„Chciałem pomóc maltretowanej kobiecie pozbyć się męża. Stałem się pionkiem w układzie, który zupełnie mi nie odpowiadał”

Morderstwo biznesmena fot. Adobe Stock
Uchodziłem wśród kumpli za twardziela, więc musiałem grać twardziela. Do końca! Myślałem, że czują przede mną respekt, że mnie szanują. Przeliczyłem się. Gdzie popełniłem błąd? Może byłem zbyt naiwny...
/ 03.02.2021 10:28
Morderstwo biznesmena fot. Adobe Stock

Robota jest – przy drugiej flaszce zakomunikował krótko Góral. Znałem go od niedawna i, prawdę mówiąc, nie lubiłem za bardzo. Wydawał mi się śliski i nieszczery, ale nie miałem za dużego wyboru, bo nikogo, poza tym towarzystwem, nie znałem w obcym mieście. Ot, spotykaliśmy się w knajpie, obalaliśmy parę kolejek, ględziliśmy o tym i owym, i rozchodziliśmy się do domów.

To były same młode szczyle (no może oprócz Górala) i traktowali mnie trochę jak swojego idola, bo tylko ja zaliczyłem odsiadkę. Nie wiedzieli za co, a ja nie zamierzałem im mówić. Po co? Brali mnie za twardziela, a zwykła defraudacja niewątpliwie zniszczyłaby mój wizerunek.
– Ja mam robotę – mruknął Gruby i polał następną kolejkę. – Nigdzie nie znajdę lepszej.
– Nie o takiej robocie gadam – zbył go lekceważącym machnięciem ręki Góral. – To mokra robota.

Przy stoliku zapadło pełne szacunku milczenie i wszystkie głowy zwróciły się w moją stronę. „Szacun dla ludzi ulicy” – pomyślałem z przekąsem. Trzeba było chociaż udać zainteresowanie, więc skinąłem Góralowi głową, żeby dać znać, że słyszałem i przyłożyłem palec do ust. Dyskrecja. Miałem nadzieję, że zamilknie, potem się schleje i zapomni o całej sprawie, ale się przeliczyłem.

Przyciszył tylko głos i dyskretnie, a jakże, zakomunikował: – Jedna taka daje pięć tysięcy za zdmuchnięcie swojego starego.
– Ojca, znaczy się? – drążył temat mało kumaty Gruby.
– Męża, palancie! – Góral walnął go otwartą dłonią w tył głowy.
Musiałem coś powiedzieć, bo towarzystwo wpatrywało się we mnie, oczekując reakcji. Udając obojętność, stwierdziłem więc, że stawka za „mokrą robotę” jest dużo wyższa niż baba proponuje, ale Góral twierdził, że można wynegocjować więcej i znowu byłem w defensywie.
– Nie podejmę się roboty, bo gliny mogą dojść do ciebie – tłumaczyłem Góralowi – a stąd już prosta droga do mnie. Szkoda, że klientka cię zna, wielka szkoda.

No i wtopiłem, bo okazało się, że on sam nie zna kobiety, a propozycję otrzymał od kogoś zupełnie niezwiązanego z naszą ekipą. Nie pozostało mi więc nic innego, jak umówić się na spotkanie z klientką i liczyć na to, że kobieta sama zrezygnuje.

Wziąć kasę i zwiać, to był mój plan!

Nie zrezygnowała. Atrakcyjna brunetka o czarującym uśmiechu, do złudzenia przypominającym uśmiech mojej matki (oczywiście zanim ojciec wybił jej przednie zęby), czekała na mnie w wyznaczonej kawiarni.

Nie miała więcej niż trzydzieści pięć lat, a jeśli nawet, to na to nie wyglądała. Długie, zgrabne nogi, gustowne ciuchy i blada twarz do połowy ukryta za wielkimi, ciemnymi okularami czyniły z niej apetyczny kąsek dla każdego mężczyzny. Mnie deprymował uśmiech – kobieta przypominająca matkę nie może chyba być obiektem seksualnego pożądania. Przynajmniej nie dla mnie.

