Wyjechałem na kilka dni w delegację i, siedząc samotnie w hotelowym pokoju, podjąłem życiową decyzję – ożenię się z Agatą! Najwyższy czas, chodziliśmy już ze sobą ładne cztery lata. „Na co ja czekam? – pomyślałem. – Przecież lepszej od niej nie znajdę. Inteligentna, zabawna, i do tego gotuje!”
Nazajutrz postanowiłem rozejrzeć się w obcym mieście za ładnym pierścionkiem zaręczynowym. Znalazłem – dyskretny, z małym diamentowym oczkiem. Poszła na niego cała moja premia, ale to nie miało większego znaczenia. Dla Agaty zrobiłbym wszystko.
Niesłychane! Ten facet ma na sobie mój szlafrok
„A to ją zaskoczę” – cieszyłem się, jadąc od razu z dworca do jej mieszkania. Był wczesny wieczór. Zazwyczaj po powrocie z delegacji najpierw wpadałem do siebie trochę się odświeżyć, a potem dzwoniłem do Agaty i spotykaliśmy się u niej lub u mnie. Teraz, podekscytowany wizją oświadczyn, pierwszy raz odstąpiłem od tego zwyczaju. Wpadłem tylko do dworcowej kwiaciarni, kupiłem piękny bukiet i wsiadłem w taksówkę.
Miałem klucze do mieszkania mojej ukochanej, otworzyłem więc sobie drzwi i z radosnym okrzykiem:
– Gdzie jesteś, króliczku? – wparowałem do środka, zderzając się w hallu z… jakimś facetem w moim szlafroku. Facet, cały pachnący, najwyraźniej wracał z łazienki i był równie zaskoczony moim widokiem jak ja jego. Kiedy tak staliśmy w przedpokoju, nieruchomi niczym dwie żony Lota, z sypialni wybiegła Agata.
– Jacek? – rzuciła zdumiona.
– Znasz tego faceta? – zapytał palant w moim szlafroku.
– Eeee, to jest… – zaczęła zakłopotana Agata, najwyraźniej nie wiedząc, jak ma określić naszą czteroletnią zażyłość.
– Nie jest, tylko był! Czas przeszły jest tu jak najbardziej wskazany – oświadczyłem jej, kryjąc bukiet za plecami. – A szlafrok możesz sobie zatrzymać, już mi nie będzie potrzebny – rzuciłem do faceta.
Odwróciłem się na pięcie i czym prędzej zbiegłem schodami na parter, gdzie wręczyłem bukiet jakiejś zdumionej starszej pani z pieskiem. Ostatkiem sił wypadłem na powietrze i ruszyłem przed siebie. Chciałem jak najszybciej stąd uciec.
Moja urażona duma i miłość własna paliły mnie jak ogniem. Przez sekundę nawet chciałem wyrzucić ten cholerny pierścionek, ale się opanowałem. Kosztował mnie przecież konkretne pieniądze. Jak oszalały prawie biegłem – sam nie wiem dokąd. W powietrzu jeszcze wisiały kropelki dżdżu po wieczornej lipcowej ulewie. W pewnej chwili natknąłem się na kompletnie pusty plac z jakimś pomnikiem.
Postument stał na wyszlifowanej, granitowej płycie, w dodatku zmoczonej po deszczu. A ja byłem w butach o skórzanych podeszwach… Kiedy więc mijałem pomnik, poślizgnąłem się koncertowo, zwaliłem na płytę jak kłoda i głową rąbnąłem o granitowy schodek.
Najpierw uratował mnie pies – i to był początek
Nie wiem, kiedy się ocknąłem; upadając, rozbiłem zegarek. Spróbowałem sięgnąć ręką po komórkę, lecz kieszeń była pusta. Musiała mi wypaść w chwili, kiedy wywijałem efektownego orła. Już miałem się podnieść, gdy nagle w zapadającym zmroku, tuż przy mnie, pojawił się wielki, kudłaty nowofundland.
– O matko! – zerwałem się, po czym, zamroczony gwałtownym bólem, z jękiem osunąłem się na kolana.
– Morfi! – w alejce ukazał się jakiś jegomość w średnim wieku i przywołał psa. Ten posłusznie podbiegł do niego, po czym jednak zawrócił w moim kierunku.
