– Wiesz, że wraca „mokra Włoszka”? – spytała moja siostra. – Pamiętasz, jak ci było super w tej fryzurze?
Pewnie, że pamiętam. Na noc zaplatałam długie włosy w cienkie warkoczyki, rano były poskręcane jak sprężynki. Utrwalałam to wszystko lakierem w płynie, potem delikatnie suszyłam do spodu, cały czas ugniatając moje loczki, jakbym wyrabiała ciasto na domowy makaron. Efekt był powalający, słowo daję!
Moja siostra stosowała piwo i białko jajka. Koleżanki też miały swoje sposoby na to, żeby od przedziałka do ucha włosy były proste i przylegające do głowy, a dopiero dalej skręcały się w połyskujące kędziorki. To wymagało dużo czasu i cierpliwości, ale czego się nie robi dla mody i urody!
To był hit lat osiemdziesiątych. Miałam dziewiętnaście lat, byłam szczupła, lubiłam wyglądać tak, żeby się za mną oglądali na ulicy. Na „mokrą włoszkę” poderwałam najfajniejszego chłopaka w naszym mieście. Spotykaliśmy się przez rok; potem on wyjechał, i miłość się skończyła. Aż tu nagle, dosłownie parę dni temu, od przyjaciółki dowiedziałam się, że wrócił zza granicy, jest po rozwodzie, nadal wygląda super i… że o mnie pytał.
Normalnie nie mogłam w to uwierzyć
– Naprawdę? Nie bujasz? On mnie jeszcze pamięta? Po tylu latach?!
– Jasne! Chciał znać najdrobniejsze szczegóły. Wklepał do komórki twój numer. Na bank się odezwie.
Właśnie odżałowywałam ostatni romans. Ta wiadomość podziałała tak, że szybko wywietrzały mi z głowy wszystkie żale… To prawda, że na złamane serce najlepszy jest okład z nowego mężczyzny.
– Może niepotrzebnie się podniecam? – zamęczałam siostrę. – Mam prawie pięćdziesiąt lat, warto już zmądrzeć.
– Pewnie, że warto, wariatko. Dlatego idź po rozum do głowy i zrób się na bóstwo. A kiedy Radzio zadzwoni, będziesz gotowa. Niech się zakocha na nowo. Aśka, to może być twoja wielka szansa!
Na starych fotografiach wyglądałam bardzo seksownie. Miałam złotobrązowe loczki do szyi, śmiejące się oczy i białe, równe zęby. Co z tego zostało? Włosy dłuższe niż kiedyś, ale po wielu farbowaniach suche i bez połysku. Oczy nadal ładne, lecz już dużo smutniejsze. Zęby, owszem, zadbane, tylko że z koronkami, pociemniałe od kawy i fajek.
– Wiesz co, ja w ogóle nie powinnam mu się już pokazywać – zdecydowałam.
– Przecież on ucieknie na mój widok!
– Znowu masz te swoje schizy! – Beata postanowiła postawić mnie do pionu.
– Weźmiesz parę zabiegów odświeżających na cerę, ubierzesz się ekstra, no i koniecznie fryzjer. Wymyśl jakąś fryzurę.
– Może „mokrą włoszkę”?
– To jest myśl! Genialna! Jasne! Przypomnij mu stare lata, siostra.
Radek rzeczywiście zadzwonił po kilku dniach
Serce mi skakało jak żaba w stawie, kiedy się umawialiśmy. Dostać się do dobrego salonu z marszu to absolutny cud. Mnie się nie przydarzył. Trafiłam na mały zakładzik fryzjerski z dwoma fotelami i jednym stanowiskiem myjącym. Było pusto. Młoda dziewczyna z różnokolorowymi strączkami na głowie paliła w drzwiach papierosa.
– Długo trzeba czekać? – zapytałam.
– Wcale. Pani siada.
Zapytałam, czy zrobi „mokrą Włoszkę”, a ona, że to nic nadzwyczajnego. Wytłumaczyłam, na czym mi zależy.
– Ma być efekt wilgotnych włosów. Jakbym wyszła spod prysznica. Mają się kręcić, ale tylko na końcach.
– Jasne. A kolor robimy?
– Robimy.
– Rudy?
– Niezupełnie. Raczej jesienne liście… Rozumie pani? Tylko lekko rudawe.