Byłem ciekaw, co ją skłoniło, by szukać pomocy u płatnego zabójcy, ale nie wypadało pytać, przecież grałem zawodowca. Mówiąc szczerze, domyślałem się tego i owego. Na przykład, te bezsensowne ciemne okulary… Co miały ukryć przed światem? Moja matka zakładała takie po kolejnym laniu, które dostawała od pijanego ojca. Boże, gdybym wtedy miał możliwość i, oczywiście, pieniądze, też wynająłbym kogoś, żeby sprzątnął skur**ela!

Moja klientka ciągle rozglądała się wokół, jakby obawiała się, że ktoś nas obserwuje. No cóż, nie co dzień zleca się zabójstwo. Ja, mam nadzieję, zachowywałem się spokojniej. Przywitałem się grzecznie, usiadłem naprzeciwko i czekałem na ofertę. Kobieta wyjęła kopertę i położyła ją przede mną na stole. Dyskretnie zajrzałem do środka.

Wewnątrz było zdjęcie faceta, adres firmy, w której pracował i baru, gdzie często można go było spotkać. Oraz dwa tysiące złotych.
– To za mało – powiedziałem stanowczo. – Stawka wynosi osiem tysięcy i mogę zjechać najwyżej do siedmiu. Kobieta nerwowo przełknęła ślinę i skinęła głową.
– Reszta po… – zawahała się, jakiego słowa użyć. – Po fakcie.

Nie pasowało mi to i chciałem, żeby wysupłała chociaż połowę podanej sumy, ale łamiącym się głosem stwierdziła, że nie stać ją od razu na tyle pieniędzy. Mąż kontroluje jej wydatki i nie chciałaby, żeby zaczął coś podejrzewać. Znałem to aż za dobrze. Stary też rozliczał nas co do grosza, i nie daj Bóg, żeby coś brakowało, bo w ruch szły pięści. No, ale dwa tysiące piechotą nie chodzi, a ja i tak nie zamierzałem nikogo mordować.

Pochodzę trochę, poobserwuję tego damskiego boksera, może nawet trochę gościa przycisnę w jakimś ciemnym zaułku i postraszę, żeby zarobić uczciwie na zaliczkę? A potem zniknę, bo nic mnie nie trzyma w tym mieście. Szukaj wtedy wiatru w polu! Taki miałem plan. Poza tym, szkoda mi było kobity, co ona winna? Zgodziłem się.
– Dziękuję – powiedziała, podając mi rękę na pożegnanie. – Ratuje mi pan życie. Jej dłoń była delikatna i krucha, jak u małej dziewczynki. Uścisnąłem ją ostrożnie, a kobieta obdarzyła mnie smutnym uśmiechem.

Zanim wyszła, przekazała mi nowy starter telefoniczny i numer na swoją komórkę. Zastrzegła, żebym nie próbował się kontaktować inaczej, a po wszystkim zniszczył kartę. Ona zrobi tak samo. Miałem więc trochę kasy i czasu. Postanowiłem od razu sprawdzić podane mi adresy. Najpierw na obrzeżach miasta odnalazłem firmę szanownego małżonka produkującą jakieś opakowania. Zakład wyglądał na dobrze prosperujący, ale najbardziej ucieszyło mnie to, że wokół było kompletne zadupie porośnięte jakimś zielskiem.

Idealna lokalizacja, gdybym jednak chciał wprowadzić w życie plan klientki. Potem przejechałem się, żeby obejrzeć bar, w którym moja ofiara raczyła się drinkami. Spróbowałem, były całkiem niezłe. Miałem trochę gotówki i nie musiałem oszczędzać, więc zabalowałem dłużej w nadziei, że facet, na którego mam namiary, też wskoczy na jednego. Byłem go po prostu ciekaw.

Wiedziałem, że to nieprofesjonalne, ale do diabła, nie byłem w końcu zawodowcem i, póki co, nikogo nie planowałem zabijać. Gość jednak się nie pojawił i poczułem się zawiedziony. Przyjmując zapłatę za morderstwo, zyskiwałem jakąś władzę nad ofiarą. Mogłem go zabić albo oszczędzić, prawie jak Bóg. To było nowe, całkiem przyjemne uczucie i chciałem się nim delektować, przyglądając się z ukrycia nieświadomemu zagrożenia frajerowi, a on po prostu nie przyszedł.

Zupełnie jakbym widział mojego ojca

Na drugi dzień znowu czekałem na niego, sącząc drinka przy stoliku w rogu sali. Tym razem szczęście mi dopisało. Do baru weszła hałaśliwa grupka mężczyzn, a jeden z nich był bez wątpienia mężem klientki. Usiedli przy kontuarze i zamówili po piwie, sprzeczając się o coś głośno.

