„Chciałem powiększyć rodzinę, ale żona wciąż się wykręcała. Aż ruszyliśmy w rejs po Mazurach z pasażerem na gapę”

Para na żaglówce fot. Adobe Stock, Flamingo Images
„Od wielu lat żona znajdowała rozmaite wymówki. Najpierw poszukiwanie pracy i niejasna przyszłość, potem nadmiar obowiązków zawodowych, a teraz prowadzenie własnej działalności. Biznes hula, więc nadszedł moment, aby rozważyć powiększenie rodziny”.
/ 08.06.2024 13:15
Para na żaglówce fot. Adobe Stock, Flamingo Images

Wyczekane wakacje nadeszły! Ryńskie brzegi powitały nas o zachodzie słońca. Nasz stary znajomy, pan Makary, od którego rokrocznie czarterujemy łódź Omega, będącą w nienagannej kondycji pomimo swojego wieku, stanowczo odmówił, gdy zaproponowaliśmy nocleg na pokładzie.

Chcieliśmy odpocząć

– Moi drodzy, przenieśmy bagaże z samochodu i zapraszam do siebie. Porozmawiamy sobie przy kolacji, a na poddaszu możecie się przespać. O brzasku dnia wypłyniecie w rejs. A gdzie pozostali członkowie załogi?

Razem z moją żoną wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia.

– Mamy pewien problem techniczny... – wydukałem. – Na miejscu jesteśmy tylko ja i Gosia.

– A kiedy dołączy do was reszta? – drążył temat pan Makary.

– No właśnie w tym sęk, że nikt więcej nie dojedzie... – odpowiedziała za mnie małżonka. – Jedna ekipa ma pilną sytuację rodzinną, a druga utknęła w pracy – dodała wzdychając. – Czy to będzie jakiś kłopot?

Nie mieliśmy towarzystwa

Pan Makary tylko potrząsnął głową z uśmiechem.

– Dla mnie to nie stanowi żadnego kłopotu, a sądzę, że dla was też raczej nie. W końcu odwiedzacie moją przystań od dobrych dziesięciu lat, posiadacie odpowiednie uprawnienia, umiecie szanować żywioł i znacie się na żeglowaniu jak mało kto, więc we dwójkę świetnie sobie poradzicie. Ba, powiem nawet... – tu figlarnie podkręcił wąsa – że we dwójkę ta wyprawa może okazać się jeszcze przyjemniejsza...

– Pięć lat po ślubie? Proszę pana, panie Makary, o czym pan w ogóle mówi! – Małgosia aż parsknęła śmiechem, mrugając do mnie porozumiewawczo.

– Wie pani, pięć to i tak lepiej niż jakieś ćwierć wieku… – skwitował nasz gospodarz z mądrą miną. – No ale koniec tych pogaduszek! Wrzucamy manele do łódki i zapraszam wszystkich na wspólne pałaszowanie.

W ekspresowym tempie znieśliśmy na pokład jachtu, na jego dziób, cztery żeglarskie torby wypełnione po brzegi naszą garderobą, a także ekwipunek niezbędny do biwakowania – namiocik, karimaty oraz resztę sprzętów. Łódka, którą przywiązaliśmy do prywatnego pomostu, kusiła, kołysząc się na niewielkich falach napływających z kierunku południowego. Niestety, przygoda musiała zaczekać do kolejnego dnia.

Planowałem namówić żonę na dziecko

Dotychczas odbyliśmy łącznie dziewięć rejsów na Omedze pana Makarego. Zbliżający się wyjazd miał być naszym jubileuszem – dziesiątym wspólnym pływaniem. Wielka szkoda, że tym razem nie popłyniemy w pełnym składzie, choć... kto wie, może to nawet korzystniej? Widzicie, miałem swój sekretny plan: planowałem przekonać Małgośkę, by zdecydowała się na dziecko. Nie chodziło mi o to, by od razu zabierać się do roboty – aczkolwiek oczywiście nie wzbraniałbym się przed tym – ale żeby w końcu poważnie zastanowiła się nad moją sugestią i przyznała, że ona również o tym rozmyśla, no, jednym słowem, że pragnie bobasa.

Wcześniej ani trochę jej to nie pasowało. Za każdym razem miała jakieś „ale”. Wzięliśmy ślub tuż po uzyskaniu dyplomów, no więc na początku powstrzymywała nas od tego decyzja kiepska sytuacja zawodowa i mało optymistyczne widoki na przyszłość. Później ledwo wyrabialiśmy się z robotą, a teraz prowadzimy swoją działalność, która zajmuje się projektowaniem, remontami i budowlanką.

