Postoimy – uśmiechnęłam się miło. Tak bardzo chciałam, żeby ten człowiek nam pomógł.
– Skąd wiesz, jak wyglądał ten, kto napadł na bank, skoro podobno zrobił to w kominiarce? – Mirek w przeciwieństwie do mnie nie silił się na uprzejmości.
Młody blondyn lekko się skrzywił
– Panie. Nie jestem głupi. W kominiarce bym go nie poznał. Ale jak wyszedł, to ściągnął kominiarkę i zaczął biec. I mnie potrącił. Akurat się schylałem do kosza, bo butelki z niego wyciągałem. Zresztą mówiłem już policji – chrząknął i sięgnął po szklankę z jakąś dziwną cieczą. – Może herbatki?
Oboje pokręciliśmy głowami.
– To ten? – wyciągnęłam z torebki zdjęcia Michała. – To jego widziałeś?
Blondyn zmarszczył czoło i długo wpatrywał się w fotografie.
– To ten. No takie piegi miał.
Głośno wypuściłam powietrze z płuc.
– Michał nie ma żadnych piegów! Czemu go wskazałeś? – czułam, że zaraz eksploduje.
– Bo to tak szybko było… – mężczyzna spuścił głowę.
– Szybko?! Wskazałeś Michała, bo się spieszyłeś? – krzyknęłam.
– Nie ja. Oni. Ci policjanci. Kazali się nie zastanawiać, tylko pokazać – wyszeptał.
Świat zawirował mi przed oczami
– Jezu. Jak to teraz odkręcić? – popatrzyłam na Mirka. Ten utkwił wzrok w chłopaku.
– Byłeś wtedy trzeźwy? No wiesz, wtedy przed bankiem – Mirek szukał jakiegoś punktu zaczepienia.
– No tak! Jak biorę leki, to nie mogę pić – obruszył się blondyn.
– Leki? Jakie?– wrzasnęliśmy z Mirkiem jednocześnie.
– Tak. Choruję na schizofrenię. Ale ostatnio już rzadko do szpitala trafiam – chłopak wyglądał na dumnego z siebie.
– Pięknie. Wiarygodny świadek prokuratury – opadłam zrezygnowana na kanapę obok brudnych ubrań.
Po powrocie do domu natychmiast napisaliśmy do prokuratury zażalenie kwestionujące wiarygodność ich świadka. Ale nikt się tym nie przejął. Prokurator odpisał nam, że pana Bartosza badał biegły i uznał, że jego zeznania, mimo stanu zdrowia, są jasne, logiczne, spójne i bogate w szczegóły.
Michał dalej tkwił w areszcie. Wynajęliśmy prawnika. Ten ubłagał prokuratora, byśmy mogli chociaż na chwilę zobaczyć się z Michałem. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam mojego brata tak przerażonego.
– Wyciągniemy cię z tego. Obiecuję. Wiem, że to nie ty – zdążyłam wyszeptać, zanim strażnik nakazał nam wyjść.
Niestety, mimo złożonej obietnicy nie miałam pojęcia, jak pomóc mojemu bratu. Po dwóch miesiącach areszt zamieniono na dozór. Trochę odetchnęliśmy. Ale zarzut napadu na bank nadal ciążył na Michale. Już tylko czekaliśmy na akt oskarżenia, który lada moment miał wpłynąć do sądu.
I wtedy stał się cud, na który tyle czekaliśmy
Kiedy zadzwonił telefon z prokuratury z zaproszeniem na spotkanie, szliśmy tam z Mirkiem i z Michałem jak na ścięcie.
Przywitał nas ten sam prokurator co poprzednio. Ale tym razem nie był arogancki i wyniosły. Kiedy zaproponował kawę, o mało się nie przewróciłam z wrażenia.
– Po co nas pan tu wezwał? – wycedziłam przez zaciśnięte z nerwów zęby.
– Prokuratura podjęła decyzję o umorzeniu sprawy wobec pana Michała. Formalnie zostaje pan oczyszczony z ciążących na panu zarzutów. Jest pan wolny – wymamrotał i wbił wzrok w biurko.
A my milczeliśmy jak zaczarowani. Żadne z nas nie wydobyło z siebie głosu. Prokurator chrząknął i cicho kontynuował.
– Kilka dni temu policja zatrzymała na gorącym uczynku Karola W. Usiłował dostać się do jednego z bankomatów. Na szczęście ktoś go zauważył i zadzwonił po policję. W toku przesłuchania – prokurator nie zdążył ugryźć się w język i powiedział nazwisko podejrzanego. Znałam je. – Eee… Karol W. przyznał się także do napadu na bank przy Olchowej.
I wtedy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odzyskałam głos.
– Zaraz, zaraz. Karol? To jakaś rodzina tego waszego wiarygodnego świadka? – z wrażenia aż wstałam.
Prokurator długo milczał, ale w końcu pękł.
– Tak. To jego brat – wypuścił głośno powietrze z płuc i zamilkł.
– Brat waszego świadka obrabował bank, a potem wrobił w to Bogu ducha winnego Michała? – z impetem huknęłam dłonią w prokuratorskie biurko. – A wyście tak dali się podejść?
– Karol przyznał, że poprosił Bartosza, by ten wskazał kogokolwiek innego. A że brat jest wpatrzony w niego jak w obraz… Proszę mi wierzyć, Bartosz był naprawdę wiarygodny jako świadek – śledczy skulił się w sobie.
Nawet nie wiem, jak długo krzyczałam
Kompletnie straciłam panowanie nad sobą. Cała skumulowana przez ostatnie miesiące złość znalazła ujście. Nie mogłam uwierzyć, jak pomówienie prawdziwego sprawcy i kryjącego go brata mogło zrujnować życie całej naszej rodziny. Prokurator zastygł w bezruchu, słuchając mego wrzasku.
– Mogę tylko powiedzieć, że bardzo nam przykro – wyszeptał zrezygnowany, kiedy Mirek niemalże siłą wyciągał mnie z gabinetu.
Oczyszczenie z zarzutów Michała nie odbyło się z takim szumem jak jego zatrzymanie. Gazety nie pokazywały prawdziwego sprawcy w kajdankach, a prokurator odmawiał wszelkich komentarzy, tym razem zasłaniając się dobrem śledztwa.
Podobno możemy ubiegać się z Michałem o odszkodowanie za niesłuszny areszt. Ale chyba się na to nie zdecydujemy. Wylanych łez, nieprzespanych nocy i tego obezwładniającego strachu o los Michała cofnąć się nie da. Te emocje pozostaną z nami już na zawsze i nic ich nie odkupi. Nasz życiowy spokój został bezpowrotnie zrujnowany.
Czytaj także:
„Mąż był dla mnie wszystkim. Gdy odszedł, nie potrafiłam się z tym pogodzić, ale wiedziałam, że nie wolno mi się poddawać”
„Mąż miał mi za złe, że dokarmiam biedną sąsiadkę, zwłaszcza że i nam się nie przelewało. Zapomniał, że dobro zawsze wraca”
„Miałam sąsiada za łobuza i brudasa, a potem utknęłam z nim w windzie. Po godzinie już chciałam swatać go z wnuczką”