„Chciałem dorobić do pensji, żeby moim dzieciom żyło się lepiej. Kumpel wykorzystał moją naiwność i wrobił mnie w przekręt”

mężczyzna, którego wrobił kolega fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk
„Siedziałem w aucie, z przerażeniem wpatrując się w ciemną ulicę. Serce waliło mi jak szalone, ręce zaczęły się trząść i pocić. Byłem bliski zawału… Nie miałem żadnych wątpliwości, kto jest tym nieszczęsnym kurierem oszustem, o którym mówili w radiu. Ja!”.
/ 12.06.2022 08:15
mężczyzna, którego wrobił kolega fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk

Mamy z żoną czworo dzieci. To dużo, wiem, ale nie do końca to nasz wybór – ostatnia ciąża była wpadką, na dodatek na świat przyszły bliźniaki. Nie narzekamy jednak, kochamy tę gromadkę, choć czasem trudno dotrwać do pierwszegoNa szczęście bardzo pomaga nam moja mama. Inaczej pewnie Inga musiałaby zostać z maluchami w domu. A tak – pracuje jako sprzedawczyni i zawsze przyniesie do domu jakieś pieniądze.  Ja jestem zatrudniony jako kierowca autobusu. Przyznaję, nie zarabiam kokosów, lecz przynajmniej codziennie jestem z rodziną.

Kiedyś jeździłem na TIR-ach. Zarobki, owszem, dwa razy wyższe, tylko ta wieczna rozłąka... Trafiały mi się wyjazdy tygodniowe, ale i dużo dłuższe. Było mi żal tych wszystkich zmarnowanych dni za kółkiem, bez dzieciaków, bez żony. Chodziło zresztą o wiele spraw, które człowiekowi w takiej sytuacji przeciekają przez palce. Jak ktoś się decyduje na zawód międzynarodowego kierowcy, to albo musi lubić włóczęgę, albo z jakichś powodów uciekać od swoich bliskich. Ja żadnych takich powodów nie miałem.

Właśnie dlatego zatrudniłem się w miejskim przedsiębiorstwie autobusowym. A że pensja z tego niewysoka, to starałem się także zawsze do niej jakoś dorobićNajchętniej w swoim fachu, ale tak naprawdę żadnej pracy się nie bałem. Byłem już i pomocnikiem murarza, i dozorcą nocnym. Sprzątałem pomieszczenia po budowach, malowałem płoty. Brałem wszystko, co mi wpadło w ręce, i nie wybrzydzałem, wiedząc, że w domu, przy czwórce maluchów, dosłownie liczy się każdy grosz.

Wszystko przez zmęczenie...

Dwa lata temu podłapałem naprawdę świetną fuchę. Zatrudniłem się na pół etatu w jednej z firm kurierskich do rozwożenia przesyłek po mieście. W zależności od potrzeb wymieniałem się z moim zmiennikiem, całkiem fajnym studentem uniwerku. Raz on był na rano, raz ja, bo wieczorem z kolei jeździłem autobusem. Do dzisiaj dziękuję Bogu, że tamten wypadek miałem dostawczakiem wyładowanym paczkami, a nie autobusem pełnym ludzi. Bo ktoś by wtedy na pewno zginął, i nie wiem, czy poradziłbym sobie z tym psychicznie.

Mam pełną świadomość, że to była moja wina, moment mojej nieuwagi... Czy zawiniło zmęczenie? Przecież nie jest łatwo pracować po kilkanaście godzin na dobę i potem wracać do domu, w którym przez pół nocy płacze ząbkujące dziecko. Czy może to niskie ciśnienie, z powodu którego strasznie bolała mnie głowa? Do dzisiaj nie wiem… Ale wiem, że wjechałem na tamto skrzyżowanie na czerwonym świetle. I wtedy wpakowała się we mnie ciężarówka.

Siła uderzenia była tak straszna, że moje iveco przewróciło się na bok. Tylne drzwi się otworzyły, paczki rozsypały po ulicy. Na szczęście nie zostałem poważnie ranny, miałem tylko lekkie wstrząśnienie mózgu. No i byłem trzeźwy, co stwierdziła przybyła na miejsce wypadku policja. W przeciwieństwie do tamtego kierowcy, który miał półtora promila alkoholu w wydychanym powietrzu! Jechał zbyt szybko, w dodatku z górki, co dało dodatkowe przyspieszenie i masę. Runął na mnie niespodziewanie.

