„Chciałam wynająć kawalerkę po babci, a padłam ofiarą perfidnej oszustki. Przez wredną babę jestem teraz kłębkiem nerwów”

kobieta, która padła ofiarą oszustki fot. Adobe Stock, PheelingsMedia
„Jakież było moje zdumienie, kiedy okazało się, że nie mogę wejść do mieszkania, bo… klucz nie pasuje! Przez chwilę nie mogłam w to uwierzyć i próbowałam na siłę wsadzić klucz do niepasującego zamka. Przyjrzałam się drzwiom – zamek był nowy, ktoś go wymienił. Zrozumiałam, że dzieje się coś bardzo złego”.
/ 26.10.2022 18:30
kobieta, która padła ofiarą oszustki fot. Adobe Stock, PheelingsMedia

Kiedy dowiedziałam się, że moja babcia zostawiła mi w spadku kawalerkę, nie powiem, osłodziło mi to smutek po jej śmierci. Mieszkanie w centrum miasta, prawdziwa gratka. Wraz z mężem postanowiliśmy, że będziemy je wynajmować.

– Dodatkowe pieniądze zawsze się przydadzą – argumentował Sławek.

Trudno zaprzeczyć. Oboje pracowaliśmy, ale nie zarabialiśmy kokosów. Ciągle pojawiały się jakieś nowe wydatki i ledwo nam na wszystko starczało.

Wywiozłam pamiątki po babci do rodziców i wystawiłam mieszkanie na wynajem. Ledwo zamieściłam ogłoszenie, zaczęły się urywać telefony. Było tak dużo chętnych, że musiałam sporządzić grafik spotkań z nimi! 

Zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie 

Mój początkowy entuzjazm szybko osłabł. Zgłosiło się mnóstwo osób, w większości jednak nienadających się na lokatorów. Chociaż wyraźnie napisałam w ogłoszeniu, że wynajmę mieszkanie wyłącznie osobie niepalącej i nieposiadającej zwierząt, to i tak trafiło się sporo palaczy (wyraźnie wyczuwałam od nich papierosy) i właścicielka małego pieska, który ponoć był taki cudowny, że powinnam zrobić dla niego wyjątek. Normalnie ręce opadały…

– Czy oni nie umieją czytać? Po co marnują swój i mój czas? – skarżyłam się mężowi.

Kiedy na kolejne spotkanie przyszedł student, który zapytał, czy mógłby mi płacić część czynszu w naturze – serio! – straciłam cierpliwość i nagadałam mu do słuchu. Skąd się biorą tacy ludzie? Była zniesmaczona i rozbawiona zarazem. Zaczęłam już rozważać, że może lepiej sprzedać tę kawalerkę, zamiast ją wynajmować. I wtedy pojawiła się ona – lokatorka idealna.

Studentka pierwszego roku filozofii, schludna, miła, uśmiechnięta. Spodobała mi się od razu. Była elegancko ubrana i, w przeciwieństwie do większości dziewczyn, nie miała mocnego makijażu i sztucznych paznokci. W trakcie rozmowy zrobiła na mnie jeszcze lepsze wrażenie. Nie targowała się o kaucję, wysłuchała z uwagą wszystkich moich zaleceń i odpowiadała wyczerpująco na pytania. Dowiedziałam się, że chociaż uczy się w trybie dziennie, będzie sama opłacać czynsz, bo od kilku lat odkładała na studia pieniądze z wakacyjnej pracy.

– Teraz też trochę dorabiam dorywczo. Jestem dorosła, nie chcę brać pieniędzy od rodziców, chociaż oni nie mieliby nic przeciwko temu.

Zaimponowała mi. Miałam ochotę powiedzieć, że może się wprowadzić choćby zaraz, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Co nagle, to po diable. Naradzę się jeszcze ze Sławkiem, spotkam z innymi umówionymi osobami i dopiero potem zadecyduję. Zgodnie z moimi przewidywaniami nie znalazłam nikogo, kto dorównywałby bystrej i pracowitej Agacie. Podpisałam z nią umowę i przekazałam klucze do kawalerki. 

