Przyznaję, zawsze z mężem troszkę rozpieszczaliśmy Zosię. Nic dziwnego – w końcu była najmłodsza z czwórki naszych dzieci. Jej starsze rodzeństwo często się denerwowało, że akurat jej było wolno więcej niż im kiedykolwiek w czasach szkolnych, ale żaden z jej trzech braci nie uczył się z takim zaangażowaniem, jak ona. No i przy tym wszystkim Zosia była przecież naszą jedyną, ukochaną córeczką.
Właściwie, chociaż chłopcy trochę marudzili, to tak naprawdę także ubóstwiali młodszą siostrzyczkę. Bo jak było jej nie ubóstwiać? Miła, zawsze uczynna, pomagała komu mogła i jak mogła. Nigdy nie stawiała siebie na pierwszym miejscu, dbając o to, by inni czuli się dobrze w jej towarzystwie. W szkole wszyscy ją chwalili, na studiach miała same dobre stopnie, a dzięki temu zjednywała sobie ludzi, szybko znalazła pracę w domu spokojnej starości, choć nie to wcześniej planowała.
– Teraz czuję, że to moje powołanie, mamo – mówiła z roziskrzonym spojrzeniem. – Chcę pomagać tym ludziom. Najlepiej jak umiem.
Z Markiem tworzyli niezłą parę
Tego swojego Marka poznała właśnie na studiach pedagogicznych. Bo najpierw chciała pracować w szkole. Dopiero z czasem uznała, że starszym osobom, o których prawie nikt nie pamięta, przyda się bardziej. Chłopak też mieszkał w naszym mieście, chociaż Zosia nigdy wcześniej go nie widziała. Chodzili do różnych liceów, mieli też nieco odmienne pomysły na siebie, ale jakoś się ze sobą zeszli.
Lubiłam Marka. Był bardzo uprzejmy, zawsze się uśmiechał, a przy tym chętnie proponował pomoc, nawet gdy o to nie prosiłam. Nie to, żeby był nachalny – doskonale wiedział, jak się zachować, by nikogo do siebie nie zrazić. Choć z początku miał inne plany, w końcu zaczął zarabiać, rysując portrety. Nie tak tradycyjnie, a z użyciem tego specjalnego tabletu, w programie graficznym. To Zosia go do tego namówiła, bo wiedziała, że świetnie mu idzie. I rzeczywiście – doskonale na tym wyszedł.
Uwielbiałam ich obserwować, patrzeć, jak się razem śmieją i stale uzupełniają. Tyle tylko, że wciąż nie wykonali żadnego poważnego kroku naprzód.
Coraz bardziej się niecierpliwiłam
Minęło już dziewięć lat, odkąd się poznali. Od kiedy Zosia wróciła do domu podekscytowana jak nigdy, opowiadając o przemiłym, choć lekko roztrzepanym chłopaku, który usiadł z nią na jednym z wykładów. I tak, rzeczywiście, rozumiałam, dlaczego ma do niego taką słabość. Z każdym kolejnym dniem Marek jednak coraz mocniej działał mi na nerwy. A wszystko przez to, że chodzili ze sobą od ośmiu lat, a on nawet się nie zająknął, co chce z tym dalej zrobić.
– No dobrze, moi drodzy, a kiedy ślub? – odezwałam się któregoś razu, gdy jedli kolację ze mną i moim mężem.
– Cecylio… – jęknął Włodek, próbując mnie chyba uciszyć, ale tylko machnęłam na niego niecierpliwie ręką. Jeszcze tego brakowało, żeby mi teraz wszystko popsuł.
– W swoim czasie, pani Cecylio – oświadczył flegmatycznie Marek, co było dla niego całkiem typowe.
Zosia przechyliła się i pocałowała go w policzek.
– Mnie się nigdzie nie śpieszy – stwierdziła, uśmiechając się do niego ciepło.
Była taka łatwowierna. I zupełnie nie potrafiła się zdobyć na stanowczość. Ale ja zamierzałam jej pomóc. Nie mogłam przecież dopuścić, żeby pozostawali w stanie tego niedorzecznego zawieszenia. I to przez co? Przez niefrasobliwość tego chłopaka!
Postanowiłam spróbować podstępu
Przez ostatnie lata zdążyłam się dobrze poznać z rodzicami Marka. Jola i Grzegorz, choć młodsi ode mnie i Włodka, byli doskonałymi partnerami do rozmowy. Często spotykałam się z Jolą na kawkę, a czasem wpadałyśmy do siebie nawzajem na podwieczorki. Nasi mężowie z kolei mieli jakieś wspólne wypady, w które żadna z nas nie wnikała.
Postanowiłam więc, że spróbuję trochę pomóc szczęściu i popchnę całą sprawę naprzód. Musiałam sprawić, żeby Jola uwierzyła, że Marek ma się o co bać, dlatego powinien podjąć zdecydowane kroki w sprawie wspólnej przyszłości z moją Zosią. Jeśli, rzecz jasna, nadal myślał o niej dostatecznie poważnie.
