„Chciałam zaprzyjaźnić się z eks-żoną swojego faceta. Przecież tworzymy jedną rodzinę, a ta małpa mówi, że nie ma ochoty”

Chciałam się zaprzyjaźnić z byłą mojego faceta fot. Adobe Stock, New Africa
„– Tak chciałam się z nią zaprzyjaźnić! Dlaczego ona nie chce ze mną rozmawiać? – A dlaczego miałaby chcieć? – odpowiedziała pytaniem. – Bo zajmuję się jej córką? – Zaraz. To, co pani robi dla małej, jest super, ale proszę dla własnego komfortu nie oczekiwać gratyfikacji. Musi pani wystarczyć, że doceniają to mąż i dziewczynki”.
/ 11.12.2022 22:00
Chciałam się zaprzyjaźnić z byłą mojego faceta fot. Adobe Stock, New Africa

Jestem ostatnio maksymalnie zdyscyplinowana, uważająca na innych… Może aż za bardzo, a przynajmniej często bez wzajemności. Ale po ponad dwóch latach życia na pół gwizdka pragnę w końcu wrócić do rutyny, a już przede wszystkim chciałabym odwiedzić córkę w Bretanii.

Nie martw się – pocieszała mnie Maria, z którą bardzo się zbliżyłyśmy w tym trudnym czasie. – Na pewno wszystko wkrótce wróci do normy. 

– Wiem, wiem – ostatnio coraz częściej łapałam się na marudzeniu. – Ale sama wiesz, jak jest – zawsze, kurczaki, coś. A tak bym chciała świętować z Asią jej urodziny w sierpniu!

– Kiedyś się dziwiłam, że tak kurczowo trzymasz się poradni – pokręciła głową Maria. – Teraz uważam, że po prostu musisz się konfrontować z prawdziwymi problemami innych, bo inaczej wymyślasz własne.

Druzgocąca krytyka, wspominałam jej słowa, jadąc do pracy.

Czy naprawdę taka jestem?

W poczekalni siedziała już elegancka kobieta w zaawansowanej ciąży.

– Przyszłam wcześniej – uśmiechnęła się. – Chciałam odpocząć, zanim wejdę, żeby nie dyszeć w czasie rozmowy jak maratończyk. Trochę wytrąca mnie to z równowagi.

Było mi jednak niezręcznie zwlekać, wiedząc, że tam czeka, toteż zaprosiłam ją do gabinetu zaraz, gdy zdjęłam i rozwiesiłam kurtkę przeciwdeszczową. Przedstawiłyśmy się sobie, po czym pani Agnieszka wyznała:

– Mąż nie wie, że tu jestem. On uważa, że nie mamy żadnego problemu. Sądzi, że wszystko się ułoży z czasem.

– Rozumiem, że pani ma wątpliwości – podsunęłam.

– Przede wszystkim nie mam czasu w nadmiarze – wskazała na brzuch. – W tym stanie wolałabym eliminować trudności, niż je piętrzyć.

– Rozumiem i szanuję – uśmiechnęłam się. – To praktyczne podejście.

Pani Agnieszka machnęła ręką.

– To moje drugie dziecko – wyjaśniła. – Wiem, co mnie czeka.

Poprosiłam, by wyjaśniła, jakie trudności konkretnie ma na myśli.

– Chodzi o córkę męża z pierwszego małżeństwa, a właściwie o jego byłą żonę. Oboje, ja i Maciek, jesteśmy z odzysku, jak to się mówi… Ale w tych czasach to właściwie norma, prawda?

– W każdym razie nic wyjątkowego – zgodziłam się.

– No więc tak – zamyśliła się przez chwilę. – Różnie bywa między dorosłymi, ale dzieci nie powinny cierpieć, takie jest moje zdanie. Kiedy poznałam Maćka, właśnie się rozwodził. To ważne, nigdy nie rozbiłabym rodziny, nawet gdybym się zakochała na śmierć i życie.

– Rozumiem – przyjęłam do wiadomości. – Nie ma pani nic wspólnego z rozpadem jego małżeństwa.

– Nie mam – zapewniła. – Powiedziałam, że też jestem z odzysku, bo tak na swój sposób jest – wkrótce po urodzeniu córki zostałam wdową. Jakoś się pozbierałam, radziłam sobie i nie szukałam miłości ani wsparcia. Tylko – uśmiechnęła się – Maciek od początku przypominał mi męża… Ta sama obowiązkowość, zadaniowe podejście do życia, co uważam za plus u mężczyzny, choć, jak wszystko, także te cechy mają ciemną stronę: brak romantyzmu, słaba umiejętność mówienia o uczuciach. Ale przynajmniej nie rozwodził się nad tym, jak strasznie nieczuła i okrutna jest jego była!

Przez chwilę zastanowiłam się, czy potrafiłabym rozpoznać, czy ktoś podobny jest do mojego zmarłego męża… Nie, chyba nie, zbyt wiele lat minęło. Znajdowałam cechy Kazika w córce, ale czy to była prawda czy tylko moje wyobrażenia na jego temat?