– Nie jestem pijany, proszę o pomoc… – wystękałem.
– Wiem, że nie, inaczej Morfi by szczekał. Co się stało? Przewrócił się pan? Proszę się na mnie wesprzeć, pomogę panu – powiedział facet życzliwie.
Przyjąłem z wdzięcznością jego ramię, na które natychmiast opadłem.
– Musi pan jechać do szpitala. To może być wstrząs mózgu – ciągnął energicznie mężczyzna. – Ja chwilowo nie prowadzę samochodu, mam kłopot z okiem. Ale moja córka z pewnością pana zawiezie.
– Nie trzeba, wezwę taksówkę – próbowałem słabo oponować.
– Nie ma mowy! Nie w tym stanie!
Czułem, że nic nie jest w stanie zmienić decyzji mojego wybawcy. Jakiś czas potem wezwana przez przez ojca córka dotarła na skraj parku przy placu, gdzie obaj siedzieliśmy na ławce. Dziewczyna była tak śliczna, że po prostu odjęło mi mowę. Małgosia…
Jak się okazało, przerwaliśmy jej pakowanie się na wakacje, ale wcale nie była na mnie zła. I rzeczywiście zawiozła mnie do szpitala. Nie chciała mnie zostawić samego na izbie przyjęć i cierpliwie czekała, aż lekarz mnie zbada i wykona prześwietlenie. A gdy było już po wszystkim, odwiozła mnie do domu, pomagając wejść na wysokie, drugie piętro.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczny – powiedziałem, coraz bardziej czując, że nie mogę pozwolić na to, by znikła z mojego życia. Ona jednak, ku mojemu zaskoczeniu, stwierdziła po prostu: – Wpadnę jutro zobaczyć, jak się czujesz i czy ci czegoś nie potrzebna.
Jakiś czas potem Małgosia wyznała, że oświadczyła mi to z niejaką desperacją, bo przecież mogłem już mieć narzeczoną. Jednak podczas jej godzinnego pobytu u mnie żadna nie zadzwoniła, więc ona, Małgosia, nabrała nadziei.
– Nikt nie dzwonił, bo podczas upadku zgubiłem komórkę – odparłem. – Ale i tak nie spodziewałem się żadnego telefonu.
I tu opowiedziałem jej krótko historię mojego związku z Agatą i jego nieoczekiwanego końca. „Przynajmniej los skutecznie wybił mi z głowy Agatę” – rozmyślałem, leżąc w łóżku, i nie chodziło mi jedynie o siłę uderzenia o granitowy schodek. Bo Małgosia szybko okazała się moim lekiem na całe zło, jak śpiewają w piosence.
Z jej wakacyjnego wyjazdu wtedy nic nie wyszło, zamieniła się w moją pielęgniarkę. Rok po moim wypadku zaręczyliśmy się i wkrótce wzięliśmy ślub. Oczywiście, kupiłem mojej ukochanej piękny pierścionek. Gdy tylko doszedłem do siebie, tamten feralny sprzedałem na Allegro i czym prędzej o nim zapomniałem. Nowy zaś wybierałem długo, z namysłem. Bardzo chciałem, żeby pasował do charakteru i gustu mojej ukochanej, a nie stanu mojego portfela.
Pewnie niektórym wyda się to dziwne, że tak szybko pocieszyłem się po zdradzie Agaty i bólu, który mi zadała. Przyznam, że sam byłem zdziwiony swoim zachowaniem, lecz w pewnym momencie uznałem, że widocznie tak miało być i przestałem się nad tym zastanawiać.
Moja miłość do Gosi wybuchła z niespotykaną siłą i trwa do dziś, chociaż od naszego ślubu minęło już sześć lat. Dorobiliśmy się wspaniałego syna. Agaty po owym fatalnym wieczorze już nigdy więcej nie spotkałem. Czasami nawet łapię się na tym, że nie jestem pewny, czy w ogóle istniała, bo dla mnie nie liczy się nic, co było przed Małgosią.
Czytaj także:
Gdy chciałem zerwać z ukochaną, groziła samobójstwem
Traktowałam synową jak córkę, ale zmieniła się nie do poznania
Brzydziłam się jeździć do teściów. Traktowali swoje psy jak bóstwa