Przyszedł trzy dni po wypadku. Owinięty w kremową bibułę przewiązaną wstążeczką, w bąbelkowej kopercie bez adresu nadawcy. Zadrżałam, poznając jej charakter pisma. „Testament?” – pomyślałam, rozrywając kopertę. Ani Marta, ani ten mężczyzna, Marek, nie zostawili żadnego listu. Pozornie wszystko wyglądało na wypadek, lecz policja była innego zdania. Tak samo uważali strażacy. Marek i Marta po prostu uciekli, a cały wypadek upozorowali. Tylko ich rodziny zaprzeczały, twierdząc niezależnie od siebie, że oboje byli pełni życia, snuli plany na przyszłość, chcieli się zakochać, mieć dzieci… Dziwne, skoro nikt z bliskich nie wiedział o tym, że się spotykają. Mnie też od początku coś nie dawało spokoju.
Wypadek?
Nie znałam Marka, lecz Marta była na to zbyt racjonalna. Zresztą w mieszkaniu, które – jak się okazało – należało do tego chłopaka, zamontowano nowoczesny piec junkersa i czujniki czadu. A teraz jeszcze ten pamiętnik wysłany przez nią na kilka godzin przed tragedią. Wiedziałam, że powinnam pójść z nim na policję, ale coś mnie powstrzymało. Jakieś niejasne przeczucie i lojalność wobec przyjaciółki z dzieciństwa. Wydawało mi się, że dobrze ją znam. A jednak... Pamiętnik zaczynał się wspomnieniem wakacji sprzed trzech lat. Marta wyjechała wtedy z nowymi znajomymi ze studiów. Pamiętam, jak cieszyła się na te kilka dni nad morzem. „Są tacy inni od nas – pisała. – Chłopcy bardziej męscy, zaradni i już ustawieni na przyszłość, dziewczyny kobiece, zadbane, przebojowe. Przy nich obie z Izą jesteśmy dużymi dzieciakami”.
– Naprawdę byłyśmy aż tak naiwne? – burknęłam pod nosem urażona.
Najwidoczniej ja byłam, skoro najlepsza przyjaciółka oszukiwała mnie, że ma dużo starszego chłopaka… A ja też się nie zorientowałam, że coś jest na rzeczy. Rzuciłam pamiętnik w kąt i poszłam do kuchni, żeby wziąć sobie piwo z lodówki. Nie wiem, czemu zrobiło mi się przykro. Ale nim nadszedł wieczór, wróciłam do lektury. W końcu po coś dostałam ten pamiętnik. „Nie wiem, co zrobić, ale o pieniądze prosić nie będę” – wyznała kilka miesięcy później. Nie od razu zrozumiałam, że chodziło o jej ojca. Nie zgadzał się, żeby córka wyprowadziła się z akademika. Twierdził, że nie stać go na drogą stancję, ani tym bardziej wynajęcie dla niej kawalerki. „A ja nie mogę się skupić w tym hałasie, wśród wiecznie balujących studentów! Zawsze był egoistą i sknerą, ale żeby aż tak mnie nie rozumieć? Córeczka tatusia! Co za brednie! Nigdy nią nie byłam!”.
Zdziwiłam się. Marta zawsze taka wpatrzona w ojca, pełna podziwu dla jego pracy i szlachetności, nagle sypie złośliwościami i wyzywa go od egoistów? Dwie strony dalej już wiedziałam, co ją tak wkurzyło. Studenckie towarzystwo. Dzieci bogatych, dobrze sytuowanych rodziców. Marta pragnęła im dorównać i przestać być naiwną dziewczynką z prowincji. Nie mogła się odnaleźć w mieście i na medycynie. Ona skromna, ale mądra dziewczyna wśród dzieciaków z lekarskich rodzin z tytułami, koneksjami i pieniędzmi.
Z każdym miesiącem czuła się coraz gorzej
Starała się nadrabiać wiedzą, kuła po dziesięć godzin na dobę, ale wiedziała, że to i tak za mało, by być kimś. Nowe towarzystwo na każdym kroku boleśnie jej uzmysławiało, że jej ambicje niewiele tutaj znaczą. „Zaryzykowałam, wyszłam taka zawstydzona z biura ogłoszeń, jakbym robiła coś złego. Może robię? Ale już dłużej tego nie wytrzymam. Tej biedy, poniżenia, litości w ich oczach… Iza ciągle powtarza, że mam to coś, jestem ładna i zgrabna. Nawet Sandra jest przekonana, że mogę mieć każdego”. Zaniemówiłam z wrażenia.
– O czym ona do diabła pisze?! Czy ona oszalała?! – dłuższą chwilę krążyłam po pokoju, nim zdobyłam się na odwagę i wróciłam do lektury.
Takiej Marty nie znałam. Kiedy przyjeżdżała do rodziców i wpadała do mnie na pogaduchy, była zwyczajną, fajną dziewczyną. Spontaniczną, skromną, pracowitą. Marzyła, żeby zostać chirurgiem plastykiem i ratować dzieci po ciężkich wypadkach. Nigdy specjalnie nie interesowała się swoim wyglądem, ani zawartością portfela i nagle tak się zmieniła? Po chwili zrozumiałam, że w ogłoszeniu, które zamieściła w gazecie zaproponowała utrzymanie w zamian za przyjemnie spędzony czas, dach nad głową i kieszonkowe. Zgłosiło się kilku facetów. Po tygodniu wahania wybrała Marka. Całkiem przystojnego, a z pewnością zamożnego i sporo starszego od niej obiecującego menedżera w banku. Jeździł BMW, miał dwa mieszkania i loft, do którego po tygodniu pozwolił wprowadzić się Marcie. Co miesiąc dostawała od niego kieszonkowe na utrzymanie mieszkania i siebie w pełnej gotowości. Dostawała też nieoczekiwane prezenty (sukienki, buty, komputer, komórkę, o jakiej ja mogłam tylko pomarzyć). „Marek powiedział, że jak będę się dalej tak starać, to mi pomoże, zna świat i jego układy…”. Facet potrafił zadzwonić do niej w czasie lunchu i zaproponować szybką randkę. W nagrodę zabierał ją do kina czy na kolację, czasem nawet ze swoimi kontrahentami. Marta znała angielski, potrafiła się zachować, była więc idealną partnerką. Ten facet nigdy nie obiecywał związku, nie mówił o miłości, wspólnym życiu i dzieciach.