Zatem od razu poczuła pani bliskość? – oderwałam ją od wspomnień.

– Tak – przyznała. – Choć z drugiej strony byłam ostrożna, wiedziałam, że to niepoważne… Kobieta, która wychowuje sama dziecko, musi myśleć racjonalnie, nie może sobie pozwolić na błąd. Spotykaliśmy się rzadko, bo Maciek albo pracował, albo spędzał czas z córką. Potem nasze dziewczynki się spotkały i okazało się, że przypadły sobie do gustu, niemal od razu się zaprzyjaźniły. I to jakby przeważyło szalę. My oboje jesteśmy bardzo rodzinni, choć u każdego z nas przejawia się to inaczej: mąż dba, by niczego w domu nie zabrakło, ja troszczę się w sposób bezpośredni.

Czułam, że pani Agnieszka ma wszystko przemyślane

Widać było, że każdą rzecz obraca sto razy w głowie i porządkuje, zanim podejmie decyzję.

– Na początku padło zdanie, że to była żona pani męża stwarza problem, z którym postanowiła pani przyjść – przypomniałam. – Na czym on polega?

Spodziewałam się standardowych kwestii: uniemożliwiania ojcu kontaktów z dzieckiem, ewentualnie kłopotów z podwyżkami alimentów, ale pani Agnieszka zaprzeczyła – nie, nic z tych rzeczy. Eks, stwierdziła, jest w porządku. Co drugi weekend mała jest u taty, część świąt i wakacji też spędzają razem.

– Myślę, że pomogło to, że Karolinka znalazła koleżankę w mojej córce – zastanowiła się. – Wie pani, dla dziecka rozwód rodziców to musi być coś strasznego… Dobrze, gdy pojawia się coś, co budzi dobre emocje, pomaga zapomnieć o troskach. Dla mnie ta niespodziewana przyjaźń dziewczynek to także skarb: dzięki Karolince moja córa zaakceptowała fakt, że zamieszkał z nami obcy mężczyzna. Przecież zawsze byłyśmy tylko we dwie!

– W czym zatem problem? – naprawdę byłam ciekawa. – Wydaje się, że wszystko się układa, zważywszy na trudne okoliczności. Co panią niepokoi?

– Bo ja… – troszkę się zacukała. – Tyle się mówi o rodzinach patchworkowych… Sądziłam, że z czasem taką właśnie się staniemy. Próbowałam nawiązać kontakt z byłą żoną Maćka, w końcu dużo czasu spędzam z jej córką, prawda? Kiedyś zadzwoniłam, żeby dopytać, co sprawiłoby Karolinie największą radość jako prezent urodzinowy, a eks mnie spławiła. Powiedziała, że Karolina ma ojca, który powinien wiedzieć takie rzeczy, i rozłączyła się. Było mi bardzo przykro.

– Rozumiem – powiedziałam. – Wierzę w dobre intencje, ale wydaje mi się, że nie bierze pani pod uwagę, że życia pani i byłej żony męża znajdują się teraz w zupełnie innych punktach. Pani weszła w nowy związek i buduje, ona przeżywa stratę. Nie sądzę, by przynajmniej na razie było tu miejsce na serdeczne kontakty, i trzeba to zaakceptować.

– Ależ oni się cały czas kłócili! – żachnęła się. – Z tego, co opowiada mąż, tam było piekło. Pobrali się młodo, a potem każde poszło w swoją stronę i nagle, gdy dziecko zaczęło dorastać i stało się mniej absorbujące, okazało się, że nic ich nie łączy. Zna pani to powiedzenie, że różnice, które pociągają nas na początku związku, w końcu stają się motywem?

Po pierwsze, to jest opinia tylko jednej strony – zauważyłam. – Po drugie, na swój sposób, każdy rozwód w jakimś stopniu jest porażką. Coś, co miało być na zawsze, kończy się się, rozpada się krąg rodzinny, weryfikuje się i kurczy grono przyjaciół...

To trudne i ludzie różnie sobie z tym radzą

– No tak – przyznała pani Agnieszka niechętnie. – Ale dlaczego ona nie chce ze mną rozmawiać?

– A dlaczego miałaby chcieć? – odpowiedziałam pytaniem.

Bo zajmuję się jej córką?

– Zaraz – uniosłam dłonie. – To miłe, ale spróbujmy zobaczyć tę sytuację od tamtej strony, dobrze? Jak pani uważa, dlaczego była żona nie robi problemów, jeśli chodzi o obecność Karolinki u was?

– Tak na zimno, bez sentymentów? – zastanowiła się. – Bo sąd zatwierdził ojcu kontakty z dzieckiem.

– Właśnie – przytaknęłam. – Sąd uznał, że dla prawidłowego rozwoju dziecka obecność ojca w jego życiu jest konieczna. Ojca, rozumie pani?