„Mój” gość sprawiał antypatyczne wrażenie: najgłośniej krzyczał i we wszystkim chciał mieć rację. Rechotał na cały lokal z własnych dowcipów i prostacko podrywał młodą kelnerkę obsługującą mój rewir. Chętnie obiłbym mu mordę za sam wygląd i zachowanie, a przecież mogłem mu zrobić coś dużo gorszego. Coś naprawdę nieprzyjemnego.

Przyglądałem mu się, jak syty lew przygląda się antylopie pasącej się nieopodal. Był moją zdobyczą, i tylko na razie pozwalałem mu gasić pragnienie przy wodopoju. Wieczorny drink w tym barze stał się dla mnie rutyną, choć zaczynała mnie już nużyć ta sytuacja. Satysfakcja, którą czerpałem z samego tylko przyglądania się, zaczęła maleć, jej miejsce zajęła agresja.

Zachowanie tego prostaka, jego niewybredne dowcipy i rumiana gęba damskiego boksera – to wszystko wzbudzało we mnie złość. Jakbym patrzył na swojego starego, słowo daję. Lew był gotów, by pożreć antylopę.
Zaczynam się zastanawiać, czy jest pan właściwym człowiekiem – dzień później usłyszałem głos klientki w swoim telefonie. – Jeżeli pan zrezygnował, proszę o zwrot zaliczki.

Mało mi już zostało z tych pieniędzy, więc przypomniałem jej, że to była tylko zaliczka zaliczki, zapewniłem, że cały czas pracuję nad naszym problemem i umówiłem się w tym samym miejscu co poprzednio. Zjawiła się punktualnie, krucha i bezbronna jak dziewczynka. Oczy przesłonięte ciemnymi okularami nie zrobiły już na mnie wrażenia, ale zauważyłem coś znacznie poważniejszego.

Owinięta białym bandażem lewa ręka kobiety spoczywała na temblaku. „No, no, facet najwyraźniej się rozkręca” – pomyślałem. Klientka skinęła na powitanie głową, usiadła naprzeciwko i zamówiła filiżankę kawy.
– Czy pan się wycofał z naszej umowy? – spytała zrezygnowanym tonem.
Pokręciłem przecząco głową, i wskazując oczami na jej bezwładną rękę, spytałem: – On to zrobił?
– Co? Ależ nie. Przewróciłam się dosyć niezgrabnie i nadwyrężyłam nadgarstek.

Gdyby nie był takim gnojem, może by żył

Jasne, znam tę gadkę. To samo mówiłem w szkole, kiedy przychodziłem z siniakami. Uśmiechnąłem się gorzko i pokiwałem głową na znak, że nie zamierzam drążyć tematu, choć zupełnie nie wierzę w to, co usłyszałem. Była na tyle bystra, żeby odebrać tę wiadomość.

Przez chwilę milczała, jakby się nad czymś zastanawiając.
– Tak – przyznała mocnym zdecydowanym głosem. – To on. Robi mi dużo gorsze rzeczy i obawiam się, że jeżeli pan go nie powstrzyma, ta agresja może tylko eskalować i… Bóg wie, czym się skończy. Przyniosłam jeszcze tysiąc złotych, jeżeli jest pan zdecydowany… mi pomóc. Reszta oczywiście będzie później.

Chyba byłem gotowy. Wziąłem leżącą na stole kopertę z pieniędzmi, i nie zaglądając do środka, schowałem do kieszeni. Powiedziałem, że sprawa będzie miała swój finał wkrótce i wyszedłem z kawiarni. Czy naprawdę zamierzałem zabić jej męża? Myślałem raczej o skopaniu mu tyłka i szybkim wyjeździe z miasta, którego zaczynałem mieć już dość.

Wiedziałem, że facet pracuje na zmiany i czekałem tylko, gdy będzie kończył późnym wieczorem – na słabo oświetlonym parkingu przed fabryką stanowić będzie łatwy cel. Przygotowałem długą skarpetę, do której nasypałem ponad kilogram mokrego piasku. Walnięcie w łeb takim narzędziem nie uczyni większych szkód, ale, jeżeli gość nie straci po tym przytomności, przynajmniej będzie na tyle zamroczony, żebym zdołał go odciągnąć w krzaki i zająć się dalszą „obróbką”.

