„Zorganizowałam w szkole słodki Dzień Dziecka. Nie spodziewałam się, >>madki<< rzucą się na mnie z pretensjami”

smutna nauczycielka w pracy fot. Adobe Stock, Андрей Журавлев
„To nie była pierwsza taka akcja w mojej karierze. Prawdę mówiąc, przeżyłam ich wiele. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że rodzicom moich uczniów różnie się powodzi, niektórzy muszą liczyć każdy grosz. Dlatego zawsze określałam, ile dzieci powinny wydać na prezenty. Z reguły jest to najwyżej dziesięć złotych”.
/ 31.05.2023 11:15
smutna nauczycielka w pracy fot. Adobe Stock, Андрей Журавлев

Kiedy dyrektorka wezwała mnie do swojego gabinetu, nie podejrzewałam niczego złego. Lubię swoją pracę i wiem, że jestem dobrą nauczycielką. Moi uczniowie zbierają bowiem liczne pochwały i co roku mam po kilku finalistów rozmaitych konkursów. W tym roku dostałam wychowawstwo nowej klasy, co mnie bardzo ucieszyło.

Piątoklasiści potrafią być tacy inteligentni, doskonale mi się z nimi pracuje. Zawsze jednak pamiętam, że to jeszcze dzieci, które potrzebują nie tylko nauki, ale i zabawy.

Dlatego zrobiłam im losowanie

To nie była pierwsza taka akcja w mojej karierze. Prawdę mówiąc, przeżyłam ich wiele. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że rodzicom moich uczniów różnie się powodzi, niektórzy muszą liczyć każdy grosz.

Dlatego zawsze określałam, ile dzieci powinny wydać na prezenty. Z reguły jest to najwyżej dziesięć złotych, a co dzisiaj można dostać za takie pieniądze? Mały samochodzik, jakąś marną maskotkę… Jednym słowem, jak to kiedyś mawiała moja mama, zwykła tandeta.

Poza tym jedni rodzice starali się wybrać coś w miarę atrakcyjnego, przemyślanego, inni szli po linii najmniejszego oporu i kupowali w kiosku, co im wpadło w rękę. Stąd częste rozczarowania dzieci, gdy już z wypiekami na twarzy rozpakowały paczuszkę, a okazywało się, że w środku jest nic niewarty przedmiot.

Trafiały się także prezenty złośliwe…

To niebywałe, jak dziesięciolatki potrafią sobie czasami dokuczać. Podarowanie dezodorantu koledze, który ich zdaniem „jest głupi i śmierdzi”, to naprawdę klasyka. Zdarzały mi się znacznie gorsze rzeczy; kiedyś chłopcy dali koledze prezerwatywę!

Po długich rozmowach udało mi się ustalić, kto wpadł na ten głupi pomysł i w jaki sposób został zrealizowany. Trzeba przyznać, że zrobili to bardzo sprytnie – zamienili paczuszki! Prawdziwy prezent, kupiony przez rodziców dziewczynki, która wylosowała tego kolegę, zabrali sobie, a podłożyli fałszywy.

No cóż, jeśli liczyli na piorunujący efekt, to go osiągnęli; nie tylko chłopak zdębiał, ale przede wszystkim ofiarodawczyni dostała histerii i krzyczała, że nie ma z tym nic wspólnego. Ledwo udało mi się ją uspokoić.

W tym roku postanowiłam więc: żadnych rzeczowych prezentów! Wymyśliłam coś innego. Wszystkie dzieci miały kupić jakieś słodycze, a potem na lekcji wychowawczej zrobiliśmy sobie z nich prawdziwą ucztę.

Wydawało mi się to dobrym rozwiązaniem

Słodycze nie są takie drogie, dziesięć złotych wystarczy, aby kupić torbę pralinek czy ciastek, którymi potem będzie można podzielić się z innymi. „Skończy się zazdrość, że ona czy on dostali lepszy prezent niż ja” – myślałam.

Kiedy więc maszerowałam do dyrektorki, do głowy mi nie przyszło, że rozmowa będzie dotyczyć właśnie tego pomysłu.

– Pani Alu, przykro mi to powiedzieć, ale wpłynęła na panią skarga od jednej z matek. Przyszła do mnie ogromnie wzburzona, że pozwala sobie pani podważać jej autorytet – usłyszałam.

– Ja? – byłam bardzo zdumiona, bo w życiu przecież bym czegoś takiego nie zrobiła!

– Mama Dominiki skarżyła się, że pozwala pani jej córce jeść słodycze, w dodatku na lekcji, podczas gdy ona takiego jedzenia w ogóle nie uznaje. Powiedziała mi, że tak wychowuje od lat swoje dzieci, że dostają tylko domowe słodycze i to jednego dnia w tygodniu, czyli w niedzielę. Muszę pani powiedzieć, że było bardzo nieprzyjemnie, kiedy wpadła do mnie do gabinetu, krzycząc, że to skandal, że jej córka jadła czekoladę i żelki za pani pozwoleniem. Czy to prawda?

Kiwnęłam więc głową i opisałam całą sytuację, jednocześnie usiłując sobie przypomnieć, jak wygląda mama Dominiki… Po chwili skojarzyłam szczupłą blondynkę, która już na pierwszym zebraniu wyraziła swoją radość, że wreszcie szkoła przestała oferować w sklepiku niezdrowe jedzenie.

Dowiedziałam się także, że prowadziła w domu dietę bezglutenową – jedna z mam z trójki klasowej zachwycała się jakimś przepisem na placek z owocami, z kaszy kukurydzianej zamiast z mąki. Ponoć palce lizać!

Ja preferuję raczej tradycyjną kuchnię

Staram się jednocześnie gotować zdrowo. Swoim dzieciom także ograniczam słodycze, może nie aż tak restrykcyjnie, ale nie jedzą ich bez przerwy.

– Pytałam rodziców na zebraniu, czy nie mają nic przeciwko takim prezentom i wszyscy uznali, że dzieciom należy się chwila takiej słodyczy. Mamy Dominiki jednak na tym spotkaniu nie było – zaczęłam się usprawiedliwiać.

– No cóż… Myślę, że wypada, aby pani do niej zadzwoniła i przeprosiła – westchnęła dyrektorka. – Warto także porozmawiać z Dominiką, że nie wiedziała pani nic o zakazie panującym w jej domu i że zdanie rodziców jest ważniejsze, niż zdanie wychowawczyni, także w szkole.

– Oczywiście, zrobię to! – zgodziłam się natychmiast.

– A na przyszłość… proszę podejmować mniej kontrowersyjne decyzje. Sama pani wie, że teraz walczy się z niezdrowym jedzeniem w szkole. Nie chciałabym, aby podobne sprawy trafiły do kuratorium, nie potrzeba nam takiego rozgłosu…

– Oczywiście – spuściłam pokornie głowę.

Szkoda tylko, że mama Dominiki nie przyszła najpierw porozmawiać ze mną, zamiast od razu donosić na mnie do dyrekcji. Przecież nie chciałam źle.

Czytaj także:
„Mój przykładny i zdolny synuś zarobił w autobusie mandat. Zdębiałam, gdy wyszło, że to nie wszystkie jego wybryki”
„Spędziłam noc z kolegą z pracy, a ten podstępny typ wszystko nagrał. Nie mogę stracić rodziny w tak głupi sposób”
„Moja przyjaciółka była kochanką milionera. Nie mogła znieść, że on nie odwzajemnia jej miłości, więc zniszczyła mu życie”
 

Redakcja poleca

REKLAMA