Przez jakiś czas dziewczyna płaciła w terminie i nie było z nią żadnych problemów. Parę razy ją odwiedziłam, żeby sprawdzić, jak sobie radzi. Za każdym razem mieszkanie było nienagannie wysprzątane. Niestety, po kilku miesiącach przelew od Agaty nie przyszedł. Odczekałam kilka dni, bo myślałam, że może zapomniała albo miała kłopoty z płynnością finansową, ale wkrótce to naprawi. Jednak minął tydzień, a ja dalej nie dostałam ani pieniędzy, ani choćby słowa wyjaśnienia. Zdenerwowałam się i zadzwoniłam do niej. 

Mój klucz nie pasował do zamka

Odebrała i z miejsca zaczęła przepraszać, nie dając mi dojść do słowa:

– Jest mi tak tak potwornie głupio! Miałam wypadek, leżę w szpitalu, dlatego nie mogłam zapłacić. Kiedy tylko wyjdę, od razu zrobię przelew, przysięgam!

– Jaki wypadek? Coś poważnego? – tak się przejęłam, że natychmiast zapomniałam o czynszu.

Potrącił mnie samochód. Jestem trochę poturbowana, ale żyję – zaśmiała się. – Jeszcze raz panią przepraszam.

– Nie przejmuj się i zdrowiej.

Dopiero gdy się rozłączyłam, naszła mnie refleksja, że jeżeli dziewczyna miała przy sobie telefon, to przecież mogła zrobić przelew przez internet, ze szpitala… „Może jest jeszcze w szoku po wypadku i dlatego nie przyszło jej takie rozwiązanie do głowy” - pomyślałam ze współczuciem.

Minęło kilka kolejnych dni, a pieniądze nadal nie wpłynęły na moje konto. Próbowałam się dodzwonić do Agaty, ale nie odbierała. Byłam szczerze zaniepokojona. A jeśli dziewczyna doznała poważniejszych obrażeń, niż sądziła, i jej stan się pogorszył? Czy jej rodzina w ogóle wie, co się stało? Może też nie mają z nią kontaktu i umierają z niepokoju? Do głowy przychodziły mi różne czarne scenariusze.

Sama byłam matką, więc wiedziałam, że niepokój o dziecko to jedna z najgorszych rzeczy na świecie. Postanowiłam, że skontaktuję się z tymi ludźmi – może dzięki temu dowiem się, co z ich córką i czemu nie odbiera telefonów – albo przynajmniej wprowadzę ich w sytuację i razem zastanowimy się, co dalej robić. Tylko skąd wziąć ich numer? No jasne! – olśniło mnie – poszukam w kawalerce, może tam znajdę numer albo przynajmniej adres. Tak mi się spieszyło, że wzięłam taksówkę, żeby jak najszybciej dotrzeć na miejsce.

Jakież było moje zdumienie, kiedy okazało się, że nie mogę wejść do mieszkania, bo… klucz nie pasuje! Przez chwilę nie mogłam w to uwierzyć i próbowałam na siłę wsadzić klucz do niepasującego zamka. Przyjrzałam się drzwiom – zamek był nowy, ktoś go wymienił. Zrozumiałam, że dzieje się coś bardzo złego, choć nie ma to nic wspólnego z wypadkiem Agaty. Wypadkiem, którego wcale nie było! Z pozoru idealna lokatorka nie płaciła, przestała odbierać ode mnie telefon, w dodatku wymieniła zamek w drzwiach do mieszkania, które było moją własnością!