– Wjechał we mnie na czerwonym świetle, panie władzo – zełgałem bez zmrużenia oka.

Wprawdzie ten drugi kierowca protestował, że to nieprawda, bo to on miał zielone, ale bezpośrednich świadków wypadku nie było, więc kto by mu tam uwierzył. Pijakowi i piratowi drogowemu?! On został skazany, ja wybielony. Wykręciłem się z tego wypadku sianem i odetchnąłem z ulgą, ponieważ w przeciwnym razie pewnie kazaliby mi płacić za zniszczony samochód. Bo ubezpieczenie ubezpieczeniem, ale nam, kurierom, w żadnym wypadku nie wolno było łamać przepisów drogowych. No i na bank wyrzuciliby mnie z pracy.

Z tym ostatnim zresztą nie byłoby tak fatalnie, bo w końcu sam się zwolniłem. Na prośbę żony, która była przerażona moją przygodą i tym, że jestem coraz bardziej przemęczony. Oczywiście ona też poznała tę fałszywą wersję wypadku, ponieważ do prawdziwej nie przyznałbym się nawet przed samym diabłem! Zwolniłem się także dlatego, że dotarło do mnie, jak wielkie miałem szczęście. Nie chciałem go więcej nadużywać, pracując za kółkiem ponad siły.

Od tamtej pory robiłem raczej za nocnego ciecia, szumnie zwanego w tych czasach ochroniarzem. Uznałem bowiem, że jeśli nawet nawalę i zasnę, to wielkich strat nie będzie. A przede wszystkim nikomu nie stanie się fizyczna krzywda...

Zaproponował mi dodatkowy zarobek

Minęło kilka miesięcy od czasu, kiedy byłem zatrudniony jako kurier, gdy któregoś dnia zadzwonił do mnie kumpel.

– Słuchaj, czy nadal robisz za kierowcę w tej firmie kurierskiej? – spytał bez wstępów.

– Już nie – odparłem, wyczuwając, że kumpel jest tym faktem tak jakby rozczarowany.

Po chwili zapytał z nadzieją:

– Ale służbowy mundurek, w którym jeździłeś, masz?

Miałem. W sumie to nie był żaden służbowy mundurek, tylko polarowa bluza z wyszytym na piersi charakterystycznym logo. Zachowałem ją, bo za nią zapłaciłem – potrącono mi jej wartość z pierwszej wypłaty. Zresztą nikt się nie domagał  zwrotu bluzy, a ja uznałem, że z pewnością przyda mi się w innej robocie, bo była dobrej jakości i w dodatku ciepła.

– To świetnie! – kumpel się szczerze ucieszył. – Słuchaj,  Heniu, w takim razie jest mały interesik do zrobienia…

Nie miałem bladego pojęcia, o co Mariuszowi może chodzić ani po co mu moja firmowa bluza. Zdziwiłem się nawet, że wie o tym, że pracowałem jako kurier. W końcu sobie przypomniałem: kiedyś przywiozłem jakąś paczkę jego mamie i zamieniliśmy wtedy ze dwa słowa. Pewnie mu o tym wspomniała. 

Z Mariuszem znałem się jeszcze z technikum. Chodziliśmy do tej samej klasy, było nas ze trzydziestu chłopa. Jego i mnie połączyła szajba na punkcie koszykówki, którą obaj trenowaliśmy. Zmontowaliśmy więc szkolną drużynę, braliśmy udział w zawodach i parę razy nawet wygraliśmy takie czy inne turnieje. Potem, po szkole, nasze drogi się wprawdzie rozeszły, lecz nadal dobrze wspominałem kumpla. Nie miałem jednak pojęcia, co teraz robi i jaki interes może mieć do mnie. A raczej do mojego służbowego uniformu.