– Widzisz, Jolu – odezwałam się podczas jednego z naszych spotkań. – Ten twój Mareczek powinien być chyba nieco bardziej konkretny, jeśli chce, żeby z Zosią to się wszystko nie posypało.
Popatrzyła na mnie w zdumieniu.
– Ależ Cecylko – zaczęła powoli. – O czym ty mówisz?
Posłałam jej poważne spojrzenie.
– Nie, żeby coś… – zawiesiłam dramatycznie głos – ale widziałam, że kręci się koło niej taki jeden. – Nabrałam powietrza i kontynuowałam nieco ciszej: – Wiesz, na razie Zosia mówi, że to tylko przyjaciel, ale obie dobrze wiemy, jak to bywa z tą przyjaźnią u młodych.
Jola rozdziawiła usta.
– No nie!
Zrobiłam zmartwioną minę.
– Niestety – westchnęłam teatralnie. – No cóż ja ci mogę powiedzieć. Póki co jest dobrze, ale jak Marek się tak będzie guzdrał, to kto wie, co to jeszcze z tego wyniknie.
Myślałam, że tak załatwię sprawę. Skoro Jola już wiedziała, że pozycja jej Mareczka jest zagrożona, powinna nakłonić go do stanowczych kroków. Wsiadając do tramwaju na przystanku nieopodal bloku przyszłych teściów Zosi, uśmiechałam się do siebie, pełna samozadowolenia. Bo teraz zaręczyny były już pewne. Marek bez wątpienia potrzebował jedynie impulsu. Zresztą, niech wie, że moja córeczka nie będzie czekać na żadnego chłopaczka w nieskończoność!
Zosia przyszła do mnie cała we łzach
To było dwa dni później. Robiłam właśnie obiad, gdy do naszego domu wpadła Zosia, cała zalana łzami. Kiedy ją zobaczyłam, poważnie się przestraszyłam.
– Mój Boże, kochanie, co się stało? – spytałam.
Chociaż wciąż płakała, zmarszczyła gwałtownie brwi.
– Ty się jeszcze pytasz?! – krzyknęła. – Coś ty nagadała pani Joli, co? Jaki niby chłopak się koło mnie kręci?! Gdzieś ty go widziała?
Mąż przyglądał mi się z uwagą, ale ja przezornie odwróciłam wzrok.
– Oj, no wiesz… – mruknęłam. – Musiałam trochę podkoloryzować, żeby ten twój Mareczek wziął się wreszcie do roboty.
Zamrugała.
– Cecylia, coś ty znowu wymyśliła – biadolił Włodek.
– Mamo, zwariowałaś? – jęknęła nasza córka. – Marek zrobił mi awanturę. Pierwszy raz, odkąd się poznaliśmy, naprawdę krzyczał, rozumiesz?! Bo moja własna matka powiedziała, że pozwalam komuś ze sobą flirtować na boku!
– Taki niby przejęty, a jakoś ci się jeszcze nie oświadczył – broniłam się.
– Nie oświadczył się, bo ustaliliśmy, że pobierzemy się później! – krzyknęła. – Jak już koniecznie musisz wiedzieć, chcieliśmy ze wszystkim zaczekać. Ustabilizować swoją sytuację, osiągnąć zawodowo wszystko to, co możliwe. I mieć pewność, że jesteśmy na to naprawdę gotowi – pociągnęła nosem. – A teraz… teraz, to ja nawet nie wiem, czy jesteśmy jeszcze razem!
I nawarzyłam piwa
Przyznaję, to, co zrobiłam, nie było szczególnie mądre. No dobrze – było zwyczajnie głupie. No ale postanowiłam wziąć wszystko na siebie i wytłumaczyć całą sytuację zarówno Joli, jak i Markowi. Na szczęście ona tylko odetchnęła z ulgą, uspokojona, że nie ma żadnego innego adoratora mojej córki, a jej syn odpuścił Zosi. Stwierdził, że to nie jej wina i nie mogła przewidzieć tego, co wymyślę za jej plecami. Na mnie… cóż, na mnie chyba wciąż trochę się boczy, ale mam nadzieję, że wkrótce mu przejdzie.
Może i zadziałałam impulsywnie. Może i nigdy w życiu nie powinnam się do czegoś takiego posunąć. A jednak… no cóż, pewien efekt moje działania w gruncie rzeczy przyniosły. Bo za miesiąc odbędzie się ślub Zosi i Marka. Pozostali mówią, że to zwyczajny zbieg okoliczności, ale ja tam wiem swoje – chłopak się po prostu przestraszył, że to, co wymyśliłam, z czasem może stać się prawdą. Czyli wychodziłoby na to, że oddałam przysługę i jemu, i Zosi. Bo przecież oboje tak mocno się kochają.
Czytaj także:
„Dzieci mnie ignorowały, a wnuki wolały iść na burgera drwala, zamiast zjeść rosół u babci. Przecież ja ich wychowałam”
„Mąż wyjechał do USA za chlebem, ale nie przesyłał mi żadnych dolarów. Łajdak bez honoru po prostu mnie zostawił”
„Szukałam mężowi kochanki. Chciałam, żeby w sądzie orzeczono rozwód na moją korzyść. Nie oddam tej ciamajdzie majątku”