Ale ona się zakochała
Miała nadzieję, że on też kiedyś ją pokocha! Z początku było to tylko zauroczenie, szybko jednak okazało się, że moja przyjaciółka ma wrażliwe serce i nie umie grać w te klocki. Zapytała go kiedyś, czy mógłby się z nią ożenić.
– Ale po co? – odpowiedział, śmiejąc się. – Przecież już cię mam – i wyszedł na jakieś spotkanie.
Przez rok Marta wmawiała sobie, że jej związek ma przyszłość, jakby nie widziała, jaki naprawdę jest jej facet. Naoglądała się romantycznych filmów i sądziła, że ukochany też przejrzy na oczy, niczym Richard Gere w „Pretty Woman”. Doceni jej oddanie, któregoś dnia uklęknie przed nią z pierścionkiem zaręczynowym w dłoni. A on owszem doceniał, ale w zamian oferował: samochód czy egzotyczne wakacje. I coraz rzadziej odwiedzał. „Wreszcie przyjechał! Jestem cała w skowronkach. Był taki czuły i słodki. Powiedział, że chce mi wynagrodzić rozłąkę i jutro zabiera mnie na kolację z pewnym profesorem. Poprosił bym ładnie się ubrała, wskazał, jaką mam włożyć sukienkę i jakie buty. Wybrał kolczyki… Ma świetny gust. Jestem taka podekscytowana! To ktoś, kto z przyjemnością przyjmie mnie na staż w swojej klinice…”. Żal mi się jej zrobiło, kiedy przeczytałam, że podczas kolacji, Marek po prostu się ulotnił. Zostawił Martę ze starszym panem, który ani przez chwilę nie czuł się zakłopotany dziwną sytuacją.
– Nie rób scen, to nic nie znaczy – zbył ją następnego dnia.
Odwiedził dopiero tydzień później, wymawiając się podróżą służbową. Przed wizytą specjalnie dla niego pojechała do delikatesów na drugim końcu miasta. Chciała przyrządzić pyszną kolację z kawiorem, ostrygami i najlepszym winem. Nie kupiła niczego, bo zobaczyła Marka wtulonego w ładną brunetkę.
– Nie byłeś w Japonii! – krzyczała, kiedy wreszcie przyjechał.
– Jakie masz prawo, żeby robić mi sceny? Umawialiśmy się, tak?! – wrzeszczał. – Jeszcze raz będziesz mnie śledzić, a wyrzucę cię stąd! Rozumiesz? – zagroził.
Życie bez Marka straciło dla niej sens!
Wystraszyła się, ale nie odpuściła. Żeby go śledzić, przestała chodzić na zajęcia, pytała jego znajomych, aż w końcu dowiedziała się, że owa brunetka to wielka miłość Marka i córka jednego z prezesów holdingu. Jej ukochany już się oświadczył, a przyszła narzeczona planowała ślub. Marta załamała się, a Marek zbywał ją i coraz częściej pytał, kiedy zmieni miejsce zamieszkania, bo on musi wynająć swój loft. Dziwił się, że utrzymanka sprawia mu tyle problemów i cały czas powoływał się na umowę. Pytał, ile chce za święty spokój. Mogła go puścić z torbami, ale jej chodziło o miłość. Chciała się spotkać z tamtą dziewczyną. Próbowała, lecz wciąż coś stawało jej na przeszkodzie. W końcu któregoś wieczoru weszła do drogiej, eleganckiej restauracji, gdzie oboje jedli w towarzystwie jego rodziców. Marek od razu ją zobaczył. Z kamienną twarzą przeprosił współbiesiadników, wstał od stołu i podszedł do Marty.
– Daj mi spokój. Wszystko skończone, rozumiesz? Dziewczyno, co chcesz osiągnąć? Myślisz, że jak powiesz wszystkim, kim jesteś, to coś się zmieni? Rozczaruję cię, ale nie. Wszystkiego się wyprę i nigdy nie będę z tobą. Rozumiesz, nigdy! – syknął, nie przestając się uśmiechać.
Wyszła z lokalu załamana. To wtedy, wracając do domu, pomyślała, że nie ma już nic do stracenia. Nie odzyska Marka, a bez niego jej życie nie ma sensu. Dobrze przygotowała się do ostatniego spotkania z nim. Wywiozła rzeczy do znajomych, wysłała mi pamiętnik i zaprosiła go na zdanie kluczy. Udawała wyluzowaną, kokietowała, śmiała się, kiedy zasypiał w jej ramionach. A potem zwyczajnie zniknęli. Nie wiemy, co się z nimi stało. Porwała go? Przecież to niemożliwe. Przekonała go do miłości? Zaszantażowała? Nie mam pojęcia, ale wiem, że Marta gdzieś tam jest, oszalała z miłości.
Czytaj także:
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Odwołałam ślub 2 godziny przed ceremonią i porzuciłam narzeczonego, ale dzięki temu poznałam miłość życia”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”