Na twarz założyłem czapkę z wyciętymi dziurami na oczy. Wyglądałem już jak profesjonalista, ba, jak tylko przypomniałem sobie tę wredną gębę z baru, nawet tak się poczułem! Zaczaiłem się w krzakach tuż obok samochodu przyszłej ofiary i czekałem. Po dwudziestej drugiej przez bramę zaczęli wychodzić milczący i zmęczeni robotnicy.

Większość skierowała się prosto na przystanek znajdujący się po drugiej stronie drogi, gdzie czekał już autobus. W końcu i z parkingu zaczęły odjeżdżać samochody, a tego palanta nadal nie było. Spojrzałem na nissana, którego pilnowałem. „Czy ja się aby nie pomyliłem i nie waruję przy niewłaściwym wózku?”. Ale nie, numery się zgadzały. „W sumie, to nawet lepiej, że się spóźnia” – pomyślałem. Bo robiło się coraz bardziej pusto.

W końcu usłyszałem przy bramie znajomy z baru rubaszny śmiech męża mojej klientki. Patałach żegnał się z jakimś kolesiem, klepiąc go jowialnie po plecach – pewnie opowiedział właśnie jeden z kiepskich dowcipów, które tylko jemu wydawały się zabawne. Z miejsca poczułem falę niechęci, co za odrażający typ!

Zawinąłem dookoła dłoni końcówkę skarpety, żeby mi się nie wymsknęła w najmniej odpowiednim momencie i przybliżyłem się do parkingu. Chciałem jednym susem dopaść delikwenta i w zarodku uciszyć ewentualny krzyk. Kiedy wreszcie nadszedł i pochylił się nad zamkiem w drzwiach, nadeszła moja kolej.

Zerwałem się na równe nogi i skoczyłem, gotowy, by zamachnąć się do ciosu „pancerną skarpetą”… Facet musiał jednak usłyszeć coś niepokojącego, bo w chwili, kiedy kula piasku miała opaść na jego głowę, odwrócił się lekko w bok. W rezultacie, chybiłem celu – skarpeta osunęła się tylko po głowie i trafiła go w bark.
– Ty gnoju! – krzyknął mężczyzna. – Ty parszywy gnoju, nie wiesz, z kim zadarłeś!

Jakbym słyszał mojego szanownego tatusia: zero strachu, żadnego wzywania pomocy. We łbie mu się nie mieściło, że to on jest ofiarą! Ruszył na mnie jak rozjuszony byk i nagle poczułem strach, jakbym znów był małym chłopcem, czekającym bezsilnie na ciosy ojca sadysty… Otrząsnąłem się dosłownie w ostatniej chwili z tego obezwładniającego uczucia. Walnąłem skarpetą i trafiłem bydlaka w sam czubek głowy.

Oczy mu zmętniały, ale jeszcze stał o własnych siłach, wyciągając łapy jak bochny w moją stronę.
– Ożeż ty! – sapnąłem i zamachnąłem się jeszcze raz. Po tym ciosie wyraźnie zwiotczał, a ja nie pozwoliłem mu już na przejęcie inicjatywy. „Nigdy więcej mu na to nie pozwolę” – ta myśl tłukła się po mojej głowie, wyzwalając pokłady agresji, o jakie nigdy się nie podejrzewałem. Waliłem piaskowym workiem po ramionach i głowie mężczyzny.

Waliłem nawet wtedy, kiedy już leżał jak szmaciana lalka na mokrym asfalcie, tuż pod moimi nogami. Kiedy wreszcie przestałem, facet się nie ruszał. Ciężko oddychając, patrzyłem na swoją ofiarę, oczekując, że lada chwila ponownie wstanie i ruszy na mnie niczym taran.

Nic takiego się nie stało, za to gdzieś z boku dobiegł mnie piskliwy głos kobiety wzywającej pomocy. Rozejrzałem się wokół. Kobieta stała przy swoim samochodzie i gapiła się wprost na mnie.
– Policja! – krzyczała. – Ratunku!

