Jestem bardzo spokojnym człowiekiem. Może nawet za bardzo, jak utrzymuje moja żona, bo nie potrafię robić awantur i postawić na swoim. Ani w urzędzie, ani w sklepie. Nie potrafiłem nawet wymóc na sąsiedzie, by przestał w sypialni odbijać piłkę od ściany przez pół nocy. Owszem, rozmawiałem z nim.
Wyjaśnił, że to go uspokaja i pozwala myśleć
A musi myśleć, bo pracuje w reklamie jako copywriter. Rozumiałem moją żonę, którą ten stukot doprowadzał do szewskiej pasji, ale rozumiałem i sąsiada. Chodziło o jego źródło utrzymania. Gdy wróciłem z sąsiedniego lokalu z niczym, moja żona wzięła się pod boki i ze wściekłą miną oznajmiła:
– Nie chodzi o to, że ty jesteś taki wyrozumiały. Ty po prostu boisz się awantury. Podniesionych głosów i tego, że będziesz się musiał postawić. To cię wręcz paraliżuje. Ja też sąsiada rozumiem i mu współczuję, ale mam swoje prawa. W czym on jest lepszy i ważniejszy ode mnie?
I poszła robić awanturę. Niemal widziałem otaczającą ją wojowniczą aurę. Sąsiad obiecał, że będzie się uspokajał w kuchni, by nikomu nie przeszkadzać.
– Można? Można – powiedziała Marta, gdy wróciła do domu.
Pewnie, że można. Wszystko można, jak człowiek ma w sobie odpowiednią iskrę. A ja jej nie miałem. Przynajmniej sądziłem tak do tamtego wtorku, dwa lata temu.
Są takie dni, że jakby wszystko się sprzysięgło przeciw nam. Noże wypadają z ręki szpicem prosto na gołą stopę. Kubek wysmykuje się z dłoni i kawa zalewa świeżo wyprasowaną koszulę. A autobus, który zazwyczaj przyjeżdża trzy minuty po czasie, akurat tego dnia odjeżdża minutę przed. I tak katastrofa po katastrofie przez cały dzień. Niby nie są to straszne rzeczy, ale wiadomo, że drobiazgi irytują najbardziej. Trzydzieści złotych na taksówkę, żeby zdążyć do pracy. Drukarka, która wciągnęła połowę raportu. Irytacja nasila się i nagle zaczynają cię denerwować rzeczy, na które wcześniej nie zwracałeś uwagi. Przenikliwy chichot koleżanki z pokoju, która opowiada przez telefon psiapsiółce o wczorajszej randce. Pociąganie nosem przez kolegę przy drugim biurku. Zbyt wolno otwierające się programy w komputerze. SMS od żony, która chce, żebyś po pracy wstąpił do pobliskiego supermarketu i kupił kilka produktów do obiadu.
– Nie mogłaś tego kupić wczoraj, jak robiliśmy zakupy? – warknąłem pod nosem, czując, jak coś się we mnie przelewa.
– Mówiłeś coś? – Jolka na chwilę oderwała się od telefonu.
– Nie. A ty mogłabyś przestać gadać i chichotać. Za to ci nie płacą.
W pokoju zapadła cisza
Nawet Jerzyk przestał pociągać nosem.
– Stało się coś? – Jolka popatrzyła na mnie z zaniepokojeniem.
Czułem, że zaraz wybuchnę. Aż mi się czerwono przed oczami robiło. Więc po prostu wstałem z krzesła, wziąłem swoją teczkę i wyszedłem. Musiałem wyjść z firmy i jakoś się uspokoić. Może spacer po pobliskim skwerku mi pomoże. Drzewa, zieleń, ptaki… Właściwie mogę nawet dzisiaj nie wracać. Nic mi nie zrobią, jestem w okresie ochronnym, za rok emerytura. Poza tym w pracy wszystko zrobione. Sam siebie przekonywałem, że mogę sobie pozwolić na wyjście z pracy dwie godziny przed fajrantem. Po raz pierwszy od czterdziestu niemal lat.
Jestem frajerem. Moja żona ma rację. Mój brat ma rację. Moi przyjaciele też mają rację. Irytacja sięgnęła zenitu. W środku cały się gotowałem. Doszedłem do środka skwerku, gdzie w lecie na ławkach często siedzieli emeryci. Bywali też i bezdomni. I właśnie jakaś bezdomna trzymająca przy sobie cały swój dobytek, siedziała na ławce, a przed nią stało troje nastolatków. Dwóch na oko siedemnastoletnich chłopców i nieco młodsza dziewczyna w podartych spodniach i kurtce z kapturem. Cała trójka wyśmiewała się z kobiety. Ona próbowała wstać i odejść, ale najwyższy chłopak jej na to nie pozwalał. Popychał ją, ona opadała na ławkę, i to tak ich śmieszyło, że się aż skręcali.
Widziałem, że kobieta się bała
Nie wiem, ile miała lat, ale wyglądała staro, bez zębów, ze zniszczoną, chorobliwie ceglastą cerą. Z pewnością często piła, i to nie markowy alkohol, ale to nie miało nic do rzeczy. Była człowiekiem, który i tak miał ciężkie życie, a te szczeniaki, które jeszcze nic nie zrobiły oprócz wyciągania kasy od rodziców, męczyły ją i poniżały. Wiem, że w moim normalnym stanie mógłbym co najwyżej poszukać strażników miejskich i powiedzieć im, co się dzieje. A może i to nawet nie. Ale tamtego dnia nie byłem sobą. Podszedłem bliżej i nagrałem całe zajście komórką. Słychać było, jak młodzi wyzywają staruszkę, popychają, a ona płacze. A potem wysłałem filmik na stronę policji. Wtedy dziewczyna mnie zobaczyła.