To znaczy, że mnie już można lekceważyć? – oburzyła się. – To, co pani robi dla małej, jest super, ale proszę dla własnego komfortu nie oczekiwać gratyfikacji. Musi pani wystarczyć, że doceniają to mąż i dziewczynki.

– O tak – zapewniła. – Mąż z pewnością docenia, w końcu wszystko jest właściwie na mojej głowie.

– Zaraz, zaraz – nie bardzo wiedziałam, jak to powiedzieć, ale w końcu musiałam. – Nie może pani wyręczać męża w wychowaniu córki ani w kontaktach z byłą żoną. To jego działka.

– Ale on ma teraz tyle pracy! 

– Przecież mówimy o weekendach – przypomniałam. – Córka musi go mieć choć przez krótki czas tylko dla siebie. Musi mieć pewność, że jest dla ojca ważna, że wciąż może liczyć na jego miłość i wsparcie. Tym bardziej, że teraz – wskazałam na ciążowy brzuch pani Agnieszki – czeka ją kolejna próba. Nawet dla dziecka w normalnej rodzinie pojawienie się młodszego rodzeństwa to trudny czas…

– Wiem – westchnęła. – Moja Ola też to przeżywa. Niby się cieszy, ale zapytała, czy wciąż będę ją kochać.

– Sama pani widzi – pokiwałam głową. – A co Karolina sądzi o nowym dziecku?

– Nie wiem – stropiła się. – Maciek miał z nią pogadać, ale chyba znów to spadnie na mnie. On twierdzi, że nie wie jak, a poza tym: „O czym tu gadać? Wkrótce sprawa sama się rozwiąże” – przedrzeźniła męża. – Mężczyźni są tacy beznadziejni w podobnych kwestiach!

– Nie przesadzajmy – uniosłam rękę. – Są rzeczy, które po prostu muszą zostać załatwione właściwie. Nikt nie każe mężowi rozmawiać z dzieckiem o seksie, ma tylko obowiązek zapewnić córkę, że narodziny brata lub siostry nic nie zmienią w ich układach. Pani nie jest w stanie tego zrobić, była żona także. Ile lat ma Karolina?

– Sześć – stwierdziła. – Jest o rok młodsza od mojej Oli. Nie mam pojęcia, jak to załatwić. Nie wyobrażam sobie Maćka, jak przeprowadza taką rozmowę.

– Proszę posłuchać. Czy nie jest tak, że przez te wszystkie lata, gdy była pani sama, nauczyła się pani sama rozwiązywać wszystkie problemy, gdy tylko się pojawiały?

Skinęła głową potakująco.

– Teraz to niemożliwe – ciągnęłam. – Po prostu niektóre sprawy pani bezpośrednio nie dotyczą. Straciła pani stuprocentową sprawczość, trzeba się z tym pogodzić i zmobilizować innych, by zadbali o swoją działkę.

– Zacznie gadać, że nie ma czasu, że to, że tamto… – jęknęła. – Tak nie chciałam być żoną, która zmusza do czegokolwiek.

– Powiedziała pani na początku rozmowy, że dzieci nie powinny cierpieć z powodu decyzji dorosłych – przypomniałam. – Że to priorytet.

Westchnęła.

– Coś pani może zrobić – pocieszyłam ją. – Może stworzyć sytuację, która mężowi ułatwi zadanie? Zadbać o to, by spędzał czas tylko z córką – jakaś wycieczka dla nich dwojga? Albo, wręcz przeciwnie, zostawić ich samych w domu i odwiedzić rodzinę? Kiedy mąż zobaczy, że traktuje pani sprawy serio, może to go zmobilizuje do działania?

– Może… – przyznała. – Bo na razie mam wrażenie, że wciąż liczy na mój udział. Jeśli kategorycznie odmówię i do tego zniknę, to kto wie… On tak nie lubi, gdy wyjeżdżam.

Tak, to może być dobra rada...

Rozchmurzyła się trochę. Miałam wrażenie, że już trybiki w jej głowie ruszyły i wykuwa się plan działania – znałam to dobrze. Czy sama nie funkcjonowałam tak przez całe lata?

– Dziękuję – powiedziała, żegnając się. – Choć przykro mi trochę, że obróciła pani w ruinę moje marzenia o wspaniałej patchworkowej rodzinie.

– Niekoniecznie – pocieszyłam ją. – Może kiedyś? Powiedziałam, że każdy rozwód jest porażką, ale jest też szansą. Trzeba po prostu czasu, by do tego dojść.

– Hm – mruknęła i wyszła.

A ja, wracając do domu, myślałam o dzisiejszych słowach Marii. Coś w jej stwierdzeniu jednak jest, bo już nie rozpaczałam, że może mi się znów nie udać spotkanie z córką… Nie takie problemy człowiek miał i wychodził z nich, dziwiąc się swoim początkowym lękom. Czasami jedyne, co może pomóc, to czas, potrzebny na wyklarowanie sytuacji. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”

Redakcja poleca

REKLAMA