Dziewczyna, której zaufałam i o którą się martwiłam jak o rodzinę, wystawiła mnie do wiatru. Kiedy to sobie uświadomiłam, rozpłakałam się z bezsilnej złości i z żalu. Na szczęście mój mąż wiedział, co robić. Kiedy wszystko mu opowiedziałam, pocałował mnie, przytulił i powiedział, że od tej pory on się wszystkim zajmie. Wysłał w moim imieniu list polecony do Agaty, z wypowiedzeniem umowy, wezwaniem do zapłaty i groźbą skierowania sprawy do sądu.

Co za podłość! Mam nadzieję, że ją złapią

– A co zrobimy, jeśli ona go nie odbierze?

– Wtedy pójdziemy do prawnika – westchnął Sławek.

Kilka dni później Agata jednak odebrała list. Jej odpowiedź niemal zwaliła mnie z nóg. Wysłała mi MMS-a ze swoim zdjęciem: na fotografii było wyraźnie widać, że dziewczyna jest w ciąży! Do zdjęcia dołączony był krótki komentarz: „Teraz nie może mnie pani wyrzucić”. Tylko tyle. Natychmiast spróbowałam do niej zadzwonić, ale odrzucała połączenie. Nawet trudno mi było określić, co teraz czuję. Bo też nigdy wcześniej nie byłam w takiej sytuacji! Padłam ofiarą perfidnej oszustki: brzuch Agaty był tak duży, że musiała być już w ciąży, kiedy się poznałyśmy. Zarobiła to z premedytacją, od początku wszystko zaplanowała.

Razem z mężem zaczęliśmy sprawdzać, jakie mamy możliwości pozbycia się Agaty z naszego mieszkania i – niestety – nie wyglądało to dobrze. Niezbędne było wynajęcie prawnika, założenie sprawy w sądzie i czekanie, aż Agata dostanie wraz z dzieckiem jakiś lokal zastępczy.

– To zabierze mnóstwo czasu, będzie nas kosztować kupę kasy, a i tak nie wiadomo, czy ostatecznie doczekamy się sprawiedliwości – snułam smętne wizje. – Chyba tylko cud może nam pomóc…

Powiedziałam to w jakąś magiczną godzinę, bo kilka dni później rzeczywiście miał miejsce przypadek, niby nieszczęśliwy, a jednak z naszego punktu widzenia cudowny. W kawalerce wybuchł pożar…

Kiedy zaczęło się palić, sąsiedzi zadzwonili po straż pożarną. Strażacy musieli wyważyć drzwi. Dowiedziałam się o tym od… policjantów, którzy też się stawili i znaleźli na miejscu, w łazienkowej szafce, dużą torbę z suszem marihuany! Aha, czyli taka dorywcza praca… Zostałam przesłuchana i wyjaśniłam, że nie mam nic wspólnego z narkotykami. Nie wiedziałam, co się wyrabia w moim mieszkaniu. Uwierzyli, biorąc pod uwagę wymianę zamka i MMS od Agaty.

W ten sposób odzyskałam kawalerkę, tylko nieznacznie zniszczoną przez płomienie. A co z Agatą? Okazało się, że wcale nie miała tak na imię i nie była studentką. Pokazała mi sfałszowane dokumenty. Nie była też w ciąży. Policja znalazła w mieszkaniu nie tylko narkotyki, ale też sztuczny, doczepiany brzuch! Co za perfidna małpa. W każdym razie uciekła. Oby szybko ją złapali, zanim znowu komuś krwi napsuje. Bo ja jestem przez nią kłębkiem nerwów. 

Czytaj także:
„Gdy ujrzałem Kasię, wiedziałem, że muszę ją wziąć za żonę. Zrobiłem z siebie największego idiotę, by ją zdobyć i nie żałuję”
„20 lat służyłem pomocną ręką pewnej staruszce i los mi to wynagrodził. Kobieta obdarowała mnie czymś, o czym nawet nie śniłem”
„Harowałam jak wół, by uwieść szefa, lecz on zawsze wycofywał się rakiem. W końcu znalazłam sposób, by zrobić z niego kochanka”

Redakcja poleca

REKLAMA