To był dobry czas

Jak się okazało, od stycznia biznes nabrał niezłego tempa i rozwijał się w bardzo dobrym kierunku – udało nam się zgarnąć parę naprawdę fajnych kontraktów, a projekty, które stworzyła Gosia, spodobały się zagranicznym klientom. W efekcie nasza firma zarabiała głównie w euro, i to całkiem przyzwoite kwoty. Pomyślałem sobie, że nadszedł czas, żeby się zastanowić nad powiększeniem rodziny.

Byłem przeszczęśliwy, że będziemy mogli spokojnie pogadać na ten temat, wszystko dokładnie przedyskutować, a może nawet doprowadzić sprawę do końca, bez zbędnych utrudnień dookoła. Z tego powodu wyczekiwałem naszego wyjazdu z większym entuzjazmem niż jakichś tam zwyczajnych wczasów. W głębi serca liczyłem na to, że okażą się one wyjątkowe. I faktycznie tak było!

Złapałem wiatr w żagle

Wstaliśmy bladym świtem, jeszcze przed piątą rano. Pożegnaliśmy się szybko, a nasz wóz został schowany za budynkiem gospodarczym. W mgnieniu oka rozłożyliśmy żagle i już mknęliśmy po tafli ryńskiego akwenu, kierując się na jeziora Tałty i Mikołajskie. Naszym celem były Śniardwy, gdzie zrobimy pętlę i zawrócimy do miejsca startu. Czeka nas półtora tygodnia żeglowania!

Tego dnia nie miałem ochoty na żadne poważne dyskusje, więc całą uwagę poświęciłem sterowaniu łodzią. Wiatr z północnego wschodu sprzyjał żeglowaniu, dzięki czemu sunęliśmy po wodzie z niemal maksymalną prędkością. Kto choć raz miał okazję popłynąć jachtem Omega, znanym też jako Krasula, ten zdaje sobie sprawę, że niełatwo wycisnąć z niej takie osiągi. Kiedy jednak rozłoży się grot i fok odpowiednio do wiatru, łódka mknie po tafli jeziora, aż przyjemnie popatrzeć. A jazda na takiej szybkości sprawia jeszcze większą frajdę.

Było mi dobrze

Podążając szlakiem Mrówek, dotarliśmy nad Jezioro Tałty i zmieniliśmy kurs, łapiąc wiatr z ukosa. Mimo to nadal utrzymywaliśmy dobre tempo. W pewnym momencie zerknąłem na zegarek i uświadomiłem sobie, że przy tak sprzyjających warunkach atmosferycznych mamy spore możliwości, aby zjeść wczesny obiad w Mikołajkach. Na tę myśl zaśmiałem się na głos. Gosia, która akurat zajmowała się obsługą szotów foka, posłała mi pytające spojrzenie.

– Co cię tak bawi? Przypomniały ci się jakieś żarty?

Czuję się po prostu szczęśliwy – odpowiedziałem.

– Przy tak cudownej scenerii… – zwróciłem uwagę na otaczający nas krajobraz – dotrzemy do Mikołajek, zanim poczujesz pierwszy głód. Ewentualnie nim… – i ponownie spojrzałem za rufę…

Nagle do moich uszu dotarł ledwie słyszalny głosik:

– Muszę iść do toalety...

– W takim razie za chwilę przycumujemy gdzieś przy brzegu – powiedziałem, spoglądając w stronę mojej małżonki.

Mieliśmy pasażera

Gosia zastygła w bezruchu, jakby coś ją sparaliżowało.

– Aż tak ci się chce? – spytałem.

– W ogóle mi się nie chce… To nie ja powiedziałam – odparła ledwo słyszalnym głosem.

Duchy?! Małgosia puściła szoty, a ja poluzowałem grota, gwałtownie skręcając pod wiatr. Ustawiłem go tak, by łopotał i obydwoje popędziliśmy w stronę dziobu. Ze środka kokpitu, spod przedniego pokładu, wyciągnęliśmy zdrętwiałego malca w nietypowym ubraniu. Mówiąc dokładniej – w piżamie z wizerunkiem Batmana na przodzie.

– Muszę iść do toalety – powiedział znowu, pocierając oczka rączką.

– Ale bardzo? – dopytałem dla pewności.

Chłopczyk z zapałem pokiwał głową.

– Dasz radę dotrwać, aż dopłyniemy?

Pokręcił przecząco głową z taką energią, że omal nie stracił równowagi. Moja małżonka go przytrzymała, inaczej zrobiłby fikołka i wylądował czterema literami na deskach.

– No to leć migiem na tył łódki, czeka cię niezła przygoda – ponaglałem go. – Sikałeś kiedyś z łódki do jeziora?

– A to tak można? – maluch się zainteresował.