– E, co pan robi? – krzyknęła.
– Wysyłam na policję nagranie waszego zachowania – powiedziałem.
Mój głos drżał, a ja czułem głęboką satysfakcję. I pstryknąłem dzieciakom zdjęcia. Chłopcy ruszyli do mnie. Mieli gniewne miny, jakby zamierzali mnie uderzyć. Nawet się nie przestraszyłem.
– Naprawdę chcecie dołożyć kolejną przemoc do tego, co już nagrałem? – spytałem. – Nie jestem bezdomny. Mam adwokata. Wasi rodzice się nie wypłacą.
To ich przystopowało. Wtedy w alejce pojawili się dwaj strażnicy miejscy. Zawołałem, żeby podeszli, i pomachałem ręką. Nastolatki nie czekały, co będzie dalej, tylko uciekły w drugą stronę. Strażnicy, gdy powiedziałem, co zaszło, tylko wzruszyli ramionami. Nie mieli tu już nic do roboty. Dzieciaki uciekły, bezdomna też pośpiesznie odchodziła ze swoimi bambetlami, i nie chciała w ogóle z nimi gadać. Mój filmik zginie w przepastnych serwerach policji, bo przecież nic się nie stało, prawda?
Irytacja w końcu rozpłynęła się wieczorem, gdy Marta zrobiła mi masaż karku.
– Jestem z ciebie dumna, najdroższy – powiedziała, gdy usłyszała moją historię. – Widzisz, masz w sobie wojownika, tylko trzeba cię odpowiednio pobudzić – zaśmiała się.
– Nie lubię tego uczucia wkurzenia na cały świat i chęci przyłożenia mu – odparłem. – Jeśli wojownicy ciągle się tak czują, to ja im współczuję…
Minęło kilka tygodni, zapomniałem o tamtym dniu
Robiłem zakupy w supermarkecie niedaleko domu, kiedy ktoś mnie potrącił. Spojrzałem. To była jakaś nastolatka o różowych włosach. Popatrzyła na mnie wrogo i odeszła. Miałem wrażenie, że już ją kiedyś widziałem.
– Młodzież… – powiedziała klientka, która tuż obok wkładała ciastka do koszyka. – Wydaje im się, że świat do nich należy, a my to przeżytek. Wiem, co mówię, jestem nauczycielką.
– Współczuję – powiedziałem i każde poszło w swoją stronę.
Przeszedłem dalej. W następnej alejce, gdy wkładałem do wózka olej, znów mnie ktoś potrącił. Obejrzałem się – nastolatek w bejsbolówce na głowie pokazał mi środkowy palec i odszedł. I znów miałem wrażenie, że go znam. Przy kasie zapłaciłem za zakupy, spakowałem do torby. Jednak przechodząc przez bramki, wywołałem alarm. Cofnąłem się i popatrzyłem pytająco na kasjerkę. Jeszcze raz obejrzeliśmy te kilka produktów, które kupiłem, ale żaden z nich nie powinien był wzbudzać czujników. Przeszedłem i znów zawyło. Podeszli ochroniarze.
– Pan zostawi zakupy i przejdzie przez bramki – powiedział jeden.
Zrobiłem to. Bramka zapiszczała.
– Proszę z nami – powiedział ochroniarz.
– Ale po co? – zdziwiłem się.
– Coś, co pan ma przy sobie, musi wywoływać alarm. Chyba nie chce się pan rozbierać przy ludziach?
– Niczego nie ukradłem – byłem coraz bardziej zdenerwowany. – Nigdy wcześniej bramki nie reagowały na moje ubranie. To jakaś pomyłka!
– Pójdzie pan z nami czy mamy wezwać policję?
Poszedłem z nimi
Na zapleczu kazali mi wyciągnąć wszystko z kieszeni kurtki, spodni, zdjąć buty. Do tego akurat nie doszło, bo gdy wsadziłem rękę do kieszeni, poczułem, że mam tam coś, czego mieć nie powinienem – w prawej kieszeni kurtki pendrive’a za 120 złotych. W lewej bank pamięci za 200 złotych. A pod kurtką do podszewki na plecach był przyklejony taśmą kolejny drogi pendrive. Zrozumiałem, skąd znałem tych młodych ludzi, i dlaczego mnie potrącali. Próbowałem wytłumaczyć ochroniarzom, a potem policjantom, że zostałem wrobiony przez nastolatków, którzy się na mnie zemścili. Opowiadałem o tamtym dniu, i że wysłałem filmik na policyjny serwer. I w końcu nawet go znaleźli, ale według prokuratora nie jest to dowód, że te dzieciaki wrobiły mnie w kradzież. Kiedy policjanci wyprowadzali mnie z supermarketu do radiowozu – skutego kajdankami! – tamta trójka stała kilkanaście metrów dalej i robiła mi zdjęcia.
Zostałem oskarżony o kradzież mienia powyżej 500 złotych. A to już nie wykroczenie, tylko przestępstwo. I chociaż się nie przyznaję, mówię, jak było, nikt mi nie wierzy. No i proszę. Przez całe życie bałem się podpaść komukolwiek, a zwłaszcza prawu. Ciężko pracowałem. Ale, jak się okazało, moja reputacja człowieka uczciwego nie ma znaczenia. Nikt mi nie wierzy.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”