Propozycja okazała się bardzo ciekawa

– Słuchaj, stary, można zarobić niezłą dniówkę – Mariusz zaczął rozmowę od przynęty. – Prowadzę ze szwagrem internetowy lombard. Klienci w potrzebie odzywają się do nas, ustalamy cenę za towar, który chcą wstawić, i wysyłamy do nich kuriera, aby przywiózł zastawianą rzecz do nas. Ale jest problem, bo klienci przeważnie nie potrafią zapakować zastawianego sprzętu. Ostatnio mieliśmy podczas transportu tyle uszkodzeń, że cały interes przestał się nam opłacać. Dlatego postanowiliśmy zatrudnić na zlecenie kierowcę, który by nam przywoził bezpiecznie co kosztowniejsze i większe sztuki. Jakiś telewizor, komputer, nawet pralkę. Rozumiesz…

Rozumiałem. Nie bardzo tylko pojmowałem, po co miałbym być w firmowej bluzie.

– Człowieku, bo tak jest prościej! – rozeźlił się nagle Mariusz. – Gdybyś był po cywilnemu, toby się zaczęło wypytywanie, skąd jesteś i po co, i sprawdzanie dokumentów. Słowem, duży kłopot. A tak – wchodzisz, zabierasz, co nasze, i po sprawie! Jesteś firma.

Niby racja.

Ostatecznie jednak przekonały mnie pieniądze. Taką stawkę to ja dostawałem na TIR-ach! A u Mariusza za tę samą sumę miałem przecież tylko pojeździć po mieście…

Zrozumiałem, że dałem się wykorzystać

Pierwszy tydzień to była bajka. Miałem kilkanaście zleceń. Przeważnie elektronika: komputery, laptopy, monitory. Trafił się także telewizor i jakiś wypasiony aparat fotograficzny. Wszystko woziłem prosto do Mariusza i na miejscu dostawałem od razu pieniądze za transport. Gotówką. Najpierw myślałem, że sporządzimy jakąś umowę, ale mój kumpel zasłonił się nieobecnością wspólnika.

– Potem załatwimy formalności – obiecał.

Prawdę mówiąc, to ani trochę mi na nich nie zależało. Po co płacić podatek?

Jednak po tygodniu zlecenia się urwały równie nagle, jak się pojawiły. Czekałem i czekałem na telefon, aż w końcu sam zadzwoniłem do Mariusza.

– Stary! Jesteśmy zawaleni sprzętem! Sam zresztą widziałeś, ile tego było – stwierdził. – Musimy najpierw się z tym uporać, więc na razie wstrzymaliśmy przyjęcia. Ale jak tylko coś będę miał, dzwonię! – zapewnił mnie.

Brzmiało to rozsądnie, więc postanowiłem wziąć na wstrzymanie i czekać cierpliwieMinęły chyba ze dwa, a może trzy tygodnie. Na początku zimy któregoś wieczoru wracałem z pracy w ochronie biurowca. Jechałem swoją starutką skodziną, w której radio ledwo chrypi. Mimo to udało mi się usłyszeć w wiadomościach o... oszuście w bluzie jednej z firm kurierskich, który dokonuje wyłudzeń! Aż się musiałem na poboczu zatrzymać, tak mnie to zszokowało. Bałem się, że w coś wjadę, rozwalę się na drzewie albo co.

– Mechanizm działania fałszywego kuriera jest prosty – mówił spiker. – Dzwoni do swojej przyszłej ofiary, którą wyszukał na Allegro, i udaje zainteresowanego kupnem jakiegoś sprzętu. Następnie umawia się na przesłanie tej rzeczy przesyłką za pobraniem, zapewniając sprzedającego, że firmę kurierską opłaci sam. Ale tak naprawdę nie ma żadnej kurierskiej firmy! Dokumenty przewozowe są podrobione i na ich podstawie ofiara nie dostanie żadnych pieniędzy. Kto by nie zaufał człowiekowi, który przychodzi w firmowym uniformie… Po kilku minutach sprytny kurier znika na zawsze, unosząc ze sobą sprzęt wart kilka tysięcy złotych. I szukaj wiatru w polu!

Siedziałem w aucie, z przerażeniem wpatrując się w ciemną ulicę. Serce waliło mi jak szalone, ręce zaczęły się trząść i pocić. Byłem bliski zawału… Od początku komunikatu nie miałem żadnych wątpliwości, kto jest tym nieszczęsnym kurierem oszustem. Ja!

– No Mariusz! Ładnie mnie załatwiłeś! – kląłem własną głupotę na czym świat stoi. – A więc nie było żadnego lombardu, tylko zwyczajny przekręt!

Może powinienem się przyznać?

