„Gdy ujrzałem Kasię, wiedziałem, że muszę ją wziąć za żonę. Zrobiłem z siebie największego idiotę, by ją zdobyć i nie żałuję”

Mężczyzna odnalazł miłość fot. Adobe Stock, bedya
„Stałem niczym słup i patrzyłem, jak Kasia odchodzi. Czułem się kompletnie bezradny. Potem przez kilka dni kręciłem się w pobliżu miejsca, gdzie ją spotkałem, w nadziei, że znów się pojawi. Niestety, wszystko na nic. Nie zobaczyłem jej”.
/ 25.10.2022 14:30
Mężczyzna odnalazł miłość fot. Adobe Stock, bedya

Myślicie, że miłość od pierwszego wejrzenia to bajeczka dla nastolatek? Mylicie się! Jestem dorosły i wiem, co mówię. Zobaczyłem Kasię na ulicy i mało nie zabiłem się o najbliższą latarnię. Wyglądała nieziemsko, wprost nie mogłem oderwać od niej wzroku. I nagle poczułem, że się zakochałem.

Był jednak pewien problem. Znałem jej imię, bo tak pożegnała się z nią przed chwilą koleżanka. Nie miałem jednak pojęcia, kim jest Kasia. Co robi, gdzie pracuje, czy, na przykład, nie ma przypadkiem męża? Nie wiedziałem też, czy jeśli za moment zniknie za rogiem, będę jeszcze kiedykolwiek miał szansę ją zobaczyć… Dlatego nie namyślając się długo, pobiegłem za nią z okrzykiem:

– Pani Kasiu! Proszę poczekać!

Odwróciła się i spojrzała na mnie zdumiona. Pewnie zastanawiała się, skąd obcy facet wie, jak jej na imię.

– Czy my się znamy? – spytała.

– Nie... Jeszcze nie – odparłem nieco zmieszany i natychmiast postanowiłem  otworzyć przed nią swoje serce. – Przypadkiem usłyszałem, jak rozmawiała pani z koleżanką. Zobaczyłem panią i muszę powiedzieć, że jest pani najpiękniejszą kobietą na świecie.

– Proszę sobie darować te nieudolne próby podrywu – Kasia spojrzała na mnie kpiąco – Nie robią na mnie wrażenia.

– Nie wątpię, pewnie cały czas jest pani  podrywana – odparłem niezrażony. – Nic zresztą dziwnego, taka kobieta jak pani...

– Powiedziałam – proszę sobie darować. Do widzenia panu!

– Ależ, pani Kasiu, to się nie może tak skończyć! – zawołałem w panice. – Niech mi pani uwierzy, nie jestem podrywaczem… To znaczy tak, w tej chwili próbuję panią poderwać, ale to tylko dlatego, że pani mi się bardzo podoba. Zazwyczaj tego nie robię, jednak...

– Pan kompletnie oszalał! – prychnęła.

– Właśnie! Oszalałem na pani punkcie!

– Żegnam. I proszę nie próbować mnie śledzić, bo zawołam policję – pogroziła mi palcem i odwróciła się na pięcie.

Cóż mogłem więcej zrobić?

Stałem niczym słup i patrzyłem, jak Kasia odchodzi. Czułem się kompletnie bezradny. Potem przez kilka dni kręciłem się w pobliżu miejsca, gdzie ją spotkałem, w nadziei, że znów się pojawi. Niestety, wszystko na nic. Nie zobaczyłem jej.

Wtedy wpadłem na pomysł rozwieszenia własnoręcznie zrobionych plakatów. Było na nich moje zdjęcie i numer telefonu oraz napis: „Zobaczyłem cię, zakochałem się, nie mogę przestać o tobie myśleć. Proszę, zadzwoń, Kasiu!”.

Wiem, że to, co zrobiłem, było czystym szaleństwem, lecz w końcu moje uczucie od początku było szalone. Wkrótce zacząłem odbierać tysiące telefonów od różnych Kaś, które chciały sprawdzić, czy to przypadkiem nie one stały się obiektem moich uczuć. Ba! Niektóre były tego nawet pewne. Jednak ja od razu rozpoznawałem, że żadna z nich nie jest „moją” Kasią.

Koledzy w pracy zaczęli na mnie patrzeć z politowaniem, za to koleżanki, o dziwo, z zainteresowaniem. Z kolei szef wezwał mnie do opamiętania, bo, jak stwierdził, moje szaleństwo może źle wpłynąć na wizerunek firmy. Ja sobie jednak nic nie robiłem z tych słów i cały czas konsekwentnie plakatowałem. Moja akcja stała się głośna. Napisano o niej nawet w lokalnej gazecie. Przed publikacją dziennikarz zadzwonił do mnie i zapytał, czy Kasia się do mnie odezwała.

– Niestety, nie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, a ponieważ te słowa ukazały się gazecie, wkrótce na murach pojawiły się napisy: „Kaśka, zadzwoń wreszcie do niego!” i mój numer telefonu.

Kasia wciąż jednak milczała. Powoli traciłem nadzieję, że to zrobi, i nawet zaprzestałem plakatowania. Nie było już potrzebne, przecież ona na pewno usłyszała o mojej akcji. I jeśli nie dzwoni, to znaczy, że po prostu nie chce mnie widzieć. Cóż, szkoda. Któregoś dnia, gdy wychodziłem akurat z pracy, odezwała się moja komórka.

– Dzień dobry… Ja w sprawie Kasi.

– Proszę sobie darować – odparłem.

– Poznaję po głosie, pani nie jest Kasią.

– Wiem. Ale ją znam. Powiedziała mi o panu zaraz po tym, jak ją pan zaczepił na ulicy i chciał się z nią spotkać – usłyszałem w odpowiedzi i aż przystanąłem.

Czyżby moje starania przyniosły wreszcie oczekiwany skutek?

– Kasia nie wie o moim telefonie– ciągnęła kobieta. – Dzwonię do pana, bo mi pana szkoda. Wtedy zrobił pan na niej wrażenie. Ale ona ma męża i dziecko… – po tych słowach cała moja radość i nadzieja ulotniła się bezpowrotnie.

– Oczywiście, rozumiem. Czy mogłaby jej pani przekazać, że wobec tego już nie będę próbował jej odnaleźć – poprosiłem.

– Wystarczy, że pan przestanie plakatować. Ona to zauważy – powiedziała kobieta. – Boi się, że jej mąż dowie się o pana akcji i nie uwierzy, że jest niewinna. A jej mąż jest bardzo zazdrosny...

Usłyszałem jeszcze, że Kasia nawet zapisała sobie w komórce numer mojego telefonu, żeby przypadkiem nie odebrać, jeśli jakimś cudem zdobyłbym jej numer i zadzwonił. Podobno się mnie boi…

Rozłączyłem się całkowicie zdruzgotany

Nie dość, że nie udało mi się zbliżyć do kobiety, którą pokochałem od pierwszego wejrzenia, to jeszcze o mało co nie narobiłem jej poważnych kłopotów… Dlatego postanowiłem, że jak najszybciej usunę większość plakatów, które wciąż wisiały na mieście. Moja akcja „odplakatowywania” została zauważona i ciekawscy ludzie dzwonili do mnie z pytaniem, czy znalazłem w końcu Kasię.

Ponieważ nie miałem ochoty odpowiadać na te pytania, po prostu zmieniłem numer telefonu. Stary zostawiłem sobie tylko awaryjnie, żeby czasem odsłuchać pocztę.

Kilka miesięcy później ludzie powoli zaczynali zapominać o moim szaleństwie. A ja akurat pozbywałem się ostatecznie starego telefonu i przepisywałem kontakty z karty SIM. Wtedy zobaczyłem numer, spod którego dzwoniła znajoma Kasi. Pomyślałem, że zatelefonuję do niej i zapytam, czy Kasia jest już spokojna i się mnie nie boi. Numer wystukałem jednak na klawiaturze mojego nowego telefonu, bo bałem się, że znajoma nie będzie chciała odebrać.

– Katarzyna D., słucham – usłyszałem i zatkało mnie. – Halo, kto mówi?

– To… ja – zdołałem wydukać.

– Jaki „ja”? – spytała poirytowana.

– Szukałem pani… ale już nie szukam… – plącząc się straszliwie, wytłumaczyłem jej powód mojego telefonu.

Czułem się mocno niezręcznie. Tyle miesięcy marzyłem, że znów z nią porozmawiam... A teraz, kiedy niespodziewanie mi się to udało, nie potrafiłem sklecić prostego zdania!

– Ja przepraszam, chciałem się tylko dowiedzieć, czy wszystko u pani w porządku i czy nie narobiłem pani kłopotu? Mąż o niczym nie wie? – spytałem.

– Ja…. – Kasia zawahała się. – Ja nie mam męża. Dziecka też nie.

– Jak to? – zdumiałem się.

– Pani koleżanka…

– Moja koleżanka zadzwoniła do pana na moją prośbę. – wyjaśniła Kasia.

– Chciałam sprawdzić, jak pan zareaguje. Bo jeśli nadal by pan wieszał te plakaty, toby znaczyło, że jest pan zwykłym wariatem i trzeba się od pana trzymać z daleka… Jednak pan się okazał porządnym facetem. Dlatego kiedyś do pana zadzwoniłam, ale włączyła się poczta. Na początku nie chciałam się nagrywać, tylko porozmawiać z panem osobiście. Potem skrzynka była już przepełniona…

 Pobraliśmy się rok po pierwszym spotkaniu

– Nie usuwałem wiadomości, zmieniłem numer telefonu – wyjaśniłem odruchowo.

– Na ten, który mi się wyświetlił? – spytała, a ja przytaknąłem.

– To może zrobimy tak. Pan się teraz rozłączy, a ja zadzwonię do pana i spróbujemy zacząć naszą znajomość od nowa. Zgoda?

Umówiliśmy się na spotkanie, potem na następne i jeszcze jedno… Wkrótce mogłem legalnie nazywać ją swoją narzeczoną. Pobraliśmy się rok po pierwszym spotkaniu. Chciałem to uczcić w sposób szczególny. Przygotowałem plakat ze swoim zdjęciem i tekstem: „Dzięki, że zadzwoniłaś Kasiu”. Ale ona powiedziała, że nie chce, żeby nasz związek wciąż był publiczny. Nie nalegałem, choć przyznacie, że to byłoby ładne zakończenie tej dziwacznej historii...

Czytaj także:
„Mąż latami traktował mnie jak worek treningowy. Pokornie znosiłam bicie i upokarzanie, bo bałam się go zostawić...”
„Udawałem, że rozwód spłynął po mnie jak po kaczce, a rozbiłem się na milion kawałków. Tylko nowa miłość mogła posklejać moje serce”
„Żona traktowała mnie jak psa przy budzie i tego samego uczyła córki. Miałem dość tej smyczy i po 40 latach zrobiłem to, co należało”

Redakcja poleca

REKLAMA