Należało spadać i to szybko. Dałem susa w pokrzywy i ciemność. Szybkim krokiem oddaliłem się od parkingu. Wiedziałem, jak iść, bo już wcześniej zrobiłem rozpoznanie terenu i wyznaczyłem drogę odwrotu, tak więc kiedy usłyszałem syreny policyjnych radiowozów, znajdowałem się daleko od miejsca, do którego zmierzały.

Robota wykonana, tylko gdzie jest kasa?

Z porannych wiadomości lokalnego radia dowiedziałem się, że facet nie przeżył. Czy miałem wyrzuty sumienia? Raczej nie. Sam był sobie winien. Gdyby nie był takim agresywnym palantem, skończyłoby się pewnie na paru ciosach w łeb, o których zapomniałby już po tygodniu. No cóż, stało się, a ja, zupełnie przez przypadek, wywiązałem się z zobowiązania.

Problem tkwił w tym, że klientka najwyraźniej pozbyła się trefnego numeru telefonu i była nieosiągalna, a Góral, który, jakby nie było, stanowił jakiś kontakt, nagle przestał się pokazywać.

– Góral? – sapnął ze złością Gruby, gdy go zapytałem o naszego kolegę. – Zapomnij o tym facecie! Odkąd został kierownikiem działu sprzedaży, nosi się jak hrabia, kumpli na ulicy nie poznaje! Brykę zmienił i wozi w niej tę swoją rozwódkę nie pierwszej świeżości. Dla mnie to skur…
– A gdzie on właściwie pracuje? – przerwałem mu, bo tknęło mnie złe przeczucie.
– W tej firmie, co opakowania jakieś robią, do makaronów czy czegoś tam. Tam, gdzie zaciukali ostatnio faceta na parkingu, czaisz? Zresztą, niezłe jaja, bo Góral wskoczył właśnie na miejsce nieboszczyka. Nieźle, co?

No, nieźle. Wyglądało na to, że przyjąłem zlecenie od Górala, który chciał zostać cholernym kierownikiem działu sprzedaży. Maltretowana żona była tylko aktorką w przedstawieniu, a ja okazałem się frajerem, jakich mało. Łudziłem się jeszcze, że odzyskam obiecaną gotówkę i trochę straconego honoru, ale i tu się przejechałem. Któregoś dnia natknąłem się bowiem na Górala i, co mnie nawet nie zdziwiło, moją klientkę idących pod rękę główną ulicą tego grajdołu.

Podszedłem do niej i, ignorując zupełnie kumpla, zagadałem: – Ja robotę wykonałem, gdzie zapłata?
– Zjeżdżaj, gnoju – wysyczała z taką nienawiścią, jakbym rzeczywiście zabił jej kogoś bliskiego.
– Jasne – powiedziałem spokojnie. – Tylko skasuję swoją dolę.
Gówno skasujesz, a nie dolę! – rozdarła się jak przekupka, aż się ludzie zaczęli oglądać. – Poszedł stąd, bo policją poszczuję.

Boże, to była chyba jakaś inna kobieta, może siostra tamtej, którą poznałem? Miałem ochotę walnąć ją w tę durną, złośliwą mordę, ale dopiero by się narobiło. Zwróciłem się więc wprost do Górala:
– Dawaj forsę, draniu, bo wyślę policji zdjęcie z adresem, które dostałem od twojej lady, i opiszę, kto zyskał na tym wypadku.
– Też mi dowód! – prychnął pogardliwie. – Komputerowy wydruk i ksero! Zjeżdżaj z miasta, frajerze, zanim ja im prześlę jakiś dowód.

Nie powiedział, co to miałby być za dowód, a ja nie dopytywałem. I tak czułem się upokorzony jak nigdy. Mógłbym i Górala dopaść z moją skarpetą w jakimś odludnym miejscu, tylko, że to niczemu nie służyło, poza załataniem dziury na honorze. Gra nie była warta świeczki. Jeszcze tego samego dnia spakowałem podróżną torbę i wyjechałem z tego miasta. I tak miałem się z niego wyprowadzić.

Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Zakochałam się w Januszu od razu. Gdybym wiedziała, że zamorduje mojego męża, dalej bym go kochała”
„Obrobiłem dom bandziora działającego w gangu porywaczy dla okupu. Tak odkryłem, gdzie jest moja siostra”
„Matka chciała mnie tylko dla siebie. Skłamała, że mój ojciec nie żyje. Nie zasłużyła na życie po tym, co zrobiła”

Redakcja poleca

REKLAMA