– Co mam nie rozumieć? Liście, to liście! Babki mają różne gusta.
Instynkt mi mówił, żeby uciekać, ale byłam w desperacji i nie posłuchałam… Nie warto opowiadać, w jakim stanie stamtąd wyszłam, co miałam na głowie i jak wyglądałam. Mój sąsiad spadł z roweru, kiedy mnie zobaczył.
– Pani Joasiu – tłumaczył się, rozcierając potłuczony bok. – Nie poznałem! Straszna zmiana! To znaczy… duża.
Moja „mokra włoszka” to było nastroszone afro koloru dojrzałej marchwi. Nie dało się tej szopy nijak przygładzić. W ogóle nie wchodził w nią żaden grzebień. Beata tylko jęknęła i wykrztusiła:
– Kto ci to zrobił?
Ryczałam do wieczora. W przerwach groziłam, że podam fryzjerkę do sądu, że ją obsmaruję w internecie, że się zemszczę!
– To później, nawet ci pomogę! – łagodziła moja siostra. – Teraz myśl, co robić. Nie możesz się tak pokazać komuś, kto cię pamięta jako śliczną laskę.
– To co robić? – wyłam.
– Daj pomyśleć, głupia. No nic, chyba nie ma wyjścia, Aśka… Ostrzygę cię na króciutko jak mojego Maćka. Na dwa centymetry. Zgadzasz się?
– Mam wyjście?
– Masz. Możesz zamotać chustkę, zrobić taki turban i udawać, że jest okej!
– Nie chcę. Bierz nożyczki!
Siedziałam tyłem do lustra. To strzyżenie trwało i trwało. Moja siostra odskakiwała ode mnie, potem znowu doskakiwała, cmokała, kręciła głową, wydawała komendy: w lewo, schyl głowę, bardziej na ramię, teraz prosto.
Kto wie, może tam naprawdę pojadę
Było mi wszystko jedno. Moje plany wzięły w łeb. Byłam pewna, że na żadną randkę nie pójdę, zamknę się w domu i będę płakała, zanim mi włosy nie odrosną. Że umrę w samotności. Ale myliłam się.
– Ha! Nie jest najgorzej! – usłyszałam wreszcie. – Sama zobacz.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom! Faktycznie, nie było źle. Odmłodniałam. Wyraźnie zarysowały mi się kości policzkowe, jasnoruda czuprynka podkreśliła moje stalowoszare oczy.
– Becia, jesteś cudotwórczynią – powiedziałam z podziwem. – Marnujesz się. Masz wielki talent do fryzjerstwa!
– Nie bajeruj, siostrzyczko. Ciesz się, że wyszło. Myślę, że twój chłopak zwariuje ze szczęścia, kiedy cię zobaczy.
Miała rację!
– To naprawdę ty? – zapytał z zachwytem Radek. – Jesteś taka sama, a jednocześnie zupełnie inna. Asieńko, chyba się znowu w tobie zakocham!
Na razie się sobie przyglądamy. Nie tak łatwo przeskoczyć tyle lat! Oboje mamy za sobą nieudane związki, wspomnienia, dzieci, dobre i złe doświadczenia… Radek to dziś dojrzały, siwowłosy mężczyzna, ubiera się na luzie. Fajny jest. Mieszka w Nowej Zelandii, bardzo chce, żebym do niego przyjechała.
– Rozejrzysz się, zobaczysz, czy mogłabyś tam żyć – namawia. – Ja bardzo chciałbym cię mieć przy sobie. Byłabyś gotowa zaryzykować?
– Nie wiem – odpowiadam, ale w skrytości serca myślę: „Kochany, ja dla ciebie zaryzykowałam »mokrą włoszkę« w podrzędnym zakładzie fryzjerskim i wygrałam! Pewnie, że jestem gotowa”.
Czytaj także:
„Od zawsze kochałam dwóch mężczyzn - męża i przyjaciela. Gdy mąż zmarł, pobiegłam w ramiona tego drugiego”
„Mój mąż zmarł w dniu narodzin naszego synka. Żyję dziś tylko dla dziecka, ale i to zdaje się być za mało”
„Mąż zmarł, a dzieci z wnukiem wyjechały za granicę. Zostałam sama w wielkim pustym domu, który kiedyś tętnił życiem...”