– Nie można, ale jak już dłużej nie wytrzymasz, to musisz tak zrobić – powiedziałem z przekonaniem. – No już, do dzieła!

– Tylko że… – chłopczyk jeszcze się wahał, chociaż podskakiwał niecierpliwie. – Ta pani się patrzy…

Małgosia zachichotała pod nosem.

– Proszę się odwrócić, bo my tu załatwiamy męskie tematy – rzuciłem stanowczo, stawiając małego na krawędzi łódki i asekurując go dłonią w pasie. – No dalej, koleś, zdejmuj gacie i rób siku, bo inaczej czeka nas niezła wpadka.

Dzieciak był zabawny

Nie ma wątpliwości, że bardzo tego potrzebował. Po ponad minucie oznajmił:

– No dobra, możesz mnie już puścić. – Po czym dodał: – Macie coś do jedzenia? Ja mam kanapki!

Wyswobodził się z mojego uścisku i na czworakach wczołgał się pod pokład na przodzie łodzi.

Moment później wyczołgał się z powrotem, z dumą prezentując nam dwa grube na jakieś dwa centymetry kawałki chleba, a pomiędzy nimi... tabliczkę czekolady.

To moje zapasy na podróż, ale mogę się z wami podzielić – oznajmił z wielkodusznością w głosie.

– Na podróż, tak? A masz już jakiś konkretny kierunek na myśli?

– Myślałem, żeby ruszyć z wami w trasę. Może dookoła świata. Albo w inne fajne miejsce.

– Aha… A jak zapatrują się na ten pomysł twoi rodzice?

Musieliśmy zawrócić

Na jego twarzy pojawił się wyraźny cień smutku.

Mam tylko mamę. No i takiego wujka...

– Rozumiem. A powiedz, od kiedy pracujesz na jachcie?

– Ja nic takiego nie zrobiłem! – w obronie swojej godności zaprotestował chłopiec.

– Pytam tylko, o której wsiadłeś do tej łódki – Małgośka uściśliła swoje pytanie.

– Aaa, to było jakoś pod wieczór, niedługo po tym, jak moja mama i ten wujek gdzieś się wybrali.

Przeniosłem wzrok na moją małżonkę, a ona odwzajemniła spojrzenie.

– Zawracamy – oznajmiłem stanowczo.

Wpadł w ramiona matki

Staś – gdyż takie nosił imię nasz gapowicz – znalazł się w objęciach zatroskanej rodzicielki kwadrans po czternastej. Tuż po zawróceniu łajby sięgnąłem po telefon i wybrałem numer do pana Makarego. Nie musiałem wdawać się w szczegóły, bo zdenerwowana kobieta do południa zdołała zmobilizować połowę miasta. Gdy przybijaliśmy do brzegu, oczekiwał nas już komitet powitalny złożony z mamy chłopca, wujka, pana Makarego i dwóch policjantów.

Miałem obawy, że policja posądzi nas o uprowadzenie dziecka albo inne przestępstwo, jednak funkcjonariusze potraktowali sprawę z przymrużeniem oka. Matka odnalezionego chłopca wylewała łzy szczęścia i zasypywała synka czułymi buziakami, co maluch znosił z godnym podziwu opanowaniem. Najwyraźniej zapał do podróżowania po świecie już mu przeminął, bo w drodze powrotnej łajbą mocno bujało, więc gdy dotarliśmy do lądu, Stasio nieco zzieleniał na twarzy.

Postanowiliśmy nie tracić już ani chwili i wyruszyć, mimo że wiatr nieco osłabł, a dotarcie do Mikołajek przed zapadnięciem zmroku było raczej niewykonalne. Zawsze mogliśmy jednak przenocować w łódce, gdzieś pośród trzcin, albo rozbić namiot na brzegu.

Podczas naszej wodnej przeprawy miałem okazję przyglądać się zagadkowemu uśmiechowi, który nieustannie pojawiał się na twarzy mojej ukochanej. Pomyślałem sobie wtedy, że wieczór będzie idealną porą, aby rozpocząć rozmowy na temat powiększenia naszej rodziny. I coś czułem, że ten dzieciak skutecznie złamał jej opór przed zostaniem matką.

Eryk, 33 lata

Czytaj także:
„Mój facet dniem i nocą sprowadza do domu tabuny znajomych. Czuję się, jak w hostelu, a nie we własnym mieszkaniu”
„Nigdy nie chciałam być matką. Dla męża zgodziłam się na dziecko, ale przez 18 lat nie potrafiłam go pokochać”
„Po śmierci męża znalazłam ukryty pendrive. Dzięki niemu mogłam się zapoznać z całą kolekcją jego kochanek”

Redakcja poleca

REKLAMA