Wysiadłem z samochodu, żeby nieco uspokoić nerwy. A potem chwyciłem komórkę i wybrałem numer Mariusza. Drań nie odbierał. No tak! Byłem mu potrzebny tylko po to, aby zagrać rolę „słupa”, czyli podstawionej, niczego nieświadomej osoby, która weźmie na siebie winę za popełnione przestępstwo! Bo kto mi teraz uwierzy, że o niczym nie wiedziałem i dałem się wrobić jak dziecko? I to prawie za darmo, bo teraz hojną zapłatę Mariusza zobaczyłem w innym świetle… Sam się obłowił, a wobec mnie po prostu wykpił się marnymi groszami!

Kiedy sobie to wszystko uświadomiłem, zaczęła się prawdziwa gehenna. Pociłem się jak polna mysz na widok każdego patrolu policji i pocieszałem tylko tym, że nie mają mojego wizerunku ani nie znają mojego nazwiska. Jednak policja była bliżej prawdy, niż sądziłem…

Pewnego dnia w lutym spotkałem w mieście swojego byłego zmiennika z tej firmy kurierskiej, której bluzę miałem na sobie, odbierając fałszywe przesyłki. Zawsze się ze Sławkiem lubiliśmy, więc teraz poszliśmy na piwo do pobliskiego pubu. Tam, sam nie wiem w jaki sposób, rozmowa zeszła na oszusta.

– Ja to bym gościowi normalnie nogi z dupy powyrywał! – żołądkował się kumpel. – Nie dość, że się nakradł, to jeszcze podważył zaufanie ludzi do naszej firmy! Teraz nawet wtedy, gdy im przywożę paczkę, żądają ode mnie dowodu tożsamości. Masz pojęcie, jak mnie to spowalnia? Kończę przez to o godzinę później, bo się nie wyrabiam w przepisowym czasie. Mam już tego naprawdę serdecznie dość!

Był wściekły. I inni koledzy z firmy na pewno też. Gdyby się tylko dowiedzieli…

Nadal jednak myślałem, że przynajmniej jestem bezpieczny, że mnie nie namierzą. Aż tu nagle, po drugim piwku, Sławek stwierdził.

– Ale mam nadzieję, że szybko go złapią! Przy wejściu do jednego z bloków była kamera ochrony i wszystko się nagrało. Jak facet podchodzi do dziewczyny i odbiera od niej paczkę z laptopem, który potem oczywiście wyparował razem z kurierem. Dziewczyna nie dostała ani grosza z obiecanych pieniędzy!

– Widać jego twarz?… – sam nie wiem, jak to pytanie przeszło mi przez gardło.

– Niestety nie, bo ma kaptur. O, taki sam jak ty przy tej bluzie! – usłyszałem. – Ale szukają dalej innych nagrań.

Kiedy się pożegnaliśmy i wróciłem do domu, byłem dosłownie mokry jak mysz. Potem, patrząc na główki moich śpiących dzieci, uświadomiłem sobie, co tak naprawdę zrobiłem. Chciałem uczciwie dorobić, aby utrzymać rodzinę, a tymczasem zostałem przestępcą. A może powinienem sam się zgłosić? Tak oto jednak dopadło mnie przeznaczenie… Z wypadku samochodowego się wykpiłem, ale teraz chyba mi się to już nie uda.

Zastanawiam się, czy nie iść  na policję i nie przyznać się do wszystkiego. Pomogę im odnaleźć i zakuć w kajdanki Mariusza, a sam być może dostanę wyrok w zawieszeniu. A jeśli nie? Jeśli mnie zamkną? Kto wtedy pomoże Indze wychowywać nasze dzieci? Waham się, co zrobić, i czuję się osaczony. Nie zasłużyłem sobie na taki los. Ja tylko chciałem zadbać o swoją rodzinę.

Czytaj także:
„Babcia ma 70 lat, a ikry pozazdrościłby jej niejeden młodzian. Samodzielnie odzyskała dom, który odebrano jej za komuny”
„Wolałam jeść suchy chleb i cerować koszulki, niż wydawać pieniądze. Ciułałam grosz do grosza, by mieć na czarną godzinę”
„Mój facet bił mnie i niszczył psychicznie. Znosiłam to z pokorą, ale gdy wyciągnął łapę po dziecko, coś we mnie pękło”

Redakcja